Alicja Pacewicz: Wierzę, że szeroka debata o edukacji ma sens
– Szkoła to instytucja od prawie trzydziestu lat samorządowa i tak powinno zostać. Dobrze o tym pamiętać w momentach kryzysowych: to, jak pracuje szkoła w dużym stopniu zależy nie od tego, co mówią rozporządzenia i przepisy, tylko od tego, co na miejscu zrobi z nimi wspólnota lokalna – z Alicją Pacewicz z koalicji S.O.S dla Edukacji rozmawiamy o wolności i sprawczości w szkole, o tym, co mają do powiedzenia młodzi, o Lex Czarnek i o tym, że presja ma sens.
Magda Dobranowska-Wittels: – Co to jest Sieć Organizacji Społecznych dla Edukacji? Kiedy i po co powstała?
Alicja Pacewicz, ekspertka edukacyjna, Fundacja Szkoła z Klasą: – S.O.S dla Edukacji to nieformalna koalicja organizacji społecznych, które pracują w obszarze szeroko rozumianej edukacji przedszkolnej i szkolnej, wyższą się nie zajmujemy. Tworzy ją ponad 20 organizacji, wszystkie wymienione na stronie: https://sosdlaedukacji.pl/.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się jesienią 2020 roku. Punktem wyjścia było poczucie niezadowolenia i dużego niepokoju związanego z tym, jak wygląda polska edukacja i w jaką stronę idą zmiany wprowadzane od 2015 roku. Ale towarzyszyła nam też nadzieja, że mimo wszystko warto myśleć o rozwiązaniach konstruktywnych, które byłyby możliwe do wprowadzenia w różnym horyzoncie czasowym - “od ręki”, w najbliższych miesiącach, a także po wyborach w 2023 roku. Chcieliśmy pokazać naszą wizję szkoły, której realizacja wymagać będzie w przyszłości zmian ustawowych – i szerzej – woli politycznej po stronie rządzących.
Nie liczyliśmy na to, że nasze propozycje spotkają się życzliwym przyjęciem przez obecne władze.
Od czego zaczęliście?
– Od przyjrzenia się temu, co same wiemy o edukacji. Jak się rozwija na świecie, a także w Polsce w wielu szkołach. Chcieliśmy wyjść poza myślenie, że tylko kilkadziesiąt super szkół robi coś wspaniałego, a reszta nawet o tym nie słyszała i sama nie robi nic godnego uwagi. Niemal w każdej społeczności lokalnej i każdej szkole są rozwiązania, które warto opisać, zebrać, zaproponować innym. Także dziesiątki organizacji edukacyjnych od lat pracuje ze szkołami i młodymi ludźmi, z samorządami lokalnymi i gromadzi dobre przykłady, modele i strategie edukacji.
Bo nie o wszystkim decyduje system?
– Dużo jest w naszych rękach. W rękach dyrektorów, którzy w polskich szkołach ciągle jeszcze mają ogromną władzę. W rękach nauczycielek i nauczycieli, którzy gdy prowadzą lekcję, to właściwie są wolni. Oczywiście ogranicza ich podstawa programowa, wymogi dotyczące oceniania i klasyfikowania i kilka innych rzeczy, ale obowiązują przecież ustawowe zapisy o swobodzie dydaktycznej, czyli wyborze sposobów nauczania. To duże pole wolności, z którego można na co dzień korzystać, a nie zawsze się to robi.
Czy tę „nową szkołę” chcecie wymyślać właśnie z dyrektorami i nauczycielami?
– Zaczynając nasze działania mieliśmy i mamy nadal poczucie, że edukacja to proces, w którym pomija się najważniejszych uczestników – uczniów i uczennice. Ich nikt nie pyta o zdanie.
Gdy jesienią 2021 roku organizowaliśmy debaty samorządowe „Razem dla edukacji”, to przyjęliśmy zasadę, że zapraszamy wszystkich z lokalnej społeczności szkolnej: gminnej, miejskiej, czy powiatowej.
Okazało się, że to, co mówili uczniowie było zwykle najbardziej poruszające i odkrywcze. Nie tylko dlatego, że młodzi są odważni i nie boją się mówić o rzeczach trudnych, o tym, czego im brakuje albo co im przeszkadza, ale także dlatego, że dobrze diagnozują to, czego im najbardziej potrzeba. Nauczyciele i dyrektorzy szkół, już nie mówiąc o samorządach za mało słuchają głosu uczennic i uczniów.
Młodzi ludzie zgłaszali konkretne postulaty „Hej, może byście w końcu doprowadzili do tego, że toalety w naszej szkole będą zamykane?”. Albo żeby były “różowe skrzyneczki” dla dziewcząt. Albo “strefy relaksu i cichej pracy w szkole”. Mówili także o tym, że chcą się inaczej uczyć, nie tylko czego, ale i jak. Jakie powinny być strategie uczenia się.
Tymczasem nauczyciele są przyciśnięci podstawą programową oraz innymi obowiązkami i często nie starcza im czasu i uwagi, żeby się skupić na sposobach uczenia się, na budzeniu motywacji, ciekawości, na strategiach metapoznawczych, takich jak szukanie powiązań treści z różnych dziedzin, zadawanie pytań, szukanie metafor czy obrazowych form przedstawiania informacji. Wiele osób nadal uważa, że najważniejsze są konkretne wiadomości, jakie muszą przekazać, a nie umiejętność przetwarzania ich i korzystania z nich, także w nowych sytuacjach, a nie tylko w rutynowych zadaniach z zeszytu ćwiczeń. Kojarzenie, szukanie informacji, uogólnianie, wyciąganie wniosków to umiejętności, z których korzysta się podczas nauki wszystkich przedmiotów szkolnych.
Dominuje dziś obraz szkoły, która jest nie po to, żeby wspierać młodych ludzi, ale po to, żeby nauczyć tego, co zapisano w podstawie programowej, a konkretniej – tego, co może się pojawić na sprawdzianie i egzaminie. To jedna z najważniejszych rzeczy do zmiany. Powinna to być zmiana systemowa, ale można ją także – do pewnego stopnia – wprowadzać na każdej lekcji, pytając: „Rozumiecie to, czego się uczymy? Co warto powtórzyć albo wyjaśnić w inny sposób? Kto ma z czym problem? Do czego wam się to może przydać?”. Metod jest mnóstwo.
Na takich zmianach powinno chyba zależeć rodzicom?
– Do nich także chcieliśmy dotrzeć. Mamy poczucie, że pokutuje dwudziestowieczny, a może nawet dziewiętnastowieczny pomysł na to, co znaczy „dobra szkoła”, „dobry nauczyciel” i co to znaczy, że moje dziecko się “dobrze uczy”. Nauczyło się, zapamiętało - przynajmniej do czasu zaliczenia czy egzaminu, dostało dobry stopień. I tyle.
Tymczasem mamy już inne czasy i młodzi ludzie nie poradzą sobie bez tzw. kompetencji kluczowych. Nie “ogarną” świata bez umiejętności skutecznego porozumiewania się w języku ojczystym i obcym, bez matematycznego i naukowego myślenia, bez kompetencji cyfrowych i obywatelskich. Od kilkunastu lat kompetencje kluczowe w uczeniu się przez całe życie zostały w Unii Europejskiej zdefiniowane, są nawet częściowo zapisane w preambule do naszej podstawy programowej. Podstawa opisuje umiejętności z kilkunastu dziedzin przedmiotowych, ale także uniwersalne, ponadprzedmiotowe, takie jak zdolność do współpracy czy rozwiązywanie problemów. Rodzice nie zawsze rozumieją, że jeśli dziecko z kilkorgiem kolegów robi jakiś projekt badawczy czy społeczny, który wymaga od niego nie tylko wchłonięcia, nauczenia się na stopień, ale nazwania problemu, a potem dogadania się w grupie i pokazania innym wyników wspólnej pracy – to jest to także nauka, a nawet więcej – to właśnie jest nauka, która pomoże dziecku w przyszłej pracy i życiu.
Rodzice często oceniają szkołę przez pryzmat własnych doświadczeń, które nie pasują do tego, czego potrzebują obecnie młodzi ludzie.
Nie chcieliśmy ograniczać się do myślenia o tym, co może zrobić dyrektor i nauczyciel. Chcieliśmy otworzyć publiczny dialog o tym, po co jest szkoła, co to znaczy dobra szkoła, co ma zapewnić młodym ludziom, i dlaczego to nie jest to samo, co było 50 lat temu. Nasze propozycje rozwiązań znaleźć można tutaj: https://sosdlaedukacji.pl/jakiej-chcemy-szkoly/
Czasami rodzice mają słuszne intuicje, a w jednej sprawie nikt nie ma wątpliwości – że trzeba się uczyć języków obcych. Ale już na przykład nauka umiejętności organizowania pracy, która ma trwać miesiąc, jest często uważana za stratę czasu. A jak uczniowie wychodzą na lekcji do parku, rozpoznają drzewa albo obserwują ptaki czy owady, to jest to uważane za coś obok nauki, w najlepszym razie - zabawa albo wycieczka.
Bo "niczego się nie nauczą"?
– W ocenie wielu rodziców taka forma pracy oznacza, że nauczycielce nie chce się uczyć, no i że to się nie przyda na egzaminie. A dzięki takim formom uczenia się, młody człowiek się rozwija i ma szansę zdobyć kompetencje, które są potrzebne we współczesnym świecie.
Mówisz, że chcieliście pokazać, co można zrobić tu i teraz, przy pomocy tych metod i narzędzi, które są nawet obecnie dostępne, ale przecież chodzi o zmianę systemu. Gdzie więc są politycy w Waszym planie?
– Tak, adresatem naszych pomysłów jest też klasa polityczna. Wierzymy, że wszędzie są ludzie, którzy widzą, że XXI wiek wymaga czegoś innego niż nasza własna edukacja w latach 70., 80. W parlamencie jest mnóstwo mądrych osób, które pracowały w edukacji i które też widzą, że tu potrzeba czegoś z gruntu nowego.
Przygotowaliśmy stronę internetową, na której zamieszczamy rozwiązania kilkunastu problemów z nauczaniem, takich, na których się znamy. W naszej grupie są organizacje zajmujące się właściwie wszystkim, ale z wyraźnym zaakcentowaniem edukacji obywatelskiej, społecznej, praw człowieka, antydyskryminacyjnej, europejskiej, globalnej, a także klimatycznej. Wszystkie tematy, których polska szkoła właściwie nie realizuje. Planowaliśmy rozpocząć publiczną debatę wokół tych propozycji, ale już w maju 2021 pojawiły się zapowiedzi Lex Czarnek, które spowodowały, że znaczną część energii musieliśmy przekierować na protest przeciwko tej ustawie.
Zanim porozmawiamy o Lex Czarnek, chciałabym jeszcze zapytać o debaty samorządowe, które rozpoczęły się jesienią 2021 roku. Do czego Wam były potrzebne?
– Polska szkoła jest w dużym stopniu samorządowa. Władza centralna odpowiada za podstawę programową i inne regulacje, ale z mocy prawa to samorządy są organami prowadzącymi. Szkoła jest instytucją społeczności lokalnej. Jej właścicielem nie jest ministerstwo ani rząd.
To instytucja, do której chodzą dzieci tej konkretnej lokalnej wspólnoty. Uczą konkretni nauczyciele i nauczycielki z tej miejscowości. Mieści się w budynku, który jest własnością gminy.
Niezależnie od sytuacji politycznej i klimatu wokół edukacji, szkoła ma pewien stopień autonomii – wiele instrumentów, z których często nie korzysta.
Ma radę pedagogiczną, która jest instytucją demokratyczną. Ma radę rodziców, ma samorząd uczniowski, a jeszcze – jak ma szczęście – ma radę szkoły, czyli organ, który moim zdaniem jest świetną instytucją, bo jest w nim równa reprezentacja nauczycieli, rodziców i uczniów. Do tego szkoła jest zarządzana przez gminę, która też ma swoją demokratycznie wybraną radę i demokratycznie wybranego burmistrza, wójcinę, czy prezydentkę.
Nie można tracić z oczu, że szkoła to instytucja od prawie trzydziestu lat samorządowa i tak powinno zostać. Dobrze o tym pamiętać w różnych momentach kryzysowych: to, jak pracuje szkoła w dużym stopniu zależy nie od tego, co mówią rozporządzenia i przepisy, tylko od tego, co na miejscu zrobi z nimi wspólnota lokalna.
Dlatego postanowiliśmy sprawdzić w różnych miejscach w Polsce, w małych i dużych, czy i jak edukacja jest partycypacyjna. Domyślaliśmy się, że nie za bardzo, więc uznaliśmy, że dobrym pomysłem jest zacząć od debat o edukacji. To się nazywało "Razem dla edukacji". Czasu było niewiele, ale w ciągu zaledwie dwóch miesięcy w dziewięciu miejscach nam się to udało, więc widać, że jest duże zapotrzebowanie na takie działanie. Chętnych było więcej, ale przyszła kolejna fala pandemii.
Taka debata to dobre doświadczenie, którego w polskiej szkole zawsze brakowało. Pokazujemy, że jest nasza szkoła i my możemy decydować w dużym stopniu o tym, co się w niej dzieje.
Jaki obraz polskiej szkoły wyniosłaś z tych debat?
– Najbardziej niepokojące było to, że właściwie we wszystkich miejscach, nawet jeżeli dużo się dzieje dobrego, to edukacja jest wyjęta poza obręb uzgadniania. Zakłada się milcząco, że szkoła jest poza naszym locus of control, jak mówią psychologowie społeczni. Że to jest coś, o czym ktoś inny decyduje. Jak zapytać dyrektora, to powie „A, bo to ministerstwo i kuratorium nam nie pozwalają”. Jak zapytać nauczyciela, to „A, bo dyrektor i kuratorium tego nie wspierają”. Jak zapytać uczniów, to „A, bo nasz nauczyciel nam każe tak, czy owak”. Jak zapytać rodziców, to „A co my się na tym znamy?”.
Nie ma takiej przestrzeni, by usiąść i powiedzieć: „Są rzeczy, na które nie mamy wpływu, albo mamy wpływ niewielki. To jest to, to i to. Możemy napisać list, petycję. Ale są i takie, w których wiele zależy od kultury pracy na co dzień”.
Pamiętam, z jakim przerażeniem jechaliśmy do gminy Załuski, w województwie mazowieckim. Zwłaszcza moderator. Proponowaliśmy gminom, które się zgłosiły do debat, aby wybrały jeden z tematów przez nas opracowanych. Żeby był jakiś punkt wyjścia. W Hajnówce np. zdecydowali się rozmawiać o tym, jak wspierać emocjonalnie i psychicznie uczniów. Ale Załuski się uparły, że chcą rozmawiać o tym, co to znaczy szkoła dobrze finansowana i jak to zrobić. To jest trudny temat, ponieważ tutaj jest dużo rzeczy, które zależą od tego, jak wygląda subwencja, jak jest dzielona, jak jest naliczana. I zawsze jest za mało. Tak zwana „luka oświatowa”, czyli różnica między tym, co wydają samorządy a tym, co dostają z budżetu centralnego, rośnie. To już jest kilkadziesiąt miliardów. I co roku więcej. Oczywiście samorządy mają to w swoich zadaniach, więc powinny wspierać szkoły, ale do jakiegoś momentu było niepisane założenie, że pieniądze z subwencji powinny przynajmniej wystarczać na wynagrodzenia nauczycieli. Od dłuższego czasu już tak nie jest. I samorządy, którym równocześnie rosną koszty, a spadają wpływy ze względu na zmiany podatkowe, mają z tym duże kłopoty. Z tego powodu obawialiśmy się, że debata na ten temat może być nieproduktywna, a konkluzją będzie, że nic od nas nie zależy, bo mamy za mało pieniędzy.
Jednak dosyć szybko uczestnicy zaproponowali: „Rozmawiajmy o tym, na co możemy mieć wpływ. I zobaczmy, jak małe kwoty mogą dużo zmienić”. Tutaj było między innymi o tych łazienkach, żeby znaleźć dodatkowe pieniądze na kupienie nowych zamków. Ktoś z lokalnych władz, zachęcony przez uczniów, żeby zrobić strefy wyciszenia w szkole, wymyślił jak to finansować. Był pomysł, żeby rodzice też się jakoś w to włączyli. A jeszcze dodatkowo na tym spotkaniu pojawiła się idea, że skoro mamy takich fajnych młodych ludzi, którzy wiedzą, czego potrzebują i są gotowi za tym stanąć, to może zrobić młodzieżową radę Załusek. Małe rzeczy nagle robią się duże.
Naszym założeniem było, żeby nie skupiać się na narzekaniu, tylko na jednej, czy dwóch konkretnych sprawach, które można próbować wprowadzić w ciągu najbliższych tygodni czy miesięcy. To jest dobre doświadczenie sprawczości.
Taką debatę i działania może przeprowadzić każdy chętny samorząd, zachęcamy do skorzystania z naszego “Narzędziownika” i organizacyjnego wsparcia https://sosdlaedukacji.pl/debaty-samorzadowe/
Mamy takie wyobrażenie, że w małych ośrodkach szkoły są biedniejsze, słabiej wyposażone, a w dużych miastach są lepiej dofinansowane i mają więcej możliwości. Z drugiej strony wydaje mi się, że wprowadzanie takich oddolnych zmian jest trudniejsze w dużym mieście niż w małej społeczności, która jest bardziej skonsolidowana.
– Tak, też mi się tak wydaje. Na przykład w Warszawie debata odbyła się w jednej dzielnicy, na Woli. To już też jest tak gigantyczna dzielnica, z taką liczbą szkół i problemów, że trudno było wybrać jedną rzecz, która ich łączy i na którą mogą się umówić.
Ale na przykład Sopot, może nie jest to bardzo duże miasto, ale też nie małe. Tam z kolei, mam wrażenie, jest bardzo dobra ekipa i aura wokół edukacji.
W mniejszych ośrodkach taka rozmowa może być łatwiejsza, ale to nie zamyka możliwości tych dużych. Widać to na przykład teraz, w obliczu kryzysu uchodźczego i dzieci ukraińskich. Widać, w których szkołach proces integracji jest łatwiejszy, w których trudniejszy, jak szkoły się na to nastawiają. Czy są nauczycielki, wspierane przez dyrekcję, które wymyślają fajny program. Na przykład w szkole na Wiktorskiej, w Warszawie, nauczycielki już w pierwszych dniach wojny przygotowały super materiały o tym, jak rozmawiać o lęku, o wojnie, które wrzuciliśmy na stronę. Moim zdaniem i Warszawa, i małe miasta, i wsie mają podobny potencjał…
Z resztą w samej Warszawie szkoły bardzo się różnią między sobą. Są bardzo dobre szkoły, w sensie dobrej aury, w takich miejscach, gdzie zasoby kulturowe i ekonomiczne rodziców są niższe, np. na Targówku, na Pradze. Uważam, że bardzo ważna w tym jest rola dyrektora bądź dyrektorki. Sami nauczyciele na to zwracają uwagę. Mówią, że takie minimum absolutne to aby dyrektor nie przeszkadzał albo nie przeszkadzała.
Nauczyciele nie przychodzą do szkoły ze względu na to, że będą dużo zarabiać i że to jest wspaniały, lekki zawód i jeszcze się ma tyle urlopu. To jest potwornie ciężki zawód. Potrzebna jest szkoła, która docenia to, że nauczycielom się chce, że mają własne pomysły. Która na różne rzeczy nie tylko pozwala, ale wspiera.
Żadna zmiana nie jest łatwa. Gdy jest nauczyciel, który na przykład chce zacząć inaczej oceniać, w sposób kształtujący, czyli mniej stopni stawiać, a dawać więcej informacji zwrotnych, to na początku jest opór. Uczniów, rodziców, innych nauczycieli. Czemu tak mało ocen stawiasz? Dyrekcja może powiedzieć: „A na jakiej podstawie pani potem wystawi oceny?”. W polskiej szkole dyrektor musi wiedzieć o wszelkich innowacjach edukacyjnych. Gdy nauczyciel, który ma pomysł na projekt klimatyczny albo z edukacji prawnej, usłyszy od dyrektora: „Ale może tego nie rób? Bo przecież masz tyle materiału do przerobienia…”, to tylko najbardziej zdeterminowany dopnie swego. Od lat się o tym mówi, nawet w ministerstwie edukacji, że polska szkoła jest za mało innowacyjna. Są raporty sprzed paru lat, w których jest wykazane, że w ogóle nie uczy innowacyjnego myślenia. I jest tam bardzo klarownie w różnych miejscach napisane, dlaczego tak się dzieje. Jednym z powodów jest za mało przestrzeni na eksperymenty. Jak się próbuje czegoś innego, to wiadomo, jest ryzyko, że to nie wyjdzie. Dużo bezpieczniej jest robić to, co zawsze i dostawać to, co zawsze. Ale wtedy mamy poczucie utraty pewnego potencjału i nauczycieli, i uczniów.
Pozycja dyrektora jest bardzo ważna. Dyrektor powinien być liderem, ale nie autorytarnym panem i władcą. Niestety taka postawa się rozwija od kilkunastu lat w różnych miejscach. A potrzebne jest myślenie o bardziej rozproszonym zarządzaniu, gdzie są zespoły zadaniowe, gdzie nauczyciele się jakimiś konkretnymi problemami zajmują, gdzie samorząd uczniowski ma coś do powiedzenia.
Powiedziałaś, że napływ dzieci ukraińskich pokazuje, w których szkołach proces integracji jest łatwiejszy. Czy to są te szkoły, które właśnie – bez oglądania się na system – korzystają z możliwości, które mają?
– Na potrzeby debat opracowaliśmy 18 tematów. Gdy czyta się te materiały, to w obecnej sytuacji widać jedno: kryzys związany z wojną na Ukrainie i z tym, że do polskich szkół trafia teraz kilkaset tysięcy dzieci i młodych ludzi z Ukrainy pokazuje, że tak jak było już się nie da. Coś trzeba zmienić.
Jak uczyć dzieci ukraińskie, skoro obowiązuje podstawa programowa? Nawet w oddziałach przygotowawczych, zgodnie z prawem, oni powinni być uczeni według polskiej podstawy. To jest w ogóle niewykonalne, bo ona jest nie do zaabsorbowania przez polskich uczniów, a co dopiero przez obcojęzycznych. Słyszymy wypowiedzi ministrów edukacji, że nie ma się czym przejmować, niech oni mają nawet dwadzieścia lekcji polskiego. Ale prawo do tej pory mówiło coś innego. Poza tym te dzieci są w takiej sytuacji, że mają się uczyć nowych rzeczy w języku, którego nie znają. I mają być oceniane i rozliczane z tego, jak się tego nauczą. To jest zły punkt wyjścia. To nie podstawa programowa jest najważniejsza, tylko kompetencje i wsparcie, których potrzeba tym młodym ludziom. Młody człowiek i jego potrzeby są punktem wyjścia, a nie jakiś dokument, który ma kilka tysięcy szczegółowych wymagań.
W naszych materiałach dokładnie wskazaliśmy słabości, które teraz jeszcze bardziej widać. Na przykład, że szkoła jest mało osadzona w społeczności lokalnej. Że jest trochę jakby za wysokim płotem. Uważam, że to, co się teraz dzieje to jest test, który pokazuje, co tu jest ważne. Jak szkoła powinna wyglądać, żeby była w stanie odpowiedzieć na różne potrzeby, nawet tak dramatyczne. Na pewno taka, jak była do tej pory, nie będzie w stanie.
Potrzeby ukraińskich dzieci są bardzo różne. Dosyć nas niepokoi, że one wszystkie mają trafiać do oddziałów przygotowawczych. I nie wiadomo, jak mają się integrować z dziećmi polskimi. Jest ryzyko, że pod jednym dachem będą funkcjonować dwie szkoły. A nawet pod dwoma dachami, bo część tych oddziałów będzie poza szkołą, bo się nie mieszczą.
Pewna liczba dzieci ukraińskich jest w tej chwili w zdalnej edukacji. Znam trzy rodziny, które udało mi się umieścić w mojej okolicy i widzę dwie dziewczynki, siedem i dziewięć lat, które codziennie mają po kilka godzin zdalnej edukacji w ukraińskim systemie. Ale nie mają jak nawiązać kontaktów z polskimi rówieśnikami czy zacząć mówić po polsku.
Powinna być jakaś elastyczność i dużo większe wyczulenie. Nie od góry, jeden szynel, tylko trochę więcej różnych modeli i zaufanie, że dyrektorzy, nauczyciele, organizacje społeczne będą w stanie to lepiej ogarnąć niż w ramach jednego centralnego rozwiązania. Zaczęliśmy na naszej stronie zbierać rozwiązania i materiały użyteczne w pracy z ukraińskimi dziećmi – zachęcamy do korzystania, a także przesyłania nam innych wartościowych pomysłów. Próbujemy też udrożnić wymianę między organizacjami, które działają na tym polu, a także upowszechnić nasze propozycje w samorządach lokalnych w całej Polsce. SOS dla Edukacji organizuje cykliczne spotkania z samorządowcami – ostatnio rozmawiamy wyłącznie o rozwiązaniach dla ukraińskich dzieci i ich rodzin!
Wróćmy teraz do nowelizacji ustawy Prawo oświatowe. Od samego początku opowiadaliście się przeciw tym zmianom. Uruchomiliście kampanię „Wolna Szkoła”, której symbolem była czerwona ekierka.
– Mniej więcej od wakacji 2021 do 2 marca 2022, kiedy prezydent Duda zawetował Lex Czarnek, w dużym stopniu z konieczności właśnie na tym się skupiliśmy. Udało nam się wyjść poza pierwotny krąg dwudziestu kilku organizacji. Udało się doprowadzić do porozumienia i ustalenia wspólnego stanowiska ze związkami zawodowymi i samorządami. Korporacje samorządowe, a także konkretne samorządy – duże i małe też dołączyły do sprzeciwu i powstała duża koalicja. Poparło nas także Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty (OSKKO), które skupia kilka tysięcy dyrektorów i wicedyrektorów szkół.
Nowelizacja prawa oświatowego zaproponowana przez ministra Czarnka byłaby bardzo, bardzo szkodliwa. I kompletnie niepotrzebna.
Dla samorządów Lex Czarnek oznaczałoby wyjęcie szkół i przedszkoli, które prowadzą i za które odpowiadają, z obszaru ich kompetencji, bo dyrektor czy dyrektorka, która decyduje o szkole, zostałaby poddana jeszcze silniejszemu nadzorowi kuratorium. Dla organizacji społecznych nowelizacja oznaczałaby zamknięcie szkół na współpracę z nami. Biurokratyczne utrudnienia i arbitralne decyzje kuratorów mogłyby to zablokować.
Mieliśmy poczucie absurdalnej sytuacji, kiedy wszyscy są przeciw, a ten pociąg mknie w złym kierunku, z dużą szybkością.
Nie wyglądało to dobrze, bo widoczna była ogromna determinacja ministra i całego rządu, żeby to prawo zostało uchwalone. Na potrzebę kontroli ideologicznej nakładały się ambicje polityczne, by postawić na swoim. Mimo to uznałyśmy, że nie możemy odpuścić. Obawiałyśmy się, że kolejny raz oddolny i masowy protest społeczny okaże się nieskuteczny, ale ciągnęliśmy to do końca. Trudno było przewidzieć finał, bo było kilka zwrotów akcji.
Na przykład?
– We wrześniu 2021 zwróciliśmy się do polityków. Do wszystkich klubów parlamentarnych, włącznie z PiS i Kukizem, wysłaliśmy prośby o spotkania, podczas których pokazywaliśmy, jakie szkody to prawo spowoduje. Do głosowania przeciw zachęcaliśmy na posiedzeniach komisji edukacji w Sejmie i Senacie. To były dobre doświadczenia. Partia rządząca się z nami nie spotkała, ale rozmawialiśmy z Lewicą, z Koalicją Obywatelską, a także z PSL i Polską 2050, a nawet z posłem z Konfederacji. To była szeroka reprezentacja i ze wszystkich stron mieliśmy mocne wsparcie, które potem przekładało się na czyny. Posłanki Koalicji i Lewicy zorganizowały w Sejmie wysłuchanie publiczne, które było wydarzeniem medialnym. Nasze przedstawicielki były na spotkaniu u Pierwszej Damy, a także spotkały się z ministrą prezydenta Dudy.
13 lutego 2022 z inicjatywy młodych aktywistek aktywistów “Wolnej szkoły” odtańczyliśmy pod Pałacem Prezydenckim “poloneza sprzeciwu”.
To budujące, że można ponad podziałami partyjnymi szukać wspólnego pola – to była lekcja, nie tylko dla edukacji i obrony przed Lex Czarnek, ale dla całego społeczeństwa obywatelskiego. Okazało się, że presja ma sens. Nie ma gwarancji, bo nigdy jej nie ma, że działanie zakończy się sukcesem, ale jeśli się nie odpuści, to z każdym miesiącem szanse rosną.
A druga nauka, która dla mnie – jako aktywistki z organizacji społecznej – z tego płynie brzmi:
nie odpuszczajmy kontaktów z politykami i polityczkami. Oni mają swoje sposoby funkcjonowania, to bywa irytujące, ale jest wśród nich sporo dobrze myślących osób. Kiedy jesteśmy rozczarowani tym, co robią, to trzeba próbować to korygować, popychać we właściwym kierunku.
Warto rozmawiać i szukać wśród polityków takich, którzy się interesują edukacją i są gotowi się w nią zaangażować. Organizacje społeczne mają często obawę, że zostaną wykorzystane, że “na koniec dnia” okaże się, że wszystko zrobili politycy, a nie my. Jeśli sprawa jest naprawdę ważna, to takie myślenie trzeba odłożyć na bok.
Przykład kampanii Wolna Szkoła pokazuje, że choć współpracowaliśmy z politykami, wysiłek organizacji społecznych nie został przez to umniejszony. Wręcz przeciwnie. Także politycy też przekonali się, że nie ma co nas się bać i że warto z nami rozmawiać. I na różne rzeczy umawiać. Wtedy sprawy idą do przodu.
Z zapowiedzi ministra Czarnka wynika, że będziecie musieli znów zewrzeć szyki. Tym razem szykowany jest nie rządowy lecz poselski projekt nowelizacji Prawa oświatowego, ale podobno w prawie niezmienionej wersji.
– To nas nie zaskakuje. Ministrowie Czarnek i Piontkowski już następnego dnia po odrzuceniu ustawy wyrażali swoje zdziwienie i rozczarowanie, zapowiadając rychły powrót Lex Czarnek 2.0. Na razie nikt nowego projektu nie widział, ja też – dopóki go nie zobaczę – nie mogę się do niego odnieść.
Poprzednia nowelizacja zawierała wiele zapisów dotyczących edukacji zdalnej, podręczników, szkół artystycznych itp. Mam nadzieję, że w nowym projekcie znajdą się tylko te rzeczy, które poprawiają edukację, a wypadną te, które ją psują. Może jestem naiwna, ale nie wierzę, że parlament mógłby przegłosować odrzuconą już raz ustawę, a jeśli nawet, to dlaczego prezydent miałby ją podpisać? Z marcowego sondażu IPSOS dla OKO.press wynika, że 70 proc. badanych było zadowolonych z prezydenckiego weta (niezadowolonych – tylko 18 proc., 12 proc. – nie miało zdania). Nawet wśród wyborców PiS zadowolonych było 50 proc., niezadowolonych – 27 proc., aż 23% – nie wiedziało, co o tym myśleć.
Obawiając się, że lex Czarnek może wejść w życie, proponowaliście „obejście” utrudnień w dostępie do szkół organizacji społecznych ii kontynuację współpracy poza terenem szkoły, w bibliotekach, domach kultury itp. Czy nauczyciele są skłonni z takich propozycji korzystać?
– Szkoła to kluczowa instytucja życia społecznego, która z wielu powodów – złych tradycji pedagogicznych, piętna edukacji z czasów PRL itp. – staje się zamkniętą twierdzą. A organizacje społeczne starają się tę izolację przerwać, bo traktują szkołę jak miejsce, w którym się kształtuje młody człowiek, obywatel i obywatelka. Gdzie można nauczyć się pasji i zaangażowanie w różne dziedziny życia, nauki, kultury, spraw obywatelskich. Jeżeli szkoła zamyka się na świat zewnętrzny, to traci wielką okazję, żeby pełnić swoje najważniejsze funkcje. Dlatego walczyliśmy, aby organizacje społeczne oraz sprawy, którymi się zajmujemy, nie zostały przez lex Czarnek wyrzucone ze szkoły.
Już sama groźba lex Czarnek dała “efekt mrożący”. Od września 2021 dyrektorzy mówili: „A po co mam się narażać?”. Co więcej, nawet nauczyciele: “Nie będziemy robić z wami tego projektu, bo mam bardzo fajnego dyrektora czy dyrektorkę. Nie chcemy go stracić”. Słyszymy, że niektóre szkoły boją się zapraszać ekspertów i ludzi z zewnątrz; żadnych prawników, lekarzy, pisarzy, nawet gdy są rodzicami uczniów. Po co robić sobie kłopoty? Lepiej żeby było nudno i mniej ekspercko, ale bezpiecznie. Tak był skutek pełzającego lęku.
Bo według lex Czarnek szkoła ma być zarządzana nakazowo, przez centrum, za pośrednictwem dyspozycji programowych i ideologicznych. W takim modelu społeczności szkolne tu nie mają nic do powiedzenia. Dyrektor boi się kuratora. Nauczyciele boją się dyrektora. Uczniowie boją się nauczycieli. Rodziców nikt o nic nie pyta, a oni nie chcą się wychylać. Nie ma organizacji społecznych, bo zostały ocenzurowane - poza tymi, które głoszą “odpowiednie treści”. Edukacja jest własnością państwa, a tak naprawdę aktualnie rządzącego ministra. To nie jest wizja szkoły, którą od upadku komunizmu próbujemy rozwijać w tym kraju. To byłby totalny absurd, gdyby do tego doszło.
Czytałam rekomendacje dla Ministerstwa Edukacji przygotowane przez TransAtlantic Future Leaders Forum, dotyczące kryzysu uchodźczego. Jedna z rekomendacji mówi o koordynacji i finansowaniu współpracy z organizacjami pozarządowymi i inicjatywami społecznymi. Nie sądzę, żeby nasze Ministerstwo Edukacji przyjęło te wszystkie rekomendacje, ale czy na poziomie szkół i samorządów ta sytuacja może spowodować, że strach będzie trochę mniejszy? Organizacje odgrywają teraz ogromnie istotną rolę, nie tylko w pomocy kryzysowej, humanitarnej, ale też w szkołach, asystenci kulturowi i zajęcia dla dzieci uchodźców – to są teraz głównie organizacje.
– Dokładnie, teraz najbardziej potrzebne są właśnie wszystkie te miękkie rzeczy – szkoła otwarta na uchodźców, szkoła wielokulturowa. Jak pracować z nauczycielami i nauczycielkami, żeby taki klimat stworzyć? Jak przygotować uczniów i rodziców? Tym właśnie od lat zajmują się setki organizacji społecznych w Polsce.
Czy to może spowodować zmianę nastawienia w samorządach, wśród nauczycieli, żeby się nie bali na przyszłość?
– Jest duża szansa. Samorządy w ogóle mniej się boją niż dyrektorzy. W tej chwili ich ważnym zadaniem jest zrobić dobrą diagnozę potrzeb i mapę działań organizacji. Zwłaszcza, że przecież teraz powstają też nowe inicjatywy, także z udziałem Ukraińców i Ukrainek, i ważne jest, żeby ich włączać. Zaufać organizacjom i powierzać im różne rzeczy.
Komentując sprawę Lex Czarnek zwróciliście uwagę, że chociaż ta ustawa miała zdusić otwarte, nieszablonowe myślenie o edukacji, to wbrew temu może być też dodatkowym uzasadnieniem do tego, żeby starać się współpracować i komunikować częściej i skuteczniej. Czy to nie jest jednak zbyt optymistyczna wizja? W debacie publicznej nie umiemy ze sobą rozmawiać konstruktywnie. Może z waszych doświadczeń, z debat lokalnych wynika coś innego? Jeśli jest to rozmowa w mniejszym środowisku, na niższy poziomie, to może łatwiej dojść do jakiś konkluzji?
– Edukacja to bardzo dobre pole do rozmowy, dlatego, że tu prawie wszyscy chcą dobrze. Myślę, że nawet urzędnicy ministerialni chcą, żeby w polskiej szkole dobrze się działo… Co więcej, edukacja wszystkich dotyczy: czy to jako uczniów, rodziców, dziadków, czy przyszłych pracodawców. W innych obszarach podziały są chyba trudniejsze do zasypania.
Oczywiście, na poziomie wartości będziemy się różnić. Są pewnie tacy, którzy widzą szkołę jako miejsce, gdzie nauczyciele mówią, jak ma być, a uczniowie słuchają i się nie odzywają. Ale jest spore pole konsensusu. Wystarczy poprzyglądać się, jak działają te najlepsze systemy edukacyjne: skandynawskie czy kanadyjski. Albo, w którą stronę zmieniają się systemy, które były autorytarne: Singapur, czy w ogóle Daleki Wschód. Już nie mówię o Nowej Zelandii i Australii, gdzie niemal wszyscy rozumieją, że szkoła nie ma tylko funkcji selekcyjnej, że powinna stwarzać równe szanse, a nie powiększać różnice. Że ma uczyć kompetencji, a nie tylko informacji w momencie, kiedy każdą informację można wyciągnąć, tylko młody człowiek zwykle nie wie, jak to robić, nie wie po co i nie wie, co z tego, co zobaczył wynika dla niego i świata. To jest szkoła, w której ważne są relacje, a nie tylko hierarchie. Ocenianie to nie jest tylko wystawianie stopni, ale przede wszystkim informacja zwrotna. Równie ważna, a nawet ważniejsza jest współpraca, a nie rywalizacja. O kilku takich kluczowych rzeczach na pewno jesteśmy w stanie rozmawiać, korzystając z badań i dotychczasowych doświadczeń.
Głęboko wierzę, że taka szeroka debata ma sens. Planujemy zbudować coś w rodzaju porozumienia ponad podziałami w obszarze edukacji, jeszcze w tym roku - już nawet podjęliśmy pierwsze kroki, ale wybuchła wojna.
Wolna Szkoła i S.O.S dla Edukacji to przykłady na dobrą współpracę różnych środowisk, za którą stoi determinacja. Jest duża szansa, że coś z tego jeszcze wyniknie. Jeśli uda się “ponad podziałami” wypracować model edukacji na przyszłość, na przykład na najbliższe dziesięć lat, i mieć to przed wyborami, to będzie mocny sygnał dla szkół, całego społeczeństwa i szeroko rozumianych środowisk demokratycznych. Że potrafimy się dogadać, że można zawrzeć “pakt dla edukacji”, nie tracąc tożsamości własnej, a zyskując dodatkową siłę płynącą ze wspólnoty.
Alicja Pacewicz – współzałożycielka (w 1994 roku) Centrum Edukacji Obywatelskiej i (w 2015) Fundacji Szkoła z Klasą. Współtwórczyni podręczników edukacji obywatelskiej (ze śp. Tomaszem Mertą) i dziesiątków programów dla szkół, m.in. „Szkoła z klasą”, „Ślady przeszłości”, „Noc bibliotek”, „Młodzi głosują”, „Solidarna szkoła”, „Latarnik wyborczy”. Ekspertka europejskiej sieci edukacji obywatelskiej (NECE) i międzynarodowych projektów edukacyjnych. Koordynatorka prac koalicji organizacji społecznych SOS dla Edukacji, jedna z inicjatorek kampanii Wolna Szkoła oraz ekspertka programu Fundacji EFC “Edukacja w punkcie zwrotnym”. Członkini Warszawskiej Rady Edukacyjnej, Warszawskiej Rady Kobiet oraz Kolegium Historyczno-Programowego Europejskiego Centrum Solidarności.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.