„Widziałam, jak niszczono ludzi, jak płakali, byli pozbawiani pracy i źródła dochodu, karier, nadziei i zdrowia, ale obowiązywało milczenie, atmosfera strachu”. „Paskudna atmosfera. Poniżające uwagi, wpychanie w poczucie niższości, ironizowanie na temat pomysłów. Jedyną osobą, która może coś proponować, jest prezeska”.
To nie zapis koszmaru pracownika bezdusznej korporacji, ale doświadczenia pracowników dwóch organizacji pozarządowych, w których sytuacja była już tak nieznośna, że brudy prane zazwyczaj we własnym gronie ujrzały światło dzienne.
Nie wydaje mi się, niestety, że te organizacje – Stowarzyszenie Civitas Christiana i Fundacja Centrum Praw Kobiet – są tak wyjątkowe, jakbyśmy chcieli, zresztą nawet nie są pierwszymi, które oskarżono o mobbing czy choćby „tylko” łamanie praw pracowniczych. Przed nimi było Stowarzyszenie Wiosna, a jeszcze wcześniej Fundacja Bęc Zmiana, a także inne, o których już nie pamiętam. A i tak to tylko wierzchołek góry lodowej, miejsca, gdzie akurat przelała się czara goryczy, a udręczeni pracownicy znaleźli siłę i odwagę, żeby komuś o tym powiedzieć, a wcześniej znaleźli kogoś, kto zechciał ich skarg wysłuchać.
Oczywisty mobbing nie jest, rzecz jasna, zjawiskiem powszechnym w organizacjach pozarządowych, a dotychczasowe przypadki pokazują zjawisko w jego najbardziej jednoznacznej, a zatem także najrzadziej spotykanej odsłonie, ale nie jest niestety prawdą, że organizacje pozarządowe są zawsze bardziej uczciwym, sprawiedliwym, wyrozumiałym i rozwijającym miejscem pracy od sektora publicznego czy prywatnego.
Tylko dlaczego rozmawiamy o tym dopiero wtedy, gdy ktoś nie wytrzyma? I pytanie ważniejsze – dlaczego nawet jak już nie wytrzyma, rozmawiamy niechętnie, krótko, cicho, bez konkluzji i bez pomysłów na systemowe zmiany?
Mobbing w Fundacji Centrum Praw Kobiet to sprawa stosunkowo świeża, ale od ujawnienia go upłynęły już cztery miesiące, a to wystarczająco długo, żeby nastąpiło jakieś przesilenie. W samej organizacji, w jej bezpośrednim środowisku, a może nawet – z uwagi na jej ważną misję, deklarowane wartości i znaczenie dla społeczeństwa – w sektorze pozarządowym. Nic podobnego się jednak nie wydarzyło i o ile trudno mi sobie wyobrazić – a trochę znam organizacji zbudowanych na silnym, charyzmatycznym liderze, bez którego organizacji by nie było – pozbycie się założycielki i wieloletniej liderki z tak „błahego” powodu jak ten, że swoim pracownicom stworzyła przemocowe miejsce pracy, to trochę mnie jednak dziwi źle ulokowana lojalność wobec sprawców przemocy w środowiskach opartych na wartościach – chrześcijańskich, jak Stowarzyszenie Wiosna czy Stowarzyszenie Civitas Christiana, równościowych i feministycznych, jak Fundacja Centrum Praw Kobiet.
Jako sektor pozarządowych mamy wszak dużą łatwość w pisaniu otwartych listów poparcia zaatakowanych wartości, organizacji czy jednostek, szkoda, że tak słabo nam idzie realne bronienie ich, gdy wymagałoby to od nas krytycznego przyjrzenia się komuś z umownej „naszej” strony. O potępieniu nie wspominając.
I nawet umiemy sobie wytłumaczyć, że nie przyłączamy się do słusznej krytyki, bo nie chcemy przykładać ręki do osłabiania organizacji walczących o popierane przez nas wartości. Nawet jeśli jest jasne, że ta ich walka to tak trochę po trupach…
„Publikowanie niepotwierdzonych informacji bez znajomości wyników audytu oraz prac komisji może doprowadzić do zniszczenia organizacji i pozbawi tysiące kobiet pomocy. Ponadto w obecnym klimacie politycznym upublicznianie niepotwierdzonych konfliktów w progresywnych organizacjach kobiecych stanie się przysłowiową wodą na młyn dla ich przeciwników” – pisze w swoim oświadczeniu zarząd feministycznej Fundacji Centrum Praw Kobiet, a jego oświadczenie niewiele się różni od tego, w jaki sposób krzywdzonych przez siebie pracowników uciszało katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana. „Ulegaliśmy swoistemu szantażowi. Przekonywano nas, że jeśli coś wyjdzie na jaw, to zaatakowane zostanie nie tylko stowarzyszenie, ale także Kościół. Prawda miała też być rzekomym niebezpieczeństwem dla spółki. Pytano nas, czy chcemy mieć na sumieniu fakt, że koleżanki i koledzy stracą pracę”.
Mam wrażenie, że wszyscy trochę ulegamy takiemu szantażowi i to nawet nie w trosce o tę konkretną organizację (choć na pewno branżowa solidarność także ma znaczenie), ale w trosce o wizerunek całego sektora pozarządowego.
Niestety, mając wybór między lojalnością wobec wartości a lojalnością wobec instytucji zbyt często wybieramy tę drugą, ignorując krzywdę jednostek i sprzeniewierzanie się wartościom. A na tym nic dobrego wyrosnąć nie może.
Marzy mi się więc, zamiast kolejnego listu poparcia tego czy tamtego, środowiskowy list niezgody – wypowiedzenie lojalności tym, przez których coraz trudniej uwierzyć we wspólne wartości. Media za nas naszego podwórka nie posprzątają.
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.
Źródło: informacja własna ngo.pl