Oksana Mytiai. Moim zadaniem jest odpowiadać na potrzeby kobiet, które znalazły się w Polsce, uciekając przed wojną [wywiad]
Oksana Mytiai rok temu otworzyła Fundację Międzynarodowe Centrum Pomocy Psychologicznej w Tychach, by wspierać osoby z doświadczeniem migracji w trudnych początkach w nowym kraju. Sześć lat wcześniej sama przeszła tę drogę, gdy zdecydowała się na przeprowadzkę do Polski. Teraz, przy wsparciu programu Hello Entrepreneurship, organizowanego przez Ashokę i Citi Foundation, rozwija centrum opiekuńczo-edukacyjne „Wyszywanka”, pomagając kobietom i dzieciom, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny.
Jak to się stało, że trafiłaś do Tychów?
Oksana Mytiai: – Przypadek. Ale w Polsce zakochałam się już od mojej pierwszej wizyty podczas wyjazdu służbowego do Gniezna. Obiecywałam sobie, że tu wrócę. Rok później w wakacje przyjechałam do Tychów do pracy przy produkcji samochodów. Pamiętam, że stałam na nocnej zmianie, patrzyłam, jak przesuwa się taśma produkcyjna i myślałam: „Co ja tu robię? Przecież nawet nie znam języka”. Po dwóch miesiącach zwolniłam się z pracy w dziale promocji na uniwersytecie pedagogicznym w Ukrainie i zostałam pracowniczką produkcyjną w Polsce.
Dlaczego postanowiłaś założyć w Tychach Fundację Międzynarodowe Centrum Pomocy Psychologicznej?
– Moje początki w Polsce były trudne. Sześć lat temu nigdzie nie było informacji w języku ukraińskim. Nie istniały nawet grupy na Facebooku, w których mogłam szukać odpowiedzi na moje pytania. Dzwoniłam do znajomych, pytałam w urzędach, przeglądałam strony internetowe. Dzięki temu, że podczas wyjazdu służbowego poznałam dyrektora ze szkoły w Gnieźnie, mogłam zapytać go o to, jak zapisać córkę do szkoły.
Inne osoby nie miały do kogo zadzwonić, by dowiedzieć się, jak wyrobić kartę pobytu czy dostać się do lekarza. Postanowiłam zebrać tę wiedzę i się nią podzielić.
W międzyczasie moja starsza córka skończyła polonistykę i wróciła do Tychów. Zaczęła wspierać moje działania, ucząc cudzoziemców języka polskiego. Okazało się też, że miasto Tychy od jakiegoś czasu zastanawia się nad założeniem punktu wsparcia dla osób z doświadczeniem migracji, których już wtedy było w regionie bardzo dużo. Przedstawiłam im swój pomysł, spodobał się i zaczęliśmy działać, ucząc języka polskiego dorosłych i dzieci, organizując spotkania integracyjne, wsparcie psychologiczne i prawne.
Wtedy jeszcze nie spodziewaliście się pewnie, jak potrzebne będą te działania. Jak Wasza działalność zmieniła się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę?
– Wszystko wywróciło się do góry nogami.
Po wybuchu wojny nasze centrum funkcjonowało praktycznie całą dobę. Wspierała mnie moja rodzina, znajomi i wolontariusze przyjeżdżający ze wszystkich stron. To już nie była praca, tak wtedy wyglądało nasze życie.
Lokal nie był przystosowany do przyjęcia takiej liczby osób, bo nie wyobrażaliśmy sobie, że coś takiego może nas spotkać. Robiliśmy zbiórki, pomagaliśmy osobom na miejscu w Tychach oraz woziliśmy paczki na granicę, na której ludzie czekali w ogromnych kolejkach. Do kolorowych worków pakowaliśmy rzeczy: osobno dla dorosłych, osobno dla dzieci i dla niemowląt. Miałam trzy telefony, które dzwoniły cały czas. Wspierali nas wszyscy, niezależnie od pochodzenia i każdy, jak mógł – pakując paczki, gotując zupę czy pomagając w opiece nad dziećmi.
Czy lokalna społeczność włączyła się w wasze działania?
– Tak. W pomoc zaangażowali się mieszkańcy i mieszkanki Tychów: Polacy, Ukraińcy, Rosjanie i Białorusini.
Mogę chyba powiedzieć, że wybuch wojny zjednoczył ludzi. Przez pierwsze miesiące codziennie odbierałam telefony z pytaniem: „Czego wam potrzeba?”.
Ja w tamtym czasie byłam bardzo skupiona na pracy, odcinałam się od emocji, nie byłam w stanie przeżywać tego, co się stało. Byłam zbyt zmęczona i zajęta, żeby płakać. Gdy jedna z wolontariuszek przyniosła ciasto i powiedziała, że po prostu chciała mi sprawić przyjemność, rozpłakałam się. Dlatego że przy tym wszystkim ktoś pomyślał o nas, o osobach, które pracują, bo ja zupełnie zapomniałam, że my też mamy jakieś potrzeby.
Pamiętam też, jak zadzwoniła do mnie osoba, która pracuje w Urzędzie Miasta i zapytała: „Oksana, czego ty potrzebujesz?”. W odpowiedzi od razu zaczęłam wymieniać: pampersy, konserwy, odzież… Ona mi przerwała i mówi: „Ja pytam, czego TY, jako Oksana, potrzebujesz, nie punkt pomocy, nie fundacja”. Odpowiedziałam, że nie wiem, że chyba nic nie potrzebuję. A ona na to: „Słyszę od ludzi, że już ledwo chodzisz, może tego nie widzisz, ale inni tak”.
Bardzo ważne było to poczucie, że w tym wszystkim ktoś się o nas troszczy, nawet jeśli my o sobie zapominamy.
To był intensywny czas, w którym najważniejsza była doraźna pomoc, ale teraz, po pół roku, jesteście już w innym miejscu i przyszedł moment na planowanie długofalowego wsparcia dla tych osób, które zdecydowały się zostać w Polsce.
– Tak, dokładnie. Przed wybuchem wojny chciałam otworzyć w Tychach Centrum Szkoleń Zawodowych dla Cudzoziemców. Właśnie z tym pomysłem zgłosiłam się do programu Hello Entrepreneurship, organizowanego przez Ashokę. Wtedy większość osób z doświadczeniem migracji to byli mężczyźni, sytuacja była stabilna, wielu z nich chciało zmienić zawód, przekwalifikować się. W tym czasie ich żony i dzieci były bezpieczne w Ukrainie. Po wybuchu wojny to się zmieniło – mężczyźni wrócili do kraju, a do Polski przyjechały kobiety z dziećmi. Ich największą potrzebą było zapewnienie dzieciom opieki.
Dlatego zdecydowałam się całkowicie zmienić swój pomysł i wspierać kobiety, by mogły rozpocząć pracę. Osoby z doświadczeniem migracji tuż po przyjeździe do Tychów nie mają zbyt wielu możliwości. Praca biurowa lub w usługach, która odbywa się w regularnych godzinach, od 9 do 17, jest dla nich niedostępna ze względu na nieznajomość języka. Nasz region jest silnie uprzemysłowiony, dlatego kobiety, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny, często decydują się na pracę zmianową, np. przy produkcji. Przez to nie mają możliwości, by odebrać dzieci z przedszkola czy żłobka. Konieczny jest dostosowany do nich system opieki. Bez tego koło się zamyka.
Na początku ta potrzeba nie była tak duża. Niewiele osób decydowało się na pracę czy naukę języka, bo były przekonane, że po tygodniu lub dwóch wrócą do swoich domów. Teraz, po siedmiu miesiącach, widzimy, że nie jest to możliwe.
Kobiety, które przyjechały w lutym, zrozumiały, że muszą na razie układać sobie życie tutaj, że muszą przetrwać, a nie płakać i czekać, aż coś się zmieni.
I tak powstało Centrum Opiekuńczo-Edukacyjne „Wyszywanka”. Opowiedz o tym, co dzieje się u was na co dzień, z jakimi pytaniami przychodzą osoby z doświadczeniem migracji?
– Pół roku temu osoby przychodziły do nas głównie z najpilniejszymi, podstawowymi potrzebami – z pytaniami o to, jak wyrobić dokumenty czy gdzie szukać mieszkania. Teraz te problemy są poważniejsze, głębsze, bardziej skomplikowane. Matki dzieci z niepełnosprawnością potrzebują wsparcia z wystawieniem orzeczenia czy przeprowadzeniem diagnozy, kierowaniem dzieci do szkół specjalnych.
Zdarzają się sytuacje dotyczące przemocy domowej. Kobiety, które jej doświadczyły, nie wiedzą, co mogą zrobić, jakie są procedury. Bez znajomości języka i bezpieczeństwa finansowego, boją się zgłosić na policję.
Potrzebne są też konsultacje prawne. Ludzie w Ukrainie zostawili swoje życie, uciekali nagle i teraz muszą załatwić wiele zaległych spraw. Niedawno rozpoczął się rok szkolny. Pomagaliśmy znaleźć miejsca w żłobkach, przedszkolach, szkołach i liceach we współpracy z Miejskim Centrum Oświaty w Tychach. Współpracujemy z Urzędem Miasta, Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej, Centrum Wolontariatu, Fundacją Rozwoju Ekonomii Społecznej i z innymi organizacjami pozarządowymi.
Ale najważniejsza jest opieka nad dziećmi. Przez cały sierpień organizowaliśmy półkolonie, teraz staramy się organizować czas także w weekendy, ale tak naprawdę najlepiej byłoby, gdyby nasze centrum działało całodobowo, ponieważ rodzice tutaj pracują na trzy zmiany. To bardzo trudne, ale może uda nam się w przyszłości.
A co jest teraz najpilniejszą potrzebą waszej organizacji? I jakie są twoje marzenia związane z rozwojem „Wyszywanki”?
– Najbardziej potrzebny jest chyba czas. O wszystko inne staramy się zadbać sami, szukamy różnych możliwości finansowania. Dzięki współpracy z darczyńcami udało nam się wyposażyć lokal. No i może przydałoby się właśnie więcej przestrzeni. Nasze centrum ma powierzchnię 110 m² i to już za mało. 1 września w tyskich szkołach i przedszkolach było prawie 800 dzieci, które przyjechały do Polski po wybuchu wojny, nie wiemy, ile dokładnie korzysta z nauki online w ukraińskich szkołach.
Chcemy, żeby dzieci mogły realizować tu swoje pasje, uczestniczyć po szkole w zajęciach artystycznych czy sportowych, bawić się. W naszym centrum pracują kobiety z wykształceniem pedagogicznym, które przyjechały do Tychów po wybuchu wojny. Dzięki temu dzieci, które nie znają jeszcze dobrze języka polskiego, mogą się czuć komfortowo i odpocząć. Mają tutaj bezpieczną i znajomą przestrzeń.
Chciałabym także w przyszłości stworzyć w „Wyszywance” centrum kryzysowe, w którym kobiety uciekające przed przemocą domową mogłyby znaleźć nocleg i wsparcie.
To bardzo pokazuje, jak przenikają się tematy płci i migracji, wojna odsłoniła wiele problemów w tym obszarze.
– Tak, moim zadaniem jest odpowiadać na potrzeby kobiet, które znalazły się w Polsce nie z własnej woli, uciekając przed wojną. Teraz starają się odbudować życie, są aktywne, uczą się języka, korzystają ze wsparcia prawnego, robią kursy, np. kosmetyczne i zaczynają otwierać własną działalność. Dla nich chciałabym zorganizować szkolenia z przedsiębiorczości, na których dowiedzą się, jak otworzyć własny biznes krok po kroku.
Oksana Mytiai: prezeska Fundacji Międzynarodowe Centrum Pomocy Psychologicznej, w ramach której kompleksowo wspiera osoby z doświadczeniem migracji w Tychach. W Polsce mieszka od sześciu lat. Z wykształcenia jest psycholożką. Przed wyjazdem do Polski pracowała na Uniwersytecie Pedagogicznym w dziale promocji.