Konferencja NIW. Rocznica z pompą, ale bez konkretów
Dwa dni, blisko 100 uczestników i uczestniczek debat i paneli, dwie debaty plenarne i 16 paneli tematycznych, a także wieczorna Gala. Narodowy Instytut Wolności świętował swoje pierwsze urodziny konferencją z udziałem organizacji. Konkretów padło niewiele, choć kilku zaskoczeń nie zabrakło.
– Bardzo się cieszę, że na sali są przedstawiciele bardzo różnych organizacji, z bardzo różnych miejsc w kraju, że w naszej dyskusji będą mogli uczestniczyć przedstawiciele tak różnorodnych środowisk – mówił Wojciech Kaczmarczyk, dyrektor Narodowego Instytutu Wolności, otwierając urodzinową konferencję „Społeczeństwo obywatelskie oparte na wartościach”.
Wśród sukcesów Instytutu w pierwszym roku działania wymienił między innymi program grantowy w ramach Funduszu Inicjatyw Obywatelskich oraz fakt, że 70% przekazanych w ramach niego środków trafiło do małych organizacji, z mniejszych środowisk, a także takich, które dotąd nie dostawały pieniędzy z FIO. Wskazał także na rozwijanie idei grantów instytucjonalnych, która ma być kontynuowana w kolejnym roku, a także na skierowaną do organizacji kampanię informacyjną o RODO. Kaczmarczyk zapowiedział, że „w najbliższym czasie” czeka nas uruchomienie czterech kolejnych konkursów w ramach FIO, a już w ciągu najbliższych tygodni rozpocznie się cykl 40 spotkań edukacyjno-informacyjnych poświęconych zmianom w FIO. – Chcemy docierać z informacją o naszych programach w różne miejsca Polski w taki sposób, żeby wiedza o możliwościach aplikowania była powszechna – mówił.
Gliński: „Organizacje pełnią funkcję kontrolną tylko wtedy, gdy u władzy jest PiS”
Po Kaczmarczyku głos zabrał Piotr Gliński, wicepremier i przewodniczący powstałego wraz z NIW-em Komitetu ds. Pożytku Publicznego. – Demokracja musi opierać się na żywym, aktywnym społeczeństwie obywatelskim, które musi wypełniać swoje funkcje. Wszystkie one są równie ważne – mówił, wymieniając choćby funkcję artykułowania wartości i interesów, strażniczą, kontrolną, realizowania potrzeb społecznych oraz funkcję ostrzegania przed zagrożeniami. Dodał, że państwo musi o tak rozumiane społeczeństwo obywatelskie dbać, tworzyć mu ramy funkcjonowania oraz je wspierać, zwłaszcza – w ocenie Glińskiego – obecnie, gdy jesteśmy młodą demokracją.
Jednym z ważnych zadań społeczeństwa obywatelskiego jest według niego również dbałość o możliwość debaty o różnicach aksjologicznych. – Społeczeństwo obywatelskie musi dyskutować o wartościach, inaczej nie będzie w stanie dbać o dobro publiczne – oceniał wicepremier. – Brak wartości i relatywizm są niebezpieczne dla każdej wspólnoty politycznej, bo powodują chaos, rozbicie więzi społecznych, dezintegrację i zamieszanie, z którego można łatwo skorzystać, jeżeli chce się narzucić komuś swoją hierarchię wartości czy kogoś zmanipulować – przestrzegał.
– Stan polskiego społeczeństwa obywatelskiego na tle społeczeństw europejskich nie jest najlepszy – ocenił Gliński, jako dowody na potwierdzenie tej tezy wskazując między innymi niski poziom kapitału społecznego, zaufania, małą skalę zorganizowania trzeciego sektora (czyli małą liczbą stowarzyszeń i fundacji), dysproporcje, w tym finansowe, w samym sektorze oraz zjawisko grantozy. – Profesjonalizm to rzecz dobra, ale w każdym ruchu społecznym czy obywatelskim potrzebna jest odpowiednia proporcja między profesjonalizmem i zorganizowaniem a spontanicznością i żywiołowością. Grantoza często zabija ten drugi element – wskazywał.
Za kolejny znaczący deficyt polskich organizacji społecznych Gliński uznał niewystarczające w jego ocenie spełnianie przez nie funkcji kontrolnej wobec władzy. Powtórzył przy tym tezę, że inaczej dzieje się tylko wtedy, gdy do władzy dochodzi Prawo i Sprawiedliwość. – Wtedy funkcja kontrolna organizacji jest realizowana w dobry sposób, co jest pozytywne – mówił. Jako przykład podał, dość zaskakująco, temat smogu. – Nie przypominam sobie szczególnego wzmożenia funkcji kontrolnej w tej sprawie przed 2015 rokiem, natomiast, faktycznie, od końca 2015 roku ta funkcja kontrolna jest wypełniana – oceniał.
Komentarz odredakcyjny: Tezy Piotra Glińskiego w tej kwestii wydają nam się przynajmniej kontrowersyjne i nie całkiem sprawiedliwe. Dobrym przykładem – nie jedynym i pierwszym z brzegu – działań organizacji kontrolujących władzę inną niż ta z PiS-u może być akcja organizacji strażniczych domagających się ujawnienia ekspertyz przygotowanych dla prezydenta Bronisława Komorowskiego na temat likwidacji OFE. Szczególnie łatwo udowodnić zaś, że aktywiści i aktywistki zajmują się tematem smogu znacznie dłużej niż tylko przez ostatnie trzy lata, nie odpuszczając w tej sprawie również – a może zwłaszcza – w wielkich miastach, w których od lat rządzą władze reprezentujące inne formacje niż PiS. Problem zdaje się polegać raczej na tym, że przez wiele lat niemal wszystkie siły polityczne, niezależnie od tego, czy były u władzy, czy w opozycji, bagatelizowały ostrzeżenia organizacji oraz działaczy i działaczek. O komentarz do tych słów poprosiliśmy już aktywistów zajmujących się tą tematyką.
Gliński: „Ustawa o Kołach Gospodyń Wiejskich jest niezgodna z Konstytucją”
Gliński wskazywał również na problem braku dostępu do środków publicznych dla wielu organizacji i inicjatyw obywatelskich – zwłaszcza tych mniejszych i z małych miejscowości. Ocenił, że reformy wprowadzane przez obecny rząd mają temu przeciwdziałać. Jako potwierdzenie poważnego traktowania tych spraw przez władzę wskazał podniesienie rangi ciała zajmującego się tworzeniem ram dla społeczeństwa obywatelskiego, czyli powstanie Komitetu ds. Pożytku Publicznego, a także stworzenie NIW-u, który jest w ocenie wicepremiera „nową jakością operacyjną”.
W tym kontekście ciekawym wątkiem jest temat ustawy o Kołach Gospodyń Wiejskich. Wojciech Kaczmarczyk, sekretarz Komitetu, przyznawał w wywiadzie dla NGO.pl, że Kds.PP nie zajmował się tą sprawą (podobnie jak, przynajmniej szczegółowo, kilkoma innymi, takimi jak Fundusz Azylu, Migracji i Integracji czy zmianom w Funduszu Sprawiedliwości).
Gliński podczas konferencji poinformował, że już trwają prace nad nowelizacją ustawy o KGW, która – dodajmy – weszła w życie dokładnie w dniu wystąpienia wicepremiera. – Walczyłem na Radzie Ministrów o to, żeby zrezygnować z zapisu o tym, że w jednej gminie może funkcjonować tylko jedno Koło, gdyż jest on niezgodny z polską Konstytucją.
– Czasami tak bywa, że, nawet będąc wicepremierem, nie uda się czegoś przewalczyć, jeśli ktoś chce szybko wprowadzić jakąś nowelizację. Poprawimy to jednak, jest wiele dobrych pomysłów dotyczących nowelizacji tej ustawy – zapowiadał.
Czy władza chce się dzielić odpowiedzialnością?
W pierwszej debacie plenarnej podczas konferencji podjęty został temat „Społeczeństwa obywatelskiego odpowiedzialnego za państwo”. Jej moderator, Krzysztof Balon, były przewodniczący Rady Działalności Pożytku Publicznego, rozpoczął od refleksji, czy tak słabe społeczeństwo obywatelskie, jak to przedstawił Gliński, jest w ogóle w stanie wziąć na siebie podobną odpowiedzialność. Sam Balon nie zgodził się z diagnozą wicepremiera, oceniając, że społeczeństwo obywatelskie w Polsce jest „relatywnie silne”. Następnie zapytał, czy klasyczne uprawianie polityki oraz klasycznie rozumiana klasa polityczna wystarczą jako fundamenty nowoczesnego organizmu państwowego w XXI wieku. Z pytaniem mierzyła się profesor Ewa Leś z Uniwersytetu Warszawskiego. Tłumaczyła, że nastawienie władz publicznych po 1989 roku zmierzało do osłabienia kontroli społecznej nad władzą – co niezamierzenie może być ciekawym komentarzem do tez stawianych przez ministra Glińskiego.
– Władza niekontrolowana przez instytucje obywatelskie ograniczyła prawa społeczne obywateli – przekonywała. – Nowoczesne rządzenie sferą publiczną nie może pozostawać w gestii jedynie władzy publicznej, gdyż żadna instytucja, ani publiczna, ani rynkowa, nie dysponuje ani dostateczną wiedzą, ani dostatecznym potencjałem, ani władzą – argumentowała na rzecz udziału społeczeństwa obywatelskiego w tworzeniu „hierarchii form rozwojowych i instrumentów ich realizacji”.
Przekonywała także, że jednym z powodów niskiego udziału obywateli i obywatelek w życiu politycznym i społecznym jest ich wykluczenie ekonomiczne.
– Ograniczanie praw społecznych obywateli doprowadziło zarówno do regresu obywatelstwa politycznego, jak i regresu obywatelstwa społecznego, który to regres wyraża się choćby w warunkach zatrudnienia, dużej skali pracy prekaryjnej, wysokim ryzyku ubóstwa czy niemożności zaspokojenia najbardziej podstawowych potrzeb – przekonywała profesor Leś.
Gdzie indziej przyczynę zbyt małej aktywności społecznej Polek i Polaków widzi Tymoteusz Zych z Konfederacji Inicjatyw Pozarządowych Rzeczpospolitej oraz Ordo Iuris. Przekonywał on, że problemem jest „myślenie o organizacjach społecznych, które nazywamy organizacjami trzeciego sektora, jako tworzących coś odrębnego od porządku codziennego życia obywateli i ich rzeczywistych aspiracji”. – To problem rozpowszechnionej narracji redukującej wartości sektora obywatelskiego do wąskiego katalogu, który niekoniecznie odpowiadał pluralizmowi wartości wszystkich Polaków. To prowadzi do alienacji sektora – przekonywał.
Bartosz Pilitowski z Fundacji Court Watch przypomniał, że w czasie wojen religijnych w XVI wieku „politykiem” określano kogoś, kto potrafił znaleźć punkt porozumienia między zwaśnionymi stronami, kogoś, kto starał się zapobiegać wojnie. Taki obraz polityki przeciwstawia się bardziej rozpowszechnionemu rozumieniu aktywności politycznej sprowadzającej się do zdobywaniu władzy. Cezary Miżejewski z Ogólnopolskiego Związku Rewizyjnego Spółdzielni Socjalnych zastanawiał się zaś, czy obecny rząd rzeczywiście chciałby przekazać część odpowiedzialności za państwo społeczeństwu obywatelskiemu.
– Zapowiedzi zmiany myślenia w sferze pożytku publicznego są bardzo imponujące. Pytam jednak, czy rząd rzeczywiście jest na tyle śmiały, żeby dokonać tych korekt, które spowodują konieczność podzielenia się władzą. To bardzo trudne niezależnie od tego, kto rządzi, a gdy rządzi ktoś, kto myśli o silnym państwie, jest to tym trudniejsze – wskazywał.
„Obywatele są przekonani, że nie będą równo traktowani”
Rozważania te sprowadziły debatę na bliższy organizacjom teren wykorzystania środków publicznych w ich działalności. Miżejewski przypomniał w tym kontekście dwa fakty. Po pierwsze, organizacje społeczne korzystają ze środków publicznych, ale mają bardzo ograniczony udział w decydowaniu o tym, na co zostaną one przekazane. Po drugie, pula środków, w ramach której działają, jest nadal bardzo mała: samorządy przeznaczają około 2 miliardy złotych na zadania zlecane organizacjom, podczas gdy w ramach zamówień publicznych na usługi publiczne samorządy wydają 20 miliardów. Z takimi środkami (oraz ich niezmiennym od lat poziomem) – w opinii działacza – sektor nie będzie się rozrastał, pozostanie w „rezerwacie”. Tę tendencję ma wspierać również traktowanie organizacji jako wykonawcy usług publicznych, ale działającego na nierównych na przykład wobec biznesu prawach. – Mówi się, że władza publiczna „wspiera” organizacje. W efekcie jest tak, że kiedy kupuję u przedsiębiorcy usługę opiekuńczą, to kupuję usługę. A kiedy to samo kupuję od organizacji, to ją „wspieram”. Co więcej, przedsiębiorcy zapłaci się za jego koszty plus rozsądny zysk, a ja dostanę w najlepszym razie 90% kosztów. To pułapka, w którą wpadliśmy – wskazywał Miżejewski.
Kontynuując wątek kierowania środków publicznych do organizacji, Bartosz Pilitowski zachęcał do zapoznania się z raportem przedstawiony na „małym OFIP-ie”. To opis 42 przypadków znaczącego naruszania w okresie 2015-2017 przez władzę centralną zasad pomocniczości i partnerstwa we współpracy z organizacjami pozarządowymi.
– W naszych głowach rodzi się przekonanie, że te środki są dla kogoś konkretnego. Obywatele są przekonani, że nie będą równo traktowani – tłumaczył Pilitowski, wskazując na wagę takich spraw jak równy dostęp do funduszy, sprawiedliwość proceduralna czy równe traktowanie. – Obawiam się, że pozostawienie pytań z raportu bez odpowiedzi spowoduje, że dużo osób zrezygnuje z ubiegania się o środki i realizacji swoich pomysłów. Stracimy mnóstwo świetnych pomysłów – ostrzegał.
Przestrzegał także przed zbyt łatwym chwaleniem rozwiązań mających wspierać nowe i małe organizacje. – To fantastyczna rzecz. Ale ma też drugą stronę. Powoduje na przykład nagły wysyp organizacji kontrolnych. Bo jeżeli wprowadzamy w konkursie punkty bonusowe za bycie nową organizacją, to możemy być pewni, że pomysłowi ludzie pozakładają nowe organizacje, żeby je dostać – wskazywał. – Zastanówmy się, które z tych rozwiązań faktycznie służą wyrównywaniu szans, a które generują cwaniactwo.
W tym kontekście ucieszył się, że nowe programy są tworzone również z myślą o organizacjach posiadających już dorobek i doświadczenie.
„Musimy myśleć o nadchodzących konfliktach”
O pieniądzach mówił również Tymoteusz Zych. Widzi on przyszłość organizacji pozarządowych w dywersyfikacji źródeł finansowania. Szczególne nadzieje pokłada w filantropii prywatnej, wskazując za wzór mechanizmy, które napędzają trzeci sektor w Stanach Zjednoczonych.
Na zakończenie debaty Pilitowski zachęcił do patrzenia na potrzeby państwa i społeczeństwa w perspektywie kilkudziesięciu. Przekonywał, że to, co wiemy o zagrożeniach związanych choćby ze zmianami klimatycznymi, powinno nas skłonić do myślenia w całkiem nowych kategoriach.
– Jest rzeczą niepodlegającą dyskusji, że klimat na naszej planecie się zmieni. Na terytorium naszego kraju, które będzie jeszcze zdatne do życia, napłynie tak ogromna ilość ludzi z innych obszarów, że nasze instytucje i normy społeczne sobie nie dadzą z tym rady – przekonywał. – Musimy przejść od myślenia o konfliktach na jeden rok czy dwa lata, do refleksji o problemach, które nas czekają za 20 i 120 lat. I już teraz budować potencjał do radzenia sobie z nimi. Nie może to być tylko potencjał aparatu państwowego.
O odpowiedzialności organizacji przypominał w podsumowaniu także Miżejewski. W jego wizji społecznicy, którzy chcą brać udział w decydowaniu (na przykład o tym, na co wydawać publiczne pieniądze, czy szerzej o politykach publicznych), muszą też być gotowi dzielić odpowiedzialność z władzami publicznymi.
Przysłuchując się debacie, można było spojrzeć na ten aspekt jeszcze szerzej: społeczeństwo obywatelskie już teraz jest współodpowiedzialne za (jak założono w tytule debaty) państwo, będzie (pytanie: kiedy?) współodpowiedzialne za podejmowane wspólnie z władzami decyzje, a powinno być także odpowiedzialne za przygotowanie nas na całkiem nowe dramatyczne wyzwania najbliższych kilkudziesięciu lat.
Czy misja męczy organizacje?
W drugiej debacie plenarnej udział wzięli ostatecznie wyłącznie zagraniczni goście, chociaż wśród uczestników anonsowany był także Wojciech Kolarski, minister w Kancelarii Prezydenta RP. W debacie pod dość abstrakcyjnym tytułem „Europejska wspólnota ducha aksjologiczną podstawą kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego” padło wiele ciekawych uwag teoretycznych, możliwych do odsłuchania w języku angielskim na profilu Narodowego Instytutu Wolności w mediach społecznościowych.
Tematyka konkretnych problemów organizacji społecznych była w tej dyskusji wyraźnie na drugim planie. Alda Sebre z Fundacji Integracji Społecznej na Łotwie wskazywała, że kluczowe w sferze współpracy organizacji z administracją jest zdolność do reagowania na konkretne sytuacje, dialog z organizacjami, praktykowanie partycypacji i demokracji w działaniu, a także wspieranie inkluzywności społecznej oraz praw człowieka, zwłaszcza w tak trudnych obszarach jak migracje, wsparcie uchodźców czy prawa osób LGBT. Jednocześnie, w opinii Sebre, dobrze zorganizowane społeczeństwo obywatelskie musi wiedzieć, czego chce od państwa i wyraźnie artykułować swoje oczekiwania.
Mads Roke Clausen z Narodowej Rady do spraw Wolontariatu w Danii wskazywał na wagę dbałości o spójność społeczną, zgodę na różnice zdań, a także dawanie realnego wpływu obywatelom i obywatelkom na to, co się dzieje w kraju. Przekonywał, że kluczowa w tym aspekcie jest odpowiednia kultura organizacyjna i współpracy. David Szabo z Fundacji Szazadveg opowiadał zaś o bolączkach organizacji na Węgrzech, które są bardzo podobne do diagnozowanych w Polsce problemów – działanie od projektu do projektu, problem z utrzymaniem misji oraz zmęczenie brakiem efektów i rezultatów działań.
W tym kontekście głos z sali zabrała Agnieszka Deja, działaczka społeczna, członkini zarządu oraz pracownica organizacji pozarządowych, która na pytanie o zmęczenie misją, odpowiedziała, że tym, co męczy, nie jest misja, która daje siłę do działania, ale nadmiar pracy, wynikający również z konieczności „boksowania się” z NIW-em poprzez zgłaszanie kolejnych uwag do regulaminów i programów, które są później ignorowane. Przekonywała, że sektor męczą i wypalają właśnie warunki pracy oraz problemy we współpracy z administracją.
Panel: Finansowanie sektora organizacji obywatelskich
Już na wstępie dyskusji jej moderator, Piotr Trudnowski z Klubu Jagiellońskiego, wyraził radość, że uczestniczą w niej osoby spoza Warszawy, co uznał za szczególnie w ważne w kontekście dysproporcji w środowisku organizacji.
Wśród tematów poruszanych przez panelistów jednym z kluczowych było to, co mogą zrobić same organizacje, by w większym stopniu zdywersyfikować źródła swoich przychodów. Robert Kawałko z Polskiego Instytutu Filantropii wskazywał, że słabość filantropii ma swoje źródło między innymi w niskim poziomie zaufania społecznego. – Jeśli się tylko szkoli rybaków, gdy nie ma ryb, to trudno o efekty – mówił, przekonując, że choć rozwijanie kompetencji fundraiserskich nie wystarczy, to również jest niezbędne. Zachęcał do stosowania na początek prostych mechanizmów, takich jak widoczny na stronie internetowej przycisk prowadzący do informacji o możliwości wsparcia organizacji. – Menedżerowie polskich organizacji sprawiają często wrażenie, jakby oczekiwali, że to się samo zrobi. Że ludzie sami wpadną na genialny pomysł, żeby ich wesprzeć, że odczytają z chmury numer konta, na który mają wpłacić darowiznę, albo że sami wymyślą sobie stanowisko pracy fundraisera i jeszcze będą wiedzieć, kiedy przyjść na rozmowę kwalifikacyjną. Takie cuda się nie dzieją. Dopóki nie poprosimy, dopóty nie dostaniemy – apelował.
Na konieczność dobrej pracy z emocjami, jeśli chce się osiągać sukcesy w fundraisingu, wskazywał natomiast Filip Gołębiewski z Instytutu Dyskursu i Dialogu. – Emocje są kluczowe – mówił. – Jedni chcą mówić o danych statystycznych, że warto, że trzeba, że to cel słuszny, ale tak naprawdę wystarczy czasem jedno zdjęcie, które do żywego nas uderzy – dodawał. Wtórował mu Przemysław Jaśkiewicz z KIPR-u, który ostrzegał, że „zawsze przegrywamy z chorymi dziećmi i hospicjami”. Na uwagę, że rosną przychody z darowizn czy 1 procenta, które notują organizacje zajmujące się również na przykład prawami człowieka czy obroną demokracji, paneliści zwrócili uwagę, że mechanizm jest podobny i też odbywa się w sferze emocji i bardzo żywego w społeczeństwie konfliktu politycznego.
Uczestnicy dyskusji ocenili też kilka konkretnych inicjatyw. Jaśkiewicz sprzeciwił się ograniczaniu finansowania organizacji z innych krajów Unii Europejskiej, Gołębiewski generalnie pozytywnie oceniał przygotowany przez NIW Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich i dzielił się pozytywnymi doświadczeniami z Funduszami Norweskimi w edycji, gdy ich operatorem była Fundacja Batorego. W tym kontekście Jaśkiewicz przekonywał, że zbyt duża ich część trafiła do organizacji spoza „Polski powiatowej” i że finansowanie otrzymało zbyt wiele inicjatyw „ideologicznych”.
Panel: Reforma systemu zlecania zadań publicznych
Czy istnieje potrzeba znowelizowania Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie? Tym pytaniem rozpoczął panel prowadzący go Artur Gluziński. Szybko okazało się jednak, że reforma systemu zlecania zadań wykracza poza zmianę Ustawy. Odniesień do jej konkretnych – złych lub dobrych – zapisów było w efekcie niewiele.
Argumenty za zmianą systemu są artykułowane od lat. Michał Guć, wiceprezydent Gdyni, określił, że to „temat z brodą”. Jak trudne dla organizacji (niekoniecznie małej) jest stosowanie się do funkcjonujących teraz procedur zlecania zadań – w szczególności do ich rozliczania – opowiadała Ilona Gosiewska ze Stowarzyszenia Odra-Niemen. – Każda zmiana to rozwój – zachęcała do pracy nad ustawą.
Paneliści docenili rolę, jaką odegrała Ustawa o działalności pożytku publicznego. Przypomniał o tym Piotr Drygała z samorządu Dąbrowy Górniczej. Przed zmianą, którą w 2003 roku zainicjowała ustawa pożytkowa, temat współpracy i zlecania zadań przez samorząd organizacjom znany był tylko samorządowym prymusom. Dzięki ustawie mamy dziś o czym dyskutować. Wiemy, że tryb konkursowy jest w wielu sytuacjach przeszkodą. W trakcie dyskusji dowiedzieliśmy się jednak, jak trudne jest szukanie alternatywy.
Reforma systemu zlecania zadań często sprowadzana jest do magicznego hasła „rozliczenia za rezultaty” (lub ryczałtowego). Jednak zmiana ma poważniejszy wymiar niż ten sprowadzający się do rozważań, czy pokazywać urzędnikom (czy też nie pokazywać) listę faktur. Trzeba stworzyć mechanizmy wyboru – selekcji organizacji, wymyśleć, w jaki sposób (jeśli nie w konkursie) wskazać dobrego i odpowiedzialnego realizatora zadania. Pracować nad standardami, bez których przy działaniach na przykład na rzecz osób z niepełnosprawnościami czy bezrobotnych, przekazywanie zadań jest dla administracji (a przede wszystkim dla adresatów działań) ryzykowne. Trzeba pamiętać, że w centrum myślenia o zlecaniu musi być zadanie, a nie to, kto będzie jego wykonawcą – przypominał Krzysztof Balon ze Wspólnoty Roboczej Związków Organizacji Socjalnych.
Wśród panelistów przeważała opinia, że zmiany nie powinny być rewolucyjne – to powinna być raczej ewolucja, poprawianie, uzupełnianie przepisów o nowe elementy (na przykład partnerstwo publiczno-społeczne). Należy też uszanować dokonania poprzedników, nie niszczyć tego, co udało się wypracować.
Czy organizacje i samorząd będą gotowe na takie zmiany? Przedstawiciele organizacji potwierdzają, że tak. Po stronie samorządu trudno o podobnie jednoznaczną deklarację. Jednak Michał Guć stawia sprawę inaczej. Nie jest tak ważne, na ile samorząd będzie gotowy – jeśli przepisy będą jasne i klarowne, nie będą stwarzały pułapek i trudności w interpretacji, to poradzą sobie za nimi zarówno NGO, jak i lokalne władze.
Panel: Instytucjonalne wzmocnienie dialogu obywatelskiego
Co wpływa na stan dialogu obywatelskiego w Polsce: instytucje czy ludzie? I to, i to, a także stan relacji społecznych. W opinii Marka Rymszy z Kancelarii Prezydenta RP konflikt, który obecnie obserwujemy, stan napięcia społecznego kształtuje to, jak debatujemy – ale jest też szansą rozwoju debaty. W takim stanie znalezienie rozwiązania konkretnego problemu w otwartej dyskusji różnych zainteresowanych stron pokaże, że dialog jest możliwy i skuteczny.
W opinii przedstawiciela Prezydenta mamy dobrze rozwinięty system konsultacji. Rzadko jednak przekłada się to na poczucie wpływu uczestników procesu. Decyzja ostatecznie należy do tych, którzy ogłaszają konsultacje. Jak szukać lepszej formuły dialogu? Odpowiedzią nie są instytucje. Dialog kształtuje życie, dialog „staje się”, kiedy się go prowadzi, należy więc szukać formuły choćby „po omacku”.
Od pojęcia konfliktu wyszedł również Wojciech Misztal z Uniwersytetu Warszawskiego. Opisał dialog obywatelski jako jego łagodną formę. Jest przekonany, że powinniśmy szukać polskiej formuły dialogu. Wzór francuski przedstawiony podczas panelu przez Carole Couvert, Wiceprezydent Gospodarczej, Społecznej i Środowiskowej Rady Republiki Francuskiej, może być dla nas inspiracją, jednak nie jest powiedziane, że wzory zagraniczne sprawdzą się w naszym kraju.
Z pewnością dialogi na różnych poziomach – lokalnym i centralnym – różnią się od siebie i wymagają rozdzielenia, odrębnego spojrzenia, oceny, odrębnych mechanizmów i instytucji. W tym lokalnym często brak jest zaangażowania obywateli, zauważał Andrzej Rybus-Tołłoczko z Konwentu Wojewódzkich Rad Działalności Pożytku Publicznego. Brak też informacji zwrotnej (na obu poziomach), czyli tłumaczenia, dlaczego jedne argumenty zostały przyjęte, a inne nie. Rozwiązaniem tych problemów mogłoby być debatowanie nie o konkretnych dokumentach (na przykład gotowym projekcie aktu prawnego), ale o sposobie rozwiązania jakiegoś problemu. To daje zarazem poczucie współdecydowania, jak i niemal automatyczną informację zwrotną.
– Dialogu nie ma. Mówimy od siebie, a nie do siebie – ocenił Witold Zakrzewski, podczas rundy głosów z sali.
Prowadząca panel Agnieszka Rymsza deklarowała kontynuację prac nad Radą Dialogu Obywatelskiego (w ramach zespołu ekspertów działającego przy Pełnomocniku Rządu ds. Społeczeństwa Obywatelskiego).
Panel: Rola organizacji obywatelskich w rozwoju lokalnym
Panel rozpoczął się od prowokacyjnej refleksji prowadzącego, Wojciecha Jachimowicza, Przewodniczącego Rady Narodowego Instytutu Wolności. – Czy nie za dużo na tej konferencji rozmawiamy o pieniądzach? – zastanawiał się Jachimowicz. Przyznał, że podczas „wykładów” czuł się jak w banku, gdzie „fruwają pieniądze”. Przypomniał o słowie „społecznik”, znajdującym się w preambule ustawy o NIW-CRSO. Zaznaczył, że NGO kreują bardzo mocno rzeczywistość lokalną, jednak często powstaje przy tym konflikt z władzą.
Dla Ewy Gałki ze Stowarzyszenia PISOP takie sytuacje, jak opisane przez prowadzącego (konfliktu i niechęci lokalnych władz), to rzadkość. Jej doświadczenie wskazuje na otwartość samorządów, wręcz oczekiwanie na wyjście do nich z ofertą, pomocą, doświadczeniami i podejściem III sektora. W wielu miejscach bez organizacji nic by się nie działo.
Do pieniędzy wracał Karol Gutsze. Jeśli mówimy o usługach społecznych, to jest oczywiste, że się pojawiają. I z pewnością nie jest ich za dużo. Natomiast jeśli chodzi o inicjatywy oddolne, to rzeczywiście finanse mogą zejść na dalszy plan. Jednak oba wymiary działania NGO – świadczenie usług i inicjowanie – to równoprawne obszary aktywności organizacji. Nie ma co liczyć, że społecznicy za dobrą pracę nie będą chcieli pieniędzy – byliby frajerami i psuliby rynek pracy, tłumaczył Karol Gutsze.
W lokalnych społecznościach ważną rolę odgrywają też grupy nieformalne. Potrafią one działać skutecznie w ramach funduszy sołeckich, inicjatywy lokalnej czy też w ramach innych sposobów współpracy z samorządem. Często tacy społecznicy, czy też mówiąc mniej górnolotnie, osoby chcące po prostu coś zrobić dla swoich sąsiadów i okolicy, wykazują wyraźną niechęć do formalizowania swojej aktywności. Zakładanie organizacji postrzegają jako niepotrzebne ograniczenie – konieczność rozliczeń, papierologię. O tym strachu lokalnych aktywistów mówił Stefan Kołucki z NIW. W ten sposób podczas jednego z zamykających urodziny NIW paneli wrócił częsty na konferencji motyw – barier w działaniu organizacji, symbolizowanych przez procedury konkursowe i dławiące społeczną energię obciążenia pojawiające się wraz ze środkami publicznymi.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.