Najpilniejsze sprawy dla organizacji: w polityce finansowania organizacji potrzebujemy odrobiny szaleństwa
Nic tak nie dzieli jak pieniądze, a szczególnie – sposób ich dzielenia. Sądzę więc, że jeśli chcemy dziś nasz sektor bardziej łączyć niż dzielić, to nie ma pilniejszego zadania w debatach o rzeczywistości pozarządowej, jak sformułowanie odważnych i może nieco szalonych na pierwszy rzut oka postulatów zmiany tego systemu.
DEBATA „Po wyborach. Najpilniejsze sprawy dla organizacji” jest częścią cyklu portalu ngo.pl „Wybory 2023. Co dalej?”, w którym monitorujemy wydarzenia w powyborczym życiu publicznym, szczególnie te dotyczące organizacji pozarządowych i ich przedwyborczych postulatów.
Nim jednak przejdę do konkretnych, kontrowersyjnych jak sądzę, propozycji, krótko o innym istotnym zarówno realnie, jak i symbolicznie pytaniu. Co zrobić z Narodowym Instytutem Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego?
NIW zostawić i wzmocnić, ewentualnie wyprowadzić z Warszawy
Odpowiadam jednoznacznie. Zostawić i wzmocnić! Za aktualne, godne przypomnienia i pewnej radykalizacji, uważam niemal wszystkie postulaty, które w imieniu Klubu Jagiellońskiego formułowałem w konsultacjach publicznych ustawy „założycielskiej”.
Najważniejszy z nich to uczynienie z NIW-CRSO nie tylko kluczowej instytucji w ekosystemie wsparcia organizacji, ale realnego „mózgu państwa” w tym zakresie. To NIW-CRSO powinno przygotowywać lub chociaż w sposób wiążący opiniować regulaminy wszelkich sektorowych konkursów, przynajmniej na szczeblu centralnym. Przecież i w naszym sektorze znakomicie ma się zjawisko „Polski resortowej”.
Autorskie formularze wniosków grantowych, konkurencyjne e-platformy i metody składania wniosków, rozbieżne definicje, wreszcie niezharmonizowane kalendarze, każące sektorowi pracować w wypalających interwałach: „czas wnioskowania” – „czas realizacji” – „czas rozliczeń”… To wszystko NIW-CRSO, przy podmiotowym wsparciu nowej Minister ds. Społeczeństwa Obywatelskiego Agnieszki Buczyńskiej, mogłoby „ogarnąć”. Od NIW-CRSO po konkursy ministerialne, od Funduszu Sprawiedliwości po programy Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich.
Symbolem tego celu byłoby dla mnie stworzenie w państwowym rejestrze przy NIW-CRSO jednego profilu każdej z organizacji, w którym raz aktualizowane dane (te stale powtarzające się rubryki: opisy doświadczenia organizacji, dane statystyczne o pracownikach/wolontariuszach/budżetach, odpisy…) „zasysałyby” się do kolejnych wniosków. Daj Boże – składanych na jednym i tym samym wzorze formularza i na jednej i tej samej platformie – bez względu na to, do którego z ministerstw, programów czy instytucji tym razem aplikujemy.
Jeśli zaś nowa władza chce ustanowić „widoczny znak” końca politycznej epoki w polityce wobec NGO – mam propozycję lepszą niż „zaoranie” NIW-CRSO. Już sześć lat temu w konsultacjach postulowaliśmy, by nie umiejscawiać go w Warszawie. Wtedy proponowaliśmy, by zlokalizować go w stolicy jednego z województw z najniższym poziomem kapitału społecznego – licząc, że będzie to więcej niż symboliczny impuls do jego wzmocnienia.
Ale przy deglomeracji instytucji publicznych możliwa jest też odwrotna logika – umiejscawiania ich w tych regionach poza stolicą, gdzie „zasoby” są najlepsze. Jeśli przyjmiemy w tym wypadku taki sposób myślenia, to naturalnym kierunkiem przeniesienia siedziby NIW-CRSO może być Gdańsk, stolica województwa o najwyższych wskaźnikach kapitału społecznego.
Premiować kierunki rozwoju sektora
Również już na etapie powstawania NIW-CRSO postulowaliśmy, by w ramach jego programów stworzyć system „premiowania” organizacji za spełnienie określonych kryteriów istotnych z punktu widzenia kierunku rozwoju III sektora w Polsce.
Jestem gorącym zwolennikiem utrzymania preferencji punktowej (i rozszerzenia jej poza programy podległe NIW-CRSO, jeśli uda mu się osiągnąć status „centrum rządu” wobec relacji z organizacjami!) dla organizacji nowych, małych i z mniejszych ośrodków. Uważam jednak nie od dziś, że należałoby „dodatkowe punkty” przyznawać także w kilku innych kategoriach. Powinny być one namacalnym znakiem horyzontalnej polityki państwa wobec sektora, którą ma zbójeckie prawo doprecyzowywać każda z kolejnych rządzących ekip. Ja mam oczywiście swoje preferencje.
Pierwszą z nich jest kwestia dywersyfikacji. W skrócie: im mniej jesteś uzależniony od jednego typu źródła finansowania, tym większe masz szanse w publicznych konkursach. To w oczywisty sposób będzie impulsem dla rozwoju kompetencji fundraisingowych i crowdfundingowych w organizacjach.
Ale dodatkowo – gdyby źródła te „kategoryzować”, to odpowiedzielibyśmy też na problemy związane z jednej strony z tendencją do powstawania GONGOs („organizacji pozarządowych organizowanych przez rząd”), która w ostatnich latach irytowało szczególnie krytyków byłej już władzy, jak i przesadnego wpływu podmiotów zagranicznych, z czym od zawsze chce walczyć w sektorze pozarządowym prawica.
Wyhamowanie obu zjawisk uważam za pożądane. Sam za optymalną „dietę” dużej, ogólnopolskiej organizacji uważam tę, w której 1/3 budżetu organizacji pochodzi z krajowych środków publicznych, 1/3 – ze środków zagranicznych (instytucjonalnych i biznesowych), a 1/3 – od indywidualnych krajowych darczyńców oraz partnerów biznesowych z polskim kapitałem.
Drugi z czynników, który długofalowo warto premiować „dodatkowymi punktami” to kwestia jawności. Wiem, po własnych doświadczeniach z rejestrem umów Instytutu Demokracji Bezpośredniej, który do końca roku koordynuję, że wyzwanie nie jest łatwe. Niemniej również właśnie dzięki tym doświadczeniom jestem przekonany bardziej niż wcześniej, że popularyzacja prowadzenia publicznych rejestrów umów w zakresie realizowanych z publicznych pieniędzy projektów naprawdę ma sens.
Mniej patologii, więcej zaufania – wszyscy tego chcemy dla sektora. Nic nie służy temu lepiej niż jawność. Nawet, jeśli w krótkim terminie boli i kosztuje – czas, emocje i błędy.
Koniec (pseudo)merytokracji! Propozycja „zmieszania” zasad dofinansowania
Czas na obiecaną dozę szaleństwa. Uważam, że doświadczenia ostatnich lat pokazują, że w zakresie zasad dofinansowania projektów ze środków publicznych potrzebujemy prawdziwej rewolucji. Jako konserwatysta oczywiście proponuję rewolucję zakorzenioną w dość długiej tradycji.
W procesie decydowania o dofinansowaniach potrzebujemy… po arystotelesowsku zmieszać kilka żywiołów! Merytoryczny, demokratyczny, polityczny i losowy.
Opowiedzmy to na przykładzie. Mamy konkurs, w którym na dofinansowanie liczyć może ok. 100 projektów. Dotąd – otrzymywało je 100 organizacji z najwyższą punktacją. Czasem te merytokratyczne listy korygowano polityczną decyzją, by nie powiedzieć ręczną ingerencją, nadzorcy. Jak mogłoby to wyglądać w proponowanym modelu „dobrze zmieszanym”?
Na początku eksperci oceniają wnioski i punktują je jak dotąd (choć najlepiej – na podstawie zasad „premiujących” w tej punktacji pożądane kierunki dla całego sektora, o czym mowa wyżej). Miast tworzyć jednak (prawie) ostateczną listę 100 dofinansowanych projektów – powinni określić pułap „przyzwoitości” wniosku, czyli liczbę punktów gwarantującą jego dobry poziom. Pułap ten powinien dopuszczać na „krótką listę” co najmniej dwa razy tyle organizacji, ile ma szanse na finansowanie.
Mamy więc umownie 200 organizacji. W pierwszym kroku uczyńmy zadość „arystokratom” i status quo (ante?) – czyli przyznajmy dofinansowanie 25 najlepszym, a więc wnioskom z najwyższą punktacją według ekspertów. Bez prawa do politycznej korekty tej listy!
W kroku drugim – doceńmy pierwiastek demokratyczny. Stwórzmy system, w którym pozostałych 175 organizacji może wykazać się zdolnością do mobilizacji sympatyków, pozyskiwania obywatelskiego wsparcia. Koniec końców o to chodzi w społeczeństwie obywatelskim. Niech 175 wniosków zostanie opublikowanych i poddanych publicznemu, otwartemu głosowaniu – choćby za pomocą „poparcia” wniosku przez profil zaufany. Dajmy sobie 7 dni na taką akcję – i po nich wyznaczmy kolejną czwartą część organizacji, które umiały zjednać sobie wystarczająco zaangażowanych sympatyków. Dla wielu organizacji – będzie to jedna z nielicznych okazji, by swoim odbiorcom „z normalnego świata” pokazać kuchnię grantozy i poprosić o coś innego, niż przelew. Długofalowo – powinno to pomóc w budowaniu relacji z sympatykami i darczyńcami również tym organizacjom, które ostatecznie nie znajdą się wśród 25 z największą liczbą głosów.
Spośród pozostałych 150 ofert trzeba wybrać jeszcze 50. Proponuję, by kolejne 25 wniosków… wylosować. Wiem, brzmi szalenie, ale łatwiej być szalonym w dobrym towarzystwie. Tymczasem to profesor Michael Sandel z Harvarda w „Tyranii merytokracji” postulował, by w ten sposób wybierać studentów Ivy League. Mierząc się z rozmaitymi patologiami – układy, korupcja, efekt św. Mateusza – selekcji do świata „prawdziwych, światowych elit”, zaproponował dokładnie ten model. Najpierw określamy punktowy „pułap przyzwoitości”, a potem losujemy.
Na koniec coś być może jeszcze bardziej bulwersującego, a więc trybut złożony trzeciemu z politycznych żywiołów – monarchiczno-tyrańskiemu. Uważam, że ostatnią czwartą część projektów powinien mieć prawo polityczny nadzorca danego resortu czy instytucji.
Jeśli zechce – niech minister rozdaje 25 spośród 100 dofinansowań po uważaniu, licząc się z politycznymi konsekwencjami. Jeżeli uzna to za stosowne – niech robi to zgodnie z własnym politycznym priorytetem. Tak przykładowo w resorcie „ludowców” można by wybrać projekty organizacji z obszarów wiejskich, a w tym we władaniu lewicy – akcentujące np. agendę antydyskryminacyjną. A jeśli będzie chciał – zawsze może oddać swoją kompetencję jednej z powyższych zasad. Wybrać „w swojej rundzie” ostatnich 25 projektów wedle klucza punktacji eksperckiej albo wedle klucza ich demokratycznej legitymizacji.
Ale niech ma prawo do politycznej, własnej decyzji ograniczonej ryzami „punktowego minimum”. Na dłuższą metę – uważam taki model za uczciwszy, niż oficjalna merytokracja, za kurtyną której mamy nieprzejrzyste korekty wyników i nieoficjalne naciski na ekspertów. Obawiam się zaś, że aby te zniknęły, nie wystarczy zmiana władzy.
Zdaję sobie sprawę, że część z powyższych postulatów może budzić pewien zrozumiały opór. Nie mam jednak wątpliwości, że chcąc wyrwać się z okopów sporów i narracji ostatnich lat potrzebujemy pomysłów odważnych, a dyskusji gorących. Trudno mi sobie wyobrazić na nią lepszy moment, niż ten powyborczy. I lepszą okoliczność, niż zaproszenie do zabrania głosu w niniejszej debacie wystosowane przez portal ngo.pl.
Piotr Trudnowski – członek i były prezes Klubu Jagiellońskiego. W 2023 roku koordynator zadania publicznego Instytut Demokracji Bezpośredniej. W przeszłości związany też m.in. z Fundacją Republikańską, Nową Konfederacją i Polskim Towarzystwem Crowdfundingu.
Masz swoją opinię w tej sprawie? Doświadczenia? Teorie? Rady? Chcesz się nimi podzielić? Zapraszamy! Pisz na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Ten artykuł ukazał się w cyklu „Wybory 2023. Co dalej?”.
Źródło: informacja własna ngo.pl