Warszawa miała swoje dwa powstania w czasie wojny. Pierwszym z nich był zryw w getcie – walka od początku skazana na porażkę, prowadzona siłą kilkuset bojowników Żydowskiej Organizacji Bojowej i Żydowskiego Związku Wojskowego, którym udało się przez blisko miesiąc stawiać opór niemieckim wojskom. W momencie rozpoczęcia ostatecznej akcji likwidacyjnej getta, z terenu dzielnicy żydowskiej wywieziono już do Treblinki siedemdziesiąt pięć procent mieszkańców. Powstanie wybuchło 19 kwietnia 1943 roku, w wigilię święta Pesach.
Już w kwietniu 1946 roku na gruzach getta pojawił się pierwszy pomnik, upamiętniający bohaterów powstania. Dwa lata później nieopodal stanął drugi, monumentalny, składający się z dwóch symbolicznych płaskorzeźb. Od lat to tutaj rozpoczyna się coroczny marsz, upamiętniający rocznicę wybuchu powstania.
Jedną z najważniejszych osób, które przechodziły tę trasę, był Marek Edelman – jeden z przywódców zrywu, po wojnie – ceniony kardiochirurg. W pierwszych powojennych latach, gdy powstanie upamiętniała ocalała społeczność żydowska, Edelman przychodził tu ze wszystkimi. Potem, po sfałszowanych wyborach w 1947 roku i później, w czasach stalinizmu, wycofał się. W PRL-u przychodził sam, z czasem zaczęła się gromadzić wokół niego coraz liczniejsza grupą przyjaciół, skupionych wokół środowiska opozycji demokratycznej i podziemnej Solidarności. Przychodzili tam wszyscy także po przełomie 1989 roku. Prawie zawsze – niezależnie od oficjalnych obchodów. Dziś, dekadę po śmierci Edelmana, nadal przychodzą i idą jego śladami – ci, którzy go pamiętają i młodzi, którzy nie mieli szansy poznać go osobiście.
Pomnik Bohaterów Getta
Pierwszy był nieduży obelisk odsłonięty na rogu Anielewicza i Zamenhofa. Jego autor, Marek Suzin, nadał pomnikowi formę dwóch okrągłych płyt, nawiązujących do włazów prowadzących do warszawskich kanałów, którymi przemieszczali się walczący podczas powstania w getcie. Jedną z nich umieszczono nieco wyżej i opatrzono napisem w trzech językach (polskim, hebrajskim i jidysz): „Tym, którzy polegli w bezprzykładnie bohaterskiej walce o godność i wolność narodu żydowskiego, o wolną Polskę, o wyzwolenie człowieka – Żydzi Polscy”. Nieco z przodu, na poziomie chodnika umieszczono drugą płytę, z liściem palmowym symbolizującym męczeństwo narodu żydowskiego. Na płycie znajduje się też litera „B” („bet”) – pochodząca od słowa „bereszit”, pierwszego, które pada w Księdze Rodzaju.
Ten pierwszy pomnik odsłonięto już 16 kwietnia 1946 roku.
Dwa lata później gotowy był drugi, i to on do dziś pozostaje symbolem upamiętnienia skazanej na porażkę, heroicznej walki warszawskich Żydów. Na archiwalnej, czarno-białej fotografii z 1948 roku, stoi na środku pustego placu, a kilka metrów za nim piętrzą się cegły. Jakby ktoś dopiero przed chwilą zgarnął ten gruz na bok i zrobił wśród niego miejsce na pomnik.
Zaprojektowany przez Natana Rapaporta (przy współpracy z Suzinem, któremu powierzono projekt elementów architektonicznych), został wykonany z kamienia, który miał być budulcem zgoła innego pomnika. Albert Speer, minister gospodarki III Rzeszy, w połowie wojny zaplanował serię monumentów, upamiętniających zwycięstwo Hitlera i zlecił sprowadzenie na ten cel szwedzkiego bazaltu. Ten sam kamień odkupiły po wojnie szwedzkie organizacje żydowskie i przekazały go na budowę warszawskiego pomnika. Rapaport przygotowywał projekt przez dwa lata. Rok trwało stawianie pomnika.
Ma 11 metrów wysokości. Swoją formą nawiązuje m.in. do jerozolimskiej Ściany Płaczu i muru getta. Od zachodu umieszczono na nim płaskorzeźbę, której tytuł „Walka” nawiązuje bezpośrednio do powstania w getcie. Przedstawia powstańców w walce, w centralnej części Rapaport umieścił podobiznę Mordechaja Anielewicza, przywódcy powstania. Jedna z płaskorzeźb ma rysy żony Rapaporta. Od zachodniej strony rzeźbiarz umieścił „Pochód na zagładę” – sylwetki cywilów prowadzonych na śmierć.
Pod ten pomnik przez lata przychodził Marek Edelman. Hanna Krall w rozmowie z Michałem Nogasiem wspomina:
– Gdy poznałam Marka, to wokół niego było pusto. Można się było z nim spotkać w każdej chwili. Przed pomnikiem Bohaterów Getta w rocznicę powstania przez wiele lat byliśmy tylko we dwoje. Stawały w szyku te oficjalne delegacje, a my z Markiem z boku. I on zawsze źle stawał, nie wiem dlaczego. I porządkowy musiał ręką go odsuwać i zwracać uwagę. Mówiłam: „Widzisz, znowu źle stanąłeś”… Przepraszał i się odsuwał”.
Ale w drodze do dawnego bunkra był jeszcze jeden przystanek.
Pomnik Zygielbojma
Z Placu Bohaterów Getta trzeba kierować się pod adres Lewartowskiego 6. Tutaj, od strony Zamenhofa, od 22 lipca 1997 roku znajduje się pomnik Szmula Mordechaja Zygielbojma – polityka Bundu, członka Rady Narodowej RP w Londynie, który odebrał sobie życie krótko po upadku powstania w getcie, protestując przeciwko bezczynności aliantów wobec Zagłady.
W liście pożegnalnym datowanym na 11 maja 1943 roku, pisał:
Do Pana Prezydenta RP
Władysława Raczkiewicza
Do Pana Prezesa Rady Ministrów
Generała Władysława SikorskiegoPanie Prezydencie,
Panie Premierze,Pozwalam sobie skierować do Panów ostatnie moje słowa, a przez Panów – do Rządu i społeczeństwa polskiego, do Rządów i narodów państw sprzymierzonych, do sumienia świata: Z ostatnich wiadomości z Kraju wynika bez żadnych wątpliwości, że Niemcy z całym bezwzględnym okrucieństwem mordują już obecnie resztki Żydów w Polsce. Za murami gett odbywa się obecnie ostatni akt niebywałej w dziejach tragedii.
Odpowiedzialność za zbrodnię wymordowania całej narodowości żydowskiej spada przede wszystkim na sprawców, ale pośrednio obciąża ona ludzkość całą, Narody i Rządy Państw Sprzymierzonych, które do dziś dnia nie zdobyły się na żaden czyn konkretny w celu ukrócenia tej zbrodni. Przez bierne przypatrywanie się temu mordowi milionów bezbronnych i zmaltretowanych dzieci, kobiet i mężczyzn, stały się jego współwinowajcami (…). Milczeć nie mogę i żyć nie mogę, gdy giną resztki ludu żydowskiego w Polsce (…)”.
Te ostatnie zacytowane tu słowa wyryto na pomniku.
Od 2000 roku to właśnie przy tym pomniku młodzież śpiewała Edelmanowi hymn Bundu – pieśń „Przysięga” (Hi-Szwue) autorstwa Szymona An-skiego.
„Bracia i siostry, w walce i pracy
Wszyscy – ci dalsi, i ci odlegli,
Wspólnie i razem, sztandar już czeka,
Powiewa od złości, czerwieni się od krwi!
To nasza przysięga na życie i śmierć”
(tłum. Michał Bilewicz)
Zwyczaj ten zapoczątkowali w 2004 roku studenci i wykładowcy Uniwersytetu Powszechnego im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach. Dziś, dziesięć lat po śmierci Marka Edelmana, kontynuują go uczniowie i nauczyciele Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia.
Sam Edelman początkowo nie był tym zachwycony. Z każdym rokiem wydawało się, że ten fragment marszu jest dla niego coraz ważniejszy. Dziesięć lat temu, już na wózku, zbliżając się do pomnika, jednym ostrym gestem kazał przesunąć się grupie fotografów, oddzielających go od śpiewających. Ci wspominają dzisiaj: – Śpiewał cicho z nami. Czuliśmy, że to nasze ostatnie spotkanie.
Bunkier na Miłej 18
Wiele nazw przedwojennych warszawskich ulic zachowało się, ale same ulice zmieniły swoje położenie. Dawny adres Miła 18 znajduje się dziś na rogu ulic Dubois i Miłej. To tutaj mieścił się duży bunkier przygotowany w czasie wojny przez żydowskich szmuglerów, w czasie powstania zaanektowany przez dowództwo Żydowskiej Organizacji Bojowej. Na początku maja schronienia w nim szukało około 300 osób, po odkryciu go przez Niemców część ludzi – głównie cywile – opuściła schron.
Po tym, jak Niemcy wpuścili do bunkra gaz, część znajdujących się jeszcze w środku osób zaczęła uciekać w panice. Pozostali w bunkrze – popełnili samobójstwo – często, przed odebraniem sobie życia, zabijając swoich bliskich z którymi się ukrywali. O tym, co wydarzyło się w bunkrze, opowiedziała nieliczna grupa kilkunastu bojowników, która wymknęła się wyjściem nie odkrytym jeszcze przez oddziały niemieckie.
Szczątki wszystkich osób pozostały w bunkrze. Po zasypaniu, stał się ich grobem. Krótko po wojnie na miejscu bunkra usypano kopiec, na szczycie którego umieszczono pamiątkową tablicę. Wyryto na niej listę 51 osób – 49 z nich znamy z imienia i nazwiska, pozostałe dwie pozostawiły po sobie same imiona (Lolek i Salka). Szacuje się, że w bunkrze poniosło śmierć około 120 osób. Większości nazwisk nigdy nie poznamy.
W przytoczonej rozmowie z Michałem Nogasiem, Hanna Krall wspomina: „Potem szliśmy [z Edelmanem – przy. red.] na Miłą 18, na ten kopiec, do kamienia Anielewicza, tam, gdzie był bunkier i gdzie popełnili samobójstwo. Zapalaliśmy znicz, co Marka żenowało, bo nie znosił symbolicznych gestów. Ale ja uważałam, że trzeba, i przynosiłam co roku ten znicz. Ale czerwona róża, którą przynosiłam, to już było dla niego za dużo. Kładłam ją sama, potem trzymałam znicz, a on go zapalał. Z początku mówił coś do siebie w jidysz, więc pytałam, co mówi. „Ich nie ma, a ja jestem. Z jakiej to racji i jaki ma to sens?”. Jakby się przed nimi tłumaczył, że jest… Odpowiadałam mu, że przecież leczy ludzi, że jest w tym sens jednak. Potem co roku było nas przed pomnikiem coraz więcej. Tłumy były wokół Marka, tłumy. Na placu, w mieszkaniu Pauli Sawickiej, gdzie po uroczystościach zawsze szliśmy na rosół. Tęskniłam za naszymi rozmowami, gdy jeszcze było pusto wokół. Z czasem ktoś zaczął osłaniać płomień tego naszego znicza. Najpierw to był Jacek Kuroń. Osłaniał, nawet kiedy nie było wiatru, a Marek zapalał”. Po Kuroniu, znicz osłaniali Lechosław Goździk i Bronisław Geremek.
Umschlagplatz
Przedwojenny adres Stawki 4/6 stał się symbolem niemal całkowitej zagłady warszawskiej społeczności żydowskiej. Tu znajdował się tzw. Umschlagplatz („plac przeładunkowy”). Trzysta tysięcy Żydów wywieziono stąd pociągami do Treblinki. Tych ludzi widział Edelman – stał przy bramie getta, wysłany przez szpital do wyciągania z tłumu chorych, wybierał również tych, którzy mogli przydać się w planowanej w getcie walce.
W 1988 roku na placu stanął pomnik – nawiązujący w swojej formie do muru getta, z bramą której kształt przypomina macewę, żydowski pomnik nagrobny (u jej szczytu wyryto połamane drzewa – w symbolice żydowskiej oznacza to nagłą śmierć). W boczną ścianę budynku pod dzisiejszym adresem Stawki 10 wmurowano tablicę z cytatem z księgi Hioba, zapisanym w języku polski, hebrajskim i jidysz: „Ziemio nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał”. Na ścianie pomnika-muru wyryto kilkaset imion w kolejności alfabetycznej: to imiona-symbole, polskie i żydowskie, przypominają o wielowiekowym współistnieniu i przenikaniu tych społeczności. I o blisko 400 tysiącach ofiar warszawskiego getta.
Na szczególną uwagę zasługuje dziś Projekt Imiona – stanowiący próbę odtworzenia nazwisk, a co za tym idzie – pamięci o wszystkich polskich Żydach, pochłoniętych przez Holokaust. „Pragniemy przywrócić pamięć o tych, którzy kiedyś żyli z nami na wspólnej ziemi. Chcielibyśmy odnaleźć (w swoim sąsiedztwie, na swojej ulicy i wreszcie w sobie samych) puste po nich miejsca, odczuć ich brak (…). Wierzymy, że przywoływanie ich po imieniu – wspomnienie choć niektórych Żydów z imienia i nazwiska, a gdzie to możliwe, także z zawodu i adresu – będzie takim krokiem ku przywróceniu ich do tej wspólnoty; pozwoli zrozumieć, że byli to nasi współbracia – ze swoimi własnymi planami i marzeniami, swoimi kochającymi rodzinami, przyjaciółmi, miłościami i troskami, że bez nich nie jesteśmy już tacy sami, że staliśmy się ubożsi” – piszą jego twórcy. Co roku, również w Warszawie, odczytywane są kolejne nazwiska – w czasie Marszu Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów w rocznicę powstania w getcie, oraz w maju, w rocznicę wykrycia bunkra na Miłej 18.
Prawie miesiąc – tyle czasu walczyło getto. Za oficjalną datę zakończenia powstania przyjmuje się 16 maja 1943 roku. Wtedy hitlerowcy wysadzili w powietrze Wielką Synagogę. Jurgen Stroop, odpowiedzialny za likwidację getta i stłumienie powstania, w „Rozmowach z katem” mówił/pisał: „Ależ to był piękny widok! Z punktu widzenia malarskiego i teatralnego obraz fantastyczny. Oficer saperów wręczył mi aparat elektryczny, wywołujący detonację ładunków wybuchowych. Przedłużałem chwilę oczekiwania. Wreszcie krzyknąłem: Heil Hitler! – i nacisnąłem guzik. Ognisty wybuch uniósł się do chmur. Przeraźliwy huk. Bajeczna feeria kolorów. Niezapomniana alegoria triumfu nad żydostwem. Getto warszawskie skończyło swój żywot. Bo tak chciał Adolf Hitler i Heinrich Himmler”.
19 kwietnia 2019 roku przypada 76. rocznica powstania. Od kilku lat warszawskie Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN prowadzi Akcję Żonkile. Te żółte kwiaty stały się symbolem pamięci o tych wydarzeniach, jego ofiarach i bohaterach. Żonkile również przyszły od Marka Edelmana – a właściwie najpierw przyszły do niego. Podobno w każdą rocznicę powstania, lekarz otrzymywał bukiet tych kwiatów od anonimowej osoby. I z takimi kwiatami przychodził pod Pomnik Bohaterów Getta.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.