Rozwarstwienie organizacji. Sprawiedliwszego rozwoju potrzebujemy także w trzecim sektorze
Warto patrzeć na rozwarstwienie wśród organizacji jako na realny problem i starać się artykułować w debacie publiczne kwestie, których nie widać tak dobrze przez pryzmat warszawskich redakcji czy z naszych stołecznych biur.
Ostatnie lata przyniosły nową falę kontrowersji w relacjach między państwem a organizacjami trzeciego sektora. Wiele zarzutów i narzekań organizacji obywatelskich jest uprawnione, ale dwa wyraźne kierunki działań rządu wobec sektora NGO zasługują na pochwałę. Pierwszy to konsekwencja i przewidywalność, o jakiej mówiłem już na łamach NGO.pl, oceniając Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich. Drugi to determinacja we wspieraniu organizacji dotychczas słabszych, młodszych i pochodzących spoza największych ośrodków.
W Klubie Jagiellońskim od dawna mówimy o potrzebie patrzenia na rozwój Polski przez pryzmat solidarności terytorialnej. Stąd nasz postulat deglomeracji (przenoszenia instytucji centralnych poza Warszawę, a instytucji wojewódzkich z ich stolic do „Polski średnich miast”) i docenienia perspektywy pozawarszawskiej zarówno w debacie publicznej, jak i sferze symbolicznej. Obszar wsparcia organizacji pozarządowych to jedna z nielicznych dziedzin, w których możemy wskazać realną „dobrą zmianę” w polityce obecnego obozu rządzącego i realizację obietnic, które doprowadziły Zjednoczoną Prawicę do wyborczego sukcesu 2015 roku.
Jest co pochwalić!
W czym ta zmiana się wyraża? Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego konsekwentnie przewiduje w swoich programach dodatkowe punkty dla organizacji nowych, małych i pochodzących z mniejszych ośrodków. W kryteriach strategicznych, za spełnienie których otrzymać można dodatkowe punkty, znajdziemy preferencje dla organizacji o budżecie nieprzekraczającym w poprzednim roku 100 000 złotych, dla tych, które dotąd ze środków FIO nie korzystały, wreszcie dla podmiotów pochodzących z miejscowości do 25 000 mieszkańców (3 punkty) lub do 50 000 mieszkańców (1 punkt).
W efekcie na 539 dofinansowanych w 2018 roku projektów aż 322 trafiło do organizacji mających siedzibę w miejscowościach mniejszych niż 50 000 mieszkańców, a 281 realizowały organizacje, które środki z FIO otrzymały pierwszy raz w swojej historii.
By rozwiać wątpliwości – organizacja, w której mam zaszczyt pełnić dziś funkcję prezesa, żadnego z powyższych kryteriów nie spełnia, co realnie obniża także nasze szanse na sukces w kolejnych edycjach FIO.
W ramach Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich znajdziemy z kolei wydzielone środki przewidziane na pokrycie wkładu własnego, co w praktyce zwiększa konkurencyjność słabszych, mniejszych i młodszych organizacji. W ramach funduszy na cele doraźne znajdziemy zaś pulę dotacji na „pokrycie kosztów uczestnictwa przedstawicieli organizacji w wydarzeniach z życia publicznego o charakterze ogólnopolskim, ponadregionalnym, a także międzynarodowym, istotnych zarówno z punktu widzenia sektora pozarządowego lub związanych z branżą, w której działa dana organizacja”. To znów szansa na zwiększenie uczestnictwa w „życiu sektora” i szerzej, debacie publicznej, tych organizacji, które dotychczas w obiektywny sposób miały utrudnioną możliwość artykułowania swojej perspektywy.
Symboliczne wykluczenie, symboliczne docenienie
Reprezentuję organizację, jak na polskie warunki, dość silną i stabilną. Możemy pochwalić się przyzwoitym budżetem, sporą rozpoznawalnością, mówimy w sferze publicznej dość donośnym głosem. Poczucie wykluczenia i niedowartościowania to dla nas zupełnie świeże doświadczenie, które zobowiązuje do zwracania uwagi na problemy tych podmiotów, które miały dotąd mniej szczęścia lub zwyczajnie mają krótszą historię niż my.
Przełomowym momentem w rozwoju naszej organizacji było publiczne ogłoszenie w 2014 roku faktu, że otworzyliśmy warszawskie biuro. Pal licho, że składały się na nie dwa ciasne pokoje, gdzie początkowo pracowała jedna osoba – realnie większość naszego zespołu działała wówczas poza Warszawą (choć w dużych ośrodkach).
Okazało się, że owa symboliczna obecność w Warszawie stała się przełomowa: liczba zaproszeń do mediów zwielokrotniła się w ciągu tygodnia, szybko awansowaliśmy też na trzeciosektorowej mapie prestiżu – zaczęto nas zapraszać na przeróżne konsultacje, burze mózgów i seminaria.
Wciąż większość z nas musiała pokonywać setki kilometrów i przyjeżdżać do stolicy ze swoich miast, by uczestniczyć w tym „prestiżowym” życiu publicznym, ale powodem wysłuchania „krakowskiej” organizacji okazała się warszawska delegatura. To przywiązanie do lokalizacji może oczywiście kogoś bawić. Warto jednak zastanowić się, jak mają czuć się przedstawiciele tysięcy organizacji, którzy przez lata słyszeli od polityków zapewnienia, że „wsłuchują się w głosy strony społecznej” i otrzymywali od nich zaproszenia na rozmaite szkolenia i konsultacje do Warszawy. Tymczasem w spotkaniach tych ostatecznie i tak brali udział tylko nieliczni przedstawiciele stołecznego NGO-sowego – oczywiście zasłużonego i szczerze etosowego, ale jednak niezwykle hermetycznego – establishmentu.
Owo symboliczne „niedoreprezentowanie prowincji” idzie zupełnie w poprzek naszego doświadczenia w pracy ze społecznikami spoza stolicy i największych miast. Przez sześć minionych edycji Akademii Nowoczesnego Patriotyzmu – naszego największego projektu społecznego, skierowanego do uczniów szkół średnich – nauczyliśmy się, że najbardziej entuzjastyczną młodzież, zdeterminowaną do społecznej pracy na rzecz małych wspólnot, spotykamy poza najlepszymi liceami i dużymi miastami.
To w Wałczu, Sandomierzu czy Sosnowcu, a nie Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie, młodzi ludzie najwięcej serca wkładali w swoje projekty obywatelskie realizowane na rzecz lokalnej społeczności. Ich sprawczość również okazywała się większa, a zmiana do jakiej dążyli – trwalsza.
Marzy nam się, by inkubowane w ramach Akademii inicjatywy przekształcały się z czasem w prężne organizacje zmieniające rzeczywistość „Polski średnich miast”. Tyle tylko, że obowiązujący przez ostatnie trzy dekady model rozwoju państwa sprawiał, że ci młodzi entuzjaści po wyjeździe na studia niespecjalnie mieli po co wracać do swoich rodzinnych miast. Skierowanie większego strumienia funduszy publicznych do organizacji z mniejszych ośrodków może być jedną z kropel, która drążyć będzie skałę przymusowego „warszawocentryzmu” i pozwoli, by młodzi liderzy obywatelscy mogli realizować się również w swoich rodzinnych miastach.
Codzienna solidarność, systemowa korekta
To tylko część argumentów wskazujących, że warto patrzeć na rozwarstwienie wśród organizacji jako na realny problem i starać się artykułować w debacie publiczne kwestie, których nie widać tak dobrze przez pryzmat warszawskich redakcji czy z naszych stołecznych biur.
Najważniejszym argumentem na rzecz takiej postawy jest wszak powszechne powołanie do pielęgnowania cnoty solidarności w naszej codziennej pracy, co często okazuje się trudniejsze, niż formułowanie systemowych recept. Zasadę tę można wcielać w życie choćby przy doborze uczestników naszych projektów i debat albo lokalizacji organizowanych przez nas wydarzeń.
Patrząc na ostatnie tygodnie z życia naszej organizacji, widzę doskonale, jak energochłonnym, kosztownym i wymagającym poświęcenia koordynatorów była decyzja o zorganizowaniu największego dorocznego wydarzenia naszego środowiska nie w Warszawie, a w Radomiu.
Choć przecież, powtarzając za bardem, „sto kilometrów – to niedaleko”, to satysfakcja z zebrania 150 osób gotowych poświęcić swój czas i pieniądze na udział w naszym Kongresie właśnie tam była nieporównanie większa, niż gdyby miał on miejsce na kolejnej warszawskiej konferencji. Nic też nie napawa takim entuzjazmem, jak świadomość, że wolontariusze Akademii Nowoczesnego Patriotyzmu gotowi są w imię tak rozumianej cnoty solidarności poprowadzić zajęcia choćby w Zduńskiej Dąbrowie, zamiast realizować kolejne szkolenia w prestiżowym warszawskim liceum – choć to drugie zajęłoby im o połowę mniej czasu i energii.
Wychodzenie poza warszawską bańkę to realne doświadczenie dziesiątek, jeśli nie setek również stołecznych organizacji, za które ich działaczom należą się słowa uznania i najwyższego szacunku.
Ostatecznie jednak na wsparcie słabszych, mniejszych i młodszych powinniśmy patrzeć również w sposób systemowy i szukać rozwiązań, które nie będą tworzyły sztucznych podziałów i fałszywych antagonizmów. Najlepsze zmiany to te, które ułatwią życie wszystkim – tak „dużym”, jak i „małym”. Dlatego marzy mi się, by NIW-CRSO ostatecznie stało się nie tylko dysponentem funduszy, ale i realnym „mózgiem państwa”, jeśli chodzi o politykę wobec trzeciego sektora. Lepsza koordynacja działań różnych instytucji odciążyłaby bowiem większe organizacje, a przed mniejszymi otworzyłaby zupełnie nowe możliwości. Ujednolicenie zasad – regulaminów, formularzy, warunków realizacji zadań, przeprowadzania konkursów przez podmioty publiczne – zlikwidowałoby z kolei trudności, które od „silniejszych” organizacji wymagają dziś dodatkowej pracy, „słabsze” zaś w praktyce wykluczają z konkurencji. Podobnie byłoby ze zharmonizowaniem kalendarzy dotacyjnych – gdy na przełomie roku otwiera się worek z konkursami, „duzi” pracują co najwyżej po godzinach, a „mniejsi” – zwyczajnie muszą ograniczać swoje ambicje, wiedząc, że ich zdolność do wypełniania kolejnych wniosków jest ograniczona. Podobnie rzecz ma się z terminarzami rozliczeń.
Takie systemowe, choć mało spektakularne korekty mogłyby okazać się równie skuteczne w wyrównywaniu szans, jak strategiczne przekierowywanie strumienia funduszy. Lobbowanie na ich rzecz jest zatem we wspólnym interesie całego sektora.
Piotr Trudnowski – Prezes Klubu Jagiellońskiego. Były redaktor naczelny portalu klubjagiellonski.pl. Pracował dla organizacji obywatelskich, instytucji publicznych, biznesu i polityków.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.