Represje nie zatrzymały pomocy. „Udaje nam się obronić tezę, że pomaganie jest legalne” – mówi prawnik HFPC [wywiad]
Mierzenie z broni, nielegalne zatrzymania i prokuratorskie zarzuty – to codzienność osób niosących pomoc migrantom i migrantkom na polsko-białoruskiej granicy. Władze od początku trwania kryzysu na granicy dążą do kryminalizacji solidarności, wykorzystując kodeks karny i wykroczeń, by zniechęcić aktywistów i mieszkańców Podlasia. Dlaczego mimo wszystko pomoc jest kontynuowana, a sądy masowo uniewinniają oskarżonych? O tym, jak wygląda prawna walka z machiną represji, mówi adwokat Jarosław Jagura, współautor raportu HFPC.
Małgorzata Łojkowska: – Wasz raport ma tytuł „Kryminalizacja solidarności”. Co to znaczy?
Jarosław Jagura: – Nasz raport poświęcony jest próbom kryminalizacji pomocy humanitarnej, próbom uczynienia z niej przestępstwa. Mówiąc o solidarności, mamy na myśli solidarność z osobami przekraczającymi granicę polsko-białoruską, którym różne osoby – wolontariusze, pracownicy organizacji pozarządowych, mieszkańcy, okazują bezinteresowne wsparcie w postaci dostarczenia wody, ubrań, pomocy prawnej, czy pomocy w postępowaniach uchodźczych. Kryminalizacja solidarności oznacza próbę potraktowania takiej pomocy jako czegoś niepożądanego, a nawet karalnego.
Jak powstał raport? Na jakich doświadczeniach został oparty?
– Raport powstał w oparciu o doświadczenia, które zdobywaliśmy, wspierając osoby niosące pomoc na granicy. To efekt współpracy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Kolektywu Szpila.
Taka pomoc była świadczona w zasadzie od początku kryzysu. Najpierw zajmował się tym samodzielnie kolektyw Szpila, później dołączyła Fundacja Helsińska. Chcieliśmy zapewnić skuteczne wsparcie dla aktywistów, pracowników humanitarnych i mieszkańców, którzy udzielają pomocy osobom w drodze i doświadczają różnego rodzaju represji. Powstała 24-godzinna infolinia, na którą można zadzwonić, żeby uzyskać pomoc – na przykład w sytuacji zatrzymania. Stworzyliśmy mechanizm, który pozwala szybko uruchomić pomoc prawną dla takich osób. Później zaczęliśmy prowadzić także inne sprawy.
W raporcie szeroko omawia Pan przepisy prawne, z których korzystają władze, kryminalizując solidarność. Jakie to są przepisy?
– Myślę, że musimy podzielić je na dwie grupy. Pierwsza to przepisy kodeksu karnego. Tutaj wielokrotnie sięgano po regulacje dotyczące organizowania nielegalnego przekraczania granicy, czy ułatwiania pobytu na terytorium Polski osobom, które przebywają tu wbrew przepisom.
Druga grupa to są przepisy kodeksu wykroczeń. Mieliśmy tutaj do czynienia zarówno z sięganiem do przepisów obowiązujących już wcześniej, jak i z tworzeniem nowych – w odpowiedzi na tę sytuację. Mam na myśli choćby rozporządzenie wojewody podlaskiego o zakazie przebywania w pasie drogi granicznej, czyli strefie o szerokości 15 metrów wzdłuż granicy państwowej oraz rozporządzenie zakazujące przerzucania rzeczy przez linię granicy państwowej.
Idea stojąca za tym drugim rozporządzeniem została wprost ujawniona – pełnomocnik wojewody przyznał w postępowaniu przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Białymstoku, kiedy badano ważność tego aktu, że rozporządzenie przyjęto dlatego, że organy ścigania miały trudność ze stosowaniem przepisów kodeksu karnego wobec osób pomagających w przekraczaniu granicy. Dlatego trzeba było wprowadzić przepis, który zakazuje przerzucania rzeczy przez płot – chodziło głównie o pomoc humanitarną. Te przepisy zostały następnie wykorzystane do inicjowania wielu postępowań wykroczeniowych wobec osób udzielających pomocy osobom migrującym.
Ile wszczęto takich postępowań? I ile osób nimi objęto?
– Postępowań wykroczeniowych było w sumie około trzydziestu, ale objęły one więcej osób – myślę, że około pięćdziesięciu. Spraw karnych było kilka, ale były głośniejsze, dłuższe i wiązały się z poważniejszymi zarzutami. Wśród nich była znana z mediów sprawa „Piątki z Hajnówki” i sprawa jednego z aktywistów – Bartosza.
W międzyczasie wszczęto także inne postępowania karne, w których formalnie nie postawiono nikomu zarzutów albo nigdy nie skierowano aktu oskarżenia. W takiej sprawie zatrzymano aktywistkę Klubu Inteligencji Katolickiej – ostatecznie zwolniono ją, a postępowanie umorzono. Myślę, że takich spraw, które zakończyły się umorzeniami lub nadal się toczą, jest około dziesięciu.
Opowiedzmy tym, którzy nie znają szczegółów, o co chodziło w sprawie „Piątki z Hajnówki”.
– Sprawa „Piątki z Hajnówki” dotyczyła osób oskarżonych o ułatwianie pobytu na terytorium Polski osobom, które wedle władz nie miały prawa tu przebywać. Chodziło o udzielenie pomocy siedmioosobowej rodzinie z Iraku i jeszcze jednej osobie dorosłej. Grupa została zatrzymana przez patrol Straży Granicznej, gdy przewoziła te osoby. Początkowo sprawa toczyła się przeciwko czterem osobom, piąta została dołączona później.
Na początku postawiono im zarzut organizowania niezgodnego z prawem przekraczania granicy, później zmieniono go na zarzut ułatwiania pobytu osobom przebywającym w Polsce wbrew przepisom.
Kluczowe jest to, że przestępstwo to może zostać popełnione tylko wtedy, kiedy osoba ułatwiająca komuś pobyt w Polsce, działa w celu osiągnięcia korzyści osobistej lub majątkowej. W ciągu całego postępowania nie pojawił się jednak żaden ślad, który świadczyłby o tym, że jakaś korzyść została przez „Piątkę” osiągnięta – nikt zresztą tego nawet nie sugerował. Prokuratura utrzymywała natomiast, że korzyść osiągnęły osoby uratowane i dlatego ten przepis może mieć zastosowanie.
Przedstawiano wiele bardzo groźnie brzmiących dokumentów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ostatecznie wszyscy zostali uniewinnieni – wyrok jest jeszcze nieprawomocny.
Sąd w uzasadnieniu stwierdził, że nie można uznać za przestępstwo sytuacji, w której korzyść osiąga osoba potrzebująca, bo ten przepis nie miałby sensu. Aby znamiona tego przestępstwa zostały wypełnione, korzyść musi osiągnąć sprawca albo inna osoba, ale nie ta osoba, która pomoc otrzymuje. Sąd stwierdził także, że absolutnie nie miało tu miejsce żadne organizowanie nielegalnego przekraczania granicy – prokuratura nie wykazała, żeby pomiędzy tymi osobami był jakiś kontakt wcześniej, żeby to było jakoś zaplanowane. Czekamy teraz na pisemne uzasadnienie.
A sprawa Bartosza?
– Ta sprawa dotyczyła aktywisty, któremu zarzucono próbę wywarcia nielegalnego wpływu na funkcjonariuszy Straży Granicznej, polegającej na zmuszaniu ich do przyjęcia od jego mocodawcy – młodego studenta – wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej.
Sytuacja wyglądała tak, że Bartosz uczestniczył w wezwaniu Straży Granicznej do grupy cudzoziemców i miał być obecny przy różnych czynnościach w placówce Straży. Jednak, kiedy tam przyjechał, dowiedział się, że jego klient odwołał chęć ubiegania się o ochronę międzynarodową. Chciał zobaczyć się z tą osobą, zobaczyć dokumenty. Dowiedział się, że nie jest to możliwe, a jak się później okazało ta osoba została już wywieziona na Białoruś. Wtedy poniosły go emocje i powiedział kilka niecenzuralnych słów. Sąd słusznie zauważył, że nie była to groźba wobec funkcjonariuszy, lecz reakcja emocjonalna uzasadniona tym, że Bartosz zderzył się z murem bezprawia i nieprzestrzegania procedur. Zapadł wyrok uniewinniający. Również jest jeszcze nieprawomocny.
Inne sprawy – zakończone na etapie postępowania przygotowawczego – to np. sprawa „nalotu” na bazę Klubu Inteligencji Katolickiej w grudniu 2021 roku. Organy ścigania uznały tę bazę za rzekomy punkt przerzutu ludzi. Przyjechało bardzo dużo policji, wszczęto sprawę w kierunku organizowania niezgodnego z prawem przekraczania granicy. Ostatecznie zarzutów nikomu nie postawiono, a postępowanie po wielu miesiącach umorzono.
Drugie z takich postępowań dotyczyło aktywistki tej samej organizacji, która czekała w lesie w samochodzie, podczas gdy inne osoby poszły udzielać pomoc humanitarną grupie ludzi. Została zatrzymana, został złożony wniosek o tymczasowe aresztowanie. To postępowania także zostało umorzone, a ona otrzymała dość wysokie odszkodowanie.
Czy możemy wskazać wspólny element, który pojawia się w orzeczeniach sądów w sprawach dotyczących aktywistów?
– Elementem wspólnym jest to, że
wszystkie sprawy, które prowadziliśmy, zakończyły się korzystnie dla osób oskarżonych. Według naszej wiedzy nie zapadł żaden wyrok skazujący za popełnienie przestępstwa w podobnej sprawie. W sprawach o wykroczenia także wszystkie orzeczenia były uniewinniające.
Wydaje mi się więc, że udaje nam się obronić tezę, że pomaganie jest legalne.
W raporcie wskazujecie, że sądy czasem odwołują się do stanu wyższej konieczności. Jak interpretują go w odniesieniu do tej sytuacji?
– Takie odwołania pojawiły się rzeczywiście kilka razy w sprawach o wykroczenia. W tych sprawach sądy przede wszystkim uznawały, że z przyczyn formalnych w ogóle nie można karać osób aktywistycznych, bo przepisy, na które powoływała się Straż Graniczna, są wadliwe. Sąd przychylał się tutaj do naszej argumentacji konstytucyjno-prawnej. Ale stwierdzał też, że nawet gdyby tak nie było, to zakazy z rozporządzenia nie mogą mieć pierwszeństwa nad chęcią niesienia pomocy ludziom stojącym po drugiej stronie muru – zimą, bez wody i jedzenia.
Sąd stwierdził, że życie i zdrowie tych osób to dobro oczywiście wyższe, więc aktywiści działali w stanie wyższej konieczności i nie powinni być karani. Wręcz przeciwnie – powinna być im wyrażona wdzięczność, że zastępują działania państwa.
Porozmawiajmy teraz chwilę o zatrzymaniach. Jakiego rodzaju są to przypadki i jakie odszkodowania zasądzały sądy?
– Na przestrzeni kilku lat było kilkanaście takich spraw. Wszystkie wyglądały dosyć podobnie – grupa osób niosących pomoc humanitarną jest zatrzymywana w lesie i otaczana jest przez Straż Graniczną lub wojsko.
Początkowo mieliśmy problem z przekonaniem sądów do tego, że takie nieformalne zatrzymanie, bez protokołu, jest zatrzymaniem. Naszym zdaniem jest, bo taka osoba nie może się oddalić, musi wykonywać polecenia, a jej dokumenty są w rękach funkcjonariuszy czy wojska. Miały miejsce przecież takie sytuacje, w których osoby niosące pomoc humanitarną zostały zatrzymane przez patrol Wojsk Obrony Terytorialnej, musiały klęknąć na ziemi i klęczeć do przyjazdu Straży Granicznej.
Niestety najbardziej brutalne i nieprawidłowe zatrzymania były dokonywane właśnie przez wojsko – zarówno przez jednostki regularne, jak i Wojsk Obrony Terytorialnej.
W jednej z naszych spraw, aktywistów zatrzymała Staż Graniczna, zostali przewiezieni na placówkę i kilka godzin nie mogli jej opuścić, ale zachowano pewne standardy. Natomiast zatrzymania dokonywane przez żołnierzy pokazywały, że oni nie są przygotowani do tego, żeby wypełniać takie zadania.
Do głośnych spraw należało także zatrzymanie trzech fotoreporterów we Wiejkach. Dziennikarze zostali nagle otoczeni przez wojskowych, musieli stać z rękami podniesionymi go góry, rozebrano ich z kurtek pomimo zimna, przeszukano ich sprzęt, a później związano im ręce trytytkami – mieli obrażenia na nadgarstkach.
Podobna sytuacja dotyczyła też tłumacza Grupy Granica – został zatrzymany przez wojskowych, zamaskowanych ludzi z długą bronią, próbowano siłą wyciągnąć go z samochodu.
Konsekwencją takich zatrzymań były wszczynane przez nas postępowania. Pytała pani o kwoty zadośćuczynień – powiedziałbym, że nie są one zbyt wysokie. Wahają się one w granicach od pięciu do piętnastu tysięcy za zatrzymania trwające od około pół godziny do dwóch godzin. Większą kwotę otrzymała wspomniana przeze mnie wolontariuszka KIK – ponad dwadzieścia tysięcy złotych, ale ona była zatrzymana ponad 48 godzin.
Jak pan tłumaczy to, że pomimo orzeczeń sądów i przyznawanych odszkodowań za zatrzymania, te wszystkie sytuacje dalej mają miejsce?
– To kwestia polityki. Warto spojrzeć na postępowania dotyczące osób uchodźczych. Było wiele orzeczeń sądów stwierdzających, że pushbacki są nielegalne – niezgodne z prawem polskim i międzynarodowym. I nic się nie zmieniło – pushbacki nadal mają miejsce.
Tutaj jest tak samo.
Są orzeczenia mówiące o tym, że zatrzymania są nielegalne, nieprawidłowe, że postępowania karne, czy wykroczeniowe w ogóle nie powinny być wszczynane. Ale chodzi o to, żeby zniechęcić ludzi do takiej działalności.
To jest jedna z taktyk represji wobec osób zaangażowanych społecznie – nieważne, jak zakończy się sprawa, ważne, żeby wszcząć bardzo wiele postępowań, które będą męczyć te osoby. Chodzi o to, żeby jak najmniej ludzi chciało angażować się w pomoc.
Pojawiały się równolegle wypowiedzi polityków – zarówno starej, jak i nowej władzy, że aktywiści to „pożyteczni idioci” czy „pomocnicy Putina” i przeszkadzają wojsku w obronie polskiej granicy. Ta retoryka nie zmieniła się zasadniczo po 2023 roku. A nawet przyjęto tzw. „ustawę strzelankową” – zgodnie z nią żołnierze mają nie być karani za użycie broni czy środków przymusu bezpośredniego niezgodnie z przepisami, jeśli miało to miejsce w celu ochrony granicy państwowej. To był wyraźny sygnał akceptacji dla bezkarności służb.
Jakie służby działają obecnie na granicy?
– Straż Graniczna, policja oraz wojsko, w tym Wojska Obrony Terytorialnej. Ważne jest to, żeby podkreślić, że wojsko działa tam na podstawie dokumentów niejawnych. Żeby użyć wojsk do pomocy Straży Granicznej potrzebna jest decyzja prezydenta lub decyzja ministra obrony narodowej zatwierdzona przez prezydenta. W sprawie granicy polsko-białoruskiej nigdy takich decyzji nie widzieliśmy.
Mamy więc sytuację, w której w oparciu o niejawne dokumenty żołnierze mają wobec cywilów uprawnienia podobne do strażników granicznych – legitymowanie, zatrzymywanie, kontrola drogowa.
Zauważył to sąd w jednej ze spraw dotyczących zatrzymania – stwierdzając, że ta sytuacja nie spełnia standardów wynikających z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i był to jeden z argumentów za przyznaniem zadośćuczynienia. Sąd uznał, że nie mieliśmy do czynienia z zatrzymaniem legalnym, bo nie opierało się ono na prawie dostępnym obywatelowi.
Próbowaliśmy uzyskać dostęp do tych dokumentów w trybie dostępu do informacji publicznej, niedawno byłem w tej sprawie w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Sąd jednak stwierdził, że tych decyzji prezydenta nigdy nie zobaczymy. Dokumenty te zostały objęte klauzulą „zastrzeżone z uwagi na bezpieczeństwo państwa” i nie mogą być udostępnione.
Nie rozumiem tej decyzji, bo w mojej ocenie nie ma tam niczego niejawnego. Wiele informacji o działaniach wojska na granicy ujawnili sami politycy, fotografując się w jednostkach, czy mówiąc o tym, ile wojsk zostało wysłanych. W zeszłym roku wydano dokumenty dotyczące użycia wojska na granicy litewskiej i niemieckiej – są krótkie, kilkuzdaniowe, i są jawne.
W Polsce mamy jednak sytuację, jaką mamy – niejawne dokumenty, w oparciu, o które żołnierze mogą używać przymusu bezpośredniego w stosunku do osób cywilnych. Uważam, że z perspektywy praworządności to jest niebezpieczne.
Jakie inne represje, poza postępowaniami sądowymi, spotykają osoby udzielające pomocy osobom w drodze, czy w ogóle mieszkańców Podlasia?
– Przede wszystkim nękanie i zastraszanie. Pamiętam sytuację, w której mierzono z broni do osób niosących pomoc humanitarną. Pewną formą represji są także wielokrotne, skrupulatne kontrole drogowe, kontrole stanu technicznego pojazdów – każdej żarówki, każdej części samochodu. Wiele osób udzielających pomocy osobom w drodze już się do tego przyzwyczaiło i nawet nam tego nie zgłasza, mówiąc: „Tak, zatrzymali mnie, byli opryskliwi, ale nie będę Wam zawracać głowy – to już 365. raz w tym roku”. Teraz jest trochę lepiej, ale wcześniej checkpointy były na wylocie z prawie każdej miejscowości. Obciążające było więc dla wszystkich poczucie takiego zmilitaryzowania całej przestrzeni.
Jakie widzi pan możliwe skutki sytuacji na granicy dla wszystkich organizacji pozarządowych i dla społeczeństwa obywatelskiego?
– Myślę, że największe zagrożenie wiąże się z tym, że akceptujemy stan rzeczy, w którym nasze prawo nie jest przestrzegane w sytuacji tzw. zagrożenia bezpieczeństwa. Że zagrożenie bezpieczeństwa może usprawiedliwiać przymykanie oka na łamanie przepisów czy przyjmowanie regulacji jawnie sprzecznych z prawem międzynarodowym.
Mam tu na myśli choćby czasowe zawieszenie przyjmowania wniosków o ochronę międzynarodową od osób przekraczających granicę polsko-białoruską.
Raz zdobyte przez władzę terytorium bardzo trudno później oddać. Obawiam się więc, że w przyszłości podobne mechanizmy mogą być stosowane wobec innych grup lub w zupełnie innych obszarach. Ważne, żebyśmy jako społeczeństwo nie przywykli do takiego stanu rzeczy. Rozumiem powagę zagrożeń i nie twierdzę, że należy je bagatelizować. Ale uważam, że bezpieczeństwo to także działanie w oparciu o przepisy, procedury, przewidywalność działań organów państwowych i stosowanie prawa zgodnie z jego przeznaczeniem.
Co mogą zrobić inne organizacje – te, które nie działają na granicy – żeby wesprzeć organizacje tam pracujące i przeciwdziałać tym procesom, o których pan mówi?
– Myślę, że ważna jest solidarność, okazywanie wsparcia i nagłaśnianie tego, o czym mówią organizacje działające na granicy. Widziałabym tu przede wszystkim przestrzeń do działań rzeczniczych, mobilizujących i wspierających w komunikacji.
Przestrzeganie prawa, procedur oraz ochrona godności innych ludzi to wartości, które są bliskie wielu organizacjom i mogą być wspólnym punktem odniesienia dla takich działań.
Raport „Kryminalizacja solidarności. Raport z działań antyrepresyjnych” można pobrać tutaj📥.
Jarosław Jagura: adwokat, członek Izby Adwokackiej w Warszawie oraz Sekcji Praw Człowieka przy Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie. Od 2013 r. współpracuje z Helsińską Fundacją Praw Człowieka. Specjalizuje się w sprawach o strategicznym znaczeniu z perspektywy ochrony praw człowieka. Jest koordynatorem działu antyrepresyjnego w Fundacji, w ramach którego zapewniane jest wsparcie prawne dla osób narażonych na represje w związku z działalnością społeczną, zawodową oraz aktywistyczną. Zajmuje się również sprawami dotyczącymi równego traktowania i dyskryminacji.
Źródło: informacja własna ngo.pl