Perfekcyjna pani domu organizuje Święta, czyli o bezradności [Felieton Mazura]
Życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, wielu niedoskonałości w 2019 roku: wielu niezałatwionych spraw, nierozliczonych projektów, niedotrzymanych terminów, wielu dowodów własnej niemocy. Może wówczas nauczymy się do tego przyznawać przed samymi sobą i ludźmi wokół. Więcej, będziemy musieli – o zgrozo! – na nowo nauczyć się prosić o pomoc.
Święta stają się coraz poważniejszym wyzwaniem logistycznym. Kartki – wysłać; prezenty – zamówić; pierogi – ulepić; na przedstawienie dzieci w szkole – zdążyć; okna – umyć; choinkę – udekorować; karpia – wypuścić do Wisły; odwiedziny rodziny – zaplanować; oczekiwania dzieci i wnuków – zaspokoić. Niejedna rodzina w tych dniach przypomina małą firmę eventową, która przygotowuje duży międzynarodowy kongres. Niby jest radość i adrenalina, ale roboty huk. I nie chodzi tylko o rytualne narzekania, że na koniec jesteśmy zbyt zmęczeni, by nacieszyć się „magią Świąt”. Chodzi o coś znacznie poważniejszego.
Mały Jezus w domu dziecka?
Perfekcyjna rodzinna logistyka coraz bardziej oddala nas od istoty tego czasu. Istotą Bożego Narodzenia nie jest sterylna doskonałość, ale słabość i bezbronność. Niejeden z nas w domu mógłby się nie pokazywać przez kolejny rok, gdyby nie kupił ulubionej rodzinnej szynki. A on? Nawet nie umiał zapewnić swojej ciężarnej żonie miejsca na nocleg. W niejednym domu Święta są nie do pomyślenia bez ulubionego białego reńskiego Rieslinga. A tam – poród w grocie. Lepiej niech jakiś wolontariusz z renomowanego NGO przyjrzy się tej rodzinie. Niech ktoś z MOPS-u ich odwiedzi, by sprawdzić czy przypadkiem państwo nie powinno odebrać im praw rodzicielskich. Przecież najważniejsze jest dobro dziecka. Nieodpowiedzialnych rodziców trzeba karać.
Mały Jezus w domu dziecka? Nie, nie jest to tania prowokacja, ani tym bardziej zabawa kontekstami z różnych epok historycznych. Przecież nawet w tamtych czasach poród w grocie był ujmą na honorze.
Nie należy jednak za to obwiniać biednego Józefa. Wiele w tej historii wskazuje na to, że miała się ona dokładnie tak potoczyć. Dopiero w takich warunkach w pełni mógł wybrzmieć ów metafizyczny skandal. Bóg przychodzi na świat jako totalnie bezbronne dziecko. „Nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. Tej szokującej prawdy nie jest w stanie przykryć nawet cepelia przytulnego góralskiego żłóbka. Bóg zrobił coś szalenie lekkomyślnego: stał się kompletnie bezbronny, powierzając swój los w ręce ludzi.
Najpierw jest ranny i jego krzyk
Nasza post-nowoczesna epoka kiepsko sobie jednak z tym radzi, bo ma problem z wszelką ludzką bezradnością. Nauczyliśmy się systemowo usuwać ją z naszych oczu, bo przeważnie jest ona brzydka, a co gorsza – rodzi w nas niepotrzebny dyskomfort. Niech zajmą się nią specjalnie stworzone do tego służby. Niech politycy utulą nasze sumienia, wskazując winnego takiego stanu rzeczy. Niech państwo da „bezradnym” jakąś zapomogę. Niech Kościół się wreszcie włączy, a jakaś organizacja społeczna zorganizuje zbiórkę. My nawet się dorzucimy, coś tam odprowadzimy z naszych podatków, a może nawet zrobimy świąteczny ekstra-przelew, gdy na ekranie smartfona zobaczymy schorowaną twarz małego dziecka. Ale na odległość, z dystansem, by nie trzeba było czuć tego specyficznego zapachu stanowiącego mieszaninę łez, moczu i innych płynów ustrojowych. Niech sterylny system odgrodzi nas od skandalu bezbronności.
A potem biadolimy, że nie stanowimy społeczeństwa. Jeśli wierzyć Józefowi Tischnerowi, społeczeństwo rodzi się właśnie jako etyczna odpowiedź na cierpienie konkretnego człowieka. Centralną figurą „Etyki solidarności” jest przecież biblijny Samarytanin, który opatruje leżącego na drodze na wpół umarłego obcego człowieka, pomimo wszelkich dzielących ich różnic religijnych czy kulturowych. „Jego czyn jest jakby trochę poza tym światem – poza strukturami, które świat ludziom narzucił”. I tak, zdaniem Tischnera, tworzy się każde społeczeństwo. „Najpierw jest ranny i jego krzyk. Potem odzywa się sumienie, które potrafi słyszeć i rozumieć ten krzyk. Dopiero stąd rośnie wspólnota”.
Nie łączy nas zatem umowa społeczna, w trakcie której każdy negocjuje swój własny interes, jak chcieliby tego liberałowie. Nie łączy nas walka klas, jak chcieliby marksiści. Nie łączy nas nawet interes narodowy, jak chciałaby tego prawica. Łączy nas odruch sumienia wobec niezawinionego cierpienia. „Człowiek wiąże się z drugim człowiekiem dla opieki nad tym, kto potrzebuje opieki”.
Przyznajmy się do bezradności
Dlatego właśnie potrzebujemy Bożego Narodzenia. Nie dla kartek, prezentów, białego Rieslinga i innych sposobów, w jaki możemy zamanifestować przed najbliższymi nasz sterylny perfekcjonizm.
Potrzebujemy tego święta dokładnie z przeciwnych powodów. By przyznać się przed sobą nawzajem, że jesteśmy słabi, nie dajemy już rady, kredyty frankowe nas wykańczają, codzienne kursowanie dom-szkoła-praca-angielski doprowadza do szału, małżeństwo się sypie, a do tego zawodzimy jako rodzice.
Te Święta tworzą idealną przestrzeń do takiej refleksji, bo przecież ich centralną postacią jest ogołocony ze swej wszechmocy Bóg.
Oczywiście, możemy tę prawdę zagłuszyć puszczonymi na cały regulator sklepowymi hitami; możemy ją zalać toną lukru z choinkowych ozdóbek. Jednak nasza niemoc od tego zagłuszania nie zniknie. Prędzej czy później da o sobie znać. Stanie się to jednak nie przy wigilijnym stole, ale w gabinecie naszego terapeuty, ewentualnie w trakcie wyjazdu integracyjnego, gdy o trzeciej nad ranem, nad piątym już piwem, wylejemy wreszcie nasze żale przed Edytą z innego działu. A przecież nawet jej nie lubimy.
„Magia świąt” przez cały rok
Dlatego życzę Wam, Drodzy Czytelnicy, wielu niedoskonałości w 2019 roku: wielu niezałatwionych spraw, nierozliczonych projektów, niedotrzymanych terminów, wielu dowodów własnej niemocy. Może wówczas nauczymy się do tego przyznawać przed samymi sobą i ludźmi wokół. Więcej, będziemy musieli – o zgrozo! – na nowo nauczyć się prosić o pomoc. Wtedy zaczniemy odczuwać „magię Świąt” przez cały rok, bo zobaczymy jak wiele dobra jest wokół nas. W świecie perfekcyjnej pani domu, gdzie każdy ukrywa się za telewizyjną maską, nigdy nie uda nam się tego doświadczyć.
Krzysztof Mazur – były Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki, spraw obywatelskich i zarządzania publicznego. Doktor nauk politycznych. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Członek redakcji kwartalnika „Pressje”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.