Olga Hardziejczyk-Maziarska. Chciałam, żeby jakaś część białoruskości została w nich i rosła równolegle z polskością [wywiad]
Nagła, przymusowa emigracja do nowego kraju to trudne doświadczenie, zwłaszcza dla dzieci. Olga Hardziejczyk-Maziarska stworzyła w Warszawie teatr Kupalinka, by pomóc młodym Białorusinom i Białorusinkom odnaleźć się w nowym miejscu. Niedawno została finalistką programu Hello Entrepreneurship Ashoki, który wspiera przedsiębiorczość społeczną osób z doświadczeniem migracji.
Anna Ślusareńka, Ashoka: – Dlaczego Kupalinka jest Kupalinką? Skąd się wzięła ta nazwa i co ona znaczy?
Olga Hardziejczyk-Maziarska: – Kupalinka pojawiła się w 2020 roku, najpierw jako moja osobista odpowiedź na wydarzenia w Mińsku i na przyjazd do Polski wielu migrantów politycznych z Białorusi. To były osoby, które z dnia na dzień musiały tu przyjechać całymi rodzinami, z dziećmi, których nikt na to nie przygotował.
W 2020 roku jeszcze przez pół roku w Białorusi trwały protesty, nim represje wzmocniły się do tego stopnia, że zapadła zupełna cisza. W tym czasie z pracy odeszła cała trupa artystów z Teatru Narodowego imienia białoruskiego poety Janki Kupały, czyli Teatru Kupałowskiego. To wydarzenie miało taką rangę, jakby nagle zamknęli w Krakowie Piwnicę pod Baranami. To byli szanowani artyści, którzy cieszyli się dużą popularnością i wszyscy, w tym oni sami, mówili o nich, że są Kupałowcami, czyli rodziną Teatru Kupały.
Ja w tamtym czasie tworzyłam tu świetlicę dla dzieci. Gdy artyści odeszli z teatru na znak protestu, to pomyślałam, że jak tam coś umiera, to gdzieś powinno się coś pojawić. No i tak powstała Kupalinka i jej Kupałątka, bo nam też chodziło o teatr, o białoruskość, prawdę i sprawiedliwość. Chciałam, żeby tym dzieciom tu w Polsce było raźniej, a artyści tam, żeby wiedzieli, że nie wszystko stracone.
Wszystko, co robiłam po drodze, doprowadziło mnie tutaj. Skończyłam studia podyplomowe z reżyserii, psychologii dzieci i młodzieży i z edukacji teatralnej. Myśl o działaniach teatralnych z dziećmi kiełkowała we mnie już od dawna.
A słowo oznacza Noc Świętojańską, czyli Noc Kupały – świętego Jana. To od niego pseudonim wziął nasz XX-wieczny poeta, chociaż naprawdę nazywał się Iwan Daminikawicz Łucewicz. On też próbował obudzić Białoruś i skłonić ją do powrotu do korzeni narodowych.
Obchodzenie Kupalla było w Białorusi zakazane, tak jak w Polsce obchodzenie Dziadów. I chociaż chodziło tylko o spotkanie się nad rzeką i śpiewanie ludowych pieśni, to było to bardzo ważne wydarzenie. To była część ruchu narodowego, który tępił najpierw Związek Radziecki, a potem Łukaszenko.
Czy dzieci inaczej przeżywają taką przymusową migrację?
– Zdecydowanie tak, one przede wszystkim nic nie rozumieją. Zwłaszcza te najmłodsze. Moim zdaniem najtrudniej mają dzieci w wieku 8-9 lat, bo w tym wieku człowiek już czuje się sobą, ale rozumie jeszcze bardzo mało.Starszym dzieciom łatwiej jest wytłumaczyć, co się stało.
Rodzina, która wyjeżdża na emigrację ekonomiczną, przechodzi okres przygotowania. Dzieci uczą się wcześniej języka, by mieć mniej trudności w nowym miejscu. A tutaj nagle wyjechała cała klasa średnia, których dzieci były kształcone w dobrych szkołach, miały zajęcie dodatkowe, szkoły prywatne. I oni musieli po prostu zabrać wszystko, co mogli, resztę zostawiać, zamknąć mieszkanie i wyjechać gdzieś, nie wiadomo gdzie.
Dorośli szybko sobie uświadamiają, co jest na szali: czy wolą przeżyć, czy też wylądować w więzieniu. Ale dla dziecka to jest zrujnowanie całego świata. I nikt nie może mu pomóc sobie z tym poradzić.
Rodzice są skupieni na konieczności przeżycia – jak nauczyć się polskiego, gdzie zdobyć ubezpieczenie, jak znaleźć mieszkanie, gdzie szukać pracy, jeśli nie znam języka?
Dużo z problemów, z którymi zmagają się dzieci i młodzież dotyczy tożsamości. Pytają: „a dlaczego ja jestem taki?”, „a dlaczego mój los tak się potoczył?”, „dlaczego moi koledzy śpią w swoich domach, a my wynajmujemy małe mieszkanie?”, „dlaczego nagle nie stać nas już na wakacje?”. Nie każdy rodzic jest merytorycznie przygotowany na takie rozmowy z własnymi dziećmi.
Jak teatr może pomóc odnaleźć się w nowym kraju?
– To nie jest tylko teatr. Oczywiście jest takie pojęcie jak dramaterapia. Uważam, że powinna być ona stosowana w każdej szkole, w każdym kraju, ponieważ pomaga wyrobić w sobie empatię. To podstawowe narzędzie, które pomaga wejść w inną skórę i zrozumieć doświadczenia innych. Chciałabym, żeby przedstawienia szkolne pomagały dzieciom przeżywać nowe doświadczenia, rozwiązywać problemy.
Ale moim zamiarem było, by zebrać te dzieci razem i uchronić je przed natychmiastową asymilacją. Chciałam, żeby zostały chociaż po części Białorusinami.
Jeśli przyjechały tu w wieku siedmiu lat, to w wieku siedemastu będą już mówić bez akcentu, zapomną o swoich korzeniach. Ja chciałam, żeby nie nastąpiło to tak szybko, żeby jakaś część białoruskości została w nich i rosła równolegle z polskością. Gdybym jednak powiedziała takiemu ośmiolatkowi, żeby poszedł na zajęcia języka białoruskiego, to szybko by się zniechęcił. Dlatego postanowiłam wykorzystać teatr, bo jest atrakcyjny, angażuje dzieci przez grę i zabawę.
Krótko po tym, jak Kupalinka zaczęła na dobre działać, wybuchła pandemia. Czy zawiesiliście wtedy działalność?
– Lockdown zagonił nas wszystkich do domów, ale postanowiliśmy, że zajęcia będą kontynuowane online. Na komunikatorze miałam otwarte kilkadziesiąt okienek na raz. Śpiewaliśmy „Kupalinkę” na trzydzieści różnych głosów z różnych krajów.
Zależało mi na tym, żeby oswoić dzieci z nową rzeczywistością i pokazać, że nie wszystko jest tak źle.
Zaczęliśmy od wysłuchania dzieci i podążając za nimi i za ich problemami przygotowaliśmy etiudę. Dzieci mówiły o tym, że nie chcą chodzić do szkoły, bo tu wszystko jest inne, nikt ich nie rozumie, brakuje im przyjaciół. Wokół tych zagadnień stworzyliśmy najpierw ćwiczenia teatralne dotyczące komunikacji, pocieszania czy zaprzyjaźniania się bez słów, a później całe przedstawienie. Opowiadało ono o obcym, który przypadkowo przybył na Ziemię, nazywał się Tucik, ponieważ mówił tylko „tu tu tu” (ukłon w stronę Kupałowców i ich sztandarowych „Tutejszych”) i musiał jakość odnaleźć się na nowej planecie. To bajka o tym, że to, że nie mówisz w danym języku nie dyskwalifikuje cię jako kolegę, człowieka. To prawdziwe wyzwanie, z którym mierzą się dzieci przybywające do Polski.
Prace zaczęliśmy jeszcze przed pandemią, a potem próby robiliśmy online. Onlinowa była też premiera, i dopiero na prawdziwym pokazie po zniesieniu kwarantanny większość dzieci po raz pierwszy spotkała się na żywo. Ale główną rolę grał Stasik z Irlandii – z ekranu laptopa. Naszym „zdalnym zdolnym”, jak na nich mówię, zależało i nadal zależy na pozostaniu w zespole.
A eskalacja wojny w Ukrainie? Czy ona jakoś wpłynęła na wasze działania?
– Po rozpoczęciu wojny utworzyliśmy grupę ukraińską, która za chwilę się rozpadła. Ale nie dlatego, że dzieci zrezygnowały, są z nami do dziś, tylko dlatego, że się wymieszały. Okazało się, że narodowość nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o wspólną zabawę. Grupy są teraz mieszane i bardzo chcemy, by dołączyły do nas polskie dzieci, a nasze przedstawienia były wystawiane w szkołach.
Kto dziś tworzy Kupalinkę z Tobą?
– Nasz zespół był dla mnie dodatkową motywacją do stworzenia tego projektu. Przez dłuższy czas pracowałam w telewizji jako dziennikarka kulturalna, więc znam środowisko teatralne. Wśród osób, które przyjechały do Polski, jest wielu artystów, którzy musieli opuścić kraj, bo narazili się Łukaszence. Niektórzy przychodzili do mnie i pytali „co tu mamy robić?”, a mnie bolało, że nie mogę im nic zaproponować. I wtedy pomyślałam, że mogę połączyć wspieranie dzieci i twórców, którzy chcą realizować się w swoim zawodzie.
Nasz zespół tworzą wybitni artyści i wyjątkowe artystki białoruskie. Są wśród nich między innymi Swiatłana Zeliankouskaya, znamienita aktorka Teatru Narodowego, która zagrała w ponad stu spektaklach i ponad dwustu filmach; Eugenia Prigodich, fotografka, która musiała uciekać z kraju z dwójką dzieci właśnie z powodu zrobionych i opublikowanych zdjęć z zamieszek, i Natalia Lokits, reżyserka, która przez ponad dwadzieścia lat prowadziła teatr dziecięcy i młodzieżowy w Żodzinie.
Współpracujemy także z wieloma instytucjami w Polsce, między innymi z Centrum Wielokulturowym w Warszawie, gdzie tak naprawdę wszystko się zaczęło. Z kolei Teatr Polski i osobiście pan Andrzej Seweryn dał nam możliwość spotykania się i ćwiczenia na prawdziwej scenie teatralnej. Obecnie działamy z Mazowieckim Instytutem Kultury, w którym w ramach projektu „Mój teatr” dokształcają się nasze instruktorki.
Jedyne, czego nam brakowało i nadal brakuje, to pieniądze. Zajęcia utrzymywane są z datków od rodziców. Nie są to duże pieniądze, ale udało nam się sprawić, że Kupalinka jest rozpoznawalna. Brakuje nam jednak własnego lokalu, miejsca, w którym moglibyśmy działać i rosnąć w siłę. Jesteśmy bardzo ambitni i kreatywni, chcemy rozszerzać nasze działania, ale potrzebujemy sponsora.
Czy w Polsce jest miejsce na białoruską kulturę?
– W Polsce tworzy się dużo miejsc, w których obecna jest białoruska kultura, ale nie jest to kraj, który pod tym względem przoduje i na pewno jest jeszcze nad czym pracować w kwestiach otwartości na inne kultury. Chciałam wykorzystać jakoś to, że do Polski przyjechało dużo Białorusinów i Ukrainek, by te trzy kraje mogły się wzajemnie wzbogacać. Zależy mi na współistnieniu różnych kultur i by te bardziej wzmocnione wspierały te słabsze.
Białoruś nie jest w Unii Europejskiej, nigdy nie miała programów, które wspierałyby jej tożsamość narodową. Robią to ludzie, którym zależy, wolontariusze tacy jak ja. W Polsce mieszka prawie 250 tysięcy Białorusinów, a Polacy wciąż niewiele wiedzą o białoruskiej kulturze.
No właśnie, a gdzie mogliby się dowiedzieć i zobaczyć wasze działania? Jesteśmy w dobrym momencie, bo tuż przed Nocą Kupały, więc opowiedz o tym, jakie wydarzenia planujecie.
– Faktycznie najbliższa okazja jest już jutro, czyli w sobotę 24 czerwca. Wtedy będziemy mieć ogromne wydarzenie na prawym brzegu Wisły na plaży Rusałka – wianki białoruskie. Po drugiej stronie będą Wianki polskie, a spacerem przez most, będą nasze. Takie połączenie kultur w Warszawie. Program będzie bogaty, ale spokojny, bez dużej sceny i koncertów rockowych. To noc rytuałów, szukania kwiatu paproci. Wierzymy, że jeśli się go znajdzie i wykona odpowiednie rytuały, to można zrozumieć mowę zwierząt, odkryć tajemnice wszechświata i zostać najmądrzejszym i najszczęśliwszym człowiekiem. Dlatego nasz program jest liryczny. Artyści będą śpiewać najstarsze, nigdzie niesłyszane pieśni ludowe, zaklęcia. Będą też zabawy, nauczymy się dawnych gier, będziemy śpiewać wspólnie, pokażemy tradycyjne metody plecenia wianków. Przypłynie też do nas Dar Mazowsza i będą rejsy po Wiśle.
Podobną imprezę zorganizowaliśmy już dwa lata temu i było na niej około 1500 osób. Aktywnie brali udział w każdej części wieczoru. Było widać, że potrzebują po prostu pobyć razem, spotkać się z tą kulturą. Wtedy zrobiliśmy im też niespodziankę. Gdy ludzie bawili się na brzegu, warszawski chór Białorusinów wsiadł po drugiej stronie Wisły na Dar Mazowsza i tą piękną drewnianą łodzią przypłynął do nas śpiewając „Kupalinkę”.
Zabawa będzie trwała do świtu, bo to nad ranem pojawia się kwiat paproci…
Olga Hardziejczyk-Maziarska – pedagożka z dużym doświadczeniem dziennikarskim. Ukończyła studia podyplomowe z reżyserii w Szkole Filmowej w Łodzi, psychologię na SWPS i kurs instruktorów teatralnych w Teatrze Ochoty. Ma dwie córki. Od lat organizuje w Warszawie wydarzenia związane z kulturą białoruską. Założycielka i kierowniczka studia teatralnego dla osób z doświadczeniem migracji Kupalinka.