Witek Hebanowski: Wielokulturowość nigdy nie jest tylko darem niebios. Ale jest normą [wywiad]
– To, że nam wyszło przyjęcie uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy, to zasługa nie tylko naszego świetnego zorganizowania, takiego spotęgowanego na tygodnie czy miesiące finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, ale także tego, że istniało już obudzone społeczeństwo obywatelskie ukraińskie – w rocznicę inwazji Rosji na Ukrainę, rozmawiamy z Witkiem Hebanowskim z Centrum Wsparcia Koordynacji Warszawa.
Magda Dobranowska-Wittels, warszawa.ngo.pl: – Rozmawiamy w jednym z biurowców w centrum Warszawy, w którym siedzibę znalazło Centrum Wsparcia Koordynacji Warszawa, czyli inicjatywa powołana po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę przez stołeczne organizacje pozarządowe, zajmujące się kwestiami migracji i współpracy z cudzoziemcami, skupione w Branżowej Komisji Dialogu Społecznego przy Biurze Współpracy Międzynarodowej UM st. Warszawy. Zaczęliście działać w marcu rok temu…
Witek Hebanowski, współprzewodniczący BKDS ds. cudzoziemców, Fundacja Inna Przestrzeń: – Nie, zaczęliśmy działać właściwie 24 lutego 2022. Tego dnia mieliśmy pierwsze spotkanie zdalnie, a potem spotykaliśmy się chyba codziennie przez pierwsze dni inwazji.
Warszawa, na tle innych miast, miała bardzo specyficzną sytuację i rolę. W historii współczesnej Europy nie ma chyba miasta, które po 1945 roku doświadczyłoby powiększenia liczby mieszkańców w ciągu trzech tygodni o praktycznie trzysta tysięcy. Liczba mieszkańców Warszawy przekroczyła wtedy po raz pierwszy dwa miliony.
To był też moment, który wymagał niezwykłej mobilizacji ze strony władz miasta, ale też organizacji społecznych…
– Z naszej perspektywy to był bardzo trudny, wymagający, ale też ciekawy moment. W tym pierwszym spotkaniu wzięło udział około 20 osób z różnych organizacji, także międzynarodowych – IOM i UNHCR. Wtedy oni jeszcze mieli paroosobowe zespoły w Warszawie. Jako współprzewodniczący Branżowej Komisji Dialogu Społecznego do spraw cudzoziemców [BKDS ds. cudzoziemców] prosiłem o uzupełnianie przygotowanego w googlach dokumentu z trzema rodzajami informacji w kolumnach. Pierwsza - krótka nazwa organizacji. Potem wpisywano tu także tzw. inne podmioty wspierające, ponieważ okazało się, że w pomoc uchodźcom i uchodźczyniom angażowały się nie tylko NGO-sy, ale bardzo różnego rodzaju podmioty, od zawiązywanych naprędce inicjatyw do korporacji. Druga kolumna to miała być konkretna informacja o bezpłatnej usłudze dla uchodźczyń, uchodźców. I na końcu kontakt. Nalegaliśmy, żeby podawać raczej numery komórek niż adres email, ponieważ szybki kontakt telefoniczny był tu kluczowy.
Ta naprędce stworzona baza bardzo szybko nam się rozrosła. Na początku, 24 lutego, mieliśmy 55 adresów na liście mailingowej, a obecnie jest ich ponad trzysta. To nie są tylko organizacje członkowskie BKDS, są też inne podmioty, struktury miejskie, pojedyncze osoby. Nazywamy ich „super wolontariuszami”. Mniej więcej po miesiącu, licząc na strony, mieliśmy około dwustu stron bardzo konkretnych informacji.
Dość szybko ten nasz dokument rozdzielił się na dwa zasoby informacji. Jeden skierowany do uchodźczyń i uchodźców. Był edytowany przede wszystkim po ukraińsku, po polsku, potem też po angielsku. Z tego powstała później strona Informatora Warszawskiego www.warszawaukraina.pl, która stała się głównym przewodnikiem miejskim dla osób szukających pomocy.
Z drugiej puli informacji powstał address book, do szybkiej wzajemnej komunikacji i koordynacji .
Ale sama wymiana informacji chyba nie wystarczała…
– Byłem wtedy na łączach z organizacjami, aktywistami i aktywistkami z różnych miast, przede wszystkim z Lublinem, w szczególności z Homo Faber, z którym lata temu organizowaliśmy międzymiastowe fora ds. lokalnych polityk migracyjnych. Dzięki kilku wieczornym rozmowom z Piotrem Skrzypczakiem miałem dość dokładny obraz, jak działa lubelski Komitet Społeczny. W Lublinie działał komitet utworzony przez lokalne organizacje pozarządowe, przy pełnym wsparciu i udziale Miasta. Do dyspozycji Komitetu było Centrum Kultury. Synergia działań Miasta i organizacji była – szczególnie w pierwszych tygodniach – bardzo dobra. Miałem takie oczekiwania, że skoro w Lublinie jest to tak sprawnie zorganizowane, to dlaczego nie u nas… Warszawa oczywiście była w trudniejszej, bardziej złożonej sytuacji, ale tym bardziej to powinno w ten sposób działać. I ciągle pytałem, gdzie jest nasze wspólne zarządzanie tym wyzwaniem.
W Warszawie takiego miejsca nie było. Urzędnicy działali jak bardzo ofiarna organizacja pozarządowa, społeczna. Pamiętam jedną z rozmów z wiceprezydentką Aldoną Machnowską-Górą, jakoś po godzinie 23.00, którą ona nagle przerwała słowami: „Sorry, muszę kończyć, bo mam karetkę”.
Ta ofiarność była zresztą wśród setek urzędników i urzędniczek Miasta i dzielnic: od dzielnicowych OPS-ów do dyrekcji biur miejskich i zarządów dzielnic. Nie dotyczyło to wyłącznie administracji samorządowej, choć ze wszystkich struktur administracji publicznej urzędnicy i urzędniczki warszawscy byli najbardziej zaangażowani.
Jednocześnie w tym trudnym momencie wyszły też poważne mankamenty, wynikające z tego, że w ostatnich latach Warszawa straciła umiejętność nowoczesnego, partnerskiego, inkluzywnego i wieloaktorowego zarządzania.
W pierwszych dniach inwazji Miasto nie stworzyło ani nawet nie współtworzyło przestrzeni do wsparcia koordynacji między różnymi podmiotami, więc wzięliśmy to we własne ręce.
Ostatecznie dostaliśmy informację od urzędników, że pomogą nam znaleźć przestrzeń, ale ludzi nie mają. Wydawało mi się, że najlepiej by było, aby każde biuro miało jedną osobę delegowaną do tych spraw. Tymczasem na jednym z pierwszych spotkań na ZOOM-ie proponowano nam miejsce w Centrum Wielokulturowym i abyśmy delegowali pracowników. Nie o to chodziło.
Nam była potrzebna przestrzeń w centrum miasta. A organizacje, które były najbardziej zaangażowane, nie miały żadnej możliwości wysyłać kogokolwiek. Ale przede wszystkim chodziło nam raczej o wsparcie informacyjne oraz o to, aby obsłużyć tych wszystkich, którzy włączają się w pomoc. Z jednej strony międzynarodowe organizacje, które zaczęły się pojawiać w Warszawie. Chociażby po to, aby nie wydawały masy pieniędzy na rzeczy drugorzędne, jak na przykład wynajem biura. Aby miały do dyspozycji taką przestrzeń, gdzie mogą spotkać innych ludzi, którzy się zajmują tym tematem. A z drugiej strony – na przykład inicjatywy nieformalne, które nie mają biur, ale też mają potrzebę, żeby się chociażby spotkać.
Zaczęliście także współpracować z samymi uchodźcami i uchodźczyniami.
– Tak. Jako Fundacja Inna Przestrzeń pracujemy już od lat z wieloma migrantami, migrantkami z całego świata.
Zawsze skupialiśmy się na pracy z osobami aktywnymi. I podobnie postąpiliśmy w tym przypadku. Na początku nie wyglądało, że to tak mocno zadziała, bo dużo osób się nie rejestrowało w tej bazie, którą stworzyliśmy. Ale z czasem okazało się, że ten target był dobrze nazwany: ukraińskie organizacje na uchodźctwie.
Już w czerwcu zeszłego roku uchodźczynie i migrantki z Ukrainy zorganizowały konferencję roboczą, w czasie której mocno wybrzmiał głos, że bycie uchodźcą to nie jest tylko bycie ofiarą wojny, to nie jest tylko bycie osobą, której trzeba pomóc, ale raczej osobą, której często wystarczy umożliwić, stworzyć przestrzeń do tego, aby mogła mieć wpływ i dała kreatywny wkład dla społeczności, wśród której przebywa..
W końcu stworzyliście tę przestrzeń w centrum Warszawy…
– Wychodziliśmy ją. W Pałacu Kultury i Nauki. Dostaliśmy błogosławieństwo od Aldony Machnowskiej-Góry, ale przede wszystkim nie byłoby to możliwe, gdyby nie ogromnie, pozytywne i bardzo gościnne podejście całego zespołu PKiN. Na początku wylądowaliśmy w sali Rudniewa. Jednak w pewnym momencie dotarło do mnie, że ten entuzjazm związany z operowaniem w tej niezwykle ciekawej przestrzeni, nie jest poparty zdrowym rozsądkiem. Byliśmy tam trochę jak w ekskluzywnym bunkrze – w sali Rudniewa nie ma okien – a pracowaliśmy naprawdę intensywnie, często kilkanaście godzin dziennie. Wtedy z pomocą przyszła nam Marlena Happach, główna architektka Warszawy, która wychodząc ze spotkania z nami zapytała: „Rozumiem, że mam wam załatwić okna?”. Po mniej więcej dwóch tygodniach rozmawialiśmy już z CA Immo i w maju przenieśliśmy się do Warsaw Towers przy Siennej. Na początku na cztery miesiące, potem przedłużyliśmy o kolejne trzy. Teraz już nie jesteśmy całkowicie nieodpłatnie, ale nadal na zasadach niekomercyjnych.
Skąd braliście środki na prowadzenie Centrum?
– Pierwszą organizacją, która nas wsparła był Lutheran World Federation. Ważne były też granty od Fundacji Edukacja dla Demokracji i program małych grantów od Americares. To pozwoliło nam się utrzymać przez pierwsze miesiące. Potem, od końca czerwca zaczęliśmy działać w ramach bardzo szybko wdrażanych środków, których Warszawa nigdy nie widziała w kontekście integracji uchodźców i uchodźczyń, czyli programów UNICEF-u. Dystrybucją tych pieniędzy zajmowały się głównie Biuro Pomocy i Projektów Społecznych oraz Biuro Edukacji. Dzięki nim działaliśmy w ramach CWK do końca 2022 roku. A w tym roku wsparło nas IOM, który finansuje m.in. lekcje języka polskiego i angielskiego oraz porady psychologiczne.
Co się teraz dzieje w Centrum?
– Od samego początku zdefiniowaliśmy sobie, że pracujemy dla innych podmiotów. Część organizacji międzynarodowych najchętniej postawiłaby namiot, dała kamizelki ze swoim logiem i szukała ludzi, aby pomagać uchodźcom. A tutaj trzeba było zupełnie innego typu działania, przestrzeni do spotkań, żeby można było zrobić chociaż szkolenia dla wolontariuszy. A przede wszystkim wesprzeć tysiące podmiotów, które się zajęły tym tematem.
W tej chwili CWK jest wykorzystywane intensywnie edukacyjnie. Uchodźczych inicjatyw jest teraz mniej, choć są one ciągle obecne. Samo CWK prowadzi Irina Kutsak, uchodźczyni z Charkowa. Do końca zeszłego roku było na to finansowanie, ale też mieliśmy taką perspektywę, że będziemy się stąd już wyprowadzać. Zniknęły więc z naszej dużej sali Siatki. W tej inicjatywie jest ponad tysiąc osób, które tutaj przychodziły i tworzyły siatki kamuflażowe, aby bronić sprzętu sił zbrojnych Ukrainy przed atakami rosyjskimi. Najpierw były zielone, potem były białe. Teraz Siatki się przeniosły, ale pojawiły się świece okopowe. Jeśli więc chcesz spędzić produktywnie czas, wiedząc, że robisz coś na pewno przydatnego, to zapraszamy.
Czyli wasze działania nie ograniczają się do wspierania innych organizacji czy inicjatyw?
– Jako polskie organizacje musimy sobie uświadomić, że nawet najdzielniejsi generałowie, ani najdzielniejszy rząd ukraiński nie zrobi tego, co może zrobić społeczeństwo obywatelskie.
I to, że nam wyszło przyjęcie uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy, to zasługa nie tylko naszego świetnego zorganizowania, takiego spotęgowanego na tygodnie czy miesiące finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, ale także tego, że istniało już obudzone społeczeństwo obywatelskie ukraińskie. Najpierw po Pomarańczowej Rewolucji, ale przede wszystkim po Euromajdanie. Mieliśmy do czynienia ze społeczeństwem, które jest dobrze zorganizowane, które umie sobie radzić w różnych sytuacjach.
W CWK Warszawa pojawiali się ze swoimi pomysłami zarówno młodzi Ukraińcy i Ukrainki mieszkający już w Polsce, ale też osoby, które do nas dopiero przyjechały i od razu włączały się w pomoc.
Sam byłem świadkiem, gdy pierwszego dnia inwazji do Domu Ukraińskiego przyszła jedna mocno starsza pani i całe swoje pieniądze, które mogła, chciała oddać na armię.
Nasi międzyrządowi partnerzy doprowadzili do tego, że polskie organizacje miały dofinansowanie na pomoc uchodźcom i uchodźczyniom. Ale takie projekty są kompletnie poza ich mandatem. Ich zadanie to wesprzeć w pomocy humanitarnej, a później w odbudowie. I to jest ważne. Ale teraz trzeba wspierać też Ukrainę w obronie. Może nie bronią, nie amunicją, to już nie jest nasze zadanie, ale w każdy inny sposób. Warto o tym rozmawiać i traktować jako priorytet.
Na przykład na festiwalu One Caucasus mieliśmy zbiórkę na fundację Magia Karpat. Prowadzą ją antropolodzy, antropolożki kultury z Przemyśla. Od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji Olga Solarz, która jest szefową organizacji, jeździ ciągle z konwojem i wspiera jedną konkretną, jednostkę, nawet nie z Sił Zbrojnych Ukrainy, tylko walczących wolontariuszy. Praca tej fundacji jest absolutnie nie do przecenienia. To też, w dużym stopniu, kształtuje potencjał, który Ukraina ma w tej chwili do obrony przed, jak to się mówi, drugą armią świata. To są wyzwania, na które nie byliśmy przygotowani.
Olena Apczel w naszym podcaście realizowanym w projekcie Smashing Wor(l)ds, dostępnym też na kanale You Tube Fundacji Inna Przestrzeń, powiedziała, że „ci, którzy mają przywilej bycia pacyfistami, muszą zrobić wszystko, żeby wesprzeć tych, którzy tego przywileju nie mają”. Dosłownie wszystko, jeżeli ich pacyfizm ma być autentyczny i jeżeli ma być zwycięski. To redefiniuje naszą rolę zarówno jako społeczeństwa obywatelskiego, jako organizacji pozarządowych i jako wyborców.
Jakie inicjatywy jeszcze skorzystały z Waszej pomocy?
– Oprócz świadczenia usług tutaj w Warszawie, mamy też potrzebę działania „frontowego”. Podam przykład z Lublina. Projekt, któremu serce oddała Zuzia Dłużniewska, współprowadząca ze mną Fundację Inna Przestrzeń. Mieliśmy tam hotel, który zaproponował nietypową ofertę: zgodził się na dużo niższe opłaty w zamian za udział uchodźczyń, uchodźców we współzarządzaniu tą przestrzenią. W hotelu Europa w Lublinie mieliśmy sto kilkanaście osób przez trzy miesiące. Nasi włoscy partnerzy, organizacja humanitarna, na początku oczekiwali, że zapewnimy tym osobom dach nad głową i jedzenie. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu Homo Faber i Urzędu m. Lublina udało się zapewnić uchodźczyniom także wsparcie językowe i przede wszystkim aktywizację zawodową. Efekt: ponad 80% osób dorosłych z tej grupy zostało zatrudnionych.
Bardzo ciekawe było doświadczenie pracy z wolontariuszami. Pojawiały się u nas różne osoby, które szukały możliwości pomocy. Była u nas Ania Kłos, super wolontariuszka z Modlińskiej, czyli z jednego z największych punktów pobytowych zorganizowanych dla uchodźców i uchodźczyń. Postanowiła ewakuować kobiety z najbardziej wrażliwej grupy, to znaczy matki bardzo małych dzieci, noworodków i kobiety w ciąży. Spotkała na swojej drodze firmę Provident, która akurat zastanawiała się, co zrobić na 25-lecie swego istnienia w Polsce i rozważała utworzenie domu dla samotnych matek. Gdy zaczęła się inwazja na Ukrainę, spotkali się właśnie z tą wolontariuszką i zdecydowali się działać na rzecz uchodźczyń z Ukrainy. W pewnym momencie, jako Inna Przestrzeń, staliśmy się dla nich organizacją wspierającą, parasolową. A od października przejęliśmy prowadzenie tego domu i zatrudniamy pracowników. Od początku przewinęło się tam w sumie dwadzieścia rodzin. W tej chwili jest osiem. A maksymalnie może się zmieścić jedenaście. To miejsce jest na Białołęce. Wspólnie planujemy, że w przyszłości będzie ono dalej profilowane pod potrzeby matek małych dzieci, ale uchodźczyń, nie tylko z Ukrainy. Jest to dość istotne.
Jak oceniasz wsparcie ze strony organizacji międzynarodowych?
– UNICEF podjął świetną jedną decyzję: wspólnie z Miastem postanowili, że będą pomagać poprzez granty dla innych podmiotów, a nie – jak to robią często inne agendy – wybierając sobie swoich partnerów.
W ten sposób pomija się to, co jest bardzo istotne: organizowanie mądrego wsparcia wielu podmiotów, aby społeczeństwo obywatelskie wyszło z tego wygrane. Aby ten aktywizm w jakiś sposób podtrzymać, pokazać, że tak tutaj innowacyjnie pracuje się z uchodźcami, z uchodźczyniami. Ale to wymaga, aby do ludzi, którzy to robili docierały te środki. Przez dwa miesiące możesz poprowadzić nawet 24 godziny na dobę freeshop, ale po tych dwóch miesiącach najpóźniej ostatni wolontariusz „Sorry”. Dlatego musisz mieć zespół, musisz mieć np. zatrudnionego koordynatora wolontariuszy, żeby zadbać o te osoby. To wszystko wymaga finansowania. W pewien sposób ta grupa organizacji, instytucji została jakby zdradzona. Oni oczywiście nigdy tego tak nie ujmą, ponieważ nie robili tego, żeby mieć później do kogokolwiek pretensje o cokolwiek. Ale według mnie obowiązkiem zarówno naszej administracji, ale przede wszystkim instytucji międzyrządowych, jest dostrzeżenie tego, wzmocnienie ich wsparcia. Wszystkim będzie dużo wygodniej, jeśli te instytucje, organizacje będą w stanie mądrze odpowiadać na potrzeby, stabilnie funkcjonować.
Myślisz, że to nadal jest potrzebne?
– Na pewno nie w kontekście nagłego przyjazdu tysięcy ludzi. Nie jest już potrzebne to, co było konieczne na początku.
Pamiętając, w jak koszmarny sposób nasze państwo traktuje migrantów i uchodźców z granicy polsko-białoruskiej, wierzę, że cały ten zryw wsparcia dla Ukrainek i Ukraińców z końca lutego i początku marca był zwiastunem możliwej, pozytywnej przyszłości społecznej w Polsce. Myślę, że działania tych organizacji i inicjatyw nieformalnych są nadal potrzebne nie tylko do załatwiania spraw nagłych, interwencyjnych, ale w radzeniu sobie z lokalnymi problemami.
Warto docenić takie nietypowe koalicje, gdy np. deweloper oddaje nieużywany obiekt, zamiast go rozebrać i postawić coś nowego. Włączają się w to m.in. urząd dzielnicy i wolontariusze i powstaje modelowy punkt pobytowy. Fajnie by było, gdyby Miasto wspierało i tworzyło takie sytuacje, w których duzi inwestorzy chcą coś przekazać na rzecz lokalnej społeczności, współpracować. Nie chodzi tylko o to, żeby przekazać darowiznę na lokalną organizację. To powinna być dużo bardziej złożona współpraca międzysektorowa, w której jest i samorząd, i organizacje, i biznes.
To wymaga zrozumienia, decentralizacji, szukania różnych modeli, elastyczności, ale jednocześnie też koordynacji informacji, transparentności i przede wszystkim umiejętności.
Samorządy muszą się nauczyć, przynajmniej w Warszawie jest to jeszcze lekcja do odrobienia, wieloaktorowości. W czasie inwazji Prezydent Warszawy nigdy nie pojawił się na spotkaniu z wieloma organizacjami działającymi z uchodźcami i uchodźczyniami. Zawsze to była jakaś jedna organizacja. Zresztą raczej nie migrancka. A umiejętność współpracy wieloaktorowej to klucz do tego, żeby sobie radzić w takich sytuacjach. .
W grudniu 2022 r. zorganizowaliście konferencję, w której brały udział różnorodne podmioty zaangażowane w działania integracyjne pod hasłem “wspólne planowanie dla Warszawy w obszarze migracje/integracja”. Co Wam z tego wyszło?
– Tak, w grudniu zeszłego roku jako BKDS ds. cudzoziemców wspólnie z Alliance 4 Europe, Future Force Foundation i Fundacją Konrada Adenauera zorganizowaliśmy konferencję, którą traktujemy jako początek pewnych działań prowadzonych według podobnych zasad: partycypacji, wieloaktorowości. Zarejestrowało się 96 uczestników i uczestniczek, reprezentujących w sumie 75 różnych podmiotów. W tym było 59 organizacji, inicjatyw pozarządowych, a 7 organizacji międzyrządowych i międzynarodowych, cztery ośrodki badawcze i uczelnie wyższe i pięć jednostek i struktur miejskich. Przyszło w sumie więcej osób reprezentujących Miasto, ale tak małą frekwencję postrzegam jednak jako pewien problem. Aby organizacje pozarządowe, zajmujące się sprawami cudzoziemców i migrantów, odzyskały zaufanie do struktur miejskich, musielibyśmy zobaczyć większe zaangażowanie. Różnice widać na przykładzie poszczególnych biur. Widzimy, jak zmieniało się podejście w Biurze Pomocy i Projektów Społecznych, które rozdzielało środki UNICEF-u. Prowadziliśmy teraz dla nich warsztaty, podczas których rozmawialiśmy m.in. o tym, jak to zrobić, żeby trzecia edycja konkursu na te środki była jak najbardziej sensowna. Byli w to włączeni także pracownicy instytucji międzyrządowych. Dokładnie tak, jak się powinno to robić. Nie przeciwko komuś, ale uwzględniając głos podmiotów różnej wagi, różnej skali działania.
Jeżeli chodzi o samą konferencję, to pracowaliśmy w siedmiu grupach roboczych: 1) integracja przez kulturę, przez sport i na poziomie dzielnic, 2) rynek pracy i aktywizacja. Tutaj chcę docenić i podkreślić, że prace w tej grupie współprowadziła dyrektorka warszawskiego Urzędu Pracy – Monika Fedorczuk. Dalej była 3) świadomość społeczna i informacja, 4) zdrowie, w tym zdrowie psychiczne, 5) prawo – zmiany w prawie i pomoc prawna, 6) edukacja, 7) pomoc społeczna i mieszkalnictwo.
W wyniku tych prac pojawiły się różne ważne tematy, które powinny być przedmiotem dalszej pracy, także planowania. Ale nie na poziomie ogólnych strategii, kolejnej polityki, z których mało wynika, tylko powinny te zagadnienia uzupełnić to, co w mieście już jest, czyli na przykład program Wspólnota. Innymi słowy to są pomysły, często gotowe wzięcia, do włączenia do programów miejskich.
6 lat temu organizowaliśmy podobną konferencję dotyczącą potrzeb migrantów w Warszawie. Zestaw tematów poruszanych wtedy i teraz był dość podobny. I to jest ważne: zacząć rozmawiać, jak z trudnej sytuacji, wyzwania jakim jest inwazja, przejść na planowanie nowoczesnej, pozytywnej, ekonomicznie rozsądnej polityki migracyjnej Warszawy.
Organizacje pozarządowe zaangażowane w pomoc uchodźcom i uchodźczyniom z Ukrainy od początku właściwie powtarzały, że wszystkie te działania pomocowe i związane z integracją uchodźców powinny być kierowane nie tylko do uchodźców, uchodźczyń, ale też do Polaków, którzy znajdują się w jakiejś trudnej, wykluczającej sytuacji. Twoim zdaniem udaje się realizować takie podejście i unikać ewentualnych konfliktów?
– W niektórych obszarach to się udaje, w niektórych nie. Udaje się tam, gdzie jest pewna otwartość myślenia, a nie poszukiwanie schematycznych rozwiązań i biurokratyczne traktowanie beneficjentów. Trzeba pamiętać, że im bardziej pomoc dla uchodźcy czy uchodźczyni uwzględnia od razu także pewną integrację społeczną, tym lepiej. Jeżeli nie odmówi się osobom w kryzysie bezdomności skorzystania z posiłków przy dworcu centralnym, to będzie lepiej pod wieloma względami.
Wszystko trzeba robić z głową. W niektórych obszarach, w niektórych miejscach w zależności od tego, jaka organizacja, jaka instytucja, jacy ludzie w końcu za tym stali udawało się też w pewnym momencie pomóc w rozwiązywaniu problemów, które były wcześniej, bez szkody dla świadczeń dla uchodźców, uchodźczyń.
Biorę udział w spotkaniach komisji eksperckiej ministry Agnieszki Ścigaj. I mam takie przekonanie, że w pojedynczych rozważaniach to wygląda ciekawie, coś można załatwić, ale bardzo brakuje znowu takiego podejścia przekrojowego. Gdy się zaprosi podmioty, które działają w danej usłudze społecznej, ale nie zajmują się tylko uchodźcami i tych, którzy zajmują się tylko uchodźcami i tych, którzy zajmują się innymi grupami migrantów, to w wielu wypadkach okazuje się, że musimy pewne rzeczy poprawić dla naszych obywateli i łatwiej nam będzie też pomagać uchodźcom. Wtedy ci obywatele też nie będą sfrustrowani tym, że pomaga się komuś innemu, a nie swoim.
Oczywiście, takich nastrojów nie da się zupełnie uniknąć.
Oczywiście, wielokulturowość czy wielojęzyczność nigdy nie jest tylko i wyłącznie darem niebios. Ale jest normą. Spójrzmy na wszystkie miejsca, które są najbardziej rozwinięte. Na miasta, do których wszyscy chcą przyjechać i mieszkać, od Nowego Jorku do Paryża, to są miasta wielokulturowe. I jak widać i po Nowym Jorku i po Paryżu, nie wszystkie problemy potrafią rozwiązać. Ale mimo wszystko to są miejsca, o których ludzie często marzą w wielu zakątkach świata, żeby tam się znaleźć, mieszkać.
Możemy dążyć do takiego stanu, gdy będziemy pracować razem, kiedy nie będziemy wykluczać, gdy będziemy mieli do tego narzędzia i nie będziemy szukać pretekstu, aby tego nie robić, tylko raczej razem szukać sposobów, aby osiągnąć to jak najszybciej i najsensowniej. Traktować to wyzwanie jako szansę dla nas.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23