Na trudne czasy potrzebujemy 1% CIT. Można to zrobić od ręki. Skorzystają wszyscy
Z Jakubem Wygnańskim na temat propozycji wprowadzenia możliwości przekazywania 1% podatku z CIT dla organizacji pożytku publicznego rozmawia Instytut Spraw Obywatelskich.
Popierasz ideę 1% od firm? Podpisz petycję na https://instytutsprawobywatelskich.pl/1-procent-od-firm/ i podziel się nią ze znajomymi!
Ilona Pietrzak: – Uczestniczyłeś w pracach nad stworzeniem mechanizmu alokacji 1% PIT dla organizacji pożytku publicznego. Byłeś zaangażowany we wprowadzanie go w życie. Jak z perspektywy czasu oceniasz to rozwiązanie?
Jakub Wygnański: – Dyskusja na temat wprowadzenia 1% PIT trwała wiele lat i była częścią prac nad ustawą o działalności pożytku publicznego – zresztą nie najważniejszą. Byłem jednym z inspiratorów tego rozwiązania, ale po latach mam do niego stosunek ambiwalentny. Pierwotne założenie było takie, że będzie to mechanizm, który nie tylko w Polsce, ale w tej części Europy, w której została przerwana tradycja filantropii, będzie stanowił coś na kształt jej protezy dla niedomagań dobroczynności.
Od początku jednak trzeba podkreślić, że 1% PIT nigdy nie miał charakteru filantropijnego, chociaż wiele organizacji w Polsce i za granicą tak go przedstawia. To nieporozumienie. Miał on filantropię rozwinąć, a nie zastąpić. W oparciu o dzisiejsze definicje bardziej pasuje tu określenie budżet partycypacyjny, bo tu także decydujemy o środkach publicznych, a nie o środkach własnych.
W kontekście planowanego rozwiązania z odpisem 1% CIT trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jego wprowadzenie ma szansę zachęcić firmy do filantropii w sensie ścisłym, tzn. do przeznaczania na działalność pożytku publicznego własnych, a nie państwowych pieniędzy.
Warto spróbować, ale to będzie trudne, bo widzę, jak duże kłopoty z oddzielaniem tych dwóch zagadnień mają osoby indywidualne. Najczęściej uznają, że 1% PIT jest formą wypełnienia obywatelskiego, moralnego zobowiązania do filantropii.
Oczywiście istnieją też dobre strony mechanizmu 1% PIT. Co roku do sektora pozarządowego wpływa kilkaset milionów zł, w 2019 r. było to prawie 875 mln zł. To naprawdę nie są bagatelne kwoty. W mechanizmie 1% pozytywne jest też to, że organizacje muszą zabiegać o uwagę podatników. Muszą budować z nimi komunikację i przekonywać do siebie.
No właśnie, tylko czy do siebie? Jeśli przyjrzeć się temu, kto istotnie uzyskuje większość środków z 1%, to są to organizacje zajmujące się pośrednictwem na rzecz osób indywidualnych (tzw. subkonta).
Osobiście jestem przeciwnikiem subkont – uważam, że ich wprowadzenie wypaczyło mechanizm 1%. Oczywiście nie twierdzę przy tym, że osoby, które są np. w trudnej sytuacji zdrowotnej, nie potrzebują wsparcia, ale mechanizm 1% nie został zaprojektowany jako podpora systemu opieki zdrowotnej w Polsce.
Na przykład od dawna czekamy na stworzenie publicznego programu wsparcia w przypadku chorób rzadkich.
Środki z 1% w założeniu miały przede wszystkim służyć temu, aby organizacje pozarządowe mogły uzyskać wsparcie i dowolnie nimi dysponując wzmacniać siebie jako instytucje. Środki te miały dać im większą niezależność. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że trzeci sektor jest w ogromnym stopniu zależny od pieniędzy publicznych, a zdobycie środków publicznych związane jest na ogół z wykonywaniem jakichś zadań na rzecz administracji publicznej. To bardzo ogranicza własną inwencję.
Trzeci sektor w dużej mierze stał się dostawcą tańszych usług na rzecz administracji. To zawężające i w pewnej mierze upokarzające.
1% PIT miał pokazać, że obywatele cenią kompetencje organizacji pozarządowych – także w mądrym decydowaniu, na co ostatecznie te środki zostaną spożytkowane. Uznaniu, że można im zaufać, że pieniądze im przekazane zostaną dobrze wykorzystane. Wprowadzenie subkont sprawiło, że organizacje to po prostu wyłącznie pośrednicy – na ogół budują komunikację z obywatelami na poziomie emocjonalnym, tj. kogoś trzeba uratować, ktoś czegoś potrzebuje itd. To jest bardziej bazowanie na emocjach, a mniej na racjonalnym myśleniu. Zresztą dużą część tej pracy wykonują sami potrzebujący i ich najbliżsi.
Podczas trwającej kilka lat dyskusji nad wprowadzeniem 1% PIT nikt nie przewidywał, jak bardzo zmieni się świat. 1% stanowić miał rodzaj dodatkowego „doposażenia” obywateli, którzy dzięki temu mechanizmowi mogą przeznaczać pieniądze na ważne kwestie publiczne zgodnie z własnym uznaniem. Były nadzieje, że przynajmniej część z nich uzna, że taką ważną misję publiczną wypełniają np. instytucje, które zajmują się nadzorem nad władzą, są klasycznymi watchdogami, organizacjami strażniczymi itp. To bardzo wyraźnie wybrzmiewa w przygotowanej przeze mnie ekspertyzie. Byłoby bardzo niezdrowe, gdyby państwo było jedynym dysponentem tych środków. To szczególnie ważne teraz, kiedy wydaje się, że jesteśmy w przededniu jakichś zgoła putinowskich pomysłów niektórych polityków, którzy chcieliby, aby w stosunku do organizacji pozarządowych wspieranych z zagranicy postawić znak równości z „agentami zagranicznych wpływów”. Pieniądze z zagranicy będą traktowane jako niedobre, wręcz agenturalne.
Mechanizm 1% miał dawać organizacjom szansę, aby to z pieniędzy polskiego podatnika wspierać organizacje, których istotą działalności jest patrzenie władzy na ręce. 1% został zaprojektowany po to, aby zapewnić większą niezależność organizacji pozarządowych od władzy politycznej. Organizacje działają w naszym wspólnym, publicznym interesie. Nie mogą opierać się jedynie na dobrych relacjach z władzą. Wydaje mi się, że w niewielkim stopniu udało się to założenie osiągnąć.
Gdyby został wprowadzony 1% CIT, jak Twoim zdaniem należałoby uszczelnić ten mechanizm, aby nie był podatny na zniekształcenie polegające na tworzeniu indywidualnych subkont?
– Oczywiście nie chodzi o to, żeby z tych środków nie korzystały ostatecznie indywidualne osoby. Jeżeli mamy do czynienia np. ze stowarzyszeniem rodziców osób chorych na rzadką chorobę, to jak najbardziej uważam, że ono powinno korzystać z tego mechanizmu. Ich roztropności i poradzie lekarzy zostawiłbym jednak decyzję, komu i w jakim momencie najbardziej potrzebna jest pomoc.
Natomiast uważam, że dla wszystkich, łącznie z samymi zainteresowanymi, niezwykle upokarzający jest ten rodzaj „bazaru”, na którym ludzie muszą epatować swoim nieszczęściem, pokazywać, że ich ból jest większy niż ból innych itp. Uważam, że okrutne jest samo stawianie ich w takiej sytuacji.
Dlatego moim zdaniem – na podstawie doświadczeń z 1% PIT – w formularzu CIT, tam gdzie pojawiałby się numer KRS organizacji pożytku publicznego, należy zrezygnować z pozycji „cel szczegółowy”. Jeśli tego nie zrobimy, jest duże ryzyko, że podobny scenariusz może się powtórzyć. Natomiast niezależnie od tego, czy mówimy o 1% PIT, czy 1% CIT, postulat rezygnacji z celu szczegółowego i mechanizmu subkont nie oznacza, że organizacje pomagające indywidualnie osobom w trudnej sytuacji nie mogłyby dostawać tych pieniędzy. Nic bardziej mylnego. Wybór organizacji, którym można przekazać 1%, jest naprawdę bardzo duży. Nie ma niebezpieczeństwa, że nie znajdziemy takiej, która nam odpowiada i której ufamy. W przestrzeni publicznej istnieje bardzo dużo informacji na temat tego, co to są za organizacje i na co wydają otrzymane środki (każda z nich musi co roku upublicznić sprawozdanie). Polska posiada jeden z najbardziej zaawansowany systemów sprawozdawczości spośród krajów Europy Środkowej, które wprowadziły mechanizm odpisu 1% PIT.
Czy dostrzegasz jakieś inne, potencjalne zagrożenia związane z wprowadzeniem 1% CIT?
– Z pewnością należałoby za wszelką cenę uniknąć sytuacji, w której mogłoby zaistnieć domniemanie, że – tak jak jest mowa w ekspertyzie, którą przygotowałem –przekazanie środków organizacji wiązałoby się z oczekiwaniem, że w zamian za ten gest przedsiębiorca oczekuje od organizacji jakiegoś działania, albo wręcz zaniechania działania (w związku z interesami darczyńcy).
Taka alokacja nie może być mieszana z zakupem usługi promocyjnej (sponsoringiem) ani z tym, że np. organizacja zajmująca się ładem środowiskowym zaniecha protestów w stosunku do firmy, która ten ład niszczy. Rozumiem, że firmy mają inną motywację wydatkowania pieniędzy niż osoby indywidualne. Często są one związane de facto z autopromocją czy sponsoringiem. Ale w tym mechanizmie chodzi o co innego.
W wyniku moich rozmów z ekspertami ze Słowacji – kraju, który dotychczas jako jedyny w Europie Środkowej wprowadził mechanizm 1% CIT – zgodziliśmy się ze stwierdzeniem, że z grona organizacji/firm/przedsiębiorstw, które mogłyby zostać do niego dopuszczone, trzeba wykluczyć instytucje, które powiązane są z władzami publicznymi (mam tu na myśli zarówno spółki skarbu państwa, jak i różnego rodzaju spółki komunalne). Dlaczego? Może warto przypomnieć genezę powstania Polskiej Fundacji Narodowej – na tym przykładzie widać jak na dłoni wpływ polityki. Nikt mi bowiem nie wmówi, że prezesi 17 spółek skarbu państwa bez żadnego nacisku i spontanicznie wpadli na to, że zakładają Polską Fundację Narodową i co roku będą przeznaczać na nią kwoty idące w miliony.
Nie obawiasz się, że mechanizm 1% CIT doprowadziłby do ograniczenia filantropii?
– Nie chcę być złośliwy, ale ona jest w Polsce tak niska (szczególnie jeśli chodzi o firmy), że nie wiem, co by tu można jeszcze ograniczyć. Wciąż brakuje dobrych badań w tej sprawie. Oczywiście słyszymy o ważnych wyjątkach – zresztą firmy na ogół skwapliwie o tym informują. Starałem się jednak wyjść poza przypadki i oszacować skalę zjawiska. Zadałem sobie wiele trudu, żeby sprawdzić, jaka jest częstość korzystania przez firmy z odpisów podatkowych z tytułu darowizn – trzeba bowiem bardzo wyraźnie powiedzieć, że Polska ma dość szczodry system zachęt do filantropii firm.
Przypomnę, że zgodnie z obowiązującymi regulacjami polskie firmy, przekazując darowizny, mogą je odliczyć od podstawy opodatkowania w wysokości do 10% dochodu. Zapis ten zawiera ciekawy wyjątek dotyczący darowizn na działalność charytatywno-opiekuńczą kościelnych osób prawnych, w przypadku których nie obowiązuje limit 10% i darowizny mogą być odliczane w pełnej wysokości. Nie chcę tutaj wchodzić w dyskusję, czy różnicowanie w ten sposób podmiotów jest słuszne – w polskich realiach byłby to zresztą spór pozorny, gdyż z danych z Ministerstwa Finansów, które przytaczam w ekspertyzie, jasno wynika, że znakomita większość firm nie korzysta z zachęt filantropijnych.
Oczywiście zdaję sobie też sprawę, że wiele z nich nie wpisuje darowizn do CIT – choćby dlatego, że są to dary w naturze albo branie faktury „na siebie”. Daje jednak do myślenia, że w ciągu ostatnich 10 lat odsetek firm, które skorzystały z odpisu podatkowego z tytułu darowizn, spadł z 2% do poniżej 1%, więc na razie bym się nie martwił o ten potencjalny uwiąd filantropii – w porównaniu z innymi krajami jest ona w Polsce na niskim poziomie.
Moim zdaniem polski biznes nie wypracował jeszcze dojrzałej kultury dzielenia się i uważam, że 1% CIT ma szansę stać się pierwszym krokiem do zmiany tego stanu rzeczy – szczególnie jeśli do udziału w tym mechanizmie zostaną zaproszone załogi firm (tj. do decyzji, na co te środki przeznaczyć).
W tym wypadku, jak sądzę, środki z 1% CIT będą wydatkowane na projekty ważne dla lokalnej społeczności, w których dana firma funkcjonuje. A jeśli będą one wartościowe, trzeba wierzyć, że firma zechce wyjść poza alokacje środków z podatku i dołoży własne. Zresztą w Słowacji fakt uruchomienia własnych środków przez firmę jest dodatkowo premiowany podatkowo – alokacja CIT zwiększa się wówczas do 2%.
Jak Twoim zdaniem należy zachęcać przedsiębiorców do poparcia proponowanego mechanizmu 1% CIT? I w jaki sposób budować wzajemne zaufanie między NGO a przedsiębiorcami na rzecz wspólnej troski o dobro wspólne?
– Widzę tutaj dwie podstawowe strategie. Pierwszą z nich nazwałbym „gorzką”: polegałaby ona na zauważaniu (można dozować ostrość tego przekazu) tych przedsiębiorców, którzy bardzo mało od siebie dają, szczególnie w porównaniu do zasobów, jakimi dysponują i korzyści, jakie czerpią ze społeczności lokalnej. Myślę, że ten rodzaj niewrażliwości powinien być jakoś nazwany. Mam tu kilka swoich typów i gotów jestem się im narazić, np. instytucje finansowe, w przypadku których poziom filantropii jest bardzo niski (oczywiście są znaczące wyjątki). Gdyby dokonać brutalnego porównania, ile te firmy wydają na reklamę, na taki klasyczny PR, sponsoring itd., a ile na filantropię, to wypadłoby to dla nich bardzo krępująco. Jeśli te instytucje przeznaczałyby na filantropię nawet 10-krotnie większe kwoty, choćby za pośrednictwem własnych fundacji korporacyjnych, ich budżety nie doznałyby z tego tytuły znaczących uszczerbków. Obecnie to są naprawdę znikome środki – i to trzeba otwarcie powiedzieć. Nie wiem, czy nieustanne „łaszenie się” do firm nie powinno być uzupełnione bardziej stanowczym tonem dotyczącym ich odpowiedzialności.
Przepraszam, że operuję skrótami – wiem, że istnieją chlubne wyjątki. Wiele lat temu byłem pomysłodawcą nagrody Dobroczyńca Roku i ona funkcjonuje do dziś – dobrze, że jest kogo nagradzać. To jest fragment drugiej strategii – nazwijmy ją „słodką” – która polega na docenianiu tych firm, które mają ponadprzeciętne zasługi na polu filantropii. W ekspertyzie na temat 1% CIT wymieniam m.in. Edukacyjną Fundację im. prof. Romana Czerneckiego, której fundator przeznaczył na jej rzecz 400 mln zł osobistego majątku – ze środków fundacji wypłacane są m.in. stypendia edukacyjne dla dzieci i młodzieży.
Na szczęście coraz więcej ludzi zamożnych zdaje sobie sprawę z wartości i radości dzielenia się tym, co zgromadzili. Najwyższy czas. W Polsce jest ponad 100 tys. osób, których majątek osobisty przekracza milion dolarów. Dlatego uważam, że opowiadanie, że „nas nie stać”, można włożyć między bajki. Polacy na alkohol wydają rocznie 40 mld zł, zaś na kluby fitness – 3,5 mld zł. Ukształtowaliśmy w sobie przekonanie, że „nie stać” nas na filantropię – i że ona jest zobowiązaniem jakichś „innych”, „bogatszych”.
Dlatego jestem zdania, że obecnie powinniśmy kształtować model obywatelstwa aktywnego, w którym dzielenie się tym, co się posiada, jest rzeczą absolutnie normalną – zarówno dla osób indywidualnych, jak i dla firm.
I że nie chodzi tutaj o jednorazową akcję, w której, mówiąc dosadnie, „raz do roku nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem”, tylko że zależy nam na kształtowaniu trwałych postaw, które następnie zaszczepimy naszym dzieciom. Myślę, że to jest najtrudniejsze, bo mówimy tutaj o zasadniczej zmianie kulturowej. W pewnej mierze możemy ją stymulować przy pomocy systemu podatkowego, ale ostatecznie ona musi się dokonać w naszych głowach. Mam nadzieję, że mechanizm alokacji 1% CIT ma szansę stać się krokiem w kierunku takiej zmiany – i że, jeśli zostanie wprowadzony, okaże się czymś więcej niż coroczny wpis do formularza podatkowego.
Przypomnę w tym miejscu, że proponujemy, żeby do otrzymywania środków z odpisu 1% CIT uprawnione były wyłącznie organizacje pożytku publicznego. Ten system jest prawie gotowy i do jego wprowadzenia potrzeba przede wszystkim woli politycznej, a następnie drobnej zmiany formularza CIT w systemie informatycznym. To wszystko działa i mogłoby ruszyć prawie natychmiast.
Przed wprowadzeniem 1% CIT musimy jednak rzetelnie odrobić w Polsce lekcję słowacką.
Na czym ona polega?
– Otóż na Słowacji wielu przedsiębiorców wpadło na to, że – skoro otrzymali możliwość alokacji 1% CIT – to w takim razie powołają własne fundacje korporacyjne, które w całości przejmą ich własny 1%, a następnie zużyją go m.in. na działania PR-owe (de facto subsydiują w ten sposób swój budżet, bo pieniądze, które jako podatek powinny być przeznaczone na cele publiczne, trafiają na cele prywatne). To doprowadziło do bardzo dużego kryzysu. Z trudem udało się go zażegnać – było o krok od tego, że system zostanie całkowicie wstrzymany.
Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko powstawaniu fundacji korporacyjnych. Oby było ich jak najwięcej, z zastrzeżeniem, że to nie one powinny być odbiorcami 1% CIT ze strony własnych firm-matek. A nawet jeśli byłyby uprawnione do otrzymywania tych środków, proces ten musiałby zostać poddany silnym regulacjom, np. na wzór tych, które obowiązują w Stanach Zjednoczonych. W USA przyjęto zasadę, że fundacje korporacyjne dysponują pieniędzmi, które muszą wydać „na zewnątrz”, np. w postaci konkursów itp., nie zaś na finansowanie własnych projektów wewnętrznych. Mechanizm ten nazywa się pay-off i sprowadza się do zasady, że nie wolno ci „siedzieć na kapitale” – jego część trzeba corocznie wydawać. Fundacje mają obowiązek nim dysponować i realizować istotne społecznie cele.
Jak, Twoim zdaniem, samorządy ustosunkują się do propozycji mechanizmu 1% CIT?
– Samorządy są tutaj kluczowe. Samorządy bardzo teraz ucierpiały i będą cierpieć z różnych powodów, w tym niechęci rządu (trzeba to powiedzieć wprost) i przerzucania na nie odpowiedzialności np. w dziedzinie edukacji – a to wszystko w sytuacji możliwego załamania się dochodów z powodu recesji. Pojawia się dziura w budżecie i jest już jasne, że jej ofiarą będą także organizacje pozarządowe, w większości bardzo zależne od samorządu.
W tej sytuacji władze samorządowe mogą albo starać się blokować jakiekolwiek zmniejszanie kwoty podatku CIT (jego część zostaje w samorządzie), albo… uznać ten mechanizm za szansę. Jest oczywiste, że w czasach trudnych samorząd powinien skoncentrować się na czymś w rodzaju lokalnej retencji zasobów. Uważam, że należy przekonywać znajomych, przyjaciół z samorządów, że wprowadzenie 1% CIT nie musi oznaczać zmniejszenia wpływów do lokalnych budżetów. W ekspertyzie opisuję najlepszy z mojego punktu widzenia scenariusz, w którym 1% CIT staje się pierwszym krokiem do powoływania lokalnych instytucji filantropijnych.
Wyobraźmy sobie nieduże miasto, w którym w okolicy jest jakaś fabryka, która płaci podatki tam, a nie w Warszawie, i samorząd wraz z owym przedsiębiorstwem razem tworzą lokalny fundusz na wzór amerykańskich community foundations, w którym obywatele zgadzają się i świadomie przeznaczają swój 1% raczej na to, co lokalne, niż to co centralne. Zasada tworzenia i funkcjonowania podobnych instytucji byłaby taka: najpierw zbierzmy środki, a następnie zastanówmy się wspólnie, jakie cele są dla nas najważniejsze. Jeśli samorządy stworzą takie magnesy, które będą skłaniały przedsiębiorców do przeznaczania pieniędzy na lokalne projekty, z których będą korzystali ich pracownicy wraz z rodzinami, to moim zdaniem są realne szanse na to, że samorządy nie stracą wskutek wprowadzenia 1% CIT, ale wręcz zyskają.
Byłoby fantastycznie, gdyby mechanizm 1% CIT uruchomił taką synergię środków publicznych i prywatnych na rzecz realizacji lokalnych przedsięwzięć. Do puli środków z 1% CIT samorząd mógłby dodać swoje – nawet te, które są częściowo dystrybuowane w budżecie partycypacyjnym, który, jak wiemy, bywa dobroczynny, ale bywa też zwyczajnie niemądry, ucząc ludzi raczej rywalizacji niż szukania dobra wspólnego. Jeśli nie zaczniemy tworzyć tego typu lokalnych instytucji, za kilka lat obudzimy się, „wisząc” na pieniądzach z centrali, a to będzie bardzo groźne.
Na konferencji Narodowego Instytutu Wolności, dotyczącej budowania kapitałów żelaznych, wicepremier Gliński podkreślał, że nie zbudujemy w organizacjach tych kapitałów bez partnerstwa sektorowego, w które zaangażowany będzie i trzeci sektor, i administracja publiczna, a w szczególności samorządy i przedsiębiorcy. Czy Twoim zdaniem mechanizm 1% CIT mógłby przyczynić się do budowania kapitałów żelaznych w NGO? I czy w obecnych, polskich realiach stać nas na tworzenie kapitałów żelaznych?
– Zgodzę się z prof. Glińskim, że mechanizm, który tu projektujemy, mógłby tworzyć jakąś trwałość funkcjonowania sektora pozarządowego. Problem z kapitałem żelaznym polega na tym, że – wbrew popularnej frazie – w obecnych czasach (to wynik warunków makroekonomicznych) pieniądz z największym trudem rodzi pieniądz. Żeby móc co roku skorzystać w rozsądnym wymiarze z renty z kapitału żelaznego, musiałby on być ogromny. Bardzo trudno jest zebrać takie kwoty. W Polsce udało się to niewielu instytucjom. Aby pomnożyć kapitał, nie wystarczy wpłacić go do banku. Dlatego bardziej wierzę w solidne fundusze rezerwy, takie na „czarną godzinę”, niż w to, że polskim NGO-som (poza bardzo nielicznymi wyjątkami) kiedykolwiek uda się zgromadzić taki kapitał, który łatwo będzie pomnażać. Można próbować temu sprzyjać, ale nawet amerykańskie community foundations, które dawniej uznawały za zasadę posiadanie kapitału żelaznego, teraz go nie mają.
Kapitał żelazny ma to do siebie, że zapewnia dożywotnią niezależność. Czasami wyposaża się w ten sposób muzea, archiwa narodowe, ale nas na to nie stać nawet na poziomie krajowym – z nielicznymi wyjątkami, jak np. Fundacja Auschwitz-Birkenau (aczkolwiek trzeba wspomnieć, że środki na utworzenie kapitału żelaznego fundacji przekazały rządy kilku państw). Swego czasu Czesi przeznaczyli część środków z prywatyzacji na rzecz grupy prywatnych fundacji, które następnie dystrybuowały je w ramach regrantingu. Nie sądzę jednak, by minister Gliński zechciał przeznaczyć podobne pieniądze na wyposażenie niezależnych fundacji… Co więcej, rząd może mieć pokusę, żeby z publicznych pieniędzy wyposażać w taką gwarancję „nieśmiertelności” kilka sympatyzujących z nim instytucji i zbudować dla siebie i swoich ludzi bezpieczną przystań na czas, kiedy zmienia się władza.
Taka pokusa dotyczyłaby każdej władzy. To ukryta forma korupcji, a zatem użycie publicznych środków dla prywatnych korzyści. Moim zdaniem nie warto nawet igrać z tym pomysłem. Szczerze mówiąc, obserwując wyniki ostatnich rozdań ze środków publicznych – tego, jak dysponuje się środkami z FIO, a w szczególności Funduszu Sprawiedliwości, Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska – chyba potrafię dość łatwo przewidzieć, jakie organizacje dostałyby taki prezent.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę na ostatnie pomysły właśnie tych dwóch ministrów (Solidarna Polska), którzy raczej nie mają skrupułów w wykorzystywaniu publicznych środków dla realizacji własnej agendy, jednocześnie promując projekt dotyczący tropienia tzw. środków zagranicznych w środowisku organizacji społecznych. De facto dawałby on im uprawnienie do sparaliżowania dowolnej organizacji społecznej. Jest oczywiste, że organizacje mogą mieć inne poglądy na sprawy publiczne niż konkretni politycy, ale zabieg, w którym naprzeciwko siebie stają organizacje sympatyzujące z władzą i napompowane „sterydami” ze środków publicznych, a po drugiej stronie lądują organizacje, które będą piętnowane jako zgoła „agenturalne” i możliwe do wyłączenia decyzją polityczną – to bardzo smutny scenariusz.
To jest jeszcze jeden argument na rzecz wprowadzenia 1% CIT, który zwiększa różnorodność finansowania. Czy właśnie podpowiedziałem rządowi, żeby tego nie robił? Mam nadzieje, że nie – i że w polskiej klasie politycznej jest dość osób, które potrafią patrzeć dalej i w interesie publicznym.
Jak tworzyć w Polsce klimat dla wprowadzenia mechanizmu 1% CIT?
– Po pierwsze: trzeba szukać tego, co łączy cały sektor pozarządowy. Potrzebny jest także „sprawca”. Nie chcę przeceniać swojej roli, ale w przypadku 1% PIT poczuwam się do sprawstwa (śmiech). Wówczas, gdy rozpoczynaliśmy dyskusję nad 1% PIT, był to czas, gdy to rozwiązanie funkcjonowało już na Litwie czy w Rumunii – wszyscy uczyliśmy się wtedy od siebie. Zatem: najpierw pojawił się pomysł, a następnie udało się przekonać do tego pomysłu rząd.
Trzeba też pamiętać – co jest bardzo ważne w kontekście tego, co się dzieje obecnie – że 1% jest częścią większej całości pakietu składającego się na ustawę o pożytku publicznym i wolontariacie. Jest to ustawa, nad którą dyskutowaliśmy jako środowisko wraz z ekspertami oraz kilkoma kolejnymi rządami przez siedem lat. Ostatecznie osiągnęliśmy taki poziom zgody, że ustawa została przyjęta praktycznie jednogłośnie. Wówczas, i jeszcze przez kilka późniejszych lat, sektor pozarządowy w ogóle nie był przedmiotem politycznego sporu. W parlamencie przez wiele kadencji funkcjonował zespół, którym, jeśli dobrze pamiętam, kierował jeszcze śp. Henryk Wujec, a przy tworzeniu którego skorzystaliśmy z formuły, która w Anglii nosi nazwę All-party Parliamentary Group on Charities and Volunteering – takiej ponadpartyjnej platformy dotyczącej tego, co określa się mianem charities. Ten zwyczaj powoływania jednego, ponadpartyjnego zespołu do spraw organizacji trwał jeszcze przez kilka kadencji. Później już zawsze powstawało ich kilka, bo każda z frakcji chciała mieć własny. Mają one różne nazwy, a to ds. społeczeństwa obywatelskiego, a to ds. organizacji pozarządowych itp. Zespoły te są tworzone po to, żeby nawzajem się kontrować. W poprzedniej kadencji były nawet takie, które zebrały się raz. Dlatego jestem zdania, że potrzebna jest zgoda po naszej stronie – tzn. sektora pozarządowego – która sprawi, że nie będziemy rozgrywani przez polityków.
Dyskusja nad wprowadzeniem 1% PIT trwała tak długo, gdyż chcieliśmy dojść do momentu, w którym proponowane rozwiązania staną się przedmiotem zgody i zostaną przyjęte silną większością głosów. Nie chciałbym, aby propozycja wprowadzenia 1% CIT została odebrana jako pomysł organizacji pozarządowych przeciwko przedsiębiorcom, jednych organizacji przeciwko drugim, opozycji przeciwko rządowi itp.
Dlatego uważam, że – choć rozwiązanie, które proponujemy, jest stosunkowo łatwe do wprowadzenia – ważniejsze od tego, aby uchwalić je szybko, jest uchwalenie go w atmosferze zgody. Moim zdaniem 1% CIT ma szansę połączyć środowiska pozarządowe, polityczne, samorządowe i przedsiębiorców – nie chciałbym zmarnować tej szansy.
Musimy też zdać sobie sprawę z tego, że 1% CIT nie jest pomysłem nowym – on cały czas krąży w środowisku jak kula bilardowa. Powinniśmy robić wszystko, żeby użyć go jako pewnego pretekstu, okazji dla środowiska, żeby zrobić coś razem. Bardzo bym sobie tego życzył. Nie chciałbym, żeby omawiany mechanizm miał prowadzić do budowania przewagi jednych nad drugimi.
Widzisz szansę na taką „dobrą zmianę” ponad podziałami, w obecnej atmosferze politycznej i społecznej polaryzacji?
– Mam nadzieję, że – niezależnie od trwającego w Polsce konfliktu – wszystkim nam droga jest kategoria dobra wspólnego oraz pożytku publicznego. I że wszyscy jesteśmy zdania, że obywatele mają w tej sprawie coś do powiedzenia. W tych ciężkich czasach potrzebne nam są instrumenty budowania pomostów międzyśrodowiskowych. Jak wiemy, nie bardzo udało nam się partnerstwo publiczno-prywatne, ale wierzę, że wokół koncepcji 1% CIT można zbudować szerokie porozumienie.
Warto byłoby powołać grupę zadaniową, w skład której wchodziliby przedstawiciele organizacji pozarządowych, przedsiębiorców, samorządów. Gdy śp. Henryk Wujec był doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. społecznych, w Kancelarii Prezydenta takie grupy zadaniowe powstawały. Obecnie weszliśmy jednak w taką fazę politycznej polaryzacji, że będzie to bardzo trudne. Poza tym ktoś musi ten proces cierpliwie prowadzić – może będzie to Wasz Instytut? Należy spotykać się, rozmawiać, przekonywać wszystkie zainteresowane strony. Ja na pewno będę to robił. Do przedyskutowania jest m.in. kwestia wysokości odpisu z CIT, tj. czy pozostalibyśmy przy 1% – analogicznie do 1% PIT – czy byłoby to jednak 2%, co zbliżyłoby nas do rozwiązania słowackiego.
Zastanowienia wymaga także kwestia ewentualnej nowelizacji ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie, podobnie jak ustawy o podatku dochodowym.
– Tak, te akty prawne wymagają zmian, jednak, moim zdaniem, powinniśmy obecnie skupić się tylko na wprowadzeniu 1% (ew. 2%) CIT, bo jeśli połączymy tę sprawę z dyskusją o zmianach w ustawie o działalności pożytku publicznego, to…
To będzie to trwało siedem lat…
– W najlepszym razie. W najgorszym: nigdy tego nie zrobimy. Podczas gdy zmiana związana z 1% CIT jest naprawdę na wyciągnięcie ręki, gdyż – tak jak mówiłem wcześniej – jest to jedynie kwestia modyfikacji formularza CIT. Tak nieskomplikowanej, że moim zdaniem rząd mógłby jej dokonać niemal z dnia na dzień. Z taką inicjatywą oczywiście może też wystąpić Sejm, Senat bądź Prezydent. Na końcu i tak potrzebna będzie zgoda wszystkich wymienionych organów państwa. Mam nadzieję, że się jej doczekamy.
Dziękuję za rozmowę.
Popierasz ideę 1% od firm? Podpisz petycję na https://instytutsprawobywatelskich.pl/1-procent-od-firm/ i podziel się nią ze znajomymi!