Dobro wspólne, dwa lata NIW i odwieczne problemy trzeciego sektora
29 listopada 2019 roku Narodowy Instytut Wolności świętował podczas konferencji dwulecie swojej pracy. Z czterema programami i planami kolejnych wchodzi w trzecią dekadę XXI wieku, próbując zdefiniować podstawowe dla społeczeństwa zagadnienia takie jak dobro wspólne czy sposób przekazywania NGO środków publicznych.
Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ma 2 lata. Konferencję z tej okazji otworzył dyrektor NIW, Wojciech Kaczmarczyk.
Jakim dorobkiem pochwalił się Instytut? To 4 programy (Fundusz Inicjatyw Obywatelskich, Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich, Program Harcerski i Korpus Solidarności), 10 przeprowadzonych konkursów, prawie 1000 wspartych projektów oraz 261 milionów złotych przyznanych organizacjom pozarządowym. Należy do tego dodać jeszcze Akademię NIW, czyli działania szkoleniowe w internecie, ale też mobilny zespół, często wyruszający z warsztatami w Polskę.
Aktywność to dobro
W głównej części uroczystości – debacie plenarnej „Troska o dobro wspólne w podzielonym społeczeństwie” – wzięli udział: Piotr Gliński (wicepremier, Przewodniczący Komitetu ds. Pożytku Publicznego), Kuba Wygnański (Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”), Paweł Kurtyka (Fundacja im. Janusza Kurtyki), ksiądz Zenon Myszk (Dzieło Kolpinga), Ilona Gosiewska (Stowarzyszenie Odra-Niemen), Barbara Fedyszak-Radziejowska (socjolog, Doradczyni Prezydenta RP).
Debatę rozpoczął wicepremier Piotr Gliński. Zaczął od podziękowania społecznikom, bez których, w przekonaniu Prezesa Komitetu ds. Pożytku Publicznego, nie powstałby Instytut Wolności. Następnie opisał, co wydarzyło się w ostatnich latach: podkreślił, że w jego ocenie po raz pierwszy w tak krótkim czasie udało się zrobić tyle dla społeczeństwa obywatelskiego. Wymienił Komitet Pożytku Publicznego, stworzenie możliwości ubiegania się przez NGO o granty instytucjonalne (w ramach programów NIW) oraz przeznaczenie części tak zwanych środków z hazardu na wsparcie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego (Fundusz Wspierania Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego).
Minister kultury stwierdził, że każdy aktywny obywatel ma udział w tworzeniu dobra wspólnego, bo sam aktywizm to już przejaw troski o nie. Wicepremier zauważył, że aktywizm wzrasta, kiedy Prawo i Sprawiedliwość dochodzi do władzy. W jego ocenie organizacje są wtedy szczególnie aktywne w zakresie kontroli. Tego rodzaju aktywności sprzyja też podział w społeczeństwie. Wynika z tego, że podział nie zagraża dobru wspólnemu.
Demokracja ma jednak swoje procedury i należy je szanować. Aktywność zmierzająca do ich zanegowania nie jest już, w opinii Piotra Glińskiego, troską o dobro wspólne. Wicepremier tłumaczył, że odmowa akceptacji wyniku wyborczego to stawanie po stronie anarchii, a nie demokracji.
Skąd ten konflikt?
Dobro wspólne dla Kuby Wygnańskiego ze Stoczni jest czymś dynamicznym. Jest wynikiem umowy społecznej, kontraktu, ale też wynikiem ciągłego umawiania się. Samej aktywności nam nie braknie, ale czy automatycznie przekłada się to na dobro wspólne?
– Jesteśmy świetnie zaprogramowani do kategorii JA-MY, ale bardzo słabo do kategorii MY-ONI – konstatował Wygnański.
Każda ze stron fabrykuje wrogość, rywalizację, zauważał Wygnański. Przyznał, że ma z tym poważny kłopot – nie wie, jak udało się rozkręcić taki konflikt w społeczeństwie monoetnicznym i monowyznaniowym.
Prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznych nawiązał też do aktualnych wydarzeń w Warszawie i całej Polsce. – Zawiedliśmy dzieci – przyznał, mając na myśli swoje pokolenie i odbywające się w dniu konferencji manifestacje Młodzieżowego Strajku Klimatycznego.
Kuba Wygnański, jako jedyny z panelistów, nie miał możliwości spuentowania własnej wypowiedzi. Prowadząca panel dla pozostałych gości była znacznie bardziej wyrozumiała – mogli dokończyć wywód, nawet jeśli przekraczali czas.
Dobro wspólne we wspólnym działaniu
Paweł Kurtyka z Fundacji Janusza Kurtyki wierzy, że dobro wspólne istnieje i jest w jakimś sensie obiektywne, ponieważ mamy jako wspólnota obiektywne interesy. Poszczególne grupy będą występowały z rożnymi interesami i te będą ważone. Szale wagi, na której mierzymy dobro wspólne, powinny być równomiernie porozkładane. Potrzebne są do tego takie instytucje jak Narodowy Instytut Wolności, który jest dobrym strażnikiem tej wagi.
Chyba bardziej na podziałach niż na definicji dobra wspólnego koncentrowała się w swoim wystąpieniu Barbara Fedyszak-Radziejowska. Mówiła o podziałach asymetrycznych: rządzący-rządzeni, pracodawcy-pracownicy, biedni-bogaci, miasto-wieś. Skupiła się na tym ostatnim, gdzie asymetria przejawia się oczywiście ze szkodą dla wsi. Są jednak momenty, kiedy Polacy wiedzą intuicyjnie, co jest dobrem wspólnym i przeciwdziałają asymetrii podziałów. Fedyszak-Radziejowska opisała dwa momenty, kiedy o tak postrzegane dobro zabiegano. W obu (okres pierwszej Solidarności i wejście Polski do UE) występowało ogromne zagrożenie interesów wsi i w obu udało się, dzięki działaniom obywatelskim, zawalczyć z dobrym skutkiem o interes słabszej grupy.
Dla Ilony Gosiewskiej dobro wspólne to dobro swojej grupy przełożone na dobro wspólnoty. Prezes Stowarzyszenia Odra-Niemen odnajduje dobro wspólne w działaniu na rzecz całego społeczeństwa bez względu na różnice. W każdej aktywności można znaleźć zbiór wspólny, nawet bardzo mały, który połączy w działaniu ludzi o odległych poglądach i postawach.
Ksiądz Zenon Myszk tłumaczył, że bez rozważenia, jak rozumiemy człowieka, nie będziemy w stanie zdefiniować dobra wspólnego. Z pewnością dobro wspólne to nie jest gwiazdka z nieba, rozumiana jako granty, o które powinniśmy się bić.
Panel: Kierunek zmian w systemie realizacji zadań publicznych
Obowiązkowy temat wszystkich większych ogólnosektorowych spotkań omawiali podczas dwulecia NIW Justyna Ochędzan (Wielkopolska Rada Koordynacyjna Związek Organizacji Pozarządowych), Andrzej Rybus-Tołłoczko (Konwent Wojewódzkich Rad Działalności Pożytku Publicznego), Jerzy Boczoń (Fundacja RC), Łukasz Waszak (Centrum Promocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS) i Anna Tworz (Urząd Marszałkowski Województwa Podkarpackiego).
Jeśli postulaty dyskutantów będą kiedyś zrealizowane, zapomnimy o tytułowych zadaniach i ich realizacji. W 2003 roku sami na siebie zastawiliśmy pułapkę. Przypomniał o tym Jerzy Boczoń. Wtedy w ustawie o działalności pożytku zapisaliśmy procedury zlecania zadań, bo nie chcieliśmy, żeby administracja dawała NGO środki „po uważaniu”. Teraz te same procedury nas cisną, krępują i frustrują.
W debacie o przekazywaniu przez administrację środków do organizacji króluje więc nie od dziś hasło „uproszczenie”. Ale Andrzej Rybus-Tołłoczko boi się tego słowa (nie jest precyzyjne i w gruncie rzeczy każdy inaczej je rozumie). W zamian proponuje bardziej konkretne określenie: „odformalizowanie”. Postulowane uproszczenia-odformalizowania dotyczą głównie etapów już po przyznaniu wsparcia. Mniej jest natomiast rozmowy o samej zasadzie rozdziału środków, tak jakby nie było już potrzeby konkurowania o finanse, a pieniądze dla każdej bez wyjątku organizacji czekały tylko w samorządach i ministerstwach.
Formułowane na tym spotkaniu (i nie tylko – w ogóle w ostatnim okresie) pomysły mają być lekiem przede wszystkim na gehennę rozliczania i sprawozdawania działań organizacji pozarządowych. Stąd postulaty rozliczania ryczałtowego, „prawdziwego” rozliczania za rezultaty, niezaglądania we wkłady własne NGO, wreszcie wspierania oddolnych działań organizacji zamiast zlecania im zadań.
Zupełne przeformułowanie zasad udzielania wsparcia organizacjom to przedsięwzięcie poważne i długofalowe. Co można zrobić w krótkiej perspektywie? Precyzyjne postulaty przedstawił Łukasz Waszak: tryb uproszczony z art. 19a dla zadań o większym budżecie (na przykład do 50 tysięcy), przywrócenie samorządom swobody wyboru między trybem z ustawy o pożytku a trybem zamówień publicznych oraz umożliwienie prowadzenia sponsoringu (działań reklamowych dla sponsorów) w ramach działalności odpłatnej pożytku.
Panel: Jak badać trzeci sektor?
Czy trzeci sektor da się zbadać? Na to pytanie próbowali odpowiedzieć uczestnicy i uczestniczki panelu „Jak badać trzeci sektor?”: profesor Ewa Leś (Narodowa Rada Rozwoju, Uniwersytet Warszawski, Rada NIW-CRSO), Marta Gumkowska (Stowarzyszenie Klon/Jawor), Jan Herbst (Pracownia Badań i Innowacji Społecznych Stocznia), Tomasz Sekuła (Urząd Statystyczny, Kraków) oraz prowadzący – doktor Marcin Zarzecki (Polska Fundacja Narodowa, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego).
– Badania można i trzeba prowadzić. I są one prowadzone od ponad 30 lat – przypomniała profesor Ewa Leś, zwracając uwagę na to, że wielowymiarowość i zróżnicowanie organizacji społecznych wpływa na trudności w pomiarze ich wkładu w rozwój społeczny, publiczny i polityczny. A badania są potrzebne, ponieważ organizacje społeczeństwa obywatelskiego są wciąż niewidoczne dla dużej części społeczeństwa. Badania są potrzebne, aby rozwijać inicjatywy istniejące i inicjować nowe.
Przy tej okazji profesor Ewa Leś zgłosiła postulat powołania grupy zadaniowej, złożonej z badaczy trzeciego sektora i praktyków, którzy by zidentyfikowali obszary niezbadane (z różnych przyczyn), należące do „szarej strefy empirycznej”, a równocześnie ważne dla rozwoju społecznego. Jednocześnie zdaniem profesor Leś konieczne jest stworzenie funduszu badawczego na rzecz trzeciego sektora.
– Pytań badawczych jest sporo, ale bez rozwiązania systemowego w postaci funduszu trudno będzie realizować nasze cele – mówiła.
Jan Herbst i Marta Gumkowska podkreślali wagę użyteczności badań.
– Różni aktorzy zaangażowani w badania różnie definiują to, co jest dla nich ważne – mówił Herbst. – Zagadnienia istotne dla dużych instytucji (na przykład statystyki publicznej) są ważne dla nich, ale nie dla samych organizacji. One mają wiele praktycznych pytań, na które nie znajdują odpowiedzi w wynikach badań. A jednak ciężar gromadzenia danych spada właśnie na NGO. Kiedy efekt nie dostarcza nam niczego, co może być nam potrzebne, wywołuje to frustrację, cynizm i dezynwolturę.
– Obecnie w Stowarzyszeniu Klon/Jawor jesteśmy w trakcie takiego namysłu: jak to robić inaczej, lepiej, aby dane były maksymalnie użyteczne dla sektora, dla samorządów, a za pośrednictwem mediów – dla obywateli – dodała Marta Gumkowska. Jej zdaniem korzystanie z badań nie jest obowiązkiem organizacji, ale to badacze odpowiadają za to, aby dane – zebrane od NGO – oddać organizacjom w sposób dla nich zrozumiały.
– Recepcja badań, zainteresowanie obywateli naszą pracą jest funkcją tego, jaka jest rola podmiotów obywatelskich w państwie – uzupełniała profesor Leś. – Dopóki ta rola jest tylko służebna, dopóki podmioty obywatelskie nie zostaną w sposób zinstytucjonalizowany włączone jako dostarczyciele i recenzenci polityk publicznych, tak długo zainteresowania naszymi badaniami nie będzie.
Tomasz Sekuła z Urzędu Statystycznego w Krakowie (który co dwa lata prowadzi duże badania sektora non-profit w Polsce – SOF) podkreślił, że statystyka publiczna ma rolę służebną. I chociaż od 10 lat systematycznie rozszerza zakres badań dotyczących społeczeństwa obywatelskiego, nie na wszystkie pytania i potrzeby jest w stanie odpowiedzieć. Jednocześnie jednak zadeklarował otwartość na propozycje płynące ze strony trzeciego sektora. Zgłosił także postulat, aby powołać zespół międzyresortowy, który by przyczynił się do ograniczenia obowiązków sprawozdawczych organizacji – aby na przykład nie musiały dublować danych przesyłanych do ministerstw, do Narodowego Instytutu Wolności czy do urzędów skarbowych.
Panel: Plany rozwoju instytucji dialogu obywatelskiego w Polsce
Chociaż tytuł panelu prowadzonego przez Macieja Kunysza ze Stowarzyszenia Ekoskop brzmiał „Plany rozwoju instytucji dialogu obywatelskiego w Polsce”, o samych planach było bardzo mało. Dyskutanci skupili się głównie na aktualnym stanie dialogu obywatelskiego.
– Dialogu nie ma – stwierdziła Mirosława Widurek z Rady Działalności Pożytku Publicznego, dodając, że gminne rady pożytku stają się maszynkami do przepychania uchwał. – Gminne rady pożytku zmierzają w bardzo złym kierunku, zabijają inwencję organizacji, sprowadzają role rady do urzędniczenia.
– Rada Działalności Pożytku Publicznego ma swoje ramy prawne i kompetencje i w tych ramach prowadzi swój dialog – podkreślał z kolei Wojciech Jachimowicz, współprzewodniczący RDPP. Zgodził się jednak z krytyczną oceną dialogu w samorządach: – Samorządy to zamknięty świat, który nie życzy sobie, aby był recenzowany.
Jego zdaniem władze samorządowe nie są skłonne do dialogu, ponieważ nie boją się referendów odwoławczych.
– Na 24 referenda odwoławcze tylko dwa były skuteczne. W reszcie przypadków frekwencja była za niska. Drobna zmiana w ustawie rozwiązałaby ten problem. Mielibyśmy wtedy prawdziwe święto demokracji – mówił współprzewodniczący RDPP, który przyszłość dialogu widzi w 514 radach młodzieżowych.
To dzięki aktywności młodych ludzi zaangażowanych właśnie w powstawanie tych rad (które nie są obligatoryjne na poziomie samorządu) możliwe było powołanie Rady Dialogu z Młodym Pokoleniem, o której mówił Piotr Wasilewski, jej współprzewodniczący.
– Entuzjazm jest, jeśli jest poczucie sprawczości – podkreślał, dodając, że ukonstytuowanie Rady w ustawie o działalności pożytku publicznego było innowacyjne na skalę europejską.
Profesor Wojciech Misztal z Uniwersytetu Warszawskiego nieco bardziej optymistycznie ocenił sytuację.
– Dialog jest. Często zrywany, manipulowany, ale jest. Rozumienie dialogu obywatelskiego jest intuicyjne, ponieważ w żadnym akcie prawnym nie zostało ono zdefiniowane – mówił. – Dialog obywatelski jest odzwierciedleniem stanu demokracji. Aby był, musi być zapewniona autonomia sfery publicznej jako przestrzeni wolnej dyskusji obywateli z władzą i między sobą. A na razie sfera publiczna jest zdominowana przez sferę polityczną. Dlatego organizacje są postrzegane jako konkurencja do stanowisk politycznych. Nie dialogujemy, bo nie umiemy, a nie umiemy, bo nie dialogujemy. Ale wychodzimy z tego.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.