Aleh Spirydovich. Staram się stworzyć taką małą Białoruś, dom daleko od domu [wywiad]
Aleh przyjechał do Polski po wyborach na Białorusi w 2020 roku. Przy wsparciu przyjaciół założył Stowarzyszenie Białorusinów na Pomorzu. Aby dalej rozwijać działalność Stowarzyszenia, a także wzmacniać kulturę białoruską w Polsce i odpowiadać na potrzeby swojej społeczności, postanowił otworzyć inicjatywę biznesowo-społeczną. W programie Hello Entrepreneurship Ashoki i Citi Foundation rozwija projekt „Mara".
Anna Ślusareńka: – Jak to się stało, że trafiłeś do Sopotu?
Aleh Spirydovich: – To jest bardzo prosta historia. W 2020 roku w Białorusi odbyły się wybory prezydenckie. Wiele osób, w tym ja, zaangażowało się, by zmienić coś w naszym kraju. Nie mogliśmy być bezczynni, dlatego wyszliśmy na ulice. To było niebezpieczne, dużo osób protestujących, organizujących wydarzenia opozycyjne, zostało aresztowanych.
Po jakimś czasie, widząc, jak wielu naszych przyjaciół jest zatrzymywanych, zdecydowaliśmy się z żoną na wyjazd z kraju. Trafiliśmy do Trójmiasta, bo dziesięć lat wcześniej odbywaliśmy tutaj praktyki podczas studiów medycznych.
W Białorusi mieliśmy mieszkanie, samochód i pracę, wszystko szło dobrze, mieliśmy plany na przyszłość. Ale musieliśmy wybrać: czy chcemy zostać, czy chcemy być wolni.
W Białorusi byłeś lekarzem, tutaj postanowiłeś rozpocząć działalność Stowarzyszenia Białorusinów na Pomorzu. Dlaczego?
– Już w Białorusi aktywnie działałem w organizacjach, angażowałem się w działania pomocowe i charytatywne, a zwłaszcza w te, które związane były z wyborami. Po przyjeździe do Polski poczułem radość, że jestem wolnym człowiekiem. A taka moja natura, że nie mogłem siedzieć i nic nie robić.
Podczas praktyk medycznych poznałem mojego przyjaciela, lekarza, który był i nadal jest naszym mentorem. Postanowiliśmy zrobić coś razem. Bardzo szybko poznaliśmy inne osoby, które też chciały działać i tak powstało Stowarzyszenie Białorusinów na Pomorzu. Okazało się, że w Sopocie jest wiele osób z Białorusi w podobnej sytuacji. Teraz działają z nami jako wolontariusze.
Otrzymaliśmy też dużo wsparcia ze strony Urzędu Miasta Sopot i Prezydenta Miasta. Spotykaliśmy się na kawę, a oni pytali „co jeszcze możemy dla was zrobić?”. Pomogli nam otworzyć biuro, hostel, zorganizować koncerty, spotkania, warsztaty i inne wydarzenia. Bardzo im za to dziękuję, bo bez tego byłoby ciężko.
Hostel?
– Tak, nazywa się Lokal 97. Historia tej nazwy jest ciekawa. Kiedy niezależne media robiły sondaże przedwyborcze, to w większości z nich 97% osób nie chciało głosować na Aleksandra Łukaszenkę, a tylko 3% tak. Hasło „prezydent 3%” stało się wręcz memem. W naszym hostelu mieszkają Białorusini, ale także Ukraińcy, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji, są uchodźcami, nie mają jeszcze pracy i potrzebują miejsca, w którym mogą się zatrzymać. Dzięki pomocy Urzędu Miasta Lokal 97 działa w samym centrum Sopotu.
Kim są osoby, które z Wami działają i przychodzą na organizowane przez Was wydarzenia? Opowiesz więcej o społeczności Białorusinów na Pomorzu?
– Większość, blisko 70% osób przyjechało tu po 2020 roku. Część przyjechała po wybuchu wojny w Ukrainie. Oczywiście wciąż przyjeżdżają kolejne osoby, ale to właśnie w 2020 roku było ich najwięcej. To ludzie, którzy aktywnie brali udział w rewolucji i musieli wyjechać ze względów bezpieczeństwa. Często to osoby z wyższym wykształceniem, dobrą pracą. To wpływa na potrzeby naszej diaspory, która chce być związana z kulturą białoruską, chodzić na koncerty, uczyć dzieci języka białoruskiego. Niektórzy zaczęli mówić po białorusku po wybuchu wojny, bo dla nich rosyjski jest częścią propagandy.
Mówi się, że w Polsce jest 50 tysięcy Białorusinów, ale myślę, że może być ich więcej. W Trójmieście na nasze koncerty przychodzą tysiące osób. Nie mówiąc już o tym, że jest tu wiele osób z Ukrainy, które także wspieramy, które uczestniczą w naszych wydarzeniach. Mamy podobne problemy, pomysły i dlatego pomagamy wszystkim, nie tylko Białorusinom.
A czy mieszkańcy Sopotu też biorą udział w waszych działaniach?
– Tak, są np. lektorami języka polskiego. Przechodzą ulicą i widzą, że w naszym lokalu coś się dzieje, że potrzebujemy wsparcia i działają – przynosili odzież i zabawki, gdy robiliśmy zbiórki dla osób przybyłych z Ukrainy. Współpracujemy też z polskimi i ukraińskimi organizacjami pozarządowymi.
Do programu Hello Entrepreneurship Ashoki i Citi Foundation zgłosiłeś się z pomysłem biznesowym, dzięki któremu Stowarzyszenie mogłoby prężnie działać. Co dzieje się u Was teraz i w jakim kierunku chcecie się rozwijać?
– Mamy w Sopocie biuro, a właściwie większą przestrzeń, w której prowadzimy spotkania i warsztaty. Organizujemy też koncerty, lekcje języka polskiego, wsparcie psychologiczne czy zajęcia dla dzieci. Jednak wszystko to obecnie dzieje się wieczorami, po pracy i w weekendy, kiedy ja i inni wolontariusze mamy czas, by się zaangażować.
Przez większość czasu nasze biuro jest zamknięte. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, widzą wiszące nad wejściem flagi białoruską i polską, wiedzą, że w Sopocie mają swoje miejsce. Nie chcę, by trafiali na zamknięte drzwi.
Dlatego postanowiłem rozwinąć swoją inicjatywę biznesowo-społeczną, która pomoże nam utrzymać lokal, uniezależnić się od grantów i sponsorów, a także organizować trochę inne wydarzenia.
Opowiesz więcej o tej inicjatywie?
– Poza tym, że działam w Stowarzyszeniu Białorusinów na Pomorzu, wspieram także muzyków i artystów z Białorusi. Wielu z nich nie ma możliwości występowania i pracowania w swoim kraju ze względu na ich zaangażowanie polityczne i podtrzymywanie rewolucji. Przez ten zakaz stracili także źródło utrzymania. Niektórzy zdecydowali się na wyjazd, inni nadal mieszkają w Białorusi. Organizujemy największe koncerty białoruskich zespołów, największe wydarzenia związane z białoruską kulturą w Polsce, a może i w ogóle poza Białorusią. Często po koncertach i wydarzeniach podchodzą do mnie ludzie, którzy mówią, że jest na nich taka atmosfera, której im brakuje, że dzięki nim czują się jak w domu.
Początkowo myślałem o otworzeniu kawiarni i co-workingu, dzięki którym mógłbym zarabiać i utrzymać działania Stowarzyszenia. Ale zrozumiałem, że to, co chcę zrobić, to coś więcej niż zwykła kawiarnia, że przez koncerty i wydarzenia staram się stworzyć taką małą Białoruś, dom daleko od domu. Dlatego ostatni projekt nazwaliśmy Mara Fest. „Mara” to po białorusku „marzenie”. Marzymy o Białorusi, o domu, o tej atmosferze, o powrocie. Bo to straciliśmy i większość z nas, w tym ja, nie ma obecnie możliwości powrotu.
Teraz „Mara” będzie nie tylko festiwalem. To przestrzeń na wydarzenia kulturalne, spotkania towarzyskie i integracyjne. Po prostu miejsce, w którym atmosfera jest taka, jak w domu.
A jakie jest Twoje marzenie?
– To jest bardzo trudne pytanie. Czytam codziennie wiadomości dotyczące wojny w Ukrainie. Bardzo trudno jest o czymś marzyć, gdy obok ciebie, u twoich przyjaciół, bliskich, krewnych, dzieje się coś takiego. Myślę, że jak większość, marzę tylko, żeby ta wojna się skończyła. Trudno teraz mówić o czymś innym. Odpowiadając na Twoje pytanie:
Chcę, by Rosja wyszła z Ukrainy, żeby ta wojna nie zabierała młodych ludzi z obu stron.
Aleh Spirydovich: z wykształcenia lekarz, w Polsce od 2020 roku. Prowadzi Stowarzyszenie Białorusinów na Pomorzu, największą organizację Białorusinów w Trójmieście. Organizacja na co dzień wspiera setki osób, dając im możliwość rozwoju i nawiązywania kontaktów, między innymi poprzez projekt hostelu tymczasowego. Jest także organizatorem białoruskich koncertów i wydarzeń kulturalnych w Sopocie, takich jak „Mara Fest”.