Prawo do demonstrowania swoich opinii nie jest ograniczone wyrafinowanym poczuciem estetyki innych osób. Nie podlega też ograniczeniom z uwagi na to, że czyimś zdaniem to nie jest dobry moment. Już i tak zbyt mało mamy jako obywatelki i obywatele przestrzeni, by wykrzyczeć naszą złość.
Spora część polityków oraz komentatorów życia publicznego (i świadomie używam tutaj męskiego rodzajnika, bo mam wrażenie, że w większości byli to właśnie mężczyźni) oburzała się na wulgarne, ich zdaniem, formy protestów wywołanych decyzją Trybunału Julii Przyłębskiej. Niektórzy z nich oceniali również, czy protest jest zasadny z uwagi na to, że hasła nie tylko dotyczyły kwestii bezpośrednio związanych z prawem do aborcji, ale były również wymierzone w inne działania lub zaniechania rządzących.
Ta loża komentatorów ludzkich odczuć starała się i w dalszym ciągu stara delegitymizować protesty również z uwagi na to, że „protestujące nie zrozumiały wyroku TK”, a Premier starając się przeciwskuteczne łagodzić nastroje odbierał kobietom podmiotowość zwracając się z apelem do, jak to ujął, „naszych pań”.
Niebezpiecznie robi się, kiedy...
Tymczasem, wolność wyrażania poglądów oraz prawa do ich demonstrowania, nie zależy od tego czy przeciwnicy postulatów wykrzykiwanych i namalowanych na transparentach je akceptują. Złości nie możemy też wykrzyczeć za 3 miesiące, jeśli czujemy ją właśnie teraz. I piszę to również z pozycji człowieka, który osobiście przeżywa dosadne i często pełne nienawiści hasła słyszane podczas Marszu Niepodległości, a jednocześnie publicznie broni prawa do ich wykrzykiwania. Ale pal licho, jeśli tę ocenę słuszności przekazu protestujących oceniają publicyści i publicystki czy zwykłe obywatelki i obywatele. Każdy i każda ma prawo do wyrażania swojej opinii, jak głupia by nie była.
Niebezpiecznie robi się jednak jeżeli do akcji wkraczają przedstawiciele i przedstawicielki władz publicznych. Ich sprzeciw wobec protestów może się łączyć i często łączy z faktycznymi działaniami ograniczającymi, czy wręcz eliminującymi prawo do demonstrowania swoich poglądów.
Oni wreszcie dysponują aparatem państwa, który może uciekać się do represji w stosunku do protestujących. Michał Woś, wysoki urzędnik Ministerstwa Sprawiedliwości apelował do zależnych od szefa jego partii prokuratorów, by ci ścigali protestujących, a z doniesień medialnych wiemy, że Jarosław Kaczyński, wicepremier ds. bezpieczeństwa naciskał na policję, aby ta użyła siły.
Konstytucja
Uprzedzając argumenty, że kobiety protestujące na ulicach łamały prawo, które w związku z epidemią COVID-19, w praktyce zakazywało zgromadzeń, przypomnę tylko, że rządzący nie wprowadzili żadnego ze stanów wyjątkowych, które by to umożliwiały. Ograniczeń nie wprowadzono również ustawą, a przecież art. 57 konstytucji wyraźnie stanowi, że „każdemu zapewnia się wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich. Ograniczenie tej wolności może określać ustawa.”
Zakaz zgromadzeń wydany na podstawie rozporządzenia nie mieści się w ramach demokratycznego państwa prawa.
Również hasła, jakby się nie podobały, przeciwnikom Strajku Kobiet, nie naruszały prawa. Zresztą mam wrażenie, że argumenty prawne używane przez przedstawicieli koalicji rządzącej były tylko i wyłącznie kolejnym pretekstem by pozbawić protestujące kobiety prawa głosu. Gdy organizatorzy Marszu Niepodległości zdecydowali się na zmianę formuły na przejazd kolumny samochodów, część polityków podziękowała im za ten pomysł i powstrzymało się od apeli o rezygnację z demonstracji. Tymczasem, zgromadzenie nie musi „chodzić na piechotę”, by być zgromadzeniem, co kilka miesięcy temu potwierdził m.in. Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Białymstoku. Inną sprawą pozostaje fakt, że większość osób uczestniczących w tzw. Marszu Niepodległości zignorowała zastosowanie się do tego modelu i przystąpiło do tradycyjnego dewastowania stolicy Polski.
Jeżeli władze rzeczywiście wyrażałyby troskę o zdrowie obywateli to zadbałyby również o to, by wprowadzać ograniczenia w korzystaniu z praw człowieka w sposób proporcjonalny, ale przede wszystkim zgodny z konstytucją.
Dopóki takich przepisów nie ma, obywatelki i obywatele mogą i powinni krzyczeć kiedy mają ochotę, a nie wtedy kiedy władza i loża komentatorów im na to pozwala.
Krzysztof Izdebski – Członek Zarządu i Dyrektor programowy Fundacji ePanstwo (EPF) oraz Członek Zarządu Consul Democracy Foundation. German Marshall Fellow. Jest prawnikiem specjalizującym się w dostępie do informacji publicznej i ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego. Posiada szerokie doświadczenie w tematyce relacji między administracją publiczną a obywatelami. Jest także autorem portalu Apolitical.co. 27. na liście 50 najbardziej wpływowych polskich prawników Dziennika Gazety Prawnej w 2019 roku.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.