Smolar: „Lęk nie sprzyja demokracji. Ale pogarda dla tych, którzy się boją, jest głęboko antydemokratyczna”
– Tendencje antydemokratyczne występują nie tylko w obozie władzy czy w grupach ją popierających, ale także wśród żarliwych demokratów. Elementarnym składnikiem demokracji jest to, że jeden człowiek ma jeden głos. Traktowanie z pogardą dużej części społeczeństwa w istocie oznacza, że chce się utrwalić atmosferę wojny domowej. Oraz że nie chce się wygrać wyborów – mówi Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego. Z okazji 30-lecia jej istnienia rozmawiamy o globalnych trendach, priorytetach Fundacji, atakach na nią, o tym, kto przyjmuje zaproszenie na jej wydarzenia oraz o marzeniach.
Ignacy Dudkiewicz, NGO.pl: – O czym pan marzy?
Aleksander Smolar, Prezes Fundacji Batorego: – To bardzo osobiste pytanie, jeżeli chce się na nie szczerze odpowiedzieć. A o sobie nie mówię – z rzadkimi wyjątkami – w wywiadach prasowych. Mówię o świecie, Polsce, środowiskach, siłach, procesach. Ale nie o własnych marzeniach. To nie są pojęcia, przy pomocy których organizuję mój świat.
A jakich pojęć pan do tego używa?
– W życiu zawodowym i społecznym stosuję raczej kategorię obowiązku, którą uważam za bardzo ważną. Mam złudzenia, że mogę jakoś wpływać na świat, więc czuję się w obowiązku to robić. A w sferze osobistej myślę po prostu o szczęśliwym życiu. Nie mam wielkich oczekiwań. Mam wspaniałą rodzinę w wielu krajach, służę za łącznik między jej różnymi częściami.
Staram się łączyć chaotyczny tryb życia zawodowego i publicznego z utrzymywaniem ładu i porządku w życiu osobistym i rodzinnym. Staram się dbać o poczucie dobrze wypełnionego życia i czynić to, co uważam za ważne.
A marzenia? Osobistych – pewnie z racji wieku – nie mam zbyt wiele.
A mniej osobistych?
– Całe życie próbowałem łączyć dwie przestrzenie. Już od czasów szkolnych moim marzeniem była praca akademicka. Z drugiej strony moją pasją jest zaangażowanie publiczne. Od dzieciństwa chciałem mieć wpływ na rzeczywistość.
Niestety, te dwie pasje – praca akademicka i polityka – zawsze wchodziły ze sobą w konflikt.
Udawało się je godzić?
– W kulawy sposób próbowałem to robić.
Karierę akademicką zaczynałem na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego. Później zostałem wyrzucony, trafiłem do więzienia, w końcu wyjechałem. Od tej chwili pracowałem naukowo głównie we Francji, w bardzo szacownej instytucji – Krajowym Centrum Badań Naukowych, odpowiedniku Polskiej Akademii Nauk. Moim szefem był Raymond Aron – wielki socjolog i filozof, jedna z najwybitniejszych postaci refleksji intelektualnej drugiej połowy XX wieku.
Równocześnie angażowałem się w sprawy krajowe. Wraz z żoną, z bratem i jego żoną oraz z przyjaciółmi wydawaliśmy pismo „Aneks”. Pomagaliśmy opozycyjnym środowiskom i działaczom w Polsce. Większość osób skupionych wokół „Aneksu” to byli ludzie z akademii. Byliśmy zakorzenieni, mieliśmy dobre kontakty w społeczeństwach, w których żyliśmy, nie byliśmy emigracją wyizolowaną.
Również niewyizolowaną z życia politycznego Francji.
– Miałem bardzo rozbudowane kontakty polityczne na najwyższym szczeblu. Stosunkowo niedawno był w Polsce z wizytą – jeszcze jako premier – Manuel Valls. Powiedział, że odegrałem istotną rolę w jego życiu. Kompletnie mnie to zaskoczyło, bo byłem przekonany, że się nie znamy. Okazało się, że dla niego – człowieka znacznie ode mnie młodszego – sprawa „Solidarności” była pierwszym istotnym zaangażowaniem w sprawy publiczne. A wówczas we Francji byłem – oczywiście niejedynym – reprezentantem sprawy polskiej, wypowiadałem się w mediach, kontaktowałem z partiami politycznymi.
Również wtedy byłem w sytuacji konfliktu. Działalność akademicka była dla mnie ogromnie ważna. Co więcej, miałem przywilej funkcjonowania w grupie skupionej wokół Arona, która była wówczas być może najciekawszym środowiskiem intelektualnym w Europie. Miałem poczucie, że marnuję szanse z tym związane, bo bardzo dużo czasu poświęcałem na często niewdzięczne zajęcia związane z polskimi obowiązkami.
Do dzisiaj pozostaję w tym rozdarciu między pisaniem, myśleniem i czytaniem a działaniem i zajmowaniem się sprawami publicznymi.
Być może realizacja mojego wielkiego marzenia, jakim było połączenia dwóch wielkich pasji, było po prostu niemożliwe.
„Kaczyński już nie przyjdzie. Ale ludzie z jego otoczenia przychodzą”
A Fundacja Batorego ma marzenia?
– Metaforycznie rzecz ujmując – bo Fundacja jako instytucja uczuć nie ma – tak. I nie zmieniają się one od początku jej istnienia. Celem Fundacji Batorego jest sprzyjanie rozwojowi instytucji demokratycznych w Polsce.
To szerokie sformułowanie.
– Zatem konkretniej.
Pomagamy rozwijać się społeczeństwu obywatelskiemu. Udzielamy wsparcia organizacjom – mniejszym i większym – zwłaszcza wtedy, gdy pojawiają się nowe, istotne wyzwania, a organizacje na nie odpowiadające nie mają odpowiednich środków do działania.
Tak było na przełomie lat 80. i 90., ale tak było również później, gdy wspieraliśmy rodzące się organizacje ruchu kobiecego, ekologicznego czy mniejszości seksualnych.
Po drugie, wielką wagę przykładaliśmy i przykładamy do szerzenia kultury demokratycznej. Wydawaliśmy książki, organizujemy debaty, publikowaliśmy raporty. Ostatnio – chcąc uczcić 30-lecie Fundacji oraz wolnej Polski nie tylko rautem – zorganizowaliśmy trzy konferencje. Jedną z nich zatytułowaliśmy „Dylematy” i postawiliśmy sobie nieoczywiste pytania.
Jakie?
– Pierwsze: kto tak naprawdę był u źródeł naszej wolności? Stereotypowo ograniczamy się do wymienienia „Solidarności” i Jana Pawła II. A przecież doskonale wiemy, jak wielką rolę odegrał Michaił Gorbaczow, że znaczenie miała polityka Ronalda Reagana i przyparcie do muru Związku Radzieckiego, że bardzo ważną rolę odegrali przywódcy PZPR-u, nawet jeśli nie zdawali sobie sprawy ze skutków swoich działań.
Drugie: kto zdradził kogo? Oskarżenia o zdradę pojawiły się niemal od razu po 1989 roku. Według różnych narracji zdradzała „Solidarność”, Kościół, opozycja demokratyczna, elity… Ta przepychanka trwa do dziś – po obu stronach politycznego sporu, nawet jeśli jedna z nich używa oskarżeń o zdradę czy Targowicę brutalniej i bardziej bezpośrednio.
Trzecie: czy możliwy był alternatywny model polskiej modernizacji?
Oraz czwarte: czy Polacy dojrzeli do demokracji? Naszym celem nie było kwestionowanie tego, tylko odniesienie się do podobnych opinii pojawiających się na Zachodzie i w wielu wypowiedziach rozgoryczonych przedstawicieli elit liberalnych.
To pytania. A jakie są odpowiedzi?
– Bardzo różne, niekiedy ze sobą sprzeczne! Nie bawimy się w dydaktykę czy propagandę, nie formułujemy tez z aspiracjami do nieomylności.
Chcemy spotykać ze sobą ludzi o odmiennych poglądach. Fundacja Batorego jest dziś jednym z nielicznych miejsc, do którego wciąż przychodzą zarówno ludzie zaliczani do wąskiej grupy ideologów PiS-u, przedstawiciele liberalnej inteligencji, jak i ludzie lewicy.
A jednak nawet w tym, kto odwiedza wasze progi, widać pogłębiającą się polaryzację. Kiedyś gościem w Fundacji Batorego bywał Jarosław Kaczyński. Dzisiaj trudno sobie to wyobrazić.
– Rzeczywiście, był naszym gościem, choć znacznie częściej odwiedzał nas jego brat, Lech. I choć zgodzę się, że Jarosław Kaczyński nie przyjąłby dziś naszego zaproszenia, to jednak intelektualiści ze środowiska bardzo mu bliskiego to robią.
Czynimy to, co jest możliwe, żeby nawiązywać takie kontakty. I choć politycy z najwyższej półki nie są naszymi naturalnymi partnerami, bo nie jesteśmy partią polityczną, to bardzo nam zależy na rozmowie z udziałem ludzi, którzy reprezentują refleksję zbliżoną także do PiS-u. Nie odnotowujemy na tym polu jedynie strat.
Jak pan sądzi, czemu wciąż do was przychodzą?
– Myślę, że mają poczucie bezpieczeństwa. Wiedzą, że zostaną potraktowani z szacunkiem, nie będą przedmiotem obelg i zostaną wysłuchani. Słowem: będą mogli podjąć rękawicę i prowadzić debatę, a nie walkę.
To wszystko jest dla nas wartością samą w sobie. Nie próbujemy narzucać innym swoich poglądów, nawet jeżeli ich nie ukrywamy i jesteśmy niekiedy przez nie definiowani. Pracują zresztą u nas ludzie, którzy głosują na najróżniejsze partie.
Wróćmy do waszych działań.
– Wspieramy organizacje, które zajmują się problemami demokracji, pomagaliśmy instytucjom, które bronią niezależności prawa, tworzyliśmy opracowania na temat służby cywilnej, której niezależność została w istocie zniszczona, chociaż nigdy nie funkcjonowała dobrze. Zajmujemy się także polityką zagraniczną, w tym również polityką wschodnią. Uważamy, że naszą rolą jest utrzymywanie kontaktu z przedstawicielami społeczeństwa ukraińskiego, bialoruskiego i rosyjskiego, umacnianie stosunków między nami – zwłaszcza wtedy, gdy stosunki na poziomie państwowym się psują.
Staramy się nie konkurować z innymi instytucjami pozarządowymi. Jeżeli widzieliśmy, że inne organizacje mają potencjał i robią rzeczy pożyteczne, to staraliśmy się im pomóc poprzez przyznane środki. Powołaliśmy chociażby Instytut Spraw Publicznych, dwa pierwsze programy oddając mu w wianie.
Nie wykazujemy tendencji monopolistycznych. Wręcz przeciwnie, wspieramy pojawianie się nowych instytucji w świecie aktywności społecznej, który jest ciągle zbyt ubogi.
Bardzo pożyteczną rolę odegrał i odgrywa nasz program „Masz Głos, Masz Wybór”. Prowadzimy od lat kampanię profrekwencyjną, zachęcamy do partycypowania w życiu publicznym. Namawiamy organizacje społeczne, żeby sprawdzały, czy w ich wspólnotach lokalnych wypełniane są obietnice wyborcze, by kontrolowały władzę wszelkiego szczebla. Sami kontrolujemy również poprawność organizacji wyborów.
Również słynnych wyborów samorządowych, rzekomo sfałszowanych na korzyść PSL-u?
– Tak. Zespół wybitnych specjalistów – związanych z bardzo różnymi siłami politycznymi – sprawdzał je pod kątem wysuwanych oskarżeń. Problemem okazało się złe przygotowanie kart wyborczych, które dezorientowały wyborców, a nie fałszerstwa. Mimo to do dziś w gronach prawicowych pojawia się oskarżenie, że doszło do oszustw wyborczych.
„Musimy zrozumieć społeczne lęki i traumy”
Pana opowieść o działaniach Fundacji układa się w spójną wizję innej rzeczywistości, marzenie o innej Polsce.
– Na pewno.
W broszurze wydanej z okazji 30-lecia Fundacji Batorego napisaliście: „od 30 lat działamy na rzecz budowy demokratycznego państwa prawa i silnego społeczeństwa obywatelskiego, w którym obywatele i obywatelki świadomi swych praw i obowiązków, angażują się w sprawy wspólnoty lokalnej, kraju i społeczności międzynarodowej”. Czy ten cel się przybliżył?
– Jak pan wie, zdania na ten temat są różne. Mój pogląd jest – zwłaszcza na tle opinii wielu ludzi, skądinąd mi bliskich – optymistyczny. Polska osiągnęła bardzo dużo, również w dziedzinie kultury politycznej i dojrzałości demokratycznej. Także z tego powodu z pewnym bólem obserwuję to, co się obecnie dzieje w kraju. Widzę zagrożenia wynikające z występujących tendencji niedemokratycznych w Polsce. Nie wykluczam, że będzie gorzej.
Tyle tylko, że zawsze to w pewnym sensie relatywizuję…
W jaki sposób?
– Trzeba pamiętać – a zbyt rzadko się to podkreśla – że mamy do czynienia z procesami globalnymi, w które wpisuje się to, co się dzieje w Polsce. Tendencje autorytarne, populistyczne, nacjonalistyczne występują w wielu krajach europejskich i w Stanach Zjednoczonych. To kryzys całego świata rozwiniętego – choć nie tylko jego, co widzimy choćby na przykładzie Brazylii. Nasze społeczeństwa przeżywają poważne zmiany, których objawami są rozmaite kryzysy. Kryzys ekonomiczny z 2008 roku odegrał w tym względzie niebagatelną rolę, nawet jeżeli poprzednia władza posługiwała się formułą „zielonej wyspy” – moim zdaniem fałszywą i szkodliwą.
Dlaczego tak pan uważa?
– Bo kryzys był odczuwalny także w Polsce, a ten rozpowszechniony bonmot bagatelizował jego skutki – zarówno ekonomiczne, jak i psychologiczne. Akumulował się strach, bo ludzie widzieli, co się dzieje w świecie i co nam grozi. Nałożył się na to drugi typ obaw związany z ruchami migracyjnymi, z napływem do Europy dużej liczby migrantów z krajów kulturowo odmiennych. Choć zjawisko to było u nas nieodczuwalne, to ludzki strach był realny. Dodatkowo był napędzany tym, co działo się w innych krajach Europy, a co było pokazywane polskiemu społeczeństwu w wersji zmanipulowanej i wzmacnianej przez prawicę w celach politycznych.
A trzeba wiedzieć, że lęk nie sprzyja demokracji. Służą jej poczucie bezpieczeństwa i stabilna sytuacja. Nie można od tego abstrahować.
To nie koniec zmian geopolitycznych, mających wpływ na wzrost nastrojów populistycznych w Europie. Na świecie zmienia się układ sił – Europa traci na znaczeniu.
– To prawda: Zachód słabnie, za to dochodzi do emancypacji i wzrostu znaczenia wielkich krajów azjatyckich, jak Chiny i Indie, oraz na przykład Brazylii. Wpływ naszego kontynentu na losy świata ulega pomniejszeniu.
To czynniki, które mają istotny wpływ na zachwianie instytucji demokratycznych i pojawienie się sił, które w imię idei demokratycznych prowadzą działania antydemokratyczne. Ruchy polityczne są w większości hiperdemokratyczne na poziomie narracji: żądają rządów ludu. Mało kto jest deklaratywnie antydemokratyczny – jak Janusz Korwin-Mikke. Równocześnie są to ruchy, które występują przeciwko elitom, obwiniając je o stan świata, Europy i kraju. Najgroźniejsze jest, gdy do tych elit zaliczane zostają instytucje kluczowe dla demokracji i państwa prawa, czyli sądy. I to właśnie dzieje się u nas.
Sytuację w polskiej polityce relatywizuję również w drugi sposób…
Słucham uważnie.
– Pamiętajmy, że głębokie przemiany, które dokonały się w Polsce, miały charakter traumatyczny dla wielu grup społecznych. Reformy całkowicie wywróciły do góry nogami ich styl życia, pozbawiając je poczucia stabilności.
Ci, którzy się politycznie nie narażali, w PRL-u żyli w warunkach bezpieczeństwa, względnej równości, przynajmniej formalnie wysokiego statusu i oficjalnego szacunku. Praca fizyczna była dowartościowana, a robotnicy i rolnicy byli – przynajmniej deklaratywnie – doceniani. Po 1989 roku nastąpiło trzęsienie ziemi. Zakwestionowano ramy życia milionów ludzi, pojawiło się zjawisko masowego bezrobocia (często przekraczającego 20%), znacznie zwiększyły się różnice społeczne, zaszła statusowa degradacja całych grup ludności. Ludzie, którzy mieli poczucie, że ich praca jest szanowana, albo zostali jej pozbawieni, albo – nawet jeśli ją utrzymali – zostali ochrzczeni mianem homo sovieticus. Oceniono, że nie potrafią dostosować się do warunków wolności, kapitalizmu, liberalizmu.
Powinniśmy wykazywać większe zrozumienie dla tej traumy. Traumy, która nie musi oznaczać wrogości do całości zmian 1989 roku. Przeprowadzone ostatnio przez CBOS badania pokazują przytłaczające dla nich poparcie. Tym niemniej: można akceptować przełom i nigdy nie wybaczyć tym, którzy zaaplikowali gorzką miksturę lęków, dezorganizacji społecznej, deprywacji ekonomicznej i tak dalej.
Jakie ma to konsekwencje dla dzisiejszej sytuacji Polski?
– W większości przypadków na świecie, gdy dochodziło do modernizacji i przemian demokratycznych w jakimś kraju, pojawiały się dwie zasadnicze orientacje reprezentowane przez jego elity. Można było orientować się albo na zachodnie centra modernizacji, będące od 500 lat centrum nowoczesności, albo na zakorzenienie, tradycję, naród. W Polsce nawet najbardziej konserwatywne siły zdawały sobie sprawę, że nie ma alternatywy dla połączenia się z Zachodem – chociażby ze względu na bezpieczeństwo militarne. Jednocześnie wrogość do Zachodu nie zanikła i dzisiaj występuje silniej niż przedtem.
W czym się przejawia?
– W apokaliptycznej wizji Zachodu rzekomo rozkładanego przez nihilizm, multi-kulti, rewolucję seksualną. W tęsknocie za porządkiem świata, którego już dawno nie ma i być może nigdy nie było. W apelach prezesa partii rządzącej i premiera, aby Polska chrystianizowała Europę. Ta opozycja występuje w całym społeczeństwie. Konflikt, z którym mamy do czynienia, ma źródła także w dwóch przeciwstawnych wizjach organizacji społeczeństwa i miejsca Polski w świecie.
Warto przy tym zauważyć, że tendencje antydemokratyczne występują nie tylko w obozie władzy czy w grupach ją popierających, ale także wśród żarliwych demokratów. Widzimy je choćby w typie krytyki ludzi, którzy głosowali na PiS. Krytyki ujawniającej głęboką pogardę wobec nich i ich wyborów. Za przykład mogą służyć niesławne rysunki czy teksty na temat rzekomego „skorumpowania” wyborców.
Trzeba jasno powiedzieć, że pogarda wobec współobywateli jest głęboko antydemokratyczna. Elementarnym składnikiem demokracji jest to, że jeden człowiek ma jeden głos. Traktowanie z pogardą dużej części społeczeństwa w istocie oznacza, że chce się utrwalić atmosferę wojny domowej. Oraz – co jeszcze ciekawsze – że nie chce się wygrać wyborów.
Bo żeby je wygrywać, trzeba umieć rozmawiać również z ludźmi, którzy podejmują decyzje odmienne od naszych. Z ludźmi, którzy – pozostając demokratami! – wybierają partię, której rządy pozwalają na rozwiązanie ich bardzo istotnych problemów życiowych.
„Fundacja Batorego nie uratuje świata. Ale działać musimy”
Czy skoro wiele tych zjawisk ma charakter ponadnarodowy, to należy szukać również ich ponadnarodowych rozwiązań?
– Tak, choć należy pamiętać, że nie wszystko jest zdeterminowane z zewnątrz. Również w polskiej polityce można było uniknąć wielu błędów. Niemniej rzeczywiście trzeba szukać wspólnych przyczyn pewnych procesów i wspólnych na nie odpowiedzi.
Ma pan w głowie ich zarys?
– Narzuca się odpowiedź najogólniej rzecz ujmując proeuropejska. Również w Fundacji przywiązujemy ogromną wagę do idei zjednoczonej Europy. To odpowiedź potrzebna również w obliczu zmian klimatu, które są głównym źródłem lęku w młodszym pokoleniu. Młodzi ludzie są w większym stopniu świadomi problemu, bo wiedzą, że to oni będą płacili cenę za dzisiejsze i wczorajsze zaniechania.
Wszystkie te tendencje są więc tak silne, że żadna organizacja nie ma takiej mocy, żeby im przeciwdziałać.
– Co nie znaczy, że nie należy nic robić. Fundacja Batorego nie ma możliwości, by samodzielnie uratować świat, ale też nigdy nie mieliśmy takich ambicji. Mówimy o zmaganiach rozpisanych na dziesięciolecia i na cały świat. Można mieć nadzieję, że będą one przebiegać w mniej konfliktowy sposób, ale nie uchronimy się przed nimi w pełni. Donald Trump jest wyrazicielem aspiracji i lęków tych wszystkich Amerykanów, którzy czują się zagrożeni globalizacją, migracją, znikaniem miejsc pracy, przenoszeniem produkcji do Azji, konkurencją, zmianami kulturowymi. Decyzja o Brexicie zapadła w oparciu o podobną narrację. To głębokie, tektoniczne ruchy. Ale to nie znaczy, że nie ma się wpływu choćby na decyzje polityczne w swoim kraju, które będą miały istotne konsekwencje. Nawet jeśli nikt tych konsekwencji nie zna w pełni.
Pytam o to, bo są środowiska w Polsce, które twierdzą, że Fundacja Batorego jest wszechpotężna. Że jest częścią wielkiego projektu obliczonego na zmianę społeczną nie tylko w Polsce, ale w całej Europie i świecie zachodnim.
– Faktycznie, w pewnych kręgach istnieje złudne przekonanie o naszej wszechmocy. To jedna z wersji spiskowych wizji historii, które występują szczególnie w krajach czy środowiskach, które mają poczucie bezsiły i braku wpływu na własne losy. W takiej sytuacji szuka się wrogich sił na zewnątrz: a to Niemców, a to Rosji…
A to – powiedzmy wprost – Żydów.
– Przekonanie o wszechpotędze i wszechobecności Żydów jest zakorzenione w częściach europejskich społeczeństw, nie tylko, lecz także, polskiego. Faktem jest, że George Soros, który umożliwił powstanie Fundacji – choć rola środków, które od niego otrzymujemy, jest dzisiaj znacznie mniejsza – jest węgierskim Żydem, amerykańskim obywatelem i demokratą. Na marginesie – jest Żydem znienawidzonym na przykład przez Binjamina Netanjahu, premiera Izraela, który uważa, że Soros prowadzi działalność antyizraelską. Zresztą, sam jestem widomym dowodem na wpływy żydowskie w Fundacji Batorego.
Ale na poważnie: wszystko, co robimy, jest całkowicie przejrzyste. Mimo wrogich kampanii, których byliśmy przedmiotem, nigdy nie zarzucono nam najmniejszego nadużycia finansowego, wydania choćby złotówki sprzecznie z obowiązującymi regułami.
Jesteśmy poddani kontroli finansowej nie tylko polskich, ale również amerykańskich władz. Instytucje te nigdy nie zakwestionowały nawet grosza naszych wydatków. Najmniejsze dwuznaczności natychmiast wyjaśniamy. Czynimy wszystko, żeby proces podejmowania przez nas decyzji był całkowicie transparentny. Wartości, którym służymy, również nie ukrywamy, tylko publicznie je deklarujemy.
Jakie są na dzisiaj wasze możliwości finansowe?
– Nasze wpływy są dalece przesadzane i demonizowane, a możliwości ograniczone. Środki, którymi dysponujemy, uległy pomniejszeniu w stosunku do końcówki lat dziewięćdziesiątych czy początków następnej dekady.
W ostatnich latach otrzymaliśmy jednak bardzo poważny zastrzyk środków finansowych do rozdysponowania z tak zwanych Funduszy Norweskich. W otwartym konkursie zostaliśmy wybrani, jako część współtworzonej przez nas koalicji, do zarządzania nimi. I to pomimo opozycji ministerstwa, wówczas jeszcze „platformerskiego”.
Historia zatoczyła więc koło przy kolejnej edycji funduszy…
– To prawda. W przypadku najnowszej edycji konflikt był o tyle interesujący, że miał charakter wyraźnie ideowy i polityczny oraz odbywał się publicznie. Ważne osoby z administracji rządowej stawiały Norwegom de facto ultimatum: „możecie przekazać pieniądze wszystkim, byle nie Fundacji Batorego”. Rząd próbował przejąć te środki i oddać jest do dyspozycji instytucji państwowej. Ale, jak wiemy, Norwegowie zdecydowanie się temu przeciwstawili.
Za parę miesięcy program zostanie uruchomiony. Dzięki temu będziemy mogli pomagać dziesiątkom różnych organizacji – również tym, które zostały odcięte od środków publicznych z powodów ideologicznych. Obecna władza popiera bowiem przede wszystkim ludzi, którzy wykazują bliskość ideową z jej poczynaniami. Będziemy mogli wypełnić tę istotną lukę i pomóc w utrzymaniu aktywności, która zamarła lub osłabła, a która jest bardzo potrzebna.
Jakie priorytety są obecnie dla was najważniejsze?
– Programy, o których mówiłem, to działania aktualne. Jest ich zresztą znacznie więcej. Kiedyś robiliśmy sporo także w dziedzinie kultury, opieki paliatywnej czy szkolnictwa wyższego. Z tych sfer musieliśmy się wycofać ze względu na ograniczone środki.
Nie zmieniamy głównych kierunków naszego działania, czyli starań o Polskę demokratyczną i przejrzystą. Polskę aktywnych obywateli, którzy mają poczucie wpływu, którzy są w stanie przezwyciężyć kompleks liliputa, który rzekomo „nic nie może”. Będziemy dalej sprzyjać powstawaniu niezależnych organizacji – tak, jak dotąd, również tych ideowo nam bardzo dalekich. Podejście oparte o wspieranie środowisk różnych nurtów pozostaje rdzeniem naszych działań.
W ostatnim roku powołaliśmy do życia forumIdei, czyli nasz think thank. Decyzja ta wynikła z diagnozy o słabości i ubóstwie debaty publicznej. Chcemy ją wzbogacać o nowe idee, nowe rozwiązania znanych problemów – na przykład w sferze reformy samorządności. Ciekawym zjawiskiem jest zresztą, że obecnie na stole leżą cztery różne koncepcje w tej materii. I to w czasie, gdy rządzi partia wroga jakiejkolwiek decentralizacji i jakiejkolwiek samorządności!
Decentralizacji i samorządności, którą portretuje się jako nowy rozbiór Polski.
– To tylko znaczy, że to istotny punkt konfrontacji idei demokratycznych oraz idei podmiotowości obywatelskiej z wizją daleko idącej centralizacji, w której władza znajduje się najlepiej poza instytucjami państwa – w gabinecie jednego człowieka.
Innym wyzwaniem, przed którym stoimy, są problemy edukacji. Polacy – jako społeczeństwo i rodziny – ponoszą wielkie szkody, rezygnując z rozpoczynania edukacji szkolnej w wieku 6 lat, która pozwala lepiej rozwijać młodych ludzi, a także zmniejsza nierówności społeczne. To właśnie szkolnictwo pozwala przezwyciężyć ograniczenia środowiska rodzinnego, zwiększa życiowe szanse dzieci pochodzących ze środowisk, w których rodzice dysponują uboższym kapitałem kulturowym i edukacyjnym.
Równocześnie nie rezygnujemy z przekazywania środków innym organizacjom. Konsumentami pieniędzy, którymi dysponujemy, sami jesteśmy w bardzo małym stopniu.
Wspomniał pan o istniejącym wśród młodych ludzi lęku związanym ze zmianami klimatycznymi. Czy Fundacja planuje się zajmować również tym problemem – lekceważonym ponad podziałami politycznymi?
– Na przestrzeni 30 lat wspieraliśmy wiele organizacji ekologicznych. Mam nadzieję, że również teraz nastąpi ich dynamiczny rozwój, bo bardzo tego potrzebujemy. Póki co nasze osiągnięcia w tej dziedzinie nie są na miarę wyzwań, ale też są to wyzwania tak ogromne, że nasze środki w żadnym wypadku nie są wobec nich adekwatne. Będziemy temu tematowi poświęcać więcej uwagi i jesteśmy gotowi wspierać inicjatywy i organizacje, które się nim zajmują.
Aleksander Smolar – prezes Fundacji Batorego od 1990 roku. Politolog, publicysta, zastępca przewodniczącego Rady Naukowej Instytutu Nauk o Człowieku (Institut für die Wissenschaften vom Menschen) w Wiedniu; członek International Forum Research Council w Waszyngtonie; członek Rady Dyrektorów Institute for Human Sciences przy Boston University; w latach 1989-1990 – doradca ds. politycznych premiera Tadeusza Mazowieckiego, w latach 1992-1993 – doradca ds. polityki zagranicznej premier Hanny Suchockiej. Działacz opozycji demokratycznej w PRL oraz na emigracji, między innymi rzecznik Komitetu Obrony Robotników za granicą.
Masz zdanie? Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.