Jarosław Kaczyński: „Jestem zdecydowanym zwolennikiem, żeby to było jedno pytanie, odnoszące się do tego, czy akceptujesz politykę rządu, która odrzuca przymusową relokację nielegalnych imigrantów”.
Prezes partii rządzącej nawet nie próbuje ukrywać, że zamierza wykorzystać najważniejszy instrument demokracji bezpośredniej, aby sobie ułatwić kampanię wyborczą, gdy coraz bardziej realne staje się ryzyko utraty władzy lub konieczności podzielenia się nią z Konfederacją, z którą rządzić się będzie – o ile Konfederacja z zaproszenia do rządzenia w ogóle skorzysta – dużo trudniej niż z obecnymi przystawkami.
Czy jednak fakt upolitycznienia, a właściwie upartyjnienia samego referendum powinien być wystarczającym argumentem za trzymaniem się od niego z daleka i bojkotem? Czy organizacje pozarządowe mogą i powinny się w nie jakoś zaangażować?
Osobiście dostrzegam tu dla nich dużą szansę, która umiejętnie wykorzystana mogłaby odbić pomyślane jako chwyt kampanijny referendum politykom, a przy okazji zmienić nieco sposób debaty o tym, co będzie tego referendum przedmiotem.
Wiele organizacji pozarządowych wszak działa na rzecz uchodźców, imigrantów czy po prostu mniejszości narodowych i etnicznych, powinny być zatem żywo zainteresowane retoryką, jakiej politycy używają, gdy mowa o „obcych” czy choćby „innych”.
Sama nie jestem wcale zwolenniczką przymusowej relokacji kogokolwiek, uważam to za wstęp do poważnych problemów, bo ze zmuszenia kogoś, żeby do nas przyjechał, a nas do przyjęcia go nie może wyjść nic dobrego dla żadnej ze stron. Tak się po prostu nie rozwiązuje problemów społecznych i tak się nie prowadzi polityki migracyjnej.
Jestem jednocześnie zwolenniczką solidarności w ramach struktur, których członkami jesteśmy. Nie tylko dlatego, że solidarność brzmi tak szlachetnie, a szlachetnym być fajnie. Także dlatego, że za chwilę sami możemy jej bardzo potrzebować – wojna w Ukrainie jeszcze się nie skończyła, a nasze moce przerobowe we wspieraniu uchodźczyń i uchodźców wojennych nie są niewyczerpane.
Jak taka solidarność mogłaby wyglądać – o tym powinniśmy rozmawiać, a nie odrzucać z góry samą jej zasadność. Ale nie o tym chciałam…
Przepisy o referendum krajowym dopuszczają do formalnego udziału w kampanii referendalnej każde stowarzyszenie, fundację czy inną „organizację społeczną”, która działa co najmniej rok i „prowadzi działalność związaną z przedmiotem referendum, a działalność ta mieści się̨ w zakresie jej celów statutowych”.
Jestem w stanie z głowy wymienić nazwy kilkunastu organizacji, które taki warunek bez problemu spełniają i mogłyby wziąć udział w kampanii referendalnej prowadzonej w publicznej radiofonii i telewizji na takich samych zasadach, jak partie polityczne.
Oznacza to, że publiczne media będą miały obowiązek nieodpłatnego emitowania dostarczonych przez te organizacje audycji referendalnych, albo udostępnienia im studia wraz z realizatorem do nagrania takiej audycji. Również nieodpłatnie.
Mogę więc sobie wyobrazić, że przy odpowiedniej mobilizacji organizacji spełniających niewygórowane kryteria formalne takich pozarządowych podmiotów uprawnionych do udziału w kampanii referendalnej mogłoby być więcej niż wszystkich partyjnych razem wziętych. A ponieważ czas antenowy przysługujący uprawnionym dzieli się po równo między wszystkich, głos organizacji pozarządowych ignorowanych w tym (i większości innych) temacie miałby szansę wreszcie zostać usłyszany. Ograniczając przy okazji udział w ogólnym czasie antenowym tych, którzy umieją tylko szczuć i straszyć, bo z kalkulacji im wyszło, że tym się wygrywa wybory.
Znam wiele organizacji, które mają ogromne doświadczenie nie tylko we wspieraniu uchodźczyń i uchodźców wojennych z Ukrainy w ciągu ostatniego roku, ale także organizacji, które od lat konsekwentnie, systematycznie i bardzo mądrze wspierają integrację migrantek i migrantów z różnych części świata, także z krajów muzułmańskich. Chciałabym w przerwach między audycjami, w których politycy kolejnych partii będą się licytować na to, kto nienawidzi muzułmańskich uchodźców bardziej, można było posłuchać księdza Mieczysława Puzewicza z lubelskiego Centrum Wolontariatu, opowiadającego o jego modelu integracji uchodźców „Domy nadziei”, Ewy Kozdraj ze Stowarzyszenia dla Ziemi, oprowadzającej po sklepie charytatywnym, w którym można kupić ubrania upcyklingowane przez uchodźczynie, czy Marinę Hulię z nieformalnej inicjatywy Dzieci z Dworca Brześć, opowiadającą o tym, jak muzułmańskie uchodźczynie z Czeczenii wraz ze swoimi dziećmi dbają o godną jesień życia zapomnianych przez świat staruszek z domu seniora w Radości.
Jako sektor pozarządowy mamy dziesiątki opowieści o świecie, w którym możliwe jest to, co politykom nawet do głowy nie przyjdzie.
W tych coraz bardziej ponurych czasach marzy mi się, żeby wreszcie znalazła się przestrzeń także dla dającej nadzieję narracji.
Jeśli referendum ma się odbyć 15 października, termin na zgłoszenia podmiotów chcących brać udział w kampanii referendalnej upływa na początku września (40 dni przed). Jest jeszcze sporo czasu, żeby rozważyć i dobrze zaplanować pokrzyżowanie planów politykom karmiących się społecznymi podziałami.
Drugiej takiej okazji do zmuszenia mediów publicznych do pokazania nas swoim widzom nie będzie.
To co, damy radę?
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.
Źródło: informacja własna ngo.pl