Na zamieszaniu wokół programu „Szkoła dla wszystkich” ucierpią dzieci, szkoły, samorządy i organizacje społeczne [komentarz Agnieszki Kosowicz]
Ministerstwo Edukacji nie wycofuje się z programu „Szkoła dla wszystkich”, ale zapowiada pilne i istotne w nim zmiany. Jakie? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że wprowadzane na szybko i bez konsultacji poprawki mogą wpłynąć nie tylko na jakość mozolnie wypracowywanego programu, czas jego realizacji, a przede wszystkim – zaufanie, które jednak udało się osiągnąć między ministerstwem a organizacjami społecznymi.
MEN zafundował nam solidną huśtawkę nastrojów w ostatnich dniach. W poniedziałek rano wiceministra Joanna Mucha ogłosiła na spotkaniu zespołu eksperckiego ds. integracji edukacyjnej dzieci z Ukrainy, że omawiany przez nas od miesięcy program „Szkoła dla wszystkich” nie będzie wdrażany przez rząd. Zapowiedziała podanie się do dymisji, po południu faktycznie ją ogłosiła. Kilka godzin później na platformie X pojawiło się sprostowanie Minister Edukacji Barbary Nowackiej: program przechodzi pilne istotne zmiany, ale będzie procedowany.
Zdziwienia
Ponieważ mówimy o kwocie pół miliarda złotych, na które szkoły, nauczyciele, instytucje oświatowe, samorządy i organizacje społeczne czekają od ubiegłego roku – informacje rozgrzały emocje.
Dziwi mnie, że MEN jest tym zdziwiony. Dziwi mnie także, że zespół ekspercki, w którym zasiada kilkanaście polskich i międzynarodowych organizacji pozarządowych, powołany w celu pracy nad tym programem, do tej pory nie otrzymał od MEN konkretnej informacji, co się właściwie dzieje.
Wiemy, że pierwotny projekt został wcześniej zatwierdzony do dofinansowania. Wiemy, że 29 kwietnia został przesłany do Rządowego Centrum Legislacji i miał być poddany akceptacji Rady Ministrów. Nie był wówczas głosowany. W środę MEN powiadomił, że po istotnych poprawkach projekt ponownie trafił do RM.
Nie wiemy natomiast nadal, co się zmieniło i dlaczego.
Nie wiadomo, co się zmieniło
Eksperci usiłują wyciągać wnioski ze strzępów informacji – wszystko wskazuje na to, że uległa zmianie nazwa programu, który teraz nazywa się “Otwarta szkoła”. Z krążącej w internecie korespondencji wynika, że projekt uległ licznym zmianom, ale jakiej natury? Nie wiadomo.
Jako członkinię zespołu eksperckiego przy MEN martwią mnie w tej sprawie trzy kwestie: wspomniane zmiany, czas, ale też, że tak powiem, styl.
Co to jest „Szkoła dla wszystkich”?
Program „Szkoła dla wszystkich”, który omawialiśmy, to kompleksowy, długoterminowy pakiet działań, który miał zapewnić pomoc nie tylko dzieciom z Ukrainy, ale po prostu szkołom, na które – wraz z wybuchem pełnoskalowej wojny w Ukrainie – spadły nowe obowiązki.
Przez ostatnie lata w polskich placówkach oświatowych działo się to, co w całym społeczeństwie: pospolite ruszenie pomocy.
Niektórzy poradzili sobie lepiej, inni gorzej. Widzimy, że dzieci z Ukrainy (i dzieci z doświadczeniem migracji w ogóle) mają zróżnicowane doświadczenia: jedne rozwijają się i uczą znakomicie; inne doświadczają w szkołach dyskryminacji i wykluczenia, dochodzi do przemocy rówieśniczej, a wiele dzieci z powodu różnych barier nie kontynuuje edukacji na wyższych poziomach nauczania.
MEN przygotował program, który rzeczywiście adresował wiele tych wyzwań, wspólnie identyfikowanych.
Zaplanowano trzy duże grupy działań:
- dofinansowanie wynagrodzeń asystentek międzykulturowych zatrudnianych w polskich szkołach (na poziomie minimalnej krajowej),
- kształcenie kadr szkolnych i systemowe wsparcie szkół (np. badania, programy nauczania w klasie różnorodnej kulturowo, szkolenia z zakresu pracy z traumą albo diagnostyki psychologiczno-pedagogicznej dzieci pochodzących z innych kultur itp.)
- działania skierowane do dzieci (np. nauka języka polskiego, zajęcia budujące relacje między dziećmi, wsparcie psychologiczne w szkołach).
Półtora roku prac pilnie wymaga poprawek?
Strona pozarządowa zabiegała przez ostatnie 18 miesięcy, aby w procesie budowania tego programu jak najszerzej skorzystać z doświadczeń organizacji i szkół, które mają w obszarze pracy z dziećmi migrantami bogate doświadczenie. Program przewidywał konkursy dla organizacji społecznych, które miały tę praktyczną wymianę wiedzy wspierać.
Oczywiście były aspekty programu, które jako strona pozarządowa ocenialiśmy krytycznie: choćby fakt dofinansowywania pensji asystentek międzykulturowych na poziomie najniższej krajowej. Dobrze przygotowane asystentki międzykulturowe to prawdziwe budownicze mostów w szkole. Mają nierzadko umiejętności i przygotowanie pedagogiczne w swoim kraju, znają polski system edukacji, są wielojęzyczne, często potrafią mediować konflikty, mają umiejętności trenerskie i podstawowe szkolenie psychologiczne – to wykwalifikowani pracownicy, zasługujący na większe wynagrodzenie i godną pozycję w szkole.
Mieliśmy często poczucie, że doświadczenie pozarządowe nie jest traktowane w pełni serio, że powinno być wykorzystane bardziej systematycznie. Doskwierało nam, że zaufane grono współpracowników MEN to przede wszystkim Ośrodek Rozwoju Edukacji albo Instytut Badań Edukacyjnych. Ale budowaliśmy stopniowo wzajemny szacunek i poczucie grania do jednej bramki.
Jeśli w ten – mozolnie wypracowywany od półtora roku program – MEN z dnia na dzień wprowadza „pilne” poprawki, nie konsultując ich ani nie informując, czego dotyczą – trudno nie zadawać sobie pytań: po co, dlaczego. Co takiego wydarzyło się ostatnio, że generuje tę pilną potrzebę?
Brzemienne skutki opóźnienia
Drugi niepokojący mnie aspekt to czas.
Już w ubiegłym roku MEN zachęcał szkoły do zatrudniania asystentek międzykulturowych, których pensje obiecywał refinansować (wiele szkół w Polsce posłuchało rady). Dziś samorządy łapią się za głowę – jeśli z tej obietnicy rząd nie zamierza się wywiązać, kto za to zapłaci? Kolejne miesiące opóźnienia to kolejne miesiące niepewności: dla samorządów i dla samych asystentek, które nie wiedzą, czy od września będą miały pracę.
Także z perspektywy organizacji społecznych wielomiesięczne opóźnienia są brzemienne w skutki. Środowisko pozarządowe działające na rzecz migracji mocno ucierpiało na skutek decyzji USA o zamrożeniu środków na pomoc humanitarną w styczniu tego roku – wiele organizacji z naszej branży straciło z dnia na dzień istotne części budżetów na ten rok (niektóre organizacje nawet 80 procent). Możliwość wnioskowania o środki z programu w ramach przewidzianych konkursów jest dla nas ważna.
Opóźnienie już owocuje utratą kompetencji w sektorze. Odczuliśmy to na własnej skórze: w czerwcu moja Fundacja Polskie Forum Migracyjne zakończyła (oby tymczasowo) współpracę z niemal całym zespołem asystentek międzykulturowych, który budowaliśmy od kilkunastu lat. Niektóre z naszych asystentek to osoby najlepiej wykształcone w tej dziedzinie w Polsce.
Zwlekanie z programem MEN, nie mówiąc o jego całkowitym wstrzymaniu, to przysłowiowy „strzał w stopę”. Ostatnie trzy lata dały polskim organizacjom działającym w obszarze migracji ogromny zastrzyk umiejętności, wiedzy i kompetencji. Rząd zachowuje się, jakby nie przywiązywał do nich wagi, brał je za rzecz oczywistą.
Opóźniając ten program, wyrzuca do kosza nasze umiejętności lekką ręką - to boli i złości. Przeszkadza też w dalszej współpracy - do tego, żeby cierpliwie siadać do wspólnego stołu, do rozmowy, każdy potrzebuje po prostu czuć się elementarnie szanowany.
Agnieszka Kosowicz – założycielka i prezeska Fundacji Polskie Forum Migracyjne, współtwórczyni Konsorcjum Migracyjnego. Jest inicjatorką różnych działań na rzecz migrantów i migrantek w Polsce, autorką i współautorką publikacji na temat migracji i integracji. Prowadzi zajęcia i warsztaty dotyczące migracji i różnorodności kulturowej dla dzieci, młodzieży i dorosłych. W PFM tworzy projekty, prowadzi działania informacyjne, warsztaty i szkolenia. Z wykształcenia jest dziennikarką. Prywatnie ma trzy pasje: podróżowanie, reportaż i ogród.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.