„To, co zdarzyło się tego dnia, to rzecz dużo poważniejsza niż zmiana koalicji rządowej. 15 października był zwieńczeniem procesu obywatelskiego i narodowego odrodzenia” – mówił Donald Tusk. Te słowa niosły nadzieję, lecz po półtora roku niewiele z nich zostało. Czy „obywatelskie odrodzenie” było tylko chwytliwym hasłem? Dlaczego wielkie obietnice okazały się mirażem?
Donald Tusk: „To, co zdarzyło się tego dnia, to rzecz dużo poważniejsza niż zmiana koalicji rządowej. 15 października był zwieńczeniem procesu obywatelskiego i narodowego odrodzenia. (…) Ostatnie wybory nie tylko przyciągnęły do urn rekordową rzeszę głosujących, ale umocniły – a właściwie na nowo ukonstytuowały – w Polakach poczucie obywatelskiej podmiotowości, czyli przekonanie o sile pojedynczego głosu i możliwości wpływania na rzeczywistość polityczną za pośrednictwem aktu wyborczego. (…) Społeczeństwo obywatelskie wraca razem z nami, z ’Koalicją 15 października’ do rzeczywistości naszego życia publicznego”.
Zapowiadane w exposé „obywatelskie odrodzenie” nie przetrwało nawet półtora roku. A może po prostu nigdy go nie było i to wszystko, co się wydarzyło 15 października 2023 było tylko kolejną zmianą władzy z tej, która zdążyła społeczeństwo sobą zmęczyć, na tę, która jeszcze umiała mu coś ambitnego obiecać, choć bez szczerych intencji dotrzymania obietnic. Wszak – jak się wypsnęło jednemu z polityków obecnej władzy w kampanii prezydenckiej – „cóż szkodzi obiecać?”.
Otóż bardzo szkodzi, co widać po wyniku wyborów prezydenckich, a za chwilę będzie jeszcze wyraźniej widać po wyniku wyborów parlamentarnych, jeśli władza nie znajdzie pomysłu na odwrócenie trendu. Tylko jak ma znaleźć, nawet go nie szukając?
Donald Tusk rządzi, bo złożył wyborcom cztery obietnice. Po pierwsze, liberalizacja aborcji. Po drugie, związki partnerskie. Po trzecie, odpartyjnienie państwa. Po czwarte, przywrócenie praworządności. Dwie pierwsze z nich nigdy nie były realne, dziś można się tylko zastanawiać, czy składając je Donald Tusk zgrzeszył tylko naiwnością i naprawdę wierzył, że uda mu się wymusić kapitulację konserwatywnych koalicjantów w ważnych dla nich kwestiach światopoglądowych, czy jest po prostu jednym z tych politycznych cyników, którzy dla zdobycia władzy mamią elektorat niespełnialną obietnicą gruszek na wierzbie w nadziei, że władzy, która „wyzwoliła” Polskę od kaczyzmu nikt nie będzie rozliczać.
Wynik wyborów prezydenckich pokazał, że – w przeciwieństwie do władzy – wyborcy mają trochę większe ambicje i naprawdę chcieli, żeby zmienił się nie tylko rząd, ale przede wszystkim sposób rządzenia.
Jest to mała łyżeczka w całej beczce dziegciu, zupełnie bez znaczenia dla (ab)smaku po wyborach, które niczego władzy nie nauczyły, a może nawet przekonały, że wynik przyszłych wyborów jest już i tak przesądzony, więc kolejne dwa i pół roku można spędzić na konsumowaniu fruktów władzy, zanim się ją ostatecznie i pewnie na zawsze straci.
O ile obietnic światopoglądowych nie udało się dowieźć z oczywistych powodów i największym błędem obecnej władzy było ich złożenie, to już obietnica trzecia i czwarta były jak najbardziej w jej zasięgu. Żadne zewnętrzne czynniki nie stały na przeszkodzie w odpartyjnianiu państwa i przywracaniu praworządności. Jeśli w tych dwóch kwestiach niewiele się zmieniło, to wyłącznie dlatego, że rząd znacząco przeszacował „elektorat zemsty” i uwierzył, że większości wyborców w zupełności wystarczy pozorowanie rozliczeń z poprzednikami oraz – czasami siłowe, czasami bezprawne – wywłaszczanie ich z zawłaszczonych instytucji, zamiast mozolnego odbudowywania państwa i jego instytucji.
Czy rolę i znaczenie Trybunału Konstytucyjnego udało się odbudować bezprawnym pozbawieniem sędziów wynagrodzeń, które i tak trzeba będzie im zwrócić, zapewne z odsetkami?
Czy sądownictwo zostało uzdrowione dzięki miotaniem coraz bardziej wymyślnych wyzwisk pod adresem „neosędziów”, których jednakowoż sama władza wybiórczo uznaje, gdy wyrok jest po jej myśli?
Czy Fundusz Sprawiedliwości działa bardziej transparentnie dzięki temu, że się go na półtora roku po prostu zamroziło, pozbawiając organizacje pomagające ofiarom przestępstw środków na działalność?
Czy poczucie sprawiedliwości zostało wystarczająco przywrócone, gdy prokuratura ściga emerytkę z Torunia za złorzeczenie Owsiakowi, zupełnie ignorując, gdy dokładnie to samo pod adresem prezydenta robi Babcia Kasia z Warszawy?
A jeśli tego wszystkiego po prostu nie dało się zrobić, to może chociaż poprzeczka została zawieszona wyżej i władza surowo traktuje swoich za nietrzymanie minimalnych standardów? Pozdrowienia od damskiego boksera, któremu ani przemoc wobec kobiet, ani czynny alkoholizm nie przeszkodziły w utrzymaniu stanowiska wiceministra.
Nie mogę powiedzieć, że jestem bardzo rozczarowana, bo też chyba nie wiązałam wielkich nadziei z premierem, który na własne życzenie stał się zakładnikiem sekty dowodzonej przez Romana Giertycha, który jako „gniazdowy” obecnej władzy cieszy się nietykalnością.
W innych okolicznościach czułabym pewnie nawet satysfakcję, że władza nie jest teflonowa, bo dla demokracji rozliczalność władzy to jedyne zabezpieczenie przed degeneracją.
Niestety, wiele wskazuje na to, że szansy na naprawienie błędów może już nie dostać, a sposób, w jaki rządziła przez półtora roku (i w jaki pewnie doczołga się do wyborów) skazuje nas na przyszłe rządy polityków, którzy codziennie dostają nowe argumenty za tym, żeby po przejęciu władzy w 2027 roku nie liczyć się już z nikim i z niczym. Nie żeby kiedyś zamierzali się liczyć. Będzie bolało.
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.
Źródło: informacja własna ngo.pl