Gdy państwo zawodzi, obywatele działają. Adwokat o obronie aktywistów
Gdzie kończy się prawo, a zaczyna represja? Adwokat Jerzy Podgórski broni aktywistów, którzy trafiają przed sąd za swoje działania społeczne – od protestów ulicznych po obronę praw człowieka i środowiska. Jakie mechanizmy stosuje państwo wobec obywateli walczących o zmiany? Czy aktywizm może być uznany za przestępstwo? I co decyduje o tym, że sądy coraz częściej stają po stronie oskarżonych?
W cyklu „Aktywizm po bandzie” przyglądamy się działaniom, podejmowanym przez organizacje społeczne (ale nie tylko), które są odbierane i oceniane przez społeczeństwo jako radykalne: dlaczego organizatorzy i organizatorki decydują się na takie formy, jakie mają cele, czy je osiągają, z jakimi ryzykami się to wiąże, czego oczekują od innych organizacji społecznych.
Małgorzata Łojkowska, ngo.pl: – W ostatnich latach jako adwokat, bronił pan wielu osób, które w ramach swojej działalności w organizacji pozarządowej, albo jako aktywiści, naraziły się organom ścigania. Jakie to były sprawy?
Jerzy Podgórski, adwokat: – Najwięcej było spraw osób, które zostały zatrzymane w trakcie protestów ulicznych, w szczególności tych, które miały miejsce po publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 22 października 2020 roku, dotyczącego aborcji. Stawiano im różne zarzuty, przede wszystkim zarzut popełnienia wykroczenia uczestniczenia w zgromadzeniu, które wtedy na mocy wydawanych kolejnych rozporządzeń uznawane było przez organy władzy za nielegalne. Te rozporządzenia nie miały umocowania ustawowego do wprowadzenia zakazu uczestniczenia w zgromadzeniach, zwłaszcza w zgromadzeniach spontanicznych, więc w konsekwencji uczestnictwo w nich tak naprawdę nie było wykroczeniem – co potwierdzały orzeczenia sądów, w tym Sądu Najwyższego.
Tym osobom stawiano również zarzuty popełnienia przestępstw, w szczególności tak zwanych policyjnych – naruszenia nietykalności funkcjonariusza, znieważenia funkcjonariusza, stosowanie przemocy wobec funkcjonariuszy. Zdarzały się także zarzuty związane z umieszczaniem napisów na budynkach, czy plakatów w miejscach do tego nie przeznaczonych, zarzuty zaśmiecania miejsca publicznego oraz naruszania spokoju w miejscu publicznym.
Był pan też obrońcą Justyny Wydrzyńskiej.
– Tak, takim istotnym fragmentem mojej działalności obrończej, są też sprawy dotyczące pomocy w aborcji.
I jeszcze sprawy dotyczące pomocy uchodźcom na granicy?
– Rzeczywiście, chociaż było ich znacznie mniej. To wynika z tego, że zasadniczo pracuję w rejonie Warszawy. Ale tak, prowadziłem też sprawy kilku osób, które udzieliły pomocy ludziom, których życie lub zdrowie było zagrożone na terenie strefy ówczesnego stanu wyjątkowego.
Obecnie prowadzę też sprawy związane z protestami klimatycznymi oraz związane z ochroną przyrody. Są wśród nich postępowania dotyczące aktywistów związanych z Inicjatywą Dzikie Karpaty. Te osoby zostały niesłusznie zatrzymane podczas likwidacji blokady wycinki Puszczy Karpackiej. Mam też sprawy związane z Ostatnim Pokoleniem.
Czy coś łączy wszystkie te sprawy?
– Na pewno to, że
wszystkie związane są z sytuacją, kiedy ktoś uznaje, że potrzebne jest jego działanie, bo państwo nie realizuje swoich obowiązków. Czyli są to sytuacje, kiedy obywatel bierze sprawy w swoje ręce i zastępuje państwo w tej sferze, w której to państwo – jego zdaniem – nie funkcjonuje.
Która z tych spraw wydaje się Panu najistotniejsza?
– Wszystkie są ważne, ale na pewno sprawa Justyny Wydrzyńskiej jest szczególnie istotna. Natomiast jako drugą wskazałbym także sprawę związaną z pomocą w aborcji - mężczyzny, który pomógł swojej partnerce usunąć ciążę, zdobywając dla niej tabletki poronne. W tej sprawie naruszono, w mojej ocenie, w sposób bardzo jaskrawy prawa obywatelskie tej kobiety, która dokonała aborcji.
W jaki sposób?
– Kobieta, która zrobiła aborcję, jak wszyscy wiemy, a przynajmniej powinniśmy wiedzieć, nie popełnia przestępstwa. Zgodnie z obowiązującym prawem przestępstwo może popełnić jedynie ten, który jej pomaga. Natomiast w tamtym przypadku partnerka tego mężczyzny została zatrzymana przez policję. To było naruszenie jej praw, bo jeżeli ktoś nie może popełnić przestępstwa, to nie może być zatrzymany. Miało tam miejsce także szereg innych działań policji, które w sposób jednoznaczny łamały prawa obywatelskie tej kobiety.
Kolejną sprawą, która także jest dla mnie istotna, jest sprawa klienta, który uczestniczył w jednym z protestów jesienią 2020 roku pod Ministerstwem Edukacji Narodowej. W trakcie tego protestu policjanci wyciągnęli klika osób z tłumu i załadowali do radiowozu. Inne osoby próbowały blokować jego odjazd, jedną z nich był mój klient.
Tutaj warto zaznaczyć, że sąd rozpatrujący te sprawy w późniejszym czasie uznał, że zatrzymania tych osób były bezzasadne. Można więc powiedzieć, że to poczucie, które miał tłum protestujących, że policja narusza prawo, zostało potem potwierdzone orzeczeniami sądów.
W każdym razie, w którymś momencie radiowóz przejechał kołem po stopie mojego klienta. Stopa była mocno kontuzjowana, klient usiadł na krawężniku, wokół niego znalazł się wianuszek aktywistów, dziennikarzy. To przyciągnęło uwagę policjantów.
W efekcie zatrzymano go, i to w sytuacji, gdy nie był w stanie chodzić o własnych siłach. Przedstawiono mu zarzut zniszczenia mienia w postaci spowodowania uszkodzeń w tym radiowozie – różnego rodzaju wgnieceń, zarysowań karoserii z tyłu, z boku i z przodu. Policja skierowała przeciwko niemu także pozew cywilny o odszkodowanie. Te sprawy się jeszcze nie rozpoczęły, więc nie wiemy, jakie będzie rozstrzygnięcie sądu. Odbyła się natomiast sprawa o zadośćuczynienie za doznaną krzywdę w wyniku niesłusznego zatrzymania tej osoby. No i sąd prawomocnie stwierdził, że to zatrzymanie było oczywiście niesłuszne i zasądził na jego rzecz zadośćuczynienie za doznaną krzywdę.
A sprawa Justyny Wydrzyńskiej, dlaczego jest taka istotna?
– Ponieważ problem aborcji jest problemem wzbudzającym silne emocje i polaryzującym opinię publiczną. Dotyczy też jednego z podstawowych praw kobiet, które nie jest realizowane. A tutaj mamy – bo ta sprawa jeszcze się nie zakończyła – do czynienia z sytuacją szczególną, bo pierwszy raz oskarżenie dotyczące pomocy w aborcji zostało skierowane przeciwko aktywistce aborcyjnej. W konwencji ta sprawa wzbudzała – szczególnie na etapie rozpatrywania jej przez sąd pierwszej instancji – olbrzymie zainteresowanie publiczne.
Dodatkowo miały miejsce szczególne, istotne okoliczności, dotyczące kobiety, która tę aborcję chciała zrobić, które nadały wagę tej sprawie – doznawała przemocy ze strony swojego partnera, a po stronie Justyny Wydrzyńskiej były te same doświadczenia. Dodatkowo niedokonanie tej aborcji – bo tabletki przekazane tej kobiecie przez Justynę, zostały jej odebrane, miało konsekwencje w postaci znacznego pogorszenia jej stanu zdrowia.
Sprawa toczy się nadal, ponieważ sąd apelacyjny uchylił wyrok pierwszej instancji – tutaj głównym powodem była historia powołania do zawodu sędziego i awansów osoby, która rozpatrywała tę sprawę.
Natomiast znamiennym były słowa sędzi w sądzie apelacyjnym, która wyraźnie zaznaczyła, że
absolutnie nie można pominąć, oceniając stopień społeczności szkodliwości czynu, sytuacji, w której państwo, będąc odpowiedzialnym za ochronę jakiejś sfery publicznej, w tym wypadku zdrowia i życia kobiet, zaniedbuje swoje obowiązki, co powoduje w konsekwencji postawy samopomocy obywatelskiej.
To jest chyba najważniejsze, co się w tej sprawie do tej pory wydarzyło i można odnieść to do każdej innej sfery. Chwilę wcześniej media nagłośniły sprawę pięciu osób, które stanęły przed sądem w Hajnówce za pomoc uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. Gdyby państwo zapewniało właściwą pomoc humanitarną uchodźcom, którzy tę granicę przekroczyli, reagowało na przypadki zagrożenia życia i zdrowia, odbierało wnioski azylowe, to wsparcie udzielone tym uchodźcom ze strony tych osób nie byłoby potrzebne.
Ale to nie było powodem uchylenia wyroku?
– Powodem uchylenia wyroku skazującego Justynę Wydrzyńską była jedynie niewłaściwa obsada sądu, co stanowi tak zwaną bezwzględną przyczynę odwoławczą, skutkującą uchyleniem wyroku bez względu na inne zarzuty apelacyjne. Jednak stwierdzenie sądu o okoliczności, w których samopomoc obywatelska jest realizowana w sytuacji niefunkcjonującego państwa, jako tej okoliczności, która powinna być wzięta pod uwagę przy ocenie stopnia społecznej szkodliwości czynu, będzie wiążące dla sądu, który sprawę Justyny Wydrzyńskiej będzie rozpoznawał ponownie. A w każdej innej podobnej sprawie, dotyczącej samopomocy obywatelskiej w sytuacji zawodzącego państwa, będzie można także powołać się na treść tego wyroku Sądu Apelacyjnego, jako argumentu zmierzającego do wykazania, że stopień społecznej szkodliwości czynu był znikomy, czyli że czyn nie był przestępstwem.
Czy te osoby, których Pan broni, zdawały sobie sprawę z tego, że z ich działaniami mogą się wiązać konsekwencje prawne?
– Trudno mi jest na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Myślę, że wiele z tych osób ma taką świadomość. Zwłaszcza wtedy, gdy już wcześniej, w podobnych sytuacjach, inne osoby spotykała jakaś forma represji ze strony państwa.
Nasza rozmowa jest elementem cyklu w ngo.pl dotyczącego radykalnych działań aktywistów, organizacji pozarządowych. Czy te osoby, których sprawy Pan prowadzi traktują swoje działania jako radykalne?
– To jest kwestia oceny, co jest radykalne, a co nie. Jeżeli np. chodzi o aktywistów klimatycznych – nie tylko Ostatniego Pokolenia, bo podobne grupy działały już wcześniej – to taką powtarzającą metodą ich protestu jest zatrzymywanie ruchu drogowego, wejście na ulicę. Myślę, że te osoby doskonale sobie zdają sprawę z tego, że kiedy pojawi się policja, zostaną poproszone o zejście z tej drogi, a jeśli same nie zajdą, to zostaną z niej zniesione. Następnie zostaną wylegitymowane i co najmniej będzie im zaproponowany mandat. Jeśli tego mandatu nie przyjmą, to zostanie skierowany wniosek o ukaranie. A czy to jest forma radykalnych działań? W mojej ocenie absolutnie nie.
Użył Pan wcześniej słowa represja. Czy rzeczywiście ma Pan takie poczucie, że działania organów ścigania w sprawach, które Pan prowadził było represyjne?
– To zależy od okresu i od sprawy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę okres od jesieni 2020 do wiosny 2021, kiedy to po Polsce przelała się fala protestów, wtedy ewidentnie, moim zdaniem, działania organów państwowych przekraczały granicę działania zgodnego z prawem, działania w granicach uprawnień tych organów i skala tego była bardzo duża.
Osób, które protestowały często nawet nie próbowano legitymować na miejscu protestu, nie próbowano im wręczać mandatu, tylko pakowano do radiowozów, i dopiero na komisariacie były weryfikowane ich dane osobowe. A więc zatrzymywano te osoby.
Tymczasem, w takim przypadku, jeżeli ktoś nie ukrywa swojej tożsamości, okazuje dowód osobisty, a więc można ustalić kim jest, można mu doręczyć wezwanie na policję, nie ma potrzeby go zatrzymywać. Zatrzymanie wielu osób w trakcie tych protestów wiązało się często ze spędzeniem przez nie nocy w policyjnym pomieszczeniu dla osób zatrzymanych. Co w konsekwencji wiązało się zawsze z przeszukaniem takiej osoby, z koniecznością tego, żeby w ramach tego przeszukania rozebrała się do naga. To są w ogóle czynności z gruntu naruszające godność człowieka.
To była represja, a te czynności absolutnie nie były potrzebne do prowadzenia postępowań.
To samo dotyczyło przetrzymywania dużych grup osób protestujących w kordonach. Otaczano uczestników protestów, nie podejmowano żadnych działań przez dłuższy czas, dopiero później powoli wypuszczano te osoby pojedynczo po ich wylegitymowaniu.
Mówił Pan wcześniej o tym, że sądy oceniając, czy doszło do popełnienia przestępstwa, biora pod uwagę stopień społecznej szkodliwości czynu. A czy motywacja aktywistów ma znaczenie?
– Ocena stopnia społecznej szkodliwości ma znaczenie zarówno, jeżeli chodzi o przestępstwo, jak i wtedy, gdy chodzi o wykroczenie. Jeżeli mamy przestępstwo, to żeby sąd mógł uznać, że dany czyn, nawet taki, który wypełnia znamiona konkretnego przepisu w kodeksie karnym, jest przestępstwem, jego stopień społecznej szkodliwości musi być większy niż znikomy. Natomiast w przypadku wykroczenia, żeby doszło do uniewinnienia, to tej społecznej szkodliwości w ogóle być nie może. No i są kodeksowo opisane różnego rodzaju kryteria, według których ocenia się, czy czyn jest społeczne szkodliwy. Motywacja sprawcy jest jednym z bardzo istotnych czynników oceny tego stopnia. Takim kryterium jest też np. rodzaj i rozmiar szkody wywołanej danym zdarzeniem.
Ta płaszczyzna daje podstawy do wykazania, że działanie, które nawet wyczerpało znamiona wykroczenia czy przestępstwa, w ostatecznym rozrachunku nie zostanie uznane przez sąd za wykroczenie lub przestępstwo z uwagi na motywy działania danej osoby, sposób działania lub rozmiar szkody, bądź jej brak.
Ta społeczna szkodliwość może być oceniana przez pryzmat poglądów, także politycznych, tej osoby, która to ocenia?
– Zgoda. Dlatego rozstrzygnięcia sądu w praktyce mogą być bardzo różne.
Kiedy na początku mówił Pan o sprawach, które Pan prowadził, odniosłam wrażenie, że większość z nich – zwłaszcza te, które dotyczyły protestów, ale także inne – były w oczywisty sposób bezzasadne. Na ile sądy potwierdziły tą tezę?
– Takiej ogólnej oceny nie mogę się podjąć. Na pewno, jeżeli chodzi o protesty po wyroku Trybunału, procent spraw, które skończyłyście skazaniem – prowadzonych przeze mnie i innych obrońców – był bardzo mały. U mnie na trzynaście zakończonych spraw z tamtego okresu, skazaniem zakończyła się tylko jedna – ona dotyczyła naniesienia farby na miejsce, które było obiektem zabytkowym.
Wszystkie inne albo zakończyły się uniewinnieniem, albo umorzeniem z uwagi na stopień społeczności szkodliwości czynu, a w trzech wypadkach warunkowym umorzeniem postępowania.
To były sytuacje, w których ludziom puściły nerwy z uwagi na niewłaściwe, niezgodne z prawem, zachowanie policji i w emocjach osoby te posłały tzw. wiązankę w stronę policjanta. Te osoby nawet nie kwestionowały faktu popełnienia czynu.
Zresztą w ogóle to jest charakterystyczne dla tych postępowań, że
aktywiści rzadko mówią „ja tego nie zrobiłem”. Na tym polega znacząca różnica pomiędzy tymi postępowaniami karnymi a pozostałymi, w których podstawową rzeczą jest wykazanie, czy ktoś coś w ogóle zrobił, bo on się do tego po prostu nie przyznaje. Tu jest inaczej.
Ale pamiętam też pięć spraw, w których postępowania karne skończyły się umorzeniem zanim w ogóle trafiły do sądu, bo już w trakcie postępowania przygotowawczego organ prowadzący to postępowanie dochodził do wniosku, że nie ma jak wnieść aktu oskarżenia. Bo na przykład zatrzymano kogoś pod zarzutem naruszenia nietykalności policjanta, a potem okazywało się, że w ogóle nie można „znaleźć” policjanta, którego nietykalność została naruszona.
Natomiast, jeśli chodzi o obecne prowadzone postępowania przeciwko różnym aktywistom, to ja nie mogę podjąć się oceny. Znam na razie pojedyncze sytuacje i trudno na podstawie tego mówić o jakiejś tendencji. Choć znam przypadki, gdy także w tym okresie prawa obywatelskie osób zatrzymanych były łamane, w tym poprzez bezprawne użycie siły fizycznej.
Porozmawiajmy teraz przez chwilę o Panu. Jakie są pana motywacje? Dlaczego Pan się zajmuje takimi sprawami?
– To jest trudne pytanie. Ja generalniezawsze byłem outsiderem, nigdy nie funkcjonowałem w środowiskach aktywistycznych. Natomiast w 2019 roku miało miejsce coś, co mnie poruszyło. To była napaść środowisk narodowych na Paradę Równości w Białymstoku. Pomyślałem, że trzeba dać jakieś wsparcie tym osobom i kiedy zobaczyłem info o Paradzie Równości w Płocku, to na nią pojechałem. Potem zacząłem w większym stopniu uczestniczyć w aktywnościach obywatelskich. Chwilę później, w roku 2020 zrobiła się nagonka na osoby LGBT+ ze strony przedstawicieli władzy. Toczyła się wtedy kampania prezydencka, zaczęto mówić o „ideologii LGBT”. I to wywołało protesty, których uczestnicy byli zatrzymywani przez policję.
Mój kolega miał koleżankę, a ta koleżanka koleżankę. Puściłem w obieg informację, że jakby była taka potrzeba, to z wielką przyjemnością pro bono dam wsparcie prawne takim osobom. Potem miała miejsce tzw. Tęczowa Noc, podczas której zatrzymano ponad pięćdziesięciu uczestników protestu. Obsługa tych osób wymagała dużej rzeszy prawników. I ktoś do mnie zadzwonił.
A za chwilę był wyrok Trybunału. Wtedy już formował się Kolektyw Szpila, czyli grupa, która koordynowała pomoc prawną dla zatrzymanych. Zacząłem z nim intensywnie współpracować i nadal zresztą współpracuję.
A dlaczego? To jest forma działalności społecznej. Ktoś protestuje, ktoś udziela pomocy na granicy, ktoś jest aktywistą aborcyjnym – to jest jego działalność społeczna.
A moją działalnością społeczną jest właśnie dawanie wsparcia prawnego tym osobom, przeciwko którym zwraca się państwo w sytuacji, kiedy – w ich odczuciu – realizują właśnie działania społeczne.
Jerzy Podgórski – adwokat broniący aktywistów w postępowaniach sądowych, współpracujący z Kolektywem Szpila.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.