Leokadiya Koyan: Jest kolosalna różnica w podejściu do działań charytatywnych w Polsce i na Białorusi [wywiad]
W Polsce jako sukces poczytuję to, że mogę zdobywać doświadczenie, działając w sektorze charytatywnym. Dostałam ogrom wiedzy i mnóstwo praktycznych wskazówek na temat funkcjonowania organizacji pozarządowych – mówi Białorusinka, założycielka i prezeska Fundacji „Dar Losu”, Leokadiya Koyan.
Ewa Koza, ngo.pl: – Od trzech lat mieszka pani w Warszawie – nie tylko mieszka, ale też prężnie działa. Czym zajmowała się pani na Białorusi?
Leokadiya Koyan: – Byłam przedsiębiorczynią, działałam w branży cukierniczej. Jednocześnie, przez dziesięć lat, udzielałam się charytatywnie w fundacji, która pomagała dzieciom z chorobami nowotworowymi.
Wiem, że musiała pani opuścić Białoruś. Dlaczego wybrała pani akurat Polskę?
– W dzieciństwie przez jakiś czas tu mieszkałam – w okolicach Legnicy – i bardzo polubiłam ten kraj. Polska od zawsze mnie zachwycała, ale wolałam żyć u siebie, jestem Białorusinką. Tyle że u nas nie działo się dobrze, jak wielu rodaków uważałam, że potrzebna jest zmiana władzy.
W 2020 roku zdecydowałam, że będę aktywnie uczestniczyć w tym, co działo się na scenie politycznej. Poparłam Wiktora Babarykę – on był moim kandydatem. Nie tylko moim, zyskał poparcie niemal dziewięciu tysięcy osób. Niestety, został aresztowany przed wyborami – i on, i jego syn. Do dziś nie wiemy, jakie są ich losy. A wybory, oczywiście, się odbyły.
Zgłosiłam się do grupy osób, które miały kontrolować ich prawidłowy przebieg. Niestety, w wielu okręgach zabroniono nam wstępu do lokali wyborczych, a po wyborach zaczęto nas odwiedzać w domach, zaczęły się poważne represje.
Zostałam zmuszona do opuszczenia Białorusi, wyjechałam w pośpiechu, razem z córką.
Nie miałam wizy, więc uciekłyśmy do Wilna – tylko tam nie była wymagana. Tam też miałyśmy najbliżej z Mińska.
Ale wiedziałam, że nie chcę zostać na Litwie, bo krajem, który zawsze mi się podobał, była Polska. Znalazłam informację, że do Programu Stypendialnego im. Konstantego Kalinowskiego, w którym wcześniej mogli brać udział wyłącznie studenci, od 2020 roku mogą przystąpić również osoby dorosłe. Bardzo mnie to ucieszyło, bo po ukończeniu Programu możemy pracować w ambasadach. Kiedy dojdzie u nas do zmiany władzy – a wierzę, że to wreszcie nastąpi – będziemy mogli zastąpić obecnie pracujących ambasadorów białoruskich. Złożyłam dokumenty i otrzymałam stypendium. W 2021 roku przyjechałam do Warszawy, a zaraz potem moja rodzina.
Jakie były pani pierwsze doświadczenia w Polsce?
– Przyjechałam w trakcie pandemii COVID-19, więc niewiele się działo. Gdy tylko stało się to możliwe – po złagodzeniu obostrzeń – dołączyłam do grupy wolontariuszy, którzy wspierali Białorusinów. Zaskoczyło mnie, jak dużo wsparcia i pomocy dostajemy od Polaków. Przy kościele św. Aleksandra w Warszawie pracuje białoruski ksiądz Wiaczesław Barok. Poszliśmy do niego, choć nie wszyscy z nas są katolikami, a on udostępnił nam miejsce przy kościele, w którym mogliśmy zacząć działać, dawać wsparcie Białorusinom. To był 2021 rok, w 2022 roku dołączyli Ukraińcy.
Co było kamieniem węgielnym pod powołaną przez panią Fundację „Dar Losu”?
– Początkowo myśleliśmy, że dojdzie do szybkich zmian, więc nie planowaliśmy otwarcia fundacji. Z czasem zrozumieliśmy, że nie wydarzy się to tak sprawnie, jak byśmy sobie tego życzyli. Zaczęliśmy działać wolontaryjnie na szerszą skalę – angażowaliśmy się w pomoc humanitarną, organizowaliśmy konsultacje – i pojawiły się kłopoty techniczne. Nie wszystko można było realizować z poziomu osoby fizycznej. Nie mogliśmy na przykład odebrać pomocy humanitarnej – potrzebne są do tego stosowne dokumenty, takie, których nie może wystawić osoba fizyczna. Dlatego powołaliśmy do życia Fundację „Dar Losu” – była niezbędna dla usprawnienia naszych działań i zadbania o sprawy formalne. Nie chcieliśmy mieć kłopotów z Urzędem Skarbowym, ani innymi instytucjami.
Pani jest jej założycielką i prezeską?
– Tak. Wiele osób z naszego zespołu nie chciało, żeby ich dane były widoczne. Ja już mogłam się ujawnić, dlatego jestem prezeską.
Ile osób jest w zespole?
– Takich, które pracują codziennie, jest pięć. Mamy też 42 wolontariuszy działających na rzecz Fundacji w różnych krajach. Jesteśmy w Polsce, na Litwie, w Ukrainie – w miastach, w których jest dużo osób z Białorusi.
Pracujemy w środy, piątki i niedziele, w te dni przyjmujemy wszystkich, którzy potrzebują wsparcia. Ludzie wiedzą, że mogą wtedy przyjść, bo na nich czekamy.
Czym zajmuje się Fundacja?
– Prowadzimy cztery zasadnicze programy. Pierwszy to pomoc humanitarna. Wiemy, że wiele osób uciekło z Białorusi w popłochu, z niczym. Też tak wyjechałam. Pierwotnie wspieraliśmy wszystkich, ale zdecydowaliśmy, że będziemy kierować pomoc do osób, które mają wyższe ryzyko wykluczenia społecznego, czyli do seniorów, samotnych matek z dziećmi, rodzin wielodzietnych i osób z niepełnosprawnościami. Regularne dostarczamy im paczki żywnościowe, odzież i artykuły pierwszej potrzeby.
Drugi to „Sojusz Wzajemny: Sieć Solidarności”, czyli cotygodniowe spotkania integracyjne dla społeczności białoruskiej. Przychodzimy, żeby ze sobą pobyć, porozmawiać, pomóc w adaptacji i zachęcić do wspierania się. Czasem zapraszamy gości, osoby z Polski, Białorusi, Ukrainy. Zapraszamy tych, których jesteśmy ciekawi.
Trzeci program to konsulacie na temat integracji i socjalizacji w Polsce, z naciskiem na wsparcie kierowane do seniorów, im najtrudniej zaadaptować się do nowej rzeczywistości.
Migracja w wieku senioralnym jest wyjątkowo uciążliwa, zwłaszcza jeśli nie wynika z samodzielnej decyzji.
Czwarty to projekt szkoleniowy „Akademia Przedsiębiorczości Cukierniczej”. Pomagamy osobom z doświadczeniem migracyjnym, zwłaszcza kobietom, rozpocząć własną działalność gospodarczą. Uczestniczki wymieniają się doświadczeniem, rozmawiają o współpracy, wspierają się. Większość przyjeżdża bez pieniędzy, a rozpoczęcie działalności bez funduszy jest bardzo trudne. Z mojego doświadczenia wynika, że kobiety z Białorusi i Ukrainy mają wysokie umiejętności kulinarne. Zastanawialiśmy się, od czego warto zacząć, jaka działalność nie wymaga dużych nakładów na start. I tak powstał pomysł na „Akademię Przedsiębiorczości Cukierniczej” – wykorzystuję w niej swoje doświadczenia w prowadzeniu przedsiębiorstwa cukierniczego. Cieszy nas, że większość uczestniczek Akademii postrzega ten program jako bardzo pomocny w drodze do niezależności ekonomicznej.
Od czego zaczęliście?
– Sprawdziliśmy, czego nie ma w Polsce, co warto zaoferować, co będzie miłe dla oka i podniebienia. Zdecydowaliśmy, że zaczniemy od pierników i zefirów (owocowe pianki, które można porównać do marshmallow – przyp. red.).
Chcieliśmy, żeby materiały szkoleniowe były dostępne również dla osób, które nie mogą być obecne na kursie – tak powstała biblioteka on-line na Google Dysk. Można w niej znaleźć informacje, jak prowadzić działalność nierejestrowaną, jak zarejestrować kuchnię domową – wbrew obawom, to w Polsce nie jest skomplikowany proces – a potem, gdy firma będzie się rozrastała, jak zarejestrować i prowadzić działalność gospodarczą.
Widzę, że daje to pani dużo radości.
– Tak, daje i mnie, i innym osobom z Fundacji, ale przede wszystkim naszym kursantkom. Nabierają odwagi i chęci, żeby iść w stronę niezależności ekonomicznej. Gdy organizowaliśmy pierwszą edycję, myśleliśmy, że przyjdzie dziesięć, może piętnaście kobiet, tymczasem od razu zapisało się pięćdziesiąt! Większość przyszła, żeby nauczyć się, jak robić zefiry, jak malować pierniki i jak je skutecznie sprzedawać. Tylko pięć osób zgłosiło się po to, żeby się dowiedzieć, jak otworzyć i prowadzić działalność gospodarczą.
Wiem, że wszystko, co pani robi na rzecz Fundacji „Dar Losu”, to działalność charytatywna, więc żeby się utrzymać zatrudniła się pani w innej organizacji. Dużo pani na siebie wzięła. Co panią napędza?
– Kocham swój kraj i widzę, że jest duże zapotrzebowanie na to, co oferuje nasza Fundacja. Nie potrafię zostawić ludzi samych sobie. W Białorusi robiłam zefiry, dziś zajmuję się głównie organizacją pracy, szkoleniami, do tego studiuję i pracuję zawodowo, więc na wypieki nie starcza mi już czasu.
Co postrzega pani jako swój największy sukces?
– W Białorusi była nim radość z tego, że klienci do nas wracali, lubili nasze wypieki. To dawało mi satysfakcję i energię do prowadzenia przedsiębiorstwa. W Polsce jako sukces poczytuję to, że mogę zdobywać doświadczenie, działając w sektorze charytatywnym. Dostałam ogrom wiedzy i mnóstwo praktycznych wskazówek na temat funkcjonowania organizacji pozarządowych. Wierzę, że Fundacja „Dar Losu” będzie się rozrastać i że staniemy dużą organizacją.
Kto pomagał w założeniu Fundacji „Dar Losu”?
– To oddolne działanie Białorusinów i Polaków. Jestem ekonomistką, mam doświadczenie w prowadzeniu swojej firmy, więc proces rejestracji Fundacji nie był dla mnie trudny.
Co było największym wyzwaniem?
– W Polsce pojawiają się tylko problemy techniczne – z urzędami, z dokumentami, ale to sprawy, które można rozwiązać.
O tym, co na Białorusi, niełatwo mówić. Powiem tylko tyle, że w moim kraju nie ma takiego wsparcia dla NGO, jakie jest w Polsce.
Dopiero tu, w Warszawie, zobaczyłam, że już na etapie szkoły młodzież realizuje projekty wolontaryjne. Jest kolosalna różnica w podejściu do działań charytatywnych w Polsce i na Białorusi. My praktycznie nie wiemy, jak może działać społeczeństwo obywatelskie. Ludzie mają chęć, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać, na czym to polega i jakie efekty może przynieść. Często poddają się temu, co narzucone z góry: „nie interesuj się”, „nie pomagaj”, „nie pchaj się”. W 2021 i 2022 zamknięto niemal wszystkie NGO, zostało tylko kilka, które wspierają dzieci z chorobami onkologicznymi.
Jak czytałam, w samej Warszawie jest trzy tysiące fundacji, na Białorusi zostało siedem, może dziesięć, kontrolowanych przez władzę. Zamknięto około 350.
Działa pani bardzo prężnie – ma pani rodzinę, prowadzi fundację, pracuje zawodowo i studiuje. Co panią motywuje?
– Zespół, ludzie, rodzina. Cała moja rodzina jest zaangażowana w działania na rzecz Fundacji. Pomagają przyjaciele, tworzymy zgrany zespół, mamy życzliwe otoczenie. Dostajemy wsparcie od Fundacji Stocznia i Funduszu Obywatelskiego im. Ludwiki i Henryka Wujców. Stajemy się organizacją, która budzi zainteresowanie. Zastanawiamy się, co dalej, co jeszcze możemy zrobić? To budujące, to nam daje siłę i motywację.
O czym pani marzy?
– Chciałabym, żeby nasza praca nie była tylko działaniem charytatywnym, żeby nasi wolontariusze mogli dostać wynagrodzenie, za to, co robią na rzecz fundacji. Marzę, żebyśmy rozwijali cztery zasadnicze kierunki Fundacji. Z żadnego nie chcemy rezygnować, wszystkie są potrzebne, słyszymy to od naszych kursantek.
A największe marzenie, to żebym to wszystko, czego nauczyłam się i jeszcze nauczę o sprawnym działaniu w sektorze pomocowym, mogła przenieść na Białoruś i tam wdrożyć w życie.
Wierzę, że gdy dojdzie do zmiany władzy w naszym kraju, będę miała możliwość podzielenia się z moimi rodakami doświadczeniem, które zdobyłam w Polsce. Marzę, żebyśmy mogli rozwijać współpracę z fundacjami, z którymi teraz kooperujemy, nie tylko w Polsce, ale również na Białorusi.
Na które z tych marzeń ma już pani konkretny plan?
Na rozwój czwartego z zasadniczych kierunków Fundacji, czyli przedsiębiorczości. Położyliśmy nacisk na cukiernictwo, ale okazuje się, że mamy dużo specjalistek – i z Białorusi, i z Ukrainy – przedstawicielek różnych zawodów, dlatego nie chcemy poprzestać na „Akademii Przedsiębiorczości Cukierniczej”. Pracujemy nad projektem dla groomerek, czyli fryzjerek dla psów i kotów, dla krawcowych, kosmetolożek, masażystek. W Polsce jest bardzo dużo dobrych programów wsparcia dla osób, które chcą się nauczyć nowych zawodów i zacząć prowadzić działalność.
Drugi kierunek, na który trzeba położyć nacisk, to działania humanitarne. Koncentrujemy się na emerytach, bo dla nich migracja jest wyjątkowo trudna. Te osoby już nie mogą pracować i rozwijać się, więc będą potrzebowały pomocy do końca życia. Mamy wsparcie z Banków Żywności, z Fundacji LPP. Chcemy rozwijać ten aspekt naszej działalności. Tu jest ogromne zapotrzebowanie.
Myślimy o wsparciu w zakresie potrzeb mieszkaniowych. Nikt nie wesprze białoruskich emerytów tak jak my, bo osoby w wieku senioralnym, które uciekły przed reżimem Łukaszenki, to ludzie nastawieni na walkę. Przywykli do sprzeciwu wobec represji i z takimi doświadczeniami, a może nawykami, uciekli do Polski, ale tu nadal walczą. Trudno im się przestawić na inny sposób myślenia, mają opór przed integrowaniem się. Dlatego tak ważne jest, żeby mogli dostać wsparcie od Fundacji „Dar Losu”.
Cieszy mnie to, co robimy, jestem dumna z mojego zespołu. Dostajemy ogrom wsparcia od ludzi nastawionych na współpracę w tworzeniu czegoś wartościowego. Nie wszyscy mogą rozmawiać z mediami, nie wszyscy mogą się ujawnić, ale to wyjątkowo dobrzy ludzie. Myślę, że dzięki nim sama mocniej się angażuję i mogę być pociągiem „Daru Losu”.
Leokadiya Koyan – założycielka fundacji „Dar Losu”. Była koordynatorką obserwatorów wyborów w 2020 r. w Mińsku. Z powodu represji i gróźb zatrzymania trzy lata temu musiała opuścić Białoruś. Czerpiąc z własnych doświadczeń, założyła fundację, której beneficjentami są migranci z Białorusi i Ukrainy, którzy uciekli ze swoich domów z powodu zagrożenia prześladowaniami i wojną.
Źródło: informacja własna ngo.pl