Jakiej ustawy o ekonomii społecznej potrzebujemy? Cezary Miżejewski: Partner, nie klient
Projekt ustawy o ekonomii społecznej budzi wiele emocji. To oczywiste, niektóre z nich są zrozumiałe, a niektóre budzą zaskoczenie. Jest wiele stron w debacie i wiele rzeczy do omówienia. Wiem jednak jedno, zmiany są konieczne, bowiem obecny stan wpędza w nędzę organizacje, pogłębia słabość wynagrodzeń w sektorze, oraz spycha je do rezerwatu klienta administracji publicznej, który ma wykonywać usługi publiczne za pół darmo i jeszcze cieszyć się, że jest przez nią wspierany.
W maju poznaliśmy projekt zupełnie nowej regulacji – długo wyczekiwany projekt ustawy o ekonomii społecznej.
- Czy przedstawiona propozycja jest dobra, czy zła?
- Jakie znaczenie ma dla organizacji społecznych?
- Czy jest spójna z funkcjonującym systemem pożytku publicznego, czy też jest dla niego zagrożeniem?
- Jaki wpływ będzie miała na zasady współpracy organizacji pozarządowej z administracją?
- Jak wpłynie na rozwój podmiotów ekonomii społecznej, przedsiębiorstw społecznych, organizacji pozarządowych?
Czekamy na opinie społeczników i społeczniczek z organizacji społecznych, spółdzielni socjalnych, przedsiębiorstw społecznych: redakcja@portal.ngo.plotwiera się w nowej karcie.
A może to administracja jest wspierana przez organizacje i powinna je traktować poważniej – jako partnera, zarówno w wymiarze dyskusji o działaniach na rzecz społeczności lokalnych, jak i w zakresie zapłaty za realizowane usługi publiczne.
Czy zatrudnianie pracowników to bariera
Jeśli chodzi o samą definicję przedsiębiorstwa społecznego, to nie wydaje się ona w projekcie ustawy wygórowana. Albo jesteś przedsiębiorstwem reintegracyjnym zatrudniającym co najmniej 30% osób zagrożonych wykluczeniem społecznym (lista tych osób wskazana w ustawie jest szeroka), albo przedsiębiorstwem realizującym usługi społeczne (tutaj również lista usług jest bardzo szeroka od socjalnych, po kulturę, edukację, ochronę środowiska). W obu przypadkach musi zatrudniać ludzi (razem to na minimum 1,5 etatu), nie prywatyzować zysku i zapewnić partycypację pracowniczą.
Pojawiają się zarzuty o wygórowanych wymogach zatrudnienia. To trochę dziwne, ponieważ trudno wyobrazić sobie przedsiębiorstwo, które miałoby nie być podmiotem gospodarczym wytwarzającym w sposób ciągły towary i usługi i dostarczającym je na rynek. Każdy, kto organizował wsparcie dla osób z niepełnosprawnością, prowadził przedszkole, gastronomię czy usługi opiekuńcze, wie, że bez pracowników raczej trudno to zrobić. Jeśli ktoś chce zostać przedsiębiorstwem, może starać się o dotację z Funduszu Pracy, PFRON czy też Europejskiego Funduszu Społecznego.
Oczywiście dużo trudniejsza – co oceniam zdecydowanie negatywnie – jest konstrukcja nabywania statusu przedsiębiorstwa społecznego, zbędny nadzór biurokratyczny i plan reintegracyjny nadzorowany, nie wiadomo dlaczego, przez wojewodę.
Uważam, że proponowany system dyskryminuje spółdzielnie socjalne, które nadal muszą zatrudniać 50% osób zagrożonych wykluczeniem oraz spełnić wymogi przy rejestrowaniu spółdzielni w KRS, a następnie powtórnie spełnić te same wymogi u wojewody.
Przy czym jedyny „zysk” to kontrola wojewody. Zresztą spółdzielcy zgłosili bardzo krytyczne uwagi w tej sprawie zbierając popisy pod apelem do Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Sam mam wiele szczegółowych wniosków, ale to właśnie czas na dyskusję. Może rzeczywiście zgodnie z krytycznymi głosami należy zdecydowanie oddzielić działalność gospodarczą i działalność w sferze pożytku publicznego. Ale dość o tym, ta część ustawy ewidentnie wymaga dalszej dyskusji i poprawek.
Czy powierzanie zadań jest szkodliwe
To, co budzi moje zaskoczenie, to huraganowa krytyka zaproponowanych form współpracy pomiędzy samorządem a podmiotami ekonomii społecznej, w tym organizacjami pozarządowymi.
Jak rozumiem, i co popieram, propozycja zawarta w projekcie wskazuje, aby w przypadku zlecania przez samorząd terytorialny usług społecznych, była możliwość szerszych form ich kontraktowania i zakupu niż wynika to z obecnych formalnych zapisów ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie oraz Prawa zamówień publicznych. Zaproponowano bowiem, że jeżeli samorząd organizuje otwarty konkurs na usługi społeczne, to musi być to powierzenie.
To istotne, ponieważ najpopularniejszą formą obecnie jest dofinansowanie (91%), w którym organizacje muszą dopłacić do realizacji zadania od 10 do 20% wartości kosztów realizacji zadania. Co więcej, dowiadujemy się, że to organizacje są wspierane. Oznacza to, że my, jako organizacje, realizując usługi musimy nie tylko dołożyć do kosztów realizacji zadania, ale jeszcze jesteśmy paternalistycznie poklepywani po plecach.
Tymczasem przedsiębiorca, realizując zlecenie dla samorządu, dostaje pokrycie kosztów realizacji zadania plus doliczoną marżę, którą ujmuje w wycenie zlecenia. I nikt nie twierdzi, że samorząd go wspiera, ale po prostu świadczy on usługę na rzecz samorządu. Dodatkowo nie musi rozliczać się ze wszystkich wydatków ponoszonych w ramach realizacji zlecenia i bać się, czy jakieś przesunięcie w budżecie nie zostanie odrzucone. Po prostu przedstawia fakturę z 14-dniowym najczęściej terminem płatności. Ja tego zróżnicowania nie rozumiem, ale znalazło ono wielu obrońców, dla których jest to psucie obecnych rozwiązań.
Czy nowe propozycje zlecania zadań psują pożytek
W projekcie ustawy o ekonomii społecznej zaproponowano również tryb negocjacyjny i tryb partnerstwa publiczno-społecznego. Oba oczywiście wymagają uważnej dyskusji i wielu przeróbek, jednak wydają mi się słusznym kierunkiem na rzecz ułatwienia relacji z samorządem. Zwłaszcza formuła partnerstwa znana w projektach europejskich, jakimś dziwnym sposobem nie może dotyczyć krajowych pieniędzy.
Oczywiście możemy twierdzić, że konkursy – które są polską specjalnością nieznaną w Europie – stanowią przejrzysty system zlecania zadań. Naprawdę jeszcze ktoś w to wierzy, że konkurs zawsze zapewnia uczciwe warunki?
Chcę przy tym zwrócić uwagę, że konkurs to „młodsza siostra” przetargu oraz, że od lat tkwimy w trybie opartym na konkurencji i podejściu rynkowym, a nie konsensusie i partnerskiej rozmowie. Jesteśmy podwykonawcą, a nie partnerem.
Można oczywiście w ramach ustawy o działalności pożytku określić to prosto: zadania w zakresie zadań użyteczności publicznej (przeważnie usług społecznych) są powierzane w różnych trybach. Zaś zadania, które są inicjatywą organizacji pozarządowych w realizacji własnych pomysłów są realizowane w trybie wspierania. Warto o tym porozmawiać, a nie organizować Front Obrony Konkurencyjności i Wolnego Rynku. Zapowiedzi wyników prac zespołu z KPRM są obiecujące, ale trwają już ponad pięć lat i jak dotąd nie otrzymaliśmy ani śladu propozycji. Prace nad partnerstwem zaczęły się jeszcze wcześniej, bo jedenaście lat temu. I ani o jednym, ani o drugim ani widu, ani słychu.
Po co dyskusja o otwarciu samorządu na ekonomię społeczną
Polska musi zmierzyć się z wielkimi wyzwaniami społecznymi. Przed nami zmiany demograficzne, kwestie zdrowotne (w tym w obszarze zdrowia psychicznego), oczekiwania niezależnego i bezpiecznego życia osób z niepełnosprawnościami czy starszych. To wszystko powoduje, że zarówno w działaniach krajowych, jak i europejskich pojawi się szereg nowych zadań, co za tym idzie – nowych działań, które ktoś musi zrealizować. Dużą część weźmie na siebie sektor publiczny, to oczywiste, ale nie całość. Wiele zadań będą realizować inne podmioty. Możemy oczywiście zastosować znany z naszej ostatniej historii wariant rynkowy, czyli „najtaniej i obojętnie kto”. Doprowadziło to do kompletnej degrengolady usług społecznych.
A może to właśnie powinna być przestrzeń dla ekonomii społecznej, w tym organizacji pozarządowych? To one realizują bardzo wiele działań, nie dlatego że gonią za zyskiem, ale dlatego, że uważają to za ważne i potrzebne. Na dodatek mają do tego kompetencje. Do realizacji tych zadań muszą mieć przestrzeń prawną, finansową czy organizacyjną i jednym z tych elementów jest właśnie poszukiwanie takich zmian, jak zaproponowane w ustawie o ekonomii społecznej.
Pojawią się nowe środki finansowe na usługi społeczne, ale to nie znaczy, że samorząd się otworzy. Od wielu lat wydatki z budżetów samorządowych na zlecanie zadań organizacjom nie przekraczają zawrotnego poziomu 1%. Na dodatek w blisko 160 powiatach (obejmujących budżety gmin i powiatów) nie przekroczyły 0,5% wydatków JST.
Tak wygląda od dwudziestu lat nasz wypracowany idealny system. Jesteśmy rezerwatem, który dostaje swoje drobne, a środki na usługi społeczne idą przez zamówienia publiczne. Co będzie, gdy tych środków będzie więcej? Choćby sama sytuacja demograficzna wymaga, aby samorządy w ramach usług publicznych zapewniały wsparcie i opiekę dla tej grupy osób. Więc może powalczmy o to, by rozewrzeć te nożyce i skierować możliwości współudziału w realizacji zadań publicznych. Prościej i na uczciwych warunkach, bez pracy za „półdarmo”.
Czego w ustawie nie ma
Istotnym elementem, który miał być dopełnieniem proponowanych rozwiązań na rzecz upodmiotowienia organizacji, co było dyskutowane w poprzednich wersjach projektu, to kwestia programowania. Równie ważna jak realizacja zadań, a może nawet ważniejsza, bowiem bez niej jesteśmy przedmiotem działań, a nie ich podmiotem. Niestety rozwiązanie to nie znalazło się w ostatecznej wersji projektu ustawy skierowanej do konsultacji, choć było to wcześniej procedowane.
Propozycja ta miała na celu scalenie lokalnych (gminnych i powiatowych) programów i strategii o charakterze społecznym na rzecz jednego lokalnego programu rozwoju społecznego. Program miał być skorelowany budżetowo z wieloletnią prognozą finansów publicznych JST, co uczyniłoby go konkretnym i realnym finansowo. Istotą nowych rozwiązań miało być wspólne wypracowywanie – a nie konsultowanie po fakcie – projektu programu pomiędzy podmiotami ekonomii społecznej, w tym z organizacjami pozarządowymi oraz organami jednostki samorządu terytorialnego.
Program miał również przesądzać, które zadania publiczne i w jakim trybie będą realizowane przez organizacje i spółdzielnie.
Chodzi bowiem o to, abyśmy nie tylko byli realizatorami, ale współuczestnikami zmian. To organizacje najczęściej znają kwestie społeczne, docierają do ludzi i ich oczekiwań oraz zindywidualizowanych potrzeb.
Taki lokalny program musi być realny, a nie funkcjonować jako formalna procedura, jak w dużej części programów współpracy.
Zatem połączenie kwestii programowania i realizacji zadań w zapisanych w programie stałyby się fundamentalną zmianą w relacjach publiczno-społecznych.
Co dalej?
Przedstawione powyżej argumenty wskazują, że należy w projekcie ustawy:
- przepracować kwestie obowiązków i biurokratycznych obciążeń dotyczących przedsiębiorstwa społecznego, tworząc znacznie więcej zachęt promujących uzyskanie jego statusu, a nie utrudnianie jego nabywania i funkcjonowania;
- wprowadzić wypracowane propozycje uporządkowania programowania społecznego na poziomie lokalnym, zapewniającego partnerski udział organizacji;
- wzmocnić możliwość prostej realizacji przekazywania zadań publicznych w sferze usług społecznych jako działania preferującego i promującego organizacje jako realizatora usług społecznych na poziomie lokalnym, przy zapewnieniu finansowania 100% kosztów realizacji zadania;
- wprowadzić nowe tryby zapewniające konkurencyjność w stosunku do zamówień publicznych: tryb negocjacyjny i partnerski, w korelacji z zapisami przepisów o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie;
- określić, iż w przypadku realizacji usług społecznych w trybie zamówień publicznych muszą być stosowane obowiązkowo procedury społecznie odpowiedzialnych zamówień publicznych.
Te kwestie są możliwe do zrealizowania. Oczywiście, że potrzebna jest dyskusja, choć w istocie toczy się ona od lat. Przy czym nie chodzi tu o udowadnianie, kto jest ważniejszy, kto czuje się obrażony, a kto w czyje kompetencje wchodzi. Można tu również idąc za głosem niektórych opinii powiedzieć: ręce precz od konkursów. Nie widzę najmniejszego problemu jeśli lokalne organizacje tak uznają. Może rzeczywiście obecny system jest sprawdzony i bezpieczny, choć oczywiście nie pozwala na żadną ekspansję. Może zatem należy wykreślić nowe rozwiązania i pozostawić tylko dla przedsiębiorstw społecznych tryby społecznie odpowiedzialnych zamówień publicznych. Na pewno spowoduje to jasny podział między sferą pożytku i działalnością gospodarczą. Ale czy to poprawi sytuację organizacji realizujących usługi społeczne?
Potrzebna jest zatem poważna dyskusja, a nie połajanki i straszenie organizacji upadkiem dotychczasowego idealnego ładu.
Wydaje się jednak, że obecny system relacji organizacji i samorządu wymaga istotnej zmiany, jeśli chcemy, by rola organizacji rosła i stabilizowała się na znacznie poważniejszym poziomie niż obecnie. I musimy o tym dyskutować merytorycznie. I takie uwagi i wnioski należy promować.
Cezary Miżejewski, socjalista z ducha, polityk społeczny z wykształcenia, spółdzielca socjalny z racji wykonywanej pracy. W latach osiemdziesiątych w opozycji demokratycznej (PPS, PPS-RD, MRKS), potem działacz związkowy uczestnik okupacji ministerstw, ale też następnie pracownik tych ministerstw. Od 2009 działa w spółdzielczości. Kieruje Ogólnopolskim Związkiem Rewizyjnym Spółdzielni Socjalnych, zrzeszającym ponad 320 spółdzielni, oraz Wspólnotą Roboczą Związków Organizacji Socjalnych (WRZOS) zrzeszającą poprzez federacje regionalne i krajowe blisko 900 organizacji pozarządowych. Jest też członkiem Stowarzyszenia "Obywatele Obywatelom". Jest członkiem Krajowego Komitetu Rozwoju Ekonomii Społecznej przy MRiPS, oraz Rady Działalności Pożytku Publicznego przy przewodniczącym Komitetu Rady Ministrów ds. Pożytku Publicznego. Mieszka w Byczynie (opolskie).
Źródło: informacja własna ngo.pl