Stan klęski. Cztery argumenty, których nie widzą fetyszyści [Felieton Trudnowskiego]
Jakkolwiek miesiąc temu scenariusz stanu nadzwyczajnego był sensowny – tak postulowanie go 6, 7 czy 12 maja nie ma większego sensu. Wbrew zaklęciom – w żadnym momencie nie był to też mechanizm idealny, pozbawiony wad i pułapek.
Tylko i wyłącznie stan klęski żywiołowej – ten powtarzany często bezmyślnie postulat stał się główną pieśnią opozycji w ostatnich dniach, a także części prodemokratycznych organizacji obywatelskich. Tak jak to hasło – choć niepozbawione zagrożeń – miał dużo sensu miesiąc temu, tak wprowadzenie stanu klęski żywiołowej 7 maja utrzymałoby ważność wielu konstytucyjnych wątpliwości odnośnie do wyborów, które zakończyłyby się w najlepszym razie za 3-4 miesiące. Warto czasem myśleć o konsekwencja swoich postulatów, zamiast zaklinać rzeczywistość modnym hasłem.
Stan nadzwyczajny: nie był to mechanizm idealny
Zacznijmy od wyjaśnienia. Tak, wprowadzenie stanu nadzwyczajnego w warunkach politycznego porozumienia z opozycją miesiąc temu miało znaczny sens. Ba, sam postawiłem ten postulat na łamach portalu Klubu Jagiellońskiego wraz z dość szczegółową analizą przepisów i istniejących wówczas opinii konstytucjonalistów już 18 marca. Długo przed tym, gdy temat stał się główną osią sporu. Na tydzień przed tym, jak wezwanie do wprowadzenia stanu klęski żywiołowej przedstawiła koalicja organizacji pozarządowych i obywatelskich środowisk opozycyjnych.
Chociaż wybory w dość ekstrawaganckiej, bezprecedensowej i budzącej sporo wątpliwości prawnych formie – zostały przesunięte, to wciąż padają argumenty, że to działanie bezprawne. Takie stanowisko, obok tysięcy internetowych komentatorów, wyraziła choćby Helsińska Fundacja Praw Człowieka, stwierdzając 7 maja, że „nie istnieje inny zgodny z prawem sposób przesunięcia terminu wyborów Prezydenta RP niż wprowadzenie stanu klęski żywiołowej”.
Jakkolwiek miesiąc temu scenariusz stanu nadzwyczajnego był sensowny – tak postulowanie go 6, 7 czy 12 maja nie ma większego sensu. Wbrew zaklęciom – w żadnym momencie nie był to też mechanizm idealny, pozbawiony wad i pułapek.
1. Masowy charakter
Rządzący upierają się, że podstaw do stanu klęski żywiołowej nie było. Z dwóch powodów. Po pierwsze – bo mamy alternatywne rozwiązanie prawne, czyli ustawę z grudnia 2008 r. o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi. Tymczasem – stan nadzwyczajny można wprowadzić zgodnie z Konstytucją tylko wówczas, gdy "jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające". Mnie ten argument przekonuje średnio, ale bezrefleksyjne zbywanie faktu, że potrzebne ograniczenia zostały wprowadzone na mocy innej, zwykłej ustawy – zdaje się co najmniej niezbyt poważne.
Niemniej jest też argument drugi. To fakt, że ustawa o stanie klęski żywiołowej mówi, że z katastrofą naturalną noszącą znamiona klęski żywiołowej mamy do czynienia m.in., gdy mamy „ masowe występowanie […] chorób zakaźnych ludzi”. To więc pierwsza pułapka – kiedy COVID-19 należy uznać za występującą masowo?
Gdy piszę ten tekst – mamy w Polsce 15 366 stwierdzonych przypadków i 776 zgonów. Czy to już masowe występowanie? Być może. Ale gdy ja pisałem swój pierwszy tekst przypadków stwierdzonych w Polsce było zaledwie 287, a gdy oświadczenie wydała 26 marca wspomniana koalicja NGO’sów – 1221. Jeśli uznamy, że wtedy wprowadzenie stanu nadzwyczajnego było okej, to powinniśmy zaakceptować, że będzie on zniesiony dopiero, gdy spadniemy poniżej tamtej liczby aktywnych zakażeń. Czyli nie można wykluczać, że w stanie nadzwyczajnym żylibyśmy rok czy dwa.
Nie jestem przekonany, czy to optymalny i pożądany scenariusz. Nie wiem też, czy za rok akceptowaliby go ci, którzy dziś tak chętnie powtarzają do dziś „tylko stan klęski!”
2. Usunięcie skutków
Drugi z problemów wynika już ze sposobu suflowania bezalternatywności stanu klęski. Skoro zapominając o zasadzie proporcjonalności postulujemy jego wprowadzenie przy kilkuset stwierdzonych przypadkach – to analogicznie mamy prawo rozszerzająco traktować wszystkie jego przesłanki.
Na związane z tym zagrożenia celnie zwrócił uwagę prof. Arkadiusz Radwan w raporcie, który niedawno opublikowaliśmy w Klubie Jagiellońskim. "Stan klęski żywiołowej może być ustanowiony nie tylko w celu zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych, lecz także w celu ich usunięcia. Literalna interpretacja (…) określenia ich usunięcia może być dwojaka – można przyjmować, że chodzi o usunięcie danej katastrofy naturalnej (tu: pandemii) bądź też o usunięcie jej skutków. Ta druga interpretacja jest przyjmowana w komentarzach do Konstytucji. Jest ona potencjalnie bardzo pojemna. Jeśli skutkiem pandemii miałaby być recesja, nawet długotrwała, mogłoby to dać rządzącym podstawę do utrzymania stanu nadzwyczajnego aż do czasu przezwyciężenia kryzysu – już nie epidemicznego, a gospodarczego" – przestrzegał dyrektor Stacji Naukowej Polskiej Akademii Nauk w Wiedniu.
To znów scenariusz – w którym stan nadzwyczajny wprowadzony zgodnie z wolą opozycji i interpretowany "pojemnie", jak żądają dziś tego liczni prawnicy i prodemokratyczni społecznicy, mógłby zostać z nami choćby i na dwa lata. Wtedy zaś – zapewne szybko przestałoby to być akceptowane.
3. Pułapka „nadzwyczajnej permanencji”
Radwan nazwał taki scenariusz przedłużania – legalistycznie potencjalnie prawidłowego – stanu klęski żywiołowej stanem „nadzwyczajnej permanencji”. Celnie przypomniał, że za sięgniecie po takie nadzwyczajne środki polska opozycja i europejska opinia międzynarodowa bardzo krytycznie ocenia Viktora Orbana i konstytucyjną (sic!) większość parlamentarną na Węgrzech.
Tymczasem, o czym też zwolennicy stanu klęski zapominają, stan ów przedłużać bez żadnego limitu czasu (a zatem – pewnie i bez limitu liczby takich „przedłużeń) może Sejm zwykłą większością głosów. 231 posłów wystarczyłoby, byśmy w owej „nadzwyczajnej permanencji” zgodnej z rozszerzającą wykładnią warunków jej wprowadzenia trwali choćby i dwa lata, a może i cztery.
Dlatego wszelkie scenariusze kompromisowe, jak choćby ten dotyczący zmiany Konstytucji, w dużo większym stopniu zabezpieczały i podmiotowość opozycji, i prawa obywateli. Szkoda, że został błyskawicznie wyśmiany i odrzucony bez chwili refleksji.
4. Zamrożenie wyborczego kryzysu
Wreszcie – dziś argument najdonioślejszy. Większość zwolenników przesunięcia wyborów zgadzała się, że ostatnie dwa miesiące – nie były prawdziwą kampanią i porządną procedurą wyborczą. Tym uzasadniano nie tylko postulat stanu nadzwyczajnego, ale i oczekiwany bojkot i wezwania do składania protestów wyborczych.
Problem w tym, że w dominującej większości poważnych opinii – choćby w ocenie PKW czy stanowisku grupy prawników stworzonym dla potrzeb Senatu – zaznacza się, że stan nadzwyczajny jedynie "zatrzymuje", "mrozi", "zawiesza" kalendarz wyborczy, a nie go resetuje. Wznawia się go – nota bene, również bez jasnej podstawy prawnej, na co zwracano uwagę w opiniach konstytucjonalistów przed kryzysem pandemii – po stanie klęski i 90 dodatkowych dniach karencji.
Co to znaczy w praktyce? Że gdyby wprowadzono go np. w czwartek 7 maja o 12.00 – czyli plus minus wówczas, kiedy mogliśmy się spodziewać wyniku głosowania nad wyborami korespondencyjnym i kiedy HFPR wydała swoje stanowisko przypominające o "legalnej wyłączności" stanu klęski – to kampania byłaby wznowiona w optymistycznym scenariuszu za 3-4 miesiące na … 36 godzin.
W czasie stanu klęski i 90 dni po nich – kampanii by nie było. Nie wolno byłoby agitować, a sztaby nie mogłyby wydawać zgromadzonych na wyborczych kontach pieniędzy. Pewnie toczyłaby się w szarej strefie, co na co dzień solidarnie w sektorze obywatelskim krytykujemy.
Pewnie toczyłaby się w szarej strefie, co na co dzień solidarnie w sektorze obywatelskim krytykujemy.
Kampanią w tej procedurze wyborcze byłoby to, co obserwowaliśmy w poprzednich tygodniach. Za 3-4 miesiące – albo i później – tę "kampanię" wznowiono by niecałe dwie doby. Tyle, ile zostało do ciszy wyborczej w momencie "zamrożenia kalendarza".
Wątpliwości dotyczące wpływu kampanii w pandemii na prawidłowość procesu – zostałyby z nami. Mogłyby sprawić, że wybory Sąd Najwyższy uznałby za nieważne. Za pół roku mógłby je zaś wygrać kandydat opozycji. Wówczas taki scenariusz – niechybnie prowadziłby do zrozumiałych w sumie ostrych rozruchów społecznych. A przecież – wszystko byłoby zgodne i z literą, i z duchem prawa… Przy wszystkich swoich wadach "pakt Jarosławów" te problemy oddala. Będzie nowy proces wyborczy rozpoczęty w nowych warunkach, więc i kampania będzie bardziej sprawiedliwa, niż ta obserwowana w ostatnich tygodniach.
Uważam brak porozumienia klasy politycznej w sprawie przesunięcia wyborów – w czym szczególne zasługi mają przede wszystkim rządzący unikający prawdziwego dialogu i zaklinający rzeczywistość innym hasłem, tj. "Konstytucja każe nam przeprowadzić wybory w maju" – za naprawdę przygnębiającą lekcję o powadze polsko-polskiej wojny.
Stan klęski miał jednak swoje uzasadnienie miesiąc temu, ale przy tak dużej nieufności stron – należałoby go postulować ze świadomością potencjalnych pułapek i negatywnych konsekwencji jego wprowadzenia. Postulowany w pierwszych dniach maja – nie był lekarstwem, a ryzykiem pogłębiania się choroby.
Wyraziście anty-PiSowski prawnik i publicysta Maciej Pach celnie podsumował to na zdecydowanie niesprzyjającym dzisiejszej władzy portalu konstytucyjny.pl. "Trzeba uczciwie przyznać, że i z prawnikami jest pewien problem. Oni z kolei, także wtedy, gdy komentują wydarzenia polityczne, zupełnie abstrahują od pozaprawnego kontekstu uchwalanych regulacji. Obrażają się na rzeczywistość. Jeżeli politycy wzgardzą (biada im!) najlepszym konceptem prawniczym, to wszystkie inne propozycje w oczach prawników nie nadają się do niczego. Zero-jedynkowość. Albo zostanie zrealizowany ich, prawników, projekt cudowny, albo zabieramy zabawki i idziemy do innej piaskownicy. Nie ma niczego pośrodku" - napisał.
Z politykami opozycji i działaczami części prodemokratycznych NGO jest jeszcze gorzej. Nie tylko dość bezrefleksyjnie przywiązali się do jednego scenariusza, ale i postulowali go nieświadomi konsekwencji, które mógłby przynieść. Konsekwencji nie tylko groźnych dla państwa, praworządności i prawidłowości procesu wyborczego (faktyczna kampania w szarej strefie i dalsze wątpliwości co do prawidłowości wyborów po ustaniu klęski i czasu karencji), ale i stojących w sprzeczności ze wszystkim, czego oczekiwali. W pewnym momencie zaczęli przypominać sławne indyki, które błagają o przyspieszenie Święta Dziękczynienia.
Tymczasem polityka i prawo na co dzień są bardziej skomplikowane, niż chcieliby fetyszyści hasła "wszystko jest w Konstytucji". W sytuacji bezprecedensowego kryzysu zdrowotnego, nadchodzącej katastrofy gospodarczej i możliwego kryzysu polityczno-ustrojowego – ten fetysz stał się po prostu niebezpieczny.
Co najmniej tak samo niebezpieczny, niż bezprecedensowy fakt oczekiwanego przez liderów dwóch partii "uznania wyborów za niebyłe". Dobrych scenariuszy – już dawno nie było na stole.
Piotr Trudnowski – prezes Klubu Jagiellońskiego. Redaktor portalu klubjagiellonski.pl. Pracował dla organizacji obywatelskich, instytucji publicznych, biznesu i polityków. Mąż Karoliny, ojciec Leona.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.