Spurek: Brońmy praw wszystkich kobiet. Również tych, z którymi nam nie po drodze [patronat ngo.pl]
– Jeśli nie zapewnimy przestrzegania praw pracowniczych, reprodukcyjnych oraz ochrony przed przemocą, trudno będzie mówić o naprawdę swobodnych decyzjach kobiet związanych z tym, czy chcą kandydować do Sejmu, być sołtyską albo członkinią rady nadzorczej – mówi Sylwia Spurek, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich. Dziś, w setną rocznicę praw wyborczych kobiet w Polsce przypominamy rozmowę, przeprowadzoną specjalnie z tej okazji.
Ignacy Dudkiewicz: – Kobiety mają w Polsce prawa wyborcze od 1918 roku. Dłużej niż w Belgii czy w Szwecji, 26 lat dłużej niż we Francji i nawet 53 lata dłużej niż w Szwajcarii. Kiedy jednak spojrzymy na Global Gender Gap Report z 2017 roku, okaże się, że w kwestii politycznej siły kobiet – mierzonej liczbą parlamentarzystek, ministr i długości urzędowania kobiet na stanowiskach głów państwa – wypadamy znacznie gorzej nie tylko od wszystkich wymienionych krajów, ale, pomimo członkostwa w Unii Europejskiej i szybszego rozwoju, gorzej również od Bośni, Bangladeszu, Mozambiku czy Nikaragui. Co poszło nie tak?
Byłyby?
– Zapewne nie da się odpowiedzieć na to pytanie krótko. Warto jednak przyglądać się poszczególnym obszarom realizacji praw kobiet. Może się okazać, że w różnych przestrzeniach zaważyły różne zaniechania, zadziałały inne bariery, pojawiły się inne braki, które sprawiły, że jest, jak jest – czyli dalece nie najlepiej. Trudniej powiedzieć, co generalnie poszło nie tak. Łatwiej opowiadać, co stało się konkretnie w sferze udziału kobiet w życiu publicznym i politycznym, ich zdrowia, pracy zawodowej czy przemocy, jakiej doświadczają.
Często mówi się, że owe 100 lat temu Polki otrzymały czy uzyskały prawa wyborcze. Pani mówi: „wywalczyły”.
– Bardzo tego pilnuję. Potrzebujemy tej perspektywy.
Brak świadomości, że kobiety wywalczyły prawa wyborcze, że nikt im ich nie podarował z dobrej woli, że faktycznie musiały się ich domagać, mierząc się z tymi, którzy je wyśmiewali, lekceważyli i którzy z nimi walczyli – to wszystko pokazuje nam braki w edukacji.
Na lekcjach historii mało się o tym mówi, mało pokazuje się kobiet, które wpływały na bieg zdarzeń. I choć czasy się zmieniły, to wciąż w Polsce myślimy o świecie i rzeczywistości z perspektywy męskiej.
Zaniedbania dotyczące edukacji równościowej i braki w wiedzy to zresztą jedne z tych zjawisk, które wpływają na braki w ochronie praw kobiet we wszystkich wspomnianych sferach.
Czy kolejne zmiany kobiety także muszą wywalczyć?
– I tak, i nie. Tak, bo walka będzie potrzebna. Nie, bo mam nadzieję, że nie będziemy walczyły same, ale wspólnie z mężczyznami. Równość to nasza wspólna sprawa. Mężczyźni często nie widzą swojej istotnej roli w walce na rzecz praw kobiet, bo wciąż nie czują, że chodzi również o ich prawa, na przykład o możliwość realizowania się także przez nich w różnych dziedzinach na równi z kobietami.
Proszę o przykład.
– Życie rodzinne i godzenie ról. Okazuje się, że ponad 90% mężczyzn nie korzysta z urlopów rodzicielskich dłuższych niż dwutygodniowe. To pokazuje, jak wielu z nich nie realizuje się w roli rodzica w skali porównywalnej do kobiet.
Dlaczego tak się dzieje?
– Z badań wynika, że wszyscy – pracodawcy, członkowie i członkinie rodziny, współmałżonka lub partnerka, koledzy z pracy – tkwimy w tych samych stereotypach dotyczących ról społecznych kobiet i mężczyzn. W efekcie uznajemy, że to kobieta powinna zajmować się dzieckiem, szczególnie małym. Obarczamy w ten sposób ponad miarę kobietę, ale jednocześnie, o czym mówi się rzadziej, pozbawiamy mężczyznę pełnej możliwości zadecydowania, w jakim stopniu chce się angażować w bycie rodzicem.
Czy zaangażowanie mężczyzn w walkę o prawa kobiet ma swoje źródło tylko w tej świadomości? Wydaje mi się, że coraz więcej mężczyzn dostrzega, że prawa kobiet to po prostu prawa człowieka.
– To prawda, że zwiększa się także liczba męskich sojuszników walki o prawa kobiet, których postawa wynika z tego, że są przekonani, że tak należy, że to po prostu słuszne i sprawiedliwe. Ale ponieważ nie dla każdego argument ideowy jest wystarczająco silny, warto odwoływać się również do argumentów pragmatycznych.
Przyjrzyjmy się poszczególnym obszarom dotyczącym praw kobiet. Zaczęliśmy od udziału w sprawowaniu władzy i reprezentacji politycznej…
– To sfera, w której także mamy do czynienia z wieloma stereotypami dotyczącymi ról płciowych.
W polskim Senacie zasiada 87 senatorów i tylko 13 senatorek. I nikogo to nie dziwi. Proszę pomyśleć, jakie byłyby reakcje, gdyby proporcja była odwrotna! Dla wszystkich byłoby to szokujące i niezrozumiałe.
Rozmawiając o udziale kobiet w życiu politycznym i publicznym, lubię odwoływać się do wydanej 18 lat temu książki profesor Renaty Siemieńskiej, której tytuł brzmi: „Nie mogą, nie chcą czy nie potrafią?”. Wiele osób nadal nie rozumie, że mała liczba kobiet w polityce nie wynika wyłącznie z tego, że „nie chcą” w niej działać. Choć i nad tym warto pracować. Dlatego musimy korzystać z mechanizmów tymczasowych – jak kwoty czy system suwakowy na listach. Robimy to po to, żeby zachęcić kobiety do brania czynnego udziału w polityce.
Często jednak ważniejszy jest element „nie mogą”…
– Dlatego ważna jest zarówno praca nad zmianami w świadomości, jak i rozwiązania w sferze polityk publicznych. Z udziałem w życiu politycznym – a także z aktywnością zawodową – ściśle wiąże się kwestia możliwości godzenia różnych ról społecznych. Potrzebujemy więc rozwiniętej polityki społecznej w sferze budowy instytucji opieki nad dzieckiem – wystarczającej liczby żłobków i przedszkoli: publicznych, dostępnych, tanich, rozmieszczonych terytorialnie w taki sposób, żeby każdy rodzic miał faktycznie do nich dostęp. Kiedy kobiety nie tylko są obarczane opieką nad dziećmi, ale także nie mają możliwości skorzystania ze wsparcia instytucji, jasne jest, że nie będą angażowały się w działania polityczne. Bo nie będą miały na przykład czasu i energii na wieczorne spotkania koła partyjnego.
Gdy niedawno kobiety będące matkami otwarcie mówiły o swoim zaangażowaniu politycznym czy społecznym, błyskawicznie w debacie publicznej uruchamiany był mechanizm ich dyscyplinowania. Słyszały o sobie, że oto „zła matka zostawia swoje dzieci i idzie na demonstrację”. I to pomimo tego, że dzieci zostawały na przykład z ojcem.
– Faktycznie w wielu obszarach dyscyplinujemy kobiety. Nie tylko jako matki, ale także jako żony, pracownice, nawet jako ofiary przemocy. Kiedy przyjrzy się pan komentarzom na temat ofiar gwałtów czy rodzinnej przemocy, zobaczy pan, że nie tak łatwo jest być „porządną ofiarą”, czyli taką, która w powszechnej opinii zasługuje na wsparcie…
Ale znów: ten mechanizm uderza pośrednio także w mężczyzn. Skoro osądzamy kobiety, które uczestnicząc w zgromadzeniu publicznym zostawiły dzieciaki w domu z mężem czy partnerem, to równocześnie sugerujemy, że owi mężczyźni nie są wystarczająco kompetentni, żeby się swoimi synami i córkami zająć. Że nie jest to ich rolą, że nie dadzą sobie rady, że może wydarzyć się coś złego. Analogicznie ci mężczyźni, którzy dziećmi się zajmują, poświęcają im czas, realizują się jako ojcowie, są traktowani jak bohaterowie, chociaż matki – wykonując te same czynności – tak postrzegane już nie są. Ten kij ma dwa końce – jednym dyscyplinuje się kobiety, drugim – mężczyzn.
Dość o polityce. Jaką rolę w zapewnianiu równych praw i szans kobiet i mężczyzn może odegrać biznes?
– Ogromną. Tym większą, im bardziej państwo nie wywiązuje się ze swoich zadań. Weźmy przykład przeciwdziałania dyskryminacji w miejscu pracy. Jedynym operacyjnym obowiązkiem pracodawcy w tej sprawie jest zapoznanie pracownika czy pracownicy z przepisami antydyskryminacyjnymi, co na ogół sprowadza się do pokazania nowej osobie w miejscu pracy rozdziału IIA Kodeksu Pracy. Rzeczywista ochrona ze strony państwa jest nikła. Dlatego tak ważne jest to, czy przedsiębiorcy i przedsiębiorczynie w swoich firmach wprowadzają bardziej precyzyjne regulacje antydyskryminacyjne oraz procedury na wypadek, gdyby do dyskryminacji doszło. Skoro państwo tego nie wymaga i nie egzekwuje, warto namawiać biznes do tego, by to robił. Podobnie można namawiać firmy, by wprowadzały regulacje i mechanizmy wspierające godzenie ról, takie jak przyzakładowe żłobki i przedszkola.
Biznes może też odegrać rolę w przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. W Australii policzono, ile firmy tracą ze względu na nieplanowane nieobecności czy mniejszą wydajność ofiar przemocy. Równocześnie sprawdzono, że czasami, aby pomóc, wystarczy wysłać mailem albo powiesić na tablicy ogłoszeń informację, gdzie można znaleźć wsparcie, jeżeli jest się ofiarą przemocy. W ten sposób pracodawca pokazuje zarówno otwartość i życzliwość dla ofiar, jak i sprzeciw wobec samej przemocy. Skorzystać z tych informacji mogą nie tylko osoby zatrudnione, ale też na przykład klienci i klientki czy kontrahenci i kontrahentki. Czasem nawet takie małe działania mogą zmienić czyjeś życie.
Mówi pani o zachęcaniu… A może w przestrzeni twardych realiów – takich jak równość płac, dostępność ścieżek awansów, udział w zarządzaniu firmami – nie należy biznesu zachęcać, tylko można od niego wymagać i egzekwować?
– Chciałabym wierzyć, że jednak wystarczy zachęcać. Zgadzam się, że argument o tym, co jest słuszne i sprawiedliwe, może nie wystarczyć. Dlatego ważne jest wysuwanie argumentów ekonomicznej opłacalności.
Są twarde dane wskazujące, że firmy bardziej różnorodne, zarządzane przez różnorodne grono pod względem wieku, płci, pochodzenia narodowego lub etnicznego mają lepsze wyniki i są bardziej konkurencyjne na rynku.
To może warto odwołać się do siły przykładu, wprowadzając na przykład kwoty lub parytet w zarządach i radach nadzorczych spółek skarbu państwa?
– Państwo powinno dawać dobry przykład w wielu dziedzinach, również w tej. Nie wierzę jednak w realność wprowadzenia w Polsce rozwiązania, o którym pan mówi. Przypomnę, że od dawna w Unii Europejskiej procedowana jest dyrektywa na ten temat. Polska od lat przedstawia w tej sprawie negatywne stanowisko.
Od większej liczby lat niż trzy?
– Tak. To dyrektywa z długą historią, podobnie jak dyrektywa, która miała ujednolicić ochronę przed dyskryminacją. Dlatego trudno mi sobie póki co wyobrazić, że spółki skarbu państwa zaczną ów dobry przykład dawać, chociaż zgadzam się, że takie akcje afirmatywne czy tymczasowe rozwiązania, które mogą szybciej spowodować zmianę niż akcje podnoszące świadomość, też są potrzebne.
Czy uczestniczyła pani w Kongresie Kobiet lub Socjalnym Kongresie Kobiet?
– W Kongresach Kobiet uczestniczę regularnie od lat. Bardzo chciałam w tym roku pojechać również na Socjalny Kongres Kobiet, który odbywa się od niedawna. Niestety, musiałam być w tym czasie w Lublinie ze względu na zaplanowane przez nas z dużym wyprzedzeniem regionalne Forum Antydyskryminacyjne, którego data zbiegła się zresztą z wydarzeniami związanymi z Marszem Równości. Mam nadzieję, że uda mi się następnym razem.
Odpowiem więc inaczej. Uczestniczę również w Regionalnych Kongresach Kobiet. Podczas jednego z nich – w Bydgoszczy – mówiłam, że nasze środowiska, organizacje i kongresy nie są w wystarczającym stopniu dla wszystkich kobiet. Że nie udało nam się zaangażować i wciągnąć do nich tych kobiet, które realizacji naszych celów i ideałów potrzebują tak naprawdę bardziej niż my. Kongres Kobiet okazuje się być jednak dobrem luksusowym. Dlatego zaproponowałam, by każda z nas, która może sobie na to pozwolić, na następne spotkanie spróbowała zaprosić kobietę, której samodzielnie trudno byłoby na nie dotrzeć. Perspektywa Socjalnego Kongresu Kobiet jest mi więc bardzo bliska – jestem przekonana, że musimy dostrzegać potrzeby i prawa wszystkich kobiet. Także tych, które są w zupełnie innej sytuacji zawodowej i życiowej niż ja. Również tych, z którymi jest mi dziś kompletnie nie po drodze, jeżeli chodzi o wartości, które nawet kontestują to, co robię.
Dla części kobiet równouprawnienie jest jeszcze mniej osiągalne niż dla nas – wielkomiejskich feministek.
Wiele organizacji pozarządowych, także tych działających w dużych miastach, to dostrzega i tak planuje swoje projekty, żeby te kobiety włączać i angażować. Marzę o świecie, w którym wszystkie kobiety – bez względu na wiek, niepełnosprawność, miejsce zamieszkania czy stan posiadania – będą miały równe prawa i będą mogły swobodnie decydować, czy chcą uczestniczyć w Kongresie Kobiet albo w Socjalnym Kongresie Kobiet. I będą w stanie to zrobić.
Zapytałem o to również w kontekście wspomnianej roli biznesu. W kwestii ekonomicznej siły kobiet, ich zaangażowania w życie gospodarcze, pełnienia ról zarządczych w biznesie czy równości pensji Polska we wspomnianym raporcie wypada jeszcze gorzej niż w przestrzeni aktywności politycznej…
– To ma swoje dramatyczne konsekwencje. Kobiety zarabiają mniej na takich samych stanowiskach, podejmują pracę w gorzej płatnych zawodach, częściej mają przerwy w zatrudnieniu i szybciej przechodzą na emeryturę. Wszystko to razem sprawia, że na starość kobieta otrzymuje emeryturę statystycznie o 40% niższą niż mężczyzna, co sprawia, że starsze kobiety są znacznie bardziej narażone na ubóstwo na starość niż mężczyźni.
Czyli problemów do rozwiązania jest cała masa…
– Tak. Aby się nimi zająć, nie wystarcza edukacja – potrzebna jest także aktywność państwa w sferze standardów zatrudnienia, wysokości płac czy całościowo pomyślanej polityki społecznej.
Bardzo doceniam program 500+, ponieważ rzeczywiście – jakkolwiek byłoby to wytarte określenie – przywrócił ludziom godność. Co więcej, dzięki niemu wiele kobiet, które doświadczały przemocy w rodzinie, zyskało środki na to, by razem z dziećmi wynająć inne mieszkanie i zacząć nowe życie. To duże osiągnięcie, nawet jeśli wiemy, że nie powinno być tak, że to ofiara musi sobie szukać nowego miejsca i ponosi kolejne konsekwencje przemocy. Równocześnie samo 500+ nie wystarczy, tym bardziej, że program ten mógł spowodować także opuszczanie przez kobiety rynku pracy na rzecz większego zaangażowania w opiekę nad dziećmi lub innymi osobami zależnymi. Warto wiedzieć, że będzie to miało dla nich poważne konsekwencje w przyszłości. Nie mówię tego, by krytykować program 500+, ale by pokazać, że w sferze wzmacniania ekonomicznej siły kobiet w Polsce potrzeba bardzo kompleksowych i bardzo różnorodnych działań.
A może – jeśli ktoś postanowił rzucić pracę z powodu 500+ – powinniśmy zapytać, co to była za praca? W jakich warunkach musiała taka kobieta pracować, że podjęła taką decyzję?
– Między innymi o to chodzi, gdy mówię, że 500+ przywrócił ludziom godność, pozwalając im na przykład na porzucenie uwłaczającej pracy. Zachęcam po prostu do tego, by patrzeć na sprawy kompleksowo i szeroko. Dotyczy to zresztą również wywołanej przez pana sfery warunków pracy, wysokości płac czy praw pracowniczych. Podam przykład: na wybory zawodowe ludzi wpływa także na przykład wykluczenie transportowe. Jeżeli ktoś musiał codziennie dojeżdżać z małej miejscowości do pracy w mało dogodnych dla siebie porach, a ze względu na brak żłobka lub przedszkola musiał zatrudniać opiekunkę czy opiekuna do dzieci, płacąc mu istotną część swojego niewysokiego wynagrodzenia, to trudno się dziwić, że postanowił zrezygnować z aktywności zawodowej. A to tylko przykład – i to wcale nie najbardziej drastyczny – barier, wykluczeń i dyskryminacji, jakie napotykają ludzie, którzy chcą po prostu godnie żyć i podejmować autonomiczne decyzje.
Na wiele z naszych codziennych aktywności powinniśmy patrzeć w kategoriach praw człowieka. Nie dotyczą one wyłącznie wolności zgromadzeń, prawa do informacji publicznej czy wolności więźniów od tortur ze strony policji. Wsparcie osób starszych i z niepełnosprawnościami zapewnia realizację ludzkiego prawa do samodzielnego i niezależnego życia. Równość w miejscu pracy to też prawa człowieka. Przeciwdziałanie dyskryminacji, ochrona dzieci przed przemocą, wykluczenie transportowe, dostęp do kultury – to wszystko są rzeczy, które nie należą do przestrzeni fanaberii, ale naszych praw.
Warto, byśmy o tym wszystkim pamiętali, bo dzięki temu mamy większą szansę skończyć z paternalizmem wobec naszych współobywateli i współobywatelek. Zbyt wiele osób pozostawiliśmy na różne sposoby w tyle podczas trzydziestu lat istnienia III RP, żebyśmy dzisiaj dziwili się, że 500+ sprawiło, że część ludzi zrezygnowała z pracy.
Może więc – nie deprecjonując rzecz jasna wagi innych spraw – za najważniejsze zadanie, którego realizacja przyniosłaby największą zmianą dla najliczniejszej grupy kobiet w Polsce, powinniśmy uznać urealnienie przestrzegania praw pracowniczych? Pomogłoby to uzyskać realną autonomię wielu kobietom, które nie myślą dziś wcale o tym, czy chcą zostać senatorką albo wejść do zarządu spółki, ale chciałyby po prostu mieć stabilną pracę, za którą otrzymywałyby godne wynagrodzenie, mieć prawo do urlopu, do zwolnień i tak dalej.
– Faktem jest, że te sprawy dotyczą większości kobiet. To fundament, który należy zbudować. Podobnie patrzę na sprawę praw reprodukcyjnych oraz przemocy wobec kobiet. Jeśli tych trzech kwestii nie załatwimy, trudno będzie mówić o naprawdę swobodnych decyzjach kobiet związanych z tym, czy chcą kandydować do Sejmu, być sołtyską albo członkinią rady nadzorczej. Większość kobiet w Polsce na co dzień zmaga się z takimi problemami, że podobne dylematy są dla nich abstrakcją. Trudno myśleć o autonomii kobiet, gdy w niektórych województwach nawet 99% z nich nie ma dostępu do znieczulenia okołoporodowego, co można śmiało określić mianem tortury i nieludzkiego traktowania. Nie sposób mówić o samodzielnych decyzjach politycznych i ekonomicznych, gdy tak wiele kobiet na wsi nie ma w ogóle dostępu do ginekologa, w tym również do badań profilaktycznych na przykład w kierunku raka szyjki macicy. Kiedy w Polsce kobiety wciąż umierają z jego powodu, ginekolodzy z niektórych krajów Europy Zachodniej przyjeżdżają do nas zobaczyć, jak taki nowotwór wygląda na żywo. Nie będzie kandydować do Senatu czy Rady Miasta kobieta będąca ofiarą przemocy w rodzinie. Jeżeli nie jest bezpieczna we własnym domu, nie będzie także rozwijać swoich aspiracji zawodowych. Nie będzie walczyła o awans kobieta obarczona opieką nad swoimi rodzicami w podeszłym wieku, której państwo nie oferuje odpowiedniego wsparcia.
Trudno mówić o wielkich planach politycznych kobiety, która nie ma bezpiecznego miejsca pracy, która spotyka się z dyskryminacją, mobbingiem czy molestowaniem. Często w takich sytuacjach trudno mówić o jakichkolwiek planach, aspiracjach i marzeniach.
O tym wszystkim też powinniśmy pamiętać przy okazji tej rocznicy.
Z drugiej strony to wszystko się nie zmieni, jeśli kobiety nie wywalczą większej reprezentacji politycznej, jeśli nie będą miały więcej do powiedzenia w polityce i gospodarce, jeśli nie wywalczą lepszej sytuacji ekonomicznej i zawodowej. Słowem: jeśli nie zdobędą większego wpływu na rzeczywistość i nie będą miały więcej do powiedzenia w sprawach przyszłości Polski i Europy. Dlatego powinniśmy myśleć o prawach kobiet całościowo i dbać o różne ich przejawy równolegle.