MAZUR: Jeśli ktoś chciałby doświadczyć, jak bardzo nie umiemy się porozumieć, w jak ciemnym zaułku jako społeczeństwo jesteśmy, powinien pójść na wywiadówkę w dowolnej szkole. Spotka tam nas, społecznych analfabetów, którzy nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać.
Zaczął się rok szkolny, a wraz z nim powróciło pytanie: „jak tam w szkole? Jesteście zadowoleni?”. Pytanie to wraca jak bumerang w większości niezobowiązujących rozmów, jakie zaangażowani rodzice prowadzą ze sobą, gdy przez przypadek wpadną na siebie w piekarni albo przysiądą na chwilę na jednej ławce na placu zabaw. Nie rozmawiamy o tym, co u nas, u sąsiada, w Polsce czy na świecie, bo za bardzo skupieni jesteśmy na naszym „świadomym rodzicielstwie”.
Ogarnięcie tych wszystkich wyprawek szkolnych, kółek szachowych, treningów karate i kursów z hiszpańskiego („angielski ma w szkole, więc przyda mu się drugi język”) jest zbyt czasochłonne, by zawracać sobie głowę czymkolwiek innym, niż własnymi dziećmi.
Zaangażowanie podszyte lękiem
Zaangażowane rodzicielstwo można oceniać w różny sposób. Będą pewnie tacy, którzy widzą w nim coś niezwykle pięknego i potrzebnego. Po pokoleniu rodziców czasów transformacji, którzy mierzyli się z pędzącą inflacją i rosnącym bezrobociem, przez co nie mieli przesadnie dużo czasu, by zajmować się dziećmi, nastał czas nadrabiania międzypokoleniowej uwagi. Aktywni rodzice stanowią również świetny potencjał społeczny. Robert Putnam w swojej klasycznej już książce „Samotna gra w kręgle” zwraca uwagę, że stowarzyszenia łączące rodziców i nauczycieli (Parent-Teacher Association) były bardzo ważnym elementem społeczeństwa obywatelskiego USA. Nie trzeba jednak jechać aż za Ocean, by to dostrzec. Krzewienie edukacji w niższych warstwach społecznych konstytuowało także polską inteligencję. Na prowadzeniu wiejskiej szkoły opierało się przecież wiele „rodowodów niepokornych”.
Moje ocena tego zjawiska jest jednak dużo bardziej krytyczna. Dostrzegam wiele różnic pomiędzy naszym zaangażowanym rodzicielstwem a postawą zaangażowanej inteligencji przełomu XIX i XX wieku. Podstawowa różnica polega na zaufaniu do ludzi.
Kiedyś zaangażowanie w życie szkoły podyktowane było wiarą, że dzieje się w niej coś niezwykle dobrego i ważnego, czego chcemy być częścią. Dziś dużo bardziej podszyte jest naszym lękiem, że może w niej zdarzyć się coś tak strasznego, że na zawsze „zepsuje” nasze dziecko.
Chcemy być obecni w życiu naszych dzieci, by zareagować na czas, gdy spotka je jakieś niebezpieczeństwo.
W szkole ścierają się ideały
A tych niebezpieczeństw we współczesnym świecie jest bez liku. W dużym stopniu są one zresztą projekcjami naszych własnych obaw i lęków. Jeśli ktoś jest wierzącym-praktykującym, to niespecjalnie lubi flirt współczesnej popkultury z demonami, więc chętnie włączy się w protest przeciwko balowi na Halloween. Jeśli ktoś jest z kolei zadeklarowanym ateistą, to nie będzie mu w smak włączanie religijnych elementów w życie szkoły i śmiało można prosić go o podpis przeciwko Mszy świętej na początek roku szkolnego. Zwolennicy zdrowego trybu życia będą zainteresowani zlikwidowaniem automatu ze słodyczami stojącego na korytarzu szkoły, podczas gdy ci preferujący wolniejszy styl życia będą zgłaszali obawy, że w trakcie planowanej wycieczki tak długi marsz na wydmy to jednak przesada dla tak małych dzieci.
Dobrym pretekstem do wojny między rodzicami może być również kwestia smartfonów, odmienne pomysły na wycieczkę szkolną czy ustalenie wspólnie dowolnych zasad wychowawczych.
Patrząc z perspektywy szkoły publicznej w dużym mieście widać wyraźnie, że nie jesteśmy już społeczeństwem homogenicznym. Nie mamy jednego światopoglądu, nie łączy nas ten sam ideał dobrego życia. W takich realiach społecznych szkoła staje się miejscem, gdzie siłą rzeczy będą ścierać się różne opinie, ideały i stanowiska.
Wywiadówka bez normalnej rozmowy
I nie byłoby w tym nic niezwykłego – przeciwnie, zdrowy pluralizm może być czymś ożywczym i twórczym – gdybyśmy umieli te wszystkie odmienne pomysły ze sobą konfrontować, a następnie wspólnie wypracowywać optymalne reguły gry panujące w szkole. Tak jednak się nie dzieje. Każdy, kto bierze udział w wywiadówkach, wie, że często jest to doświadczenie traumatyczne. Małe krzesła i ławki od razu sprowadzają nas do roli „uczniaków” i przywołują wszystkie złe skojarzenia, gdy nauczycielka z matmy krzyczała na nas, gdy nie umieliśmy rozwiązać zadania na tablicy. Za biurkiem nauczyciel, który ma jeden cel: zamknąć spotkanie jak najszybciej, a na wszystkie pytania i dociekliwości reaguje miną „no co jeszcze?”.
Kilku „dożartych” rodziców, którzy przyszli z Jednym Najważniejszym Problemem Świata i są gotowi rozmawiać tylko o nim. No i wreszcie milcząca większość z nas, która woli się nie odzywać, bo „to i tak nie ma sensu”.
Jeśli ktoś z was chciałby doświadczyć, jak bardzo nie umiemy się porozumieć, w jak ciemnym zaułku jako społeczeństwo jesteśmy, to powinien wziąć udział w wywiadówce odbywającej się w dowolnej szkole. Spotka tam nas, społecznych analfabetów, którzy nie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać.
Odgrodzić się od „głupich innych”
Dlatego zaangażowani rodzice ciągle szukają idealnego miejsca. Ciągle wracają do pytania: „czy jestem zadowolony z tej szkoły?”. „Czy moje dziecko tu się optymalnie rozwinie?”. I poza poziomem nauczania, właśnie wymiar społeczny ma dla nich kluczowe znaczenie, gdy ostatecznie decydują się na zmianę placówki. Wielu z nas zniechęconych takim kształtem „dialogu” w szkole jest bowiem gotowych płacić wysokie czesne, by w placówkach prywatnych, społecznych, demokratycznych, prowadzonych metodą Montessori, Waldorfską czy inspirowanych duchowością Opus Dei, czuć, że nasz głos ma znaczenie. I że nasz ideał dobrego życia będzie respektowany przez szkołę, a nawet będzie wpływał na reguły w niej panujące.
Szybko jednak okazuje się, że nawet w małej placówce o wyraźnym profilu światopoglądowym mogą pojawić się różnice, które trudno będzie przeskoczyć. W prywatnej szkole katolickiej rodzice mogą na przykład pokłócić się o rodzaj i kolor kwiatów, którymi przystrojony będzie kościół w dniu Pierwszej Komunii (autentyk!). W innej, o profilu wyraźnie liberalnym, kontrowersje wzbudziło, czy chłopcy na wycieczce szkolnej mogą spać w pokoju z dziewczynami. W takich sytuacjach okazuje się, że nawet w małych wspólnotach, teoretycznie dużo bardziej zbieżnych światopoglądowo, programowo nastawionych na dialog, i tak nie potrafimy się porozumieć.
A nie umiejąc poradzić sobie z takimi kontrowersjami, ulegamy pokusie tworzenia jeszcze bardziej elitarnych formuł. Chcemy zamknąć się w jeszcze bardziej ekskluzywnym getcie, by tylko odgrodzić się od tych „głupich innych”.
Dobre wychowanie tylko w buszu?
Na końcu tej drogi jest oczywiście edukacja domowa. Pomijam sytuację, gdy ktoś decyduje się na nią z powodu takich warunków życia, które uniemożliwiają mu wysłanie dziecka do tradycyjnej szkoły (na przykład mieszka w górach). Przeraża mnie jednak, jak wielu moich znajomych, ludzi o wyjątkowo rozwiniętych kompetencjach społecznych, czerpiących pełnymi garściami z życia w dużym mieście, rozważa taki model edukacji. I słyszę bardzo różne, ale zawsze bardzo przekonujące argumenty przeciwko „systemowi”, który nie pozwala nam wychować dziecka w sposób zbieżny z naszym światopoglądem. Symbolem tej postawy jest dla mnie świetny film „Captain Fantastic”. Opowiada historię znakomicie wykształconego człowieka, który z nienawiści do kapitalizmu postanawia zadbać, by jego piątka dzieci nie wpadła w sidła tego wstrętnego systemu. Zamieszkuje wraz z nimi w jednym z amerykańskich parków narodowych, gdzie całą rodziną prowadzą życie stanowiące niezwykłą mieszankę obozu przetrwania (jedzą upolowane przez siebie zwierzęta) oraz klasycznego uniwersytetu (przy ognisku studiują najważniejsze osiągnięcia współczesnej nauki). Gdy dochodzi do konfrontacji świetnie wykształconej córki tego bohatera z typowym amerykańskim nastolatkiem „wychowanym” na telewizji oraz grach komputerowych, widz zadaje sobie to kluczowe pytanie: „czy tylko żyjąc w buszu można dziś porządnie wychować dzieci?”.
Jest we mnie wiele zrozumienia dla tego faceta. Sam nieraz mam ochotę spakować moją rodzinę na cygański wóz i zamieszkać na dalekiej Suwalszczyźnie. Ta hollywoodzka opowiastka ma jednak swój morał, który świetnie pokazuje manowce takiej postawy. Choć współczesny świat daje nam obietnicę nieograniczonych wręcz możliwości kreowania własnego sposobu życia, to i tak na końcu dopadnie nas społeczeństwo. Nawet bezkompromisowy Captain Fantastic będzie musiał ostatecznie znaleźć kompromis między jego krytycznym spojrzeniem na współczesny kapitalizm a społecznymi potrzebami swoich dzieci. Już tytuł filmu zapowiada, że nigdy do końca nie uciekniemy od popkultury pełnej superbohaterów.
W realnym świecie nasz ideał dobrego życia zawsze zostanie ostatecznie skonfrontowany z wizją innych ludzi. Na tym przecież polega życie w jednym społeczeństwie.
Nauczmy dzieci, że nie są pępkiem świata
Dlatego zamiast szukać tej jednej, idealnej szkoły, gdzie nasze dziecko spotka tylko inspirujących nauczycieli, a koledzy z klasy nigdy nie będą się naśmiewać z jego odstających uszu, może lepiej zapytajmy samych siebie: dlaczego tak mało w nas zaufania do innych? Dlaczego nauczyciele nie ufają rodzicom, a rodzice nauczycielom? Dlaczego nie ufamy naszym dzieciom, że dadzą sobie w życiu radę, nawet jeśli spotka ich w szkole jakaś obiektywna przykrość?
A na koniec, dlaczego nie ufamy samym sobie, że nawet bez tych wszystkich kółek szachowych, bez tak wielkiego zaangażowania w życie dziecka, i tak jesteśmy dobrymi rodzicami?
Paradoksalnie, być może największą społeczną szkodę wyrządzamy naszym dzieciom poświęcając im tak wielką uwagę. Jeśli naprawdę chcielibyśmy ich nauczyć życia z innymi, to może warto zacząć od tej podstawowej lekcji, że nie są one pępkiem świata.
Komentuj z nami Świat! CZEKAMY NA WASZE Opinie i Felietony (MAKS. 4500 ZNAKÓW PLUS ZDJĘCIE) przesyłane NA ADRES: REDAKCJA@PORTAL.NGO.PL
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl
Ulegamy pokusie tworzenia coraz bardziej elitarnych formuł. Chcemy zamknąć się w jeszcze bardziej ekskluzywnym getcie.