Te ciała, poszukiwania, to wszystko jest do wytrzymania. Ale główny ból bierze się stąd, że Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ten człowiek ma rodzinę i wiesz, jak oni będą cierpieć. Nieważne, po której stronie on walczył. Tutaj matki znajdują ze sobą wspólny język, straciły już najcenniejszą rzecz, jaką miały – swoje dzieci. One znają cenę wojny. Ci ludzie – bliscy krewni, wiedzą, czym jest wojna. Niestety, wielu polityków, urzędników, nie wie, czym ona jest.
Od redakcji:
W dniu 24 lutego 2022 roku doszło do ataku zbrojnego Rosji na terytorium Ukrainy. Spadające na terytorium całego kraju bomby nieodwracalnie zmieniły życie milionów osób. Zmieniły także naszą rzeczywistość. Atak na Ukrainę w dniu 24 lutego zatrzymał uwagę świata na bardzo długo, wiele osób zaangażowało się w pomoc na rzecz tego kraju. Powstało wiele inicjatyw wolontariackich w Ukrainie i poza nią.
Dzisiaj chcielibyśmy rzucić trochę światła na ludzi, którzy w sytuacji konfliktu zbrojnego w Ukrainie pracowali już wcześniej. W Donbasie – tam, gdzie trwała już nieco zapomniana wojna. Wojna, która była codzienną rzeczywistością wielu osób w Ukrainie już od 2014 roku.
W 2014 roku na wschodzie Ukrainy wybuchła wojna, w wyniku której znaczna część terytorium Donbasu została zajęta przez prorosyjskich separatystów i wspierające ich siły zbrojne Federacji Rosyjskiej. Na zajętych terenach separatyści proklamowali samozwańcze „republiki” – „Doniecką Republikę Ludową” i „Ługańską Republikę Ludową”, a potem ich konfederację – „Federacyjną Republikę Noworosji”. Armii ukraińskiej udało się odbić część tych terenów, większości regionu nie kontrolowały jednak władze Ukrainy. Pomiędzy jedną częścią Donbasu a drugą istniała linia rozgraniczenia, będąca jednocześnie linią frontu. Wciąż trwała tam wojna, mieszkali tam ludzie, którzy od ośmiu lat cierpieli z powodu trwających walk. Dolatywały do nich pociski, burzone były domy, z frontu ciągle dobiegał hałas wyrzutni rakietowych. Byli ranni żołnierze i cywile.
W miastach takich jak Słowiańsk, Kramatorsk – znajdujących się około stu kilometrów od frontu od dawna było już spokojnie. Trwała odbudowa, powstawały nowe organizacje – w rzeczywistości powojennej. Organizacje, które działały bliżej frontu pracowały w innej – wojennej rzeczywistości. Działały w warunkach wojny, ale na rzecz pokoju.
Jedną z takich organizacji był Czarny Tulipan – grupa nieformalna, która od 2014 roku poszukiwała (i nadal poszukuje) osób, które zaginęły w wyniku konfliktu zbrojnego. Czarny Tulipan pracował najpierw w warunkach wojny, potem na terenach, z których armia ukraińska wyparła przeciwnika, ale także – bardzo długo na terytoriach niekontrolowanych przez Ukrainę. Jej działacze poszukiwali osób zaginionych, potem najczęściej zmarłych, bez względu na to, kto ich poszukiwał. Od początku celem organizacji było poszukiwanie osób zaginionych po obu stronach frontu.
Chcielibyśmy dzisiaj zaprosić Was do lektury wywiadu z Aleksiejem Jukowem z organizacji Czarny Tulipan – wywiadu, który powstał przed 24 lutego 2022 roku, ale z powodu eskalacji działań zbrojnych w Ukrainie nie mógł się ukazać, wydawał się już nieaktualny.
Wobec ogromnego dramatu tylu ludzi, który teraz obserwujemy, taka podróż w czasie nie jest łatwa. Obecnie nadajemy różnym zdarzeniom już zupełnie inny kontekst. Uważamy jednak, że warto rzucić światło na ludzi, którzy już dawno temu wybrali drogę, zmuszającą ich do oglądania okrucieństw wojny, towarzyszenia ludziom w ogromnym cierpieniu. Którzy ponosili przy tym ogromne koszty osobiste.
Nasz rozmówca kontynuuje swoją misję obecnie w jeszcze trudniejszych warunkach. Gdybyście w jakiś sposób chcieli wesprzeć jego działania, skontaktujcie się z nami.
Te ciała, poszukiwania, to wszystko jest do wytrzymania. Ale główny ból bierze się stąd, że Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ten człowiek ma rodzinę i wiesz, jak oni będą cierpieć. Nieważne, po której stronie on walczył. Tutaj matki znajdują ze sobą wspólny język, straciły już najcenniejszą rzecz, jaką miały – swoje dzieci. One znają cenę wojny. Ci ludzie – bliscy krewni, wiedzą, czym jest wojna. Niestety, wielu polityków, urzędników, nie wie, czym ona jest.
Małgorzata Łojkowska: – Skąd wziął się Czarny Tulipan? Jak wyglądał początek Waszej pracy w Donbasie?
Aleksiej Yukow: – Zaczęliśmy naszą pracę dokładnie 2 maja 2014 roku, kiedy w rejonie Słowiańska zginęli pierwsi ukraińscy żołnierze. Wtedy nie było jeszcze Czarnego Tulipana jako formalnej organizacji. Byliśmy po prostu mieszkańcami Słowiańska, była nas trójka. Kiedy zestrzelono ukraińskie śmigłowce, udaliśmy się na poszukiwanie ocalałych, mieliśmy nadzieję, że ktoś przeżył, chcieliśmy pomóc rannym. Spotkaliśmy się tam z personelem wojskowym 80. brygady samojezdnej, który także udał się na poszukiwanie helikopterów, które spadły. Na miejscu znaleźliśmy dwie zestrzelone maszyny, w pobliżu których znajdowały się fragmenty ludzkich ciał.
Przy jednym z helikopterów byli już lokalni mieszkańcy, którzy rozebrali ten helikopter na części i kiedy tam dotarliśmy, to właściwie już helikoptera nie było. Narządy, ręce, nogi leżały dookoła, między tym wszystkim chodzili ludzie i zbierali blachy – razem z bebechami, drutami, okablowaniem, żeby oddać to na złom i zarobić jakieś pieniądze. Trzeba było ich przegonić, wojsko ich odgoniło, a potem mogliśmy zabrać ciała zmarłych.
Po jakiś trzech tygodniach zostałem zatrzymany przez bojowników Donieckiej Republiki Ludowej za sabotaż i zdradę ojczyzny, a konkretnie za to, że zabraliśmy stamtąd ciała ukraińskich wojskowych. Okazało się, że od tamtej pory byłem na liście osób poszukiwanych. Tak wyglądał nasz początek pracy w Donbasie.
Gdzie cię zabrali?
– Do siedziby Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w Słowiańsku – pamiętaj, że Słowiańsk był już wtedy zajęty przez separatystów. Na miejscu przeczytali mi rozkaz, że mam być rozstrzelany. Przede mną, przy mnie zastrzelili człowieka. Związali mnie, wrzucili mnie do samochodu i pojechali.
W trakcie przeszukania, jeszcze wcześniej, znaleźli mój telefon, miałem go w kieszeni spodni. W tym telefonie był numer punktu kontrolnego Donieckiej Republiki Ludowej, przez który przed chwilą przejeżdżaliśmy – gdy mnie zatrzymali, byłem właśnie w drodze do domu. To był ostatni wybrany numer, dzwoniłem na niego, żeby uprzedzić, że jedziemy, żeby nas przepuścili – oni wiedzieli, że zbieramy ciała. Wybrali ten numer i zaczęła się awantura. Ten człowiek z punktu zaczął wrzeszczeć, że przecież my zbieramy ciała i ich, i ukraińskich wojskowych, że chyba są chorzy na głowę. Po około 30 minutach wyciągnęli mnie, wypuścili, przeprosili, że „nie wiedzieliśmy”.
Powiedzieli, kto wydał ten rozkaz?
– Nie, ale przeczytali mi go. Wynikało z tego, że zgodnie z prawami wojennymi z 1941 r. zostałem skazany na śmierć. Zacząłem początkowo żartować, że mamy XXI wiek, a nie rok 41., a oni dalej to samo, że wszyscy oskarżeni o sabotaż i zdradę ojczyzny mają być natychmiast rozstrzelani.
To, że ten Deerelowiec się za mną wstawił, realnie uratowało mi życie. Część z tych ludzi wiedziała, jak ważne jest nieporzucanie ciał. Część z nich była już wcześniej na wojnie, w Afganistanie, w innych krajach w czasach sowieckich. W Słowiańsku ludzie mnie znali – wcześniej byliśmy częścią grupy, która poszukiwała ciał żołnierzy zaginionych w czasie II wojny światowej.
Czym dokładnie zajmowała się Wasza grupa przez wojną w Ukrainie?
– Zajmowaliśmy się poszukiwaniami ciał żołnierzy, zarówno radzieckich, jak i niemieckich, którzy zginęli w wyniku działań wojennych w latach 1941-43 na naszym terenie. Do tych działań zachęcił mnie mój brat, który pokazał mi, jak wiele ciał jeszcze nie odnaleziono.
W 2014 roku ogromnym problemem stało się to, że nie ma służb państwowych, profesjonalistów, którzy mogliby się zająć poszukiwaniami zaginionych i zmarłych ludzi. Dlatego do jesieni 2014 roku powstała oficjalna jednostka poszukiwawcza o nazwie Czarny Tulipan, która była misją humanitarną, kierowaną przez Jarosława Żyłkina, który jako jedyna osoba w Ukrainie zdecydował się na poszukiwanie i transport ciał zmarłych Ukraińców także z terenów niekontrolowanych przez rząd. Nazwa Czarny Tulipan pochodziła od nazwy samolotu, który w czasach wojny w Afganistanie transportował ciała żołnierzy radzieckich.
Zebrano ludzi z grup poszukiwawczych ze wszystkich zakątków Ukrainy, takich, którzy mieli już doświadczenie ekshumacyjne, znali specyfikę tej pracy.
Chcę podkreślić to, że chłopaki ze wszystkich regionów brali udział w poszukiwaniu zmarłych, w transporcie ciał. To jest oczywiście koszmarnie trudne, żeby w sytuacji toczącego się konfliktu zbrojnego to wszystko przeprowadzić i przywieźć tych zabitych z obu stron konfliktu, zabrać do domu, oddać ich matkom.
Spotykacie się z tymi rodzinami osobiście?
– Tak. Wiele rodzin przyjeżdża do nas z prośbą o pomoc w znalezieniu bliskich.
Jak reagują bliscy, kiedy znajdujecie ciało?
– To jest ogromne cierpienie. Odbieramy resztki nadziei, ale z drugiej strony jest to koniec poszukiwań. Bo mogłoby się okazać, że on jest w niewoli, że jest torturowany. Te rodziny żyją w ciągłym napięciu. Nie wiadomo, czy żyje, jak umarł, czy cierpiał, gdzie on jest. Matki mówią: „przynajmniej przynieś nam trochę ziemi, skoro nie możesz go znaleźć”.
Najtrudniej jest nam wtedy, kiedy znajdujemy ciała ukraińskich żołnierzy. Niektóre rodziny patrzą na ciebie, jakby to była twoja wina. Chociaż ty nie miałeś nic wspólnego z jego śmiercią. Jedyne, czego chciałeś, to żeby on wrócił do domu, znalazł spokój. Ale większość rodzin przyjmuje nas ciepło, dziękuje nam za to, że nie odpuściliśmy, szukaliśmy, chociaż było trudno, były pola minowe. Nawet przez te miny przywieźliśmy dziecko do domu.
Czy bywa tak, że zaginiony odnajduje się w więzieniu?
– Tak. Jest wiele rodzin, które czekają na wyjście bliskich z niewoli, są takie, które mają nadzieję, że ich bliscy są w niewoli i są takie, które wiedzą, że są w niewoli. Trudno jest pracować z rodzinami, których krewni są w niewoli, ponieważ zrobią wszystko, aby sprowadzić swoje dziecko do domu. Jeżdżą, błagają, sprzedają wszystko, odbierają telefony od osób, które mówią, że wypuszczą syna za kilka tysięcy dolarów. Ludzie sprzedają obrazy, samochody, ale nikt nie zwraca dziecka. Zdarzało się, że ci bliscy już dawno umarli.
Ile najdłużej trwały Wasze poszukiwania?
– Jeżeli chodzi o takie osoby, które udało się znaleźć, to pamiętam kilka takich rodzin, kiedy szukaliśmy dwa lata. Pamiętam matkę z drugiej strony, z Donieckiej Republiki Ludowej. Jej dziecko umarło tutaj, miało 19 lat. On był ranny w nogę, amputowali mu ją, przewieźli do szpitala, ale potem zapomnieli udzielić mu pomocy i umarł od utraty krwi. Umarł w szpitalu, na noszach. Dwa lata trwały poszukiwania jego – a raczej miejsca jego pochówku, bo wiedzieliśmy, że musieli go gdzieś pochować. Te cmentarze, sekcje zwłok, a potem dwa lata później na jednym z cmentarzy został znaleziony. Zapytaliśmy tą matkę, Jarosław był z nami i zapytaliśmy, czy jest gotowa, że może nie musi, nie powinna, ona powiedziała, że powinna wiedzieć, że to jej syn. Kiedy otworzyliśmy grób, początkowo nie uwierzyła, to była taka silna reakcja obronna, ale kiedy na jego szyi znaleźliśmy amulet, wszystko stało się jasne. I ona była z nami przy wyciąganiu tego dziecka ze zniszczonej trumny. Zbierała go stamtąd razem z nami. Wyobraź sobie uczucie matki, która widzi kości, popioły. Już nigdy nie usłyszy jego głosu. Nigdy nie będę mogła z nim porozmawiać. Ale jednocześnie to ją zmobilizowało, żeby pójść dalej.
Najczęściej dzwonią do nas matki. Jedna mówi o nas drugiej. Jedna przychodzi, potem dzięki tej przychodzi następna. Wiele rodzin osób zaginionych z terenów niebędących pod kontrolą Ukrainy przyjeżdża do nas z prośbą o poszukiwanie swoich bliskich, którzy zaginęli tutaj, po tej stronie. One nie ufają nikomu, boją się, dlatego my nie możemy im odmówić.
W jaki sposób w końcu znaleźliście tego chłopaka?
– Dostaliśmy informację z drugiej strony, że został pochowany na cmentarzu, na którym już go szukamy, tylko w innym grobie.
Skąd przyszła ta informacja?
– Z Donieckiej Republik Ludowej.
Dlaczego tak długo zwlekali?
– Bo nie wiedzieli, że szukamy. Gdy on zginął, na tym terenie były walki, a teraz to jest teren pod kontrolą Ukrainy. Do nich nie dochodzą informacje z Ukrainy, u nich są tylko kanały DRL-owskie i rosyjskie. Oni wiedzą tylko to, co im pokazują, są odizolowani.
Ale czego my nie robiliśmy, żeby go znaleźć? Gdzie nie pisaliśmy, z kim nie rozmawialiśmy, ile filmów nie obejrzeliśmy, na ilu cmentarzach nie byliśmy. Jak był jakiś nieznany grób przy drodze, zgłaszaliśmy na policję, przeszukiwaliśmy archiwa. A potem usłyszeli o nas z drugiej strony i powiedzieli: „No chłopaki, widzimy, jak wy się z tym czujecie, powiemy wam, gdzie jest grób”. Pobraliśmy DNA i uzyskaliśmy stuprocentową zgodność.
Potem, dwa lata później, w 2017 roku znaleźliśmy innego chłopaka, którego też szukaliśmy od około dwóch lat. Szukali go wszyscy, wojsko, policja, Czerwony Krzyż. Sytuacja była taka, że tym miejscu, gdzie on zginął wszystko było spalone i rozerwane. Zginęło osiemnaście osób. Siedemnaście znaleziono, a jego nie.
I jak go znaleźliście?
– Kilometr po kilometrze przesiewaliśmy ten teren przez sito. Znaleźliśmy fragmenty ciała, były badania DNA. On był z północno-wschodniej części Ukrainy, z miasta Sumy. Jego matka krzyczała przez, nie wiem, cztery godziny bez przerwy. To było piekło. Nie chciała się z nikim widzieć, ani z nami, ani z nikim innym. To było straszne.
Były też takie sytuacje, kiedy przyjeżdżaliśmy szukać ciał i ludzie opowiadali nam historie o innych ciałach, czasami to naprawdę był koszmar.
Krótko mówiąc, między obwodem Ługańskim a Donieckim była wioska, a w niej duży punkt kontrolny Deerelowców i tam latem 2014 roku wojska ukraińskie przeszły do ofensywy, a w pobliżu była mała osada, dwie lub trzy ulice. I w jednym z tych domów mieszkała kobieta, która miała dwoje małych dzieci, jedno miało dwa, drugie cztery lata. Rodzice byli chorzy, leżeli, nie wiem, matka czy ojciec, ale ktoś leżał i jakiś dzieciak z milicji, 19 lat mu było, przychodził, żeby im jedzenie przynieść. Bo to był teren zamknięty, nikt nie mógł wejść ani wyjść – tam stało dużo sprzętu wojskowego, ciężka artyleria, broń. Ten chłopak postanowił tym ludziom pomóc. Zginął od odłamka, który spadł na ich podwórku, przy ogrodzeniu. Leżał tam ze dwa tygodnie. Ludzie mówią „pochowajmy go, pomagał przecież”, a tam zero reakcji. W końcu ona wyszła, rozłożyła celofan, zgrabiła go grabiami, związała drutem i wyrzuciła za domem na wysypisko.
Jak to usłyszałem, to pomyślałem, że może ludzie kłamią, no wiesz, opowiadają kłamstwa o sąsiadce. W końcu ją spytałem: „Dlaczego nie pochowałaś tego chłopca, przecież on cię karmił, poił?”, a ona mówi: „Dlaczego mam coś robić, przecież oni i tak nie wygrali?”. A ja stoję tam i włosy stają mi dęba. Co to ma wspólnego z wygraną lub jej brakiem? Przeżyłaś tu na jego koszt, on cię karmił. Bądź człowiekiem i go pochowajmy. A ona na to: „Pieprzyć was wszystkich, żyję tak, jak chcę. Nie potrzebuję tych trupów do grzebania”.
Podjęliśmy więc decyzję, idę do ludzi i mówię: „Gdzie on jest? Jak go wyciągnąć z tego wysypiska?”. A oni mówią, że wysypisko zostało zlikwidowane, nic tam nie ma. Ale mówią też: „Nie martw się, zabraliśmy go w nocy, zakopaliśmy go przy punkcie kontrolnym, tam jest dużo zabitych, osiem osób zakopanych”.
Dwa dni szukaliśmy, znaleźliśmy te ciała, wyciągnęliśmy ten worek, znaleźliśmy celofan, duży worek, związany drutem. Siadłem, popatrzyłem: „Twoją historię chłopaku już znam. Wiem, jak z tobą postąpili ci, którym ty pomogłeś”.
Czy praca na polach w Donbasie jest bezpieczna?
– Nie, to nie jest bezpieczne. Od kiedy nasza praca odbywa się głównie na terytoriach kontrolowanych, poziom bezpieczeństwa wzrósł, ponieważ znaczna część tych terenów została już rozminowana, ale oczywiście są miejsca, gdzie wciąż są ładunki wybuchowe. Wzywamy policję, informujemy służby. Teraz zajmujemy się głównie pozyskiwaniem informacji o osobach zaginionych.
To nie jest bezpieczne, ale trzeba zrozumieć, że jesteśmy w stanie wojny. Myślę, że ta praca to mój obowiązek jako obywatela. Ci ludzie, których szukamy, poszli nas bronić, zaryzykowali i zginęli. Czy nie powinniśmy zaryzykować, żeby sprowadzić ich do domu?
Ile ludzi od 2014 roku do tej pory udało Wam się znaleźć?
– Około dziewięćset osób ekshumowaliśmy.
A ile osób jeszcze nie odnaleziono?
– Szacuję, że jeszcze około tysiąca, choć te dane są różne w różnych bazach.
Czy po stronie kontrolowanej przez Ukrainę mają miejsce jeszcze zaginięcia?
– W tej chwili wojna ma charakter pozycyjny, okopowy. Prawie wszyscy znajdują na swoich pozycjach, nie ma ofensywy ani odwrotu, wszystko jest wyznaczone linią demarkacyjną. Jest tylko trafienie, odłamek, żołnierze umierają w szpitalach albo na miejscu, wtedy po prostu transportuje się ciało.
W latach 2014, 2015 roku zaginęło wiele osób. Szczególnie z batalionów ochotniczych, do których należeli miejscowi, którzy nie byli nigdzie zarejestrowani, dostali broń i bronili swojego miasta, Ukrainy, terytorium, wolności. Zginęli i nikt nie wie, gdzie są.
Kiedy toczą się walki i padają pociski, domy są niszczone, to potem nie wiadomo, gdzie szukać, nie ma nic, tylko gołe pole i kawałki cegieł. Nie wiesz, gdzie to wszystko się podziało, nie pamiętasz, gdzie stało. Ale zawsze bardzo się staraliśmy, przeszukiwaliśmy gruzy, rowy. W naszej grupie jest wielu zawodowych archeologów, są też sanitariusze, saperzy. Mamy wielu ludzi różnych specjalności.
Aleksiej, wykonujecie bardzo trudną pracę. Jak sobie radzicie z obciążeniami psychicznymi, ze stresem?
– Te ciała, poszukiwania, to wszystko jest do wytrzymania. Ale główny ból bierze się stąd, że Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ten człowiek ma rodzinę i wiesz, jak oni będą cierpieć.
Nieważne, po której stronie on walczył. Tutaj matki znajdują ze sobą wspólny język, straciły już najcenniejszą rzecz, jaką miały – swoje dzieci. One znają cenę wojny. Ci ludzie – bliscy krewni, wiedzą, czym jest wojna. Niestety, wielu polityków, urzędników, nie wie, czym ona jest. Nie rozumieją. Dlatego wysyłają tych ludzi z Federacji Rosyjskiej, ochotników, żeby walczyli. Za co, przeciwko czemu?
Mówiłeś wcześniej o trudnościach związanych z pracą na terenie DRL, o tym, że wiele osób stamtąd szuka u Was pomocy. Powtarzasz też często, że chciałbyś wrócić do pracy na terytoriach niekontrolowanych. Jesteście jednak Ukraińcami, mieszkańcami Słowiańska, który od dawna jest pod kontrolą Ukrainy. Front jest sto kilometrów stąd. Jaki jest stosunek osób z DRL do Was? W społeczeństwie ukraińskim, po obu stronach rozgraniczenia, czuć ogromnie dużo napięcia i nieufności.
– Cóż, niektórzy ludzie reagują źle, inni dobrze, ale musimy zrozumieć, że nie całe społeczeństwo jest na froncie. Wiele osób szanuje naszą pracę, właśnie dlatego, że zbieramy, ekshumujemy i przewozimy ludzi niezależnie od tego, gdzie oni walczyli, czy po stronie DRL czy po stronie Ukrainy.
To są ciała zmarłych, a my nie prowadzimy wojny ze zmarłymi. To nie nasze zadanie. Bardzo ważne jest to, aby w tej pracy wszystkie swoje poglądy pozostawić daleko poza tą pracą. My w naszych poszukiwaniach nie możemy się nimi kierować, nie mamy takiego moralnego prawa. W ten sposób moglibyśmy poległemu żołnierzowi zabrać szansę powrotu do domu. Tak, to jest trudne, ale ja po prostu nieustannie staram się stawiać na miejscu drugiego człowieka, wchodzić w jego buty. Postawić się na miejscu tego żołnierza, jego krewnych. Gdybyś szukała swojego dziecka, to jakby to było?
Dlatego szukamy wszystkich, nie jest naszym zadaniem dzielić ich na twoich, moich, naszych, to są wszystko ludzie, mieszkańcy planety Ziemia.
Trudno jest zresztą dokonywać jakiś podziałów, kiedy cały czas widzisz śmierć. To jest bieda jedna dla wszystkich. To jest wojna, to jest śmierć, wszystkim jest źle. Wojna tak naprawdę, wojna ma jedno oblicze – śmierć.
Czasami bardzo trudno jest nie reagować, kiedy jesteś obrażany, kiedy ktoś do ciebie celuje. Musisz być cierpliwy, a to oznacza trzymanie wszystkiego w środku. To bardzo trudne, kiedy emocje są silne, ale trzeba powiedzieć sobie: „uspokój się, zatrzymaj się, czekają na Ciebie zadania”.
Ja chciałbym, żeby ludzie mogli chociaż powiedzieć coś dobrego o mnie później, żeby mój syn się mnie nie wstydził i jego bliscy się nie wstydzili. Owszem, może ktoś będzie nam robił wyrzuty, nienawidził nas, ale ja nie chcę nikogo nienawidzić, nie chcę nienawidzić ludzi. Jestem tym zmęczony.
Źródło: informacja własna ngo.pl