Wybory prezydenckie 2020. Dr Maciej Onasz: Sytuacja jest tragiczna [Rozmowa]
– Tworzenie w warunkach kryzysu i w środowisku, gdzie poziom wzajemnego zaufania spadł poniżej zera systemu, który nie ma powszechnego zastosowania w świecie i obciążonego wysokim ryzykiem, to jest skok do pustego basenu – w Europejskim Dniu e-Aktywności Obywatelskiej m.in. o pomyśle głosowania przez Internet rozmawiamy z dr. Maciejem Onaszem z Zespołu Badań Wyborczych Uniwersytetu Łódzkiego.
Estera Flieger: – Chyba oboje zgodzimy się, że PiS sam zapędził się w kozi róg jeśli chodzi o wybory prezydenckie ogłoszone na 10 maja. A przy okazji miesza obywatelom i obywatelkom.
[Późnym wieczorem w środę 6 maja Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin wydali oświadczenie, w którym poinofmowali o osiągnięciu porozumienia zakładającego, że Marszłek Sejmu ogłosi nowe wybory prezydenckie przy uznaniu przez Sąd Najwyższy nieważności tych, rozpisanych na 10 maja "wobec ich nieodbycia". Jarosław Gowin zapowiedział poparcie dla trybu korespondencyjnego i jednocześnie poprawki nowelizacji. Rankiem 7 maja obrady kontynuuje Sejm – od redakcji.]
Dr Maciej Onasz, Uniwersytet Łódzki: – Było kilka możliwych rozwiązań, ale wszystkie wymagały podejmowania decyzji wcześniej. PiS wybrał najgorszy możliwy wariant. Kiedy zaczynała się pandemia – przyjmijmy, że w lutym – partia rządząca mogła szukać porozumienia z ugrupowaniami opozycyjnymi. Nie poddano problemu organizacji wyborów w tych okolicznościach prawidłowej analizie. PiS sobie zupełnie nie poradził, co pokazuje rozproszenie zmian w prawie wyborczym: nowe zapisy znalazły się w projekcie I tarczy antykryzysowej, a następnie w II i dodatkowo w oddzielnym projekcie. Sam w ten sposób rzuca sobie kłody pod nogi. Do tego opozycja twardo rozgrywa swój interes, ale taki mamy model polityczny – bazujący na wysokim poziomie konfliktu i teraz zbieramy tego gorzkie owoce, jako społeczeństwo.
Mamy do czynienia z bałaganem, który trudno porównać z jakimkolwiek innym.
Nie widać rozwiązania.
– W tym momencie nie ma dobrych rozwiązań. Obóz rządzący zabrnął w ślepą uliczkę. Są scenariusze bardziej lub mniej niebezpieczne, ale żaden nie jest dobry. W mojej ocenie najlepszym z nich, a wciąż leżącym na stole – choć prawdopodobieństwo, że zostanie zrealizowany jest bliskie zeru – to projekt Jarosława Gowina zmiany w konstytucji, a więc wydłużenia w tych okolicznościach kadencji prezydenta o dwa lata i tym samym zorganizowanie wyborów w 2022.
Jest Pan zatem w mniejszości. Ten pomysł spotyka się głównie z krytyką. Bo zmienianie konstytucji na kolanie to niebezpieczny precedens. A przecież wprowadzenie np. stanu klęski żywiołowej to proste rozwiązanie, od samego początku wskazywane przez opozycje.
– Ale nie temu, a więc przesunięciu daty wyborów, służą stany nadzwyczajne. To ich skutek, a nie cel wprowadzania. Zapisy są poza tym niejednoznaczne – nie ma pewności, jak traktować ograniczenie zgodnie z którym w trakcie stnu nadzwyczajnego i bezpośrednio po nim nie mogą zostać „przeprowadzane wybory do Prezydenta Rzeczypospolitej” – ten zapis może być interpretowany zarówno w odniesieniu do samego głosowania, jak i całego procesu wyboru. Jeszcze więcej kontrowersji budzi problem, czy mamy do czynienia z kontynuacją obecnego procesu wyborczego, czy z zupełnie nowymi wyborami. Tym bardziej, że oba scenariusze w różnym stopniu wpisują się w doraźny interes głównych sił politycznych.
Sytuacja jest tragiczna: każdy ze scenariuszy powoduje zaburzenia w systemie i podwyższa temperaturę na scenie politycznej.
Dlatego uważam, że zmiana konstytucji, która wymagałaby porozumienia wszystkich stron, byłaby najlepsza. Nie jest też tak, że nie widzę w tym projekcie zagrożeń. Ale jesteśmy w polu: zarządzenie wyborów na 10 maja wciąż jest w mocy, a administracja wyborcza nie istnieje, tydzień lub dwa więcej do pewnego stopnia pomogą, ale nie widzę szansy, żeby w tym okresie głosowanie zostało przeprowadzone prawidłowo. Marszałek Sejmu nie ma kompetencji zmiany daty wyborów, a poza tym przesunięcie jej w ten sposób choćby o tydzień zmienia katalog osób uprawnionych do kandydowania: wyobraźmy sobie, że ktoś kończy 35 lat właśnie 23 maja – może wówczas podważać wynik, bo nie miał możliwości zgłoszenia swojej kandydatury, choć teraz będzie przysługiwało mu takie prawo.
Jakimi wadami obciążone są wybory korespondencyjne, do których przygotowywał się obóz władzy? Wydawało się, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ale nawet już sam Jacek Sasin, który stoi za realizacją tego pomysłu, w nie już nie wierzy.
– W tym wariancie zagrożona jest powszechność i równość wyborów. Bo czy każdy będzie mógł zagłosować, np. obywatel za granicą kraju? Poza tym, istnieje wysokie ryzyko, że część wyborców może dysponować kilkoma głosami.
A czy odbędą się w głosowaniu tajnym?
– Podobny problem rozpatrywał Trybunał Konstytucyjny, choć odnosił się do głosowania wyborców za granicą. Wtedy Trybunał potwierdził, że taka forma umożliwia zachowanie zasady tajności głosowania. Orzekł wówczas, że taki rodzaj wyborów nie narusza tajności. Różnica polega na tym, że w omawianej sytuacji była to jedna z możliwości, a nie jedyny możliwy wybór. Powszechne wybory korespondencyjne niosą zagrożenia dla tajności: wyobrażam sobie, że jeden z domowników przymusza innych do oddania głosu zgodnie z jego oczekiwaniami. Choć to możliwe również w wypadku głosowania w lokalach wyborczych. Można przyjąć z góry założenie, że prawo wyborcze będzie łamane, z tym że nie zorganizowalibyśmy wówczas żadnych wyborów. Nie zgadzam się za to z zarzutem, że tajności zagraża wrzucenie do jednej koperty karty i oświadczenia potwierdzającego uprawnienia do głosowania.
Dlaczego?
– Pluralistyczny skład komisji ma zapewniać prawidłowość procesu wyborczego: najpierw powinno być wyciągnięte oświadczenie, a następnie zamknięta koperta z głosem odłożona do przeliczenia. Naruszenie koperty unieważnia głos. Większe ryzyko naruszenia tajności wynika z wątpliwego zapewnienia bezpieczeństwa pakietów wyborczych na drodze do komisji.
Chce Pan przez to powiedzieć, że nie same wybory korespondencyjne są problemem, ale to jak są przygotowywane?
Znając problem – bo pandemia może się powtórzyć – powinniśmy budować rozwiązania na przyszłość.
Wszystkiego formy głosowania niewymagającego stawienia się lokalu wyborczym są dobrym kierunkiem. Trzeba jednak rozpoznać zagrożenia. Jednym z nich jest sposób dostarczenia pakietów wyborczych: jeśli odpowiadałaby za to poczta, powinna zostać wyposażona w odpowiednie narzędzia, a przesyłka powinna być ewidencjonowana. Pakiet wyborczy to nie ulotka. Do minimum należy ograniczyć ryzyko oddania głosu za kogoś.
I to jest do zrobienia, bo głosowanie korespondencyjne funkcjonuje w demokratycznym świecie, ale na spokojnie, a nie w atmosferze gorącego sporu.
Dobre przygotowanie wyborów korespondencyjnych to ciężka praca z wieloma partnerami. Wymaga dopisania rozdziału do kodeksu wyborczego. Może to zająć od kilkunastu miesięcy do dwóch lat. Tymczasem prezydent wybrany w takich warunkach jak obecnie, będzie miał ograniczoną legitymację i część środowiska politycznego będzie podważać jego mandat. Ładujemy się w ogromny konflikt.
Powiedziałabym, że to rząd nas ładuje. We wtorek w Senacie bardzo ciekawe i obrazowe wystąpienie miał Marek Borowski: pokazał, że przeliczanie głosów w wyborach korespondencyjnych może zająć nawet 164 dni.
– Nie wiem, czy aż tyle. Szczęście w nieszczęściu, że to najprostsze wybory. Ale mogę sobie wyobrazić, że część komisji nie zdążyłaby ich przeliczyć przed terminem drugiej tury. To realne.
Zaraz na samym początku sporu wyborczego pojawiły się głosy, również opozycji, że to czas na wprowadzenie w Polsce wyborów przez Internet. Przeraża mnie ta perspektywa – coraz więcej wiemy o kremlowskich botach, które miały wpływ na poparcie Brytyjczyków dla Brexitu, tym bardziej łatwo wyobrazić sobie np. rosyjską ingerencję w e-wybory.
– W rozmowie o głosowaniu przez Internet musimy rozróżnić dwie rzeczy: wsparcie elektroniczne dla procesu wyborczego i to już się dzieje, a faktyczne głosowanie internetowe, w skrajnym wariancie jako jedyna możliwość. Widzę szereg zagrożeń: większość ekspertów uważa, że taki system nie jest możliwy do zabezpieczenia. Zwolennicy wysuwają argument bankowości internetowej, ale to zupełnie co innego. Jeśli chodzi o proces wyborczy, bardzo ważna jest możliwość jego kontroli przez wszystkie siły polityczne i obywateli oraz obserwatorów zewnętrznych. W wypadku wyborów korespondencyjnych jest to możliwe, bo mamy do czynienia z fizycznymi kartami, które można w razie czego ponownie przeliczyć.
Systemu elektronicznego nie da się obserwować: przecież obserwacja serwerów nic nie daje. Kontrola jest więc wyłączona. Jeżeli zaś będziemy w stanie odtworzyć proces wyborów elektronicznych, to oznacza, że można dojść do tego, jak głosował poszczególny wyborca, a to całkowicie niedopuszczalne. W pewnym stopniu wybory internetowe przeprowadzane są w Estonii, ale pojawiają się tam błędy i ten eksperyment nie jest całkowicie udany. A mówimy o państwie o wiele mniejszym od Polski.
Tworzenie w warunkach kryzysu i w środowisku, gdzie poziom wzajemnego zaufania spadł poniżej zera systemu, który nie ma powszechnego zastosowania w świecie i obciążonego wysokim ryzykiem, to jest skok do pustego basenu.
Dr Maciej Onasz – politolog, związany z Katedrą Systemów Politycznych na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UŁ, członek Zespołu Badań Wyborczych UŁ.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.