Jeśli codziennie słyszymy o 2547495 problemach i ludziach potrzebujących pomocy, to wpadamy w stupor. Jesteśmy jak Smerf Maruda jęczący co chwilę: „nie uda się, na pewno się nie uda” – wyleczyć tych wszystkich dzieci, załatać dachu rodzinie, której spalił się dom, wyedukować tysięcy dzieci w biednych gminach, uratować zwierząt z rzeźni…
W poprzednim felietonie, o panu Bogusławie Stanisławskim, podjęłam temat braku wiary w sprawczość. Obiecałam, że jeszcze do niego wrócę i chciałabym to zrobić w niniejszym tekście. Od razu uprzedzam: nie mam gotowych diagnoz czy złotych myśli na ten temat. To raczej publiczne zastanawianie się nad niskim zaufaniem społecznym do działań organizacji pozarządowych i tego, co nazywamy potocznie „naprawianiem świata”. Na każdym poziomie i w różnych okolicznościach.
Pieniądze – grząski grunt
Moim pierwszym tropem jest figura Powątpiewającego, który co i rusz wykrzykuje: „Przypadek? Nie sądzę!”. Wszystko mu się ze wszystkim kojarzy i nie ufa nikomu. Nie jest to postać zupełnie wymyślona i ma swoje odniesienie do tak zwanego statystycznego Polaka.
W raporcie Stowarzyszenia Klon/Jawor dotyczącego odbioru organizacji pozarządowych z 2015 roku rzuca się w oczy przede wszystkim informacja, że 40 procent ludzi w ogóle nie ma żadnych skojarzeń z III sektorem. Czyli prawie połowa społeczeństwa nie za bardzo wie, o co chodzi z organizacjami, o różnicach między nimi nie wspominając. Przypuszczam, że ci, którzy jednak mają coś do powiedzenia na ten temat, ograniczają się do znajomości tak zwanych fundacji korporacyjnych i kilku ich znanych przedstawicieli. Oznacza to, że większość pracy zostaje niewidoczna. A jeśli już taka jest, to według badanych powinna być wykonywana bezpłatnie, w oparciu o wolontariat (tak sądzi 63% badanych). Podobnie jak oferta, która powinna być dostępna za darmo. Nic dziwnego, skoro aż 44 procent ankietowanych uważa, że organizacje marnują część pieniędzy, które dostają. Skoro nie ma się zaufania do rozporządzania majątkiem przez działaczy i działaczki organizacji, to trudno zgadzać się, aby mogli oni pobierać wynagrodzenia. Bo przecież za pomaganie się nie płaci.
Pieniądze to tradycyjnie grząski temat. W naszej kulturze nie mówimy głośno, ile zarabiamy, dlatego też zwykle opieramy się na domysłach dotyczących zarobków innych.
Panuje zasada: wszyscy mają więcej niż ja, a bogaci pieniądze odziedziczyli lub zdobyli nielegalnymi metodami. Podejrzliwość dotyczy również środowiska „pomagaczy”.
Po co to robią? Pewnie stoi za tym jakiś szwindel. Obawy podsycają skandale, które raz na jakiś czas wybuchają przy okazji działania niektórych organizacji. Pamiętam, że afera z fundacją Kidprotect i defraudacją pieniędzy przez jej prezesa, Jakuba Śpiewaka, przyjęta została w środowisku również jako cios wymierzony w cały sektor. Ludzie byli załamani tym bardziej, że media zainteresowały się sprawą (zresztą bardzo dobrze!) przed rozliczeniami ze skarbówką, czyli czasem, w którym można również przekazać 1 procent podatku. Oto opinia publiczna dostała jasny dowód w sprawie, w której krążyły głównie domysły: fundację ma się po to, aby ciągnąć z niej kasę. Innymi słowy: fundacja to niezły biznes dla zarządu. Nikt nie wnika, że zarząd jest odpowiedzialny, również finansowo, za każdą wtopę i w polskich realiach dokłada z własnej kieszeni (a już na pewno z własnego czasu) tam, gdzie robi się dziura w projekcie. To są kuluary, nikogo to nie interesuje.
Smerf Maruda a róg obfitości problemów
No dobrze, ale jeśli ktoś angażuje się w działania społeczne poza strukturami? Dajmy na to: zbiera ubrania dla potrzebujących? Podejrzliwe grupy dopatrują się wówczas innych korzyści. Przywłaszczenia zebranych darów, sprzedania ich lub niesprawiedliwego rozdystrybuowania.
A jeśli ktoś dokarmia koty w piwnicy lub czyta dzieciom na oddziałach onkologii? Tutaj umysł spiskowca ma już trudniejsze zadanie, ale wtedy można wytłumaczyć sobie to nieudanym życiem osobistym pomagacza lub innymi ułomnościami społecznymi. Robi coś bezinteresownie, no bo cóż innego miałby robić?
Myśl, że oto ktoś chce zrobić coś dobrego dla innych jest zbyt rewolucyjna. Tak po prostu? Bez żadnych korzyści? Nie z nami te numery! Zapatrzeni w poprzedni system, w którym „spontaniczne” wykopki były tak naprawdę czynem społecznym dla rządzącej partii, Polacy zbyt dobrze pamiętają, że nic w tych czasach nie było niewinne. Czemu miałoby być teraz?
I tu drugi trop w rozważaniach o braku wiary w sprawczość. Jest nim, według mnie, róg obfitości problemów. Jeśli codziennie słyszymy o 2547495 problemach i ludziach potrzebujących pomocy, to wpadamy w stupor. Jesteśmy jak Smerf Maruda jęczący co chwilę: „nie uda się, na pewno się nie uda” – wyleczyć tych wszystkich dzieci i przeprowadzić zbiórek na ich terapie, załatać dachu rodzinie, której spalił się dom, wyedukować tysięcy dzieci w biednych gminach, uratować zwierząt z rzeźni i tak dalej. Co robić, komu pomóc i jak? Na wszelki wypadek można więc nie robić nic, bo jest to ilustracja historyjki o osiołku i żłobie. Zaczyna się wtedy wątpienie w efekt motyla, kamień zaczynający lawinę i inne motywujące obrazki. Bo co mój podpis zmieni, co ja kogoś obchodzę?
I trzeci trop: umniejszanie człowieka jako jednostki. Czy to jakaś pozostałość po homo sovieticus? Niewiara w liderów i liderki? Z pewnością jednak pozostałość krzywdząca i podcinająca skrzydła niejednym zaczynającym działanie ludziom, którzy pokonali dwa pierwsze wymienione przeze mnie tropy czy dolegliwości i chcą coś zrobić.
Jest komu dziękować
Pewnie wytłumaczeń jest jeszcze więcej. Niezależnie od nich i tak najlepiej sprawdzamy się w codziennych, małych gestach pomocy. W tym miejscu chciałabym podziękować wspaniałym sąsiadom z warszawskiego Starego Mokotowa za kolejną Wigilię zorganizowaną dla samotnych seniorów z naszej dzielnicy i osobom, które włączyły się w przygotowania. I podziękować tym od dokarmiania kotów, tym od zbiórki ubrań w Aktywnym Domu Alternatywnym na Puławskiej i tym od kiermaszu w Instytucie Kultury Polskiej. Mogłabym wymieniać długo, a to tylko lista z ostatnich dwóch tygodni.
W nowym roku życzę nam wszystkim wytrwałości w robieniu Dobrego Dobra oraz odporności na marudzenie Powątpiewających.
Sylwia Chutnik – kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna. Przewodniczka miejska po Warszawie. Pisarka i felietonistka. Nominowana do Nagrody Nike w 2009, 2012 i 2014 roku. W 2010 roku dostała Społecznego Nobla Fundacji Ashoka za działalność społeczną. W 2011 roku została laureatką nagrody Fundacji Polcul za działalność społeczną. W 2018 dostała Nagrodę m. st. Warszawy za działalność literacką i społeczną. Inicjatorka Fundacja MaMa i jej prezeska do 2016 roku.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23