Już tytuł zdradza, że to niebezpieczny felieton. Taki, jakiego nigdy nie należy pisać. Nigdzie-Nie-Spisany-Ale-Ciągle-Obowiązujący-Kodeks-Kulturalnych-Ludzi mówi przecież wyraźnie, że nie należy w jednym artykule używać słów „Dmowski”, „narodowcy” i „społeczeństwo obywatelskie” w innym tonie niż oskarżycielskim. Ale ja nie chcę się temu Kodeksowi podporządkować.
„Cholera – myślę sobie – skoro nawet Tusk na Igrzyskach Wolności w Łodzi wymienia Dmowskiego jednym tchem z Daszyńskim, Witosem i Piłsudskim jako »wybitnego przywódcę«, to jednak trzeba poświęcić mu ten felieton”.
Tym bardziej, że 11 listopada na wiele lat został już związany z narodowym radykalizmem, co wielu moich przyjaciół odbiera jako powód do wstydu. W pełni rozumiem ich emocje, ale właśnie dla nich powinienem ten felieton napisać. „Jeśli narodowcy, na co wiele wskazuje, nie znikną z naszego kraju, na przykład porwani przez tajną policję Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, to może warto spróbować ich odrobinę zrozumieć?” – popełniam tę myślozbrodnię, przełykam ślinę, biorę łyk kawy i płynnie przechodzę do kolejnego akapitu.
Narodowy krytyk polskości
Nie znam dobrze myśli Romana Dmowskiego. Ze współczesnymi narodowcami więcej mnie pewnie dzieli, niż łączy. Ale z okazji stulecia niepodległości chciałbym możliwie życzliwie przyjrzeć się „Myślom nowoczesnego Polaka”, odczytując ten tekst w kontekście współczesnych problemów społecznych.
Nie chcę autora z góry oskarżać o wszystko złe, co się podziało na świecie od tamtej chwili. Ba, mój świąteczny nastrój sprawia, że jestem w stanie mu na czas lektury wybaczyć nawet to, co się później wydarzyło z jego własną myślą i tworzonym przez niego obozem politycznym. A najbardziej chcę przestać go obwiniać za chamskie odzywki tych kilku ogolonych ziomków, co przesiadują na ławce pod moim blokiem. To wszystko zostawiam za oknem.
Od pierwszych linijek jego tekstu uderza mnie przede wszystkim fundamentalna krytyka polskości. Dmowski przytomnie zauważa, że chcąc być dumni z pięknych kart naszej historii, musimy również przyjąć „upokorzenie, które spada na naród za to, co jest w nim marne”. I o tej marności, prawdę powiedziawszy, jest dużo więcej, niż o wielkości. Jeśli autor pisze o polskości pozytywnie, to raczej w potencji, niż aktualności. Oczywiście, możemy stać się wielkim narodem, ale gdy zapisuje on swoje słowa – a jest to początek XX wieku – mamy zdecydowanie więcej powodów do wstydu niż dumy. To zatem pierwsza rzecz, która może nas zbliżyć do autora. Jego zdaniem, historia monumentalna nie powinna zdominować naszej pamięci, ale iść ramię w ramię z historią krytyczną. Sztuczne wybielanie przeszłości jest raczej dowodem słabości, niż siły. Ciekawe, co na to nasi domorośli spece od polityki historycznej.
Ideolog partii Razem?
Dmowski przechodzi od słów do czynów, nie pozostawiając suchej nitki przede wszystkim na szlachcie. To nie złe duchy czy ościenne mocarstwa, ale elity I RP odpowiadają za upadek naszego państwa. Stało się tak, gdyż szlachta nie potrafiła zbudować społeczeństwa. Izolowała się od innych grup społecznych, wytworzyła sobie „cieplarniane warunki egzystencji”, przez co straciła wszelkie bodźce do rozwoju. W takich warunkach nie „osobiste przymioty”, takie jak talenty czy pracowitość, ale urodzenie decyduje o przynależności do elity. Dlatego typowy szlachcic był indywidualistą, nieumiejącym współpracować rozkapryszonym dzieckiem. Ostatecznie Dmowski porównuje go do dronta, ogromnego gołębia, który „wyrósł w olbrzyma dzięki temu, że w swej siedzibie na wyspach oceanu nie miał współzawodnictwa”. Po odkryciu jednak wysp przez ludzi dront bardzo szybko wyginął, gdyż nie umiał dostosować się do nowych warunków. Podobny los spotka niechybnie polskiego szlachcica, gdyż nie jest on w stanie odnaleźć się w „nowoczesnych formach życia”. Prawda, że Dmowski w swojej krytyce elit brzmi prawie jak ideolog partii „Razem”?
Dostaje się również chłopom za „bierność duchową, ciężkość, brak przedsiębiorczości i inicjatywy”. Szczególnie krytycznie wypowiada się on o dziedzictwie pańszczyzny. To ona wyrobiła w niższych warstwach społecznych postawę poddańczości oraz brak zdolności do współpracy. Przyzwyczajony do mechanicznego powtarzania tych samych czynności chłop nie radzi sobie również z nowymi zadaniami. „Gdy jest posada ze stałą pensją i szablonowymi obowiązkami, zgłaszają się na nią dziesiątki i setki kandydatów, ale gdy trzeba samodzielnego kierownika przedsięwzięcia, nawet bez fachowej wiedzy, dobrego administratora, można całą Polskę przejechać i odpowiedniego człowieka nie znaleźć”. Czytając te wątki mam wrażenie, że był tu przede mną Jacek Santorski ze swoją współczesną krytyką „kultury folwarku” występującą w rodzimych firmach.
„No dobrze – powiecie – ale dużo cieplej wypowiada się pewnie Dmowski o Kościele katolickim”. Otóż nie, tu kolejna niespodzianka.
Darmo będziemy szukać na kartach „Myśli nowoczesnego Polaka” tej legendarnej zbitki „Polak-katolik”. Autor zdaje się nie dostrzegać jakiejś szczególnej roli Kościoła w naszej historii, a na pewno nie podkreśla jego społeczno-twórczej roli. Przeciwnie, raczej widzi w plebanii kolejną instytucję gnębiącą chłopów, przez co nie są oni w stanie wziąć odpowiedzialności za swoje życie.
„No nie, Dmowski-antyklerykał to już chyba za wiele. Przebrała się miarka obalania stereotypów jak na jeden felieton”.
Z fascynacją o Żydach
Przejdźmy do jego stosunku do Żydów, bo tu niespodzianek będzie zapewne dużo mniej. Dmowski ma jednoznacznie krytyczny stosunek do tego narodu, choć mówi o nim z wyraźną fascynacją. Podczas gdy szlachta nie potrafiła współpracować, a chłopi nie wykazywali inicjatywy, Żydzi posiadali obydwie te cechy. Zarzut, jaki im stawia autor, jest taki, że „nie poczuwali się do żadnej wspólności z narodem”, dlatego byli „pozbawieni wszelkich aspiracyj politycznych”. W ten sposób zablokowali naturalny rozwój mieszczaństwa: „Dzięki Żydom Polska została narodem szlacheckim do połowy XIX stulecia, a nawet dłużej, bo jest nim dziś jeszcze w pewnej mierze; gdyby nie oni, pełniąca opanowane przez nich funkcje społeczne część ludności polskiej byłaby się zorganizowała, jako współzawodnicząca ze szlachtą siła polityczna, jako stan trzeci, który tak doniosłą rolę w rozwoju społeczeństw europejskich odegrał i stał się głównym czynnikiem nowoczesnego życia społecznego”.
Społeczeństwo jako organizm biologiczny
Dmowski widzi zatem społeczeństwo jako organizm biologiczny. Używa przy tym rozróżnienia na dwa rodzaje „skupień wielokomórkowych”: „niższe, w których komórki luźnie są ze sobą związane, bez wzajemnego uzależnienia, są to tzw. kolonie komórek; i wyższe, w których elementy składowe, ugrupowane w tkanki i organy, żyją w ścisłej wzajemnej zależności – są to organizmy”. W tej wizji świata społeczeństwo szlacheckie bardziej przypominało „kolonie komórek” niż żywy organizm, co jest efektem obowiązującego wówczas typu stosunków społecznych. Witalność jest dla niego miarą siły, a wszelka bierność, brak ambicji i troski o jutro dowodem słabości. Co ważne, w tym rozumowaniu autor „Myśli nowoczesnego Polaka” jest bardzo demokratyczny, gdyż nie chodzi mu wyłącznie o aktywność elit, ale całego społeczeństwa. „Stopień udziału przeciętnego obywatela w sprawach ogólnych i jego poczucia odpowiedzialności za to, co się w kraju dzieje” jest dla niego miarą kapitału społecznego. W tym względzie dostrzeżemy pewną aktualność myśli Dmowski, któremu bliska byłaby współczesna idea partycypacji.
W tej perspektywie można zrozumieć jego krytykę mniejszości etnicznych czy wyznaniowych. Rzeczywiście, pisał o nich jako o „obcych żywiołach”, co razi nasze współczesne tolerancyjne ucho. Jego sprzeciw nie był jednak podyktowany ideologiczną czy rasistowską nieufnością, ale obawą o spójność społeczną. Skoro elity nie posiadają świadomości wspólnego celu, nie potrafią zbudować nowoczesnego państwa i gospodarki, nie kierują się również solidarnością z niższymi warstwami, to społeczeństwo rozpada się na luźne „kolonie komórek”. Gdyby jednak „organizm narodowy” działał sprawnie, to byłby w stanie „przyswoić i obrócić je [„obce żywioły” – przyp. KM] na powiększenie wzrostu i siły zbiorowego ciała”. I wcale nie odbyłoby się to, jego zdaniem, kosztem utraty odrębności. Dmowski wierzył raczej, że rozwinięte społeczeństwo wcale nie zabija wolności jednostek, ale „ułatwia rozwój indywidualnej odrębności na wyższych szczeblach”. Niestety, nie napisał jak to się ma dokładnie wydarzyć.
Społeczeństwo jako arena walki
Starałem się zrekonstruować społeczną myśl Dmowskiego z dużą dozą życzliwości. Pewnie niektórzy z Was uznają, że byłem dla niego zbyt tolerancyjny. Cóż, wielkie rocznice mają swoje prawa. Nawet jednak patrząc bardzo życzliwie na ten tekst zupełnie nie jestem w stanie zaakceptować jego wyraźnie darwinistycznego rysu. Wspomniane metafory zaczerpnięte z biologii prowadzą autora niechybnie do skojarzeń z teorią ewolucji Darwina. Podobnie jak w przypadku żywych organizmów, tak pomiędzy jednostkami czy narodami obowiązuje prawo siły. „Codzienne doświadczenie nas uczy, że na tym świecie coraz mniej jest miejsca dla słabych i bezbronnych, że coraz mniej uwagi poświęca się tym, którzy biernie, z uległością znoszą krzywdy”. Dlatego Dmowski krytykuje społeczeństwo szlacheckiego także za to, że w tamtym okresie „utrzymywał się bierny, miękki typ charakteru jednostek, a natomiast dla natur twardych i czynnych nie było miejsca”.
I to jest chyba bardzo ważna pointa naszej wędrówki z Dmowskim. Pozwala ona w odpowiedni sposób spojrzeć także na renesans myśli narodowo-radykalnej w Polsce. Jeśli ludzie rzeczywiście coraz chętniej sięgają po te hasła, być może dzieje się tak również dlatego, że widzą naokoło siebie „coraz mniej miejsca dla słabych i bezbronnych”. Wówczas marzenie o silnym narodzie daje im nadzieją na zmianę również ich warunków życia.
Pod całą ornamentyką siły, marszów i wyprężonych bicepsów czai się zatem zwyczajne doświadczenie ludzkiej słabości i bezbronności. Jeśli chcielibyśmy naprawdę odpowiedzieć na tą społeczną potrzebę, to nie za sprawą kontrmanifestacji, sankcji, siły użytej przeciwko sile, ale poprzez stworzenie świata, w którym słaby rzeczywiście nie jest sam. Dopiero wtedy udowodnimy, że Dmowski nie miał racji.
Krzysztof Mazur – Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki, spraw obywatelskich i zarządzania publicznego. Doktor nauk politycznych. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Członek redakcji kwartalnika „Pressje”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.