„Zmieńmy świadomość, skoordynujmy działania państwa i zacznijmy zapewniać osobom bezdomnym mieszkania, a za parę lat zobaczymy efekty”
– Bezdomność nie jest świadomym wyborem. To wypadkowa wielu problemów życiowych powiązanych z brakiem oparcia społecznego w rodzinie, przyjaciołach i instytucjach. Jeśli chcemy, by ludzie przestali zamarzać na polskich ulicach lub spędzać długie lata w noclegowniach, musimy zmienić nasze podejście – mówi Jakub Wilczek z Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności.
Ignacy Dudkiewicz: – Kolejna zima za nami. Znowu tragiczna?
Jakub Wilczek, Ogólnopolska Federacja na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności: – Owszem, choć nie bardziej niż poprzednie. Póki co nie mamy jeszcze całościowych danych, ale wiemy, że – jak co roku – znów kilkadziesiąt osób zamarzło na ulicy.
To, że nie jest gorzej, to powód do radości?
– Będziemy się cieszyć, kiedy w zimie nie zamarznie ani jedna osoba w kryzysie bezdomności. Dopóki nie jesteśmy w stanie tego zagwarantować, nie ma się co przesadnie radować tym, że zamarzało 58, a nie 60 osób. Każda taka liczba jest zbyt duża.
Tyle tylko, że skoro kończy się zima, to skończy się też zainteresowanie osobami w kryzysie bezdomności.
– To rzeczywiście norma, że zainteresowanie ich problemami wzrasta w okolicach listopada, przy okazji pierwszych przymrozków, ożywa falowo, gdy pojawiają się kolejne liczby dotyczące skali zamarznięć, a wiosną znika.
Inaczej to jednak wygląda, jeśli chodzi o kręgi ministerialne.
To znaczy?
– Od trzech lat wdrażamy dużą reformę systemu pomocy osobom bezdomnych. Zainteresowanie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej problemem bezdomności jest od tego czasu zdecydowanie wyższe.
I nie sezonowe?
– Co roku Minister wydaje przed rozpoczęciem zimy odezwę o zwiększenie uwagi na potrzeby osób pozostających bez schronienia. Ministerstwo zachęca wtedy na przykład do dzwonienia na numery alarmowe, gdy widzimy osoby bezdomne na ulicy przy minusowej temperaturze.
Ale bezdomnością jako problemem systemowym Ministerstwo zajmuje się regularnie.
Powiedział pan, że to zainteresowanie jest wyższe od trzech lat. Czyli od zmiany władzy.
– Precyzyjniej rzecz ujmując: od uchwalenia sporej nowelizacji Ustawy o pomocy społecznej latem 2015 roku, czyli jeszcze w poprzedniej kadencji. Wcielanie w życie zapisów nowelizacji – która czekała jeszcze rok, zanim zaczęła obowiązywać – rzeczywiście nałożyło się na zmianę polityczną. I od tego czasu Ministerstwo zajmuje się problemem znacznie intensywniej, niż miało to miejsce wcześniej.
Reforma idzie w słusznym kierunku?
– Zasadniczo tak. Wprowadziła definicje określonych placówek oraz dała ministrowi prerogatywę do wyznaczenia standardów ich funkcjonowania. W ten sposób zmierzamy do profesjonalizacji pomocy osobom bezdomnym. A także do zwiększenia nacisku na odpowiedzialność gmin za zapewnienie im wsparcia oraz dobrą współpracę z organizacjami społecznymi je świadczącymi.
Nowelizacja umacnia jednak dominację placówek zbiorowego zamieszkania – czyli noclegowni i schronisk – jako podstawowego wsparcia dla osób w kryzysie bezdomności. To podstawowe zastrzeżenie do tej reformy.
Nie brakuje również drobnych mankamentów, które skutkują dużymi problemami. Reforma zmieniła choćby zasady prowadzenia tak zwanego „rejestru wojewody”. To dość szczegółowa sprawa…
Proszę opowiedzieć.
– Dotąd wojewoda prowadził rejestr placówek, w których udzielane jest schronienie osobom bezdomnym. Od zeszłego roku prowadzi rejestr nie placówek, lecz gmin, kontrolując, w jaki sposób zabezpieczają możliwość udzielenia wsparcia osobom bez dachu nad głową.
To dobre rozwiązanie, bo zmusza gminy – które dotąd nie zajmowały się tym problemem – by jakieś schronienie dla osób bezdomnych przygotowały…
Wyczuwam, że zaraz padnie: „ale”…
– Z drugiej strony prowadzi to do wielu problemów proceduralnych. W Polsce jest wiele wiejskich gmin, które nie mają zbyt wiele wspólnego z bezdomnością. Pojawia się dylemat. Czy rzeczywiście każda gmina powinna być gotowa na to, że być może kiedyś pojawi się na jej terenie osoba bezdomna i będzie szukać schronienia? Czy to jednak nie jest marnotrawienie publicznych pieniędzy – wieloletnie płacenie komuś za gotowość udzielenia takiego wsparcia, zabezpieczenie schronienia, z którego prawdopodobnie nikt nigdy nie skorzysta?
Nie brakuje więc spraw, które należy uporządkować. Ale już dziś pojawiają się głosy, że nowelizacja – wraz z idącymi za nią standardami – wprowadziła przeregulowanie naszej branży.
Dużym problemem okazał się również zakaz udzielania pomocy w schroniskach osobom niezdolnym do samodzielnej obsługi.
– To problem nie proceduralny, lecz wynikający z braku koordynacji działań MRPiPS i Ministerstwa Zdrowia. Do schronisk trafiają często osoby po leczeniu szpitalnym, które wymagają zmiany opatrunków, są niesamodzielne czy potrzebują rehabilitacji. Zdarza się też, że ktoś traci samodzielność na skutek złego stanu zdrowia już w schronisku. Wciąż spotkać się można z sytuacją, gdy do schronisk są przywożone osoby, które nie są w stanie się poruszać i są wnoszone do placówki na noszach.
Z jednej strony mamy twardy zapis mówiący, że do zwykłych schronisk nie można ich przyjmować, z drugiej – zimę i konkretnego człowieka, który nie ma się gdzie podziać.
Jak z tego koła wybrnąć?
– Takie osoby powinny otrzymywać wsparcie w Domach Pomocy Społecznej lub Zakładach Opiekuńczo-Leczniczych. Tyle tylko, że w miejsc w jednych i drugich nie ma. Co więcej, osoby bezdomne znajdują się na końcu kolejki do tych placówek, bo gmina musi w całości pokrywać koszty ich pobytu.
Po długotrwałych negocjacjach udało się wypracować formułę schronisk z usługami opiekuńczymi. Taka placówka musi mieć odpowiednią kadrę, spełniać wyższe standardy związane z opieką nad osobami ze szczególnymi potrzebami. Tyle tylko, że zabrakło czasu na dostosowanie się do nich. Specjalistycznych schronisk jest więc bardzo mało, a osób, które potrzebując ich wsparcia – dużo.
Czyli to koło bez wyjścia? Państwo wprowadza kolejne regulacje i standardy, jednocześnie ani nie dając środków gminom i organizacjom, żeby możliwe było ich spełnienie, ani nie rozbudowując systemu alternatywnej opieki – DPS-ów i ZOL-ów?
– Można tak to ująć.
W ramach ministerialnego programu „Pokonać bezdomność” został ogłoszony dodatkowy konkurs na kwotę 15 milionów złotych – w całości przeznaczonych na dostosowanie placówek do nowych standardów. W ramach tych pieniędzy nie można jednak dostosować schroniska do potrzeb osób niesamodzielnych, bo byłoby to powołanie nowej placówki, a nie unowocześnianie już istniejącej. Kolejne koło.
Słowem: brakuje koordynacji działań państwa.
– Tak. Dlatego jako Federacja wystąpiliśmy do premiera Mateusza Morawieckiego z apelem o uruchomienie działań mających na celu rozwiązanie problemu bezdomności na poziomie całego rządu, a nie tylko jednego ministerstwa.
Niezbędne jest stworzenie rządowej strategii w tej sprawie oraz powołanie osoby lub instytucji, która koordynowałaby działania różnych resortów.
Bo wiele działań związanych z rozwiązywaniem problemu bezdomności jest poza kompetencjami MRPiPS. A współpraca horyzontalna między ministerstwami w Polsce kuleje.
Nie tylko w sprawie bezdomności…
– Ale przy niej widać to szczególnie wyraźnie. Niezałatwiony jest problem zapewnienia dostępu do opieki zdrowotnej i rehabilitacji poszpitalnej osób w kryzysie bezdomności, za co odpowiada resort zdrowia. Narodowy Program Mieszkaniowy – znajdujący się w gestii Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju – wprost mówi, że podstawą rozwiązywania problemu bezdomności są noclegownie i schroniska, a nie (co wydawałoby się oczywiste) mieszkania. Ministerstwo Sprawiedliwości odpowiada za kwestię zajęć komorniczych, a Ministerstwo Spraw Wewnętrznych za kwestie meldunkowe. Ministerstwo Rozwoju koordynuje też wykorzystanie środków unijnych, z których moglibyśmy finansować innowacyjne, alternatywne dla schronisk, sposoby działania.
Bez skoordynowania tego wszystkiego się nie obejdzie.
Co wam odpowiedziano?
– Że będzie nadal tak, jak jest. Kancelaria Premiera odesłała nasze pismo do MRPiPS, które w odpowiedzi przyznało, że wiele działań skierowanych do osób w kryzysie bezdomności jest poza obszarem ich kompetencji, ale jednocześnie KPRM nakazał mu dalej działać w ramach swoich obowiązków, współpracując z innymi resortami w trybie roboczym.
Czyli nic się nie zmieniło.
O większą koordynację działań państwa w tej sprawie apelował również Rzecznik Praw Obywatelskich w 2015 roku. Z tym samym skutkiem.
– Adam Bodnar kierował swój apel do premier Beaty Szydło. Uznaliśmy, że warto spróbować jeszcze raz, skoro premier się zmienił.
Macie sojuszników w administracji publicznej?
– Sojusznikiem nie tyle nawet naszym, co po prostu osób bezdomnych, jest z pewnością właśnie Rzecznik Praw Obywatelskich, który walczy o respektowanie ich praw.
Widzę jednak także znaczną poprawę w relacjach z resortem polityki społecznej. Nie jesteśmy z nim na barykadzie. Nawet jeśli się nie zgadzamy, to rozmawiamy o problemach i staramy się je wspólnie rozwiązywać.
A z innymi ministerstwami?
– Współpraca jest mniej regularna, ale się odbywa. Rozmawiamy choćby z Ministerstwem Inwestycji i Rozwoju. Jest już pierwsza jaskółka zmian – został ogłoszony konkurs na partnerstwa międzynarodowe, które miałyby wprowadzać także w Polsce rozwiązania mieszkaniowe korzystające z doświadczeń innych krajów europejskich. Mam nadzieję, że w połowie roku zaczniemy je wcielać w życie.
Rozmowy z resortem zdrowia są trudniejsze, ale nie ustajemy w próbach. Bardzo nam zależy na rozwiązaniu tych kluczowych problemów, o których rozmawialiśmy.
Parlamentarzyści? Są zainteresowani sprawami bezdomności?
– Boję się powiedzieć po prostu: „nie”. Kiedy pojawiła się nowelizacja Ustawy o pomocy społecznej, mocno z nimi współpracowaliśmy, bo ówczesne Ministerstwo nas zaskoczyło – zaproponowało rozwiązania, o których w ogóle nie było mowy, nie dając możliwości ich skonsultowania.
Ale w codziennej pracy nie mamy kontaktu z parlamentarzystami. Inicjatywa zmian znajduje się po stronie Ministerstwa.
Na portalu NGO.pl prowadzimy obecnie debatę o tym, jak działać i załatwiać konkretne sprawy w czasach politycznego duopolu. Czy sprawy bezdomności ten problem w ogóle dotyczy?
– Nie. Bezdomność nie jest tematem partyjnym – żadna siła nie uczyniła go hasłem na swoich sztandarach. Gdyby tak się stało, byłoby trudniej.
To sprawa, w której panuje ponadpartyjna obojętność ze strony partii oraz ponadpartyjna gotowość do – lepszej lub gorszej, ale jednak – współpracy ze strony rządu.
Czy brak zainteresowania osobami w kryzysie bezdomności wynika z tego, że nie są one po prostu zbyt aktywną grupą nacisku i ważnym elementem elektoratu?
– Po części pewnie tak, ale takie ujęcie sprawy byłoby niesprawiedliwe wobec parlamentarzystów. Jako środowisko też być może ponosimy część odpowiedzialności za tę obojętność, bo nie dość mocno dopominamy się o zainteresowanie. A problem jest dramatyczny, ale jednocześnie nie jest monstrualnych rozmiarów. To jednocześnie tylko i aż 30-40 tysięcy osób. Każda z nich przeżywa tragedię, ale w skali kraju nie są to wielkie liczby – bezdomność ginie w masie innych problemów społecznych.
Chcemy jednak bardziej zainteresować polityków problemami osób bezdomnych. Będziemy zachęcać kandydatów do Parlamentu Europejskiego do złożenia deklaracji, że będą o prawach osób w kryzysie bezdomności pamiętać. Choć już w 2015 roku wysłaliśmy do wszystkich ogólnopolskich komitetów kilka kluczowych pytań w sprawie polityki wobec bezdomności…
Z jakim efektem?
– Odpowiedział nam jeden komitet. Dlatego tym razem chcemy uderzać bezpośrednio do kandydatów. Spróbujemy innej metody.
Może potrzebna jest większa presja społeczna na zajmowanie się tą sprawą przez polityków?
– Do tego potrzeba byłoby zmiany świadomości w samym społeczeństwie.
Dostrzega ją pan?
– Na pewno zmienia się podejście w środowisku osób zajmujących się bezdomnością. W ciągu kilkunastu lat odeszliśmy od nacisku na „przechowywanie” problemu w stronę jego rozwiązywania. Ale w społeczeństwie zmiany są bardzo powolne. Wciąż jego większość jest przekonana, że osoby bezdomne są same sobie winne oraz że tylko piją i żebrzą. To dramat. I brakuje nam kanałów, którymi moglibyśmy dotrzeć do ludzi z innym przekazem.
Jakim?
– Że bezdomność jest w pewnym sensie chorobą, a nie kwestią świadomego wyboru. To wypadkowa wielu problemów życiowych powiązanych z brakiem oparcia społecznego w rodzinie, przyjaciołach i instytucjach. Owszem – często połączona z uzależnieniem. Ale ono najczęściej jest reakcją na problemy, a nie przyczyną bezdomności.
Gdybyśmy byli w stanie przekonać społeczeństwo do takiego myślenia, większa byłaby jego przychylność dla poszanowania praw osób bezdomnych, dla organizacji im pomagających oraz dla udzielania im wsparcia mieszkaniowego.
Dziś, gdy mieszkanie jest dobrem rzadkim i przywilejem, a nie prawem, to osoby bezdomne – skoro ponoć „same chciały tak żyć” – znajdują się naturalnie na końcu kolejki po dach nad głową.
Czy pewną, nawet jeśli niewielką, jaskółką wiosny w tej sprawie nie jest rozwój w różnych miastach oddolnych ruchów bezpośredniej pomocy osobom w kryzysie bezdomności na ulicach – jak Wspólnota Sant’Egidio czy „Zupa na…”?
– Mam ogromny szacunek dla wszystkich, którzy to robią. Ale nie wiem, czy dziś takich osób jest więcej, niż było choćby w latach 90. Być może. Na pewno jednak takie inicjatywy są lepiej widoczne, co jest ogromnie ważne. Cieszę się, że są w stanie przebić się do szerszego odbiorcy – choćby przez media społecznościowe – i pozyskiwać darczyńców. To duża sprawa.
Nie zmniejsza to jednak potrzeby działań systemowych. Powiedział pan kilka razy o innowacyjnych rozwiązaniach…
– Owszem, chociaż innowacyjnych na skalę Polski, a nie świata. Dziś już nie odwołuję się do przykładów Europy Zachodniej czy Skandynawii, bo zawsze usłyszę…
…że to bogate społeczeństwa, które mogą sobie na to pozwolić.
– Tak. Ale już nie tylko Finowie, którzy osiągnęli mistrzostwo świata w przejściu z pomocy opartej na schroniskach do pomocy mieszkaniowej, ale także na przykład Czesi wprost promują rozwiązania oparte na z naszego punktu widzenia wciąż rewolucyjnej zasadzie „housing first”, czyli „najpierw mieszkanie”. Od dekady rozmawiamy o niej w Polsce, ale nikt jej nigdy nie wdrażał, bo podobno u nas „nie da się tego zrobić”. Na pewno potrzeba do tego koordynacji. Ale inne kraje to po prostu robią i dostarczają nam coraz więcej dowodów na to, że to działa.
Na czym polega ta metoda?
– Na uznaniu, że placówki zbiorowego zamieszkania powinny pełnić funkcję jedynie interwencyjną, a nie być podstawą udzielanego wsparcia. W Polsce stale rośnie długość pozostawania w bezdomności. A to wprost wynika z tego, że nie mają gdzie się podziać, nie mają szans na mieszkanie, więc po kilka czy kilkanaście lat mieszkają w placówkach.
Taki model powstał w latach 90., gdy kolejne ekipy rządzące w ogóle nie zajmowały się coraz bardziej palącym i coraz większym problemem bezdomności, więc organizacje charytatywne zaczęły robić to, co były w tamtym czasie w stanie – zapewniać dach nad głową i wyżywienie. To oczywiście ważne, ale nie może wystarczyć.
Ale przecież dziś w wielu schroniskach prowadzona jest praca socjalna, powoli pojawiają się mieszkania treningowe…
– Chodzi o paradygmat. Funkcjonowanie w schronisku niestety uzależnia od pomocy. Im dłużej ktoś mieszka w placówce, nawet przy wytężonej pracy socjalnej, tym trudniej będzie mu później odnaleźć się w społeczeństwie, bo często nie będzie potrafił mieszkać sam, samodzielne robić zakupów, załatwiać swoich spraw i tak dalej.
W Polsce osoba bezdomna trafia do noclegowni, później do schroniska i od razu staje przed ogromnymi z jej punktu widzenia wymaganiami – musi od razu zacząć sobie radzić ze swoimi problemami w strukturalnych warunkach, które tego nie ułatwiają. A dopiero na końcu, gdzieś daleko, majaczy nagroda w postaci mieszkania, które jest w Polsce bardzo trudno osiągalne. Osoby bezdomne często z tej drabinki spadają.
W Finlandii dostrzeżono to dawno temu i w ciągu dwudziestu lat całkowicie zmieniono podejście. Finowie zaczynają od dania osobie bezdomnej mieszkania, w którym zaczyna się z nią intensywną pracę, dopasowując wsparcie do jej indywidualnych potrzeb. Ale prawo do mieszkania nie jest warunkowane postępami w rozwiązywaniu problemów. W tym czasie liczba osób bezdomnych oraz długość epizodów bezdomności w Finlandii drastycznie spadła.
Czyli jednak da się.
– Da się. Pracujmy nad świadomością społeczną, skoordynujmy działania państwa i zdecydujmy się zapewniać osobom bezdomnym mieszkania, a za jakiś czas zobaczymy efekty. I być może za parę lat na pańskie pytanie o tragiczne konsekwencje zimy będę mógł szczerze powiedzieć, że jest już lepiej.
Jakub Wilczek – pracownik Schroniska dla Bezdomnych Mężczyzn Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Zabrzu, współzałożyciel i prezes Ogólnopolskiej Federacji na rzecz Rozwiązywania Problemu Bezdomności, członek Rady Naczelnej Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, wiceprezes przedstawiciel Polski w Komitecie Administracyjnym FEANTSA (Europejskiej Federacji Organizacji Krajowych Pracujących z Osobami Bezdomnymi), członek Komisji Ekspertów ds. Przeciwdziałania Bezdomności przy Rzeczniku Praw Obywatelskich.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.