O specyfice pracy na Bydgoskim Przedmieściu w Toruniu oraz o tym, co jest najważniejsze w pracy animatorów rozmawiamy z Katarzyną Jankowską, inspiratorką i współzałożycielką Społecznego DomuKultury!
Jędrzej Dudkiewicz: – Co było pierwsze w waszym przypadku, jajko czy kura? To znaczy, czy powstanie Społecznego DomuKultury! było wynikiem potrzeb mieszkańców, czy też chcieliście te potrzeby tworzyć, dawać ludziom przestrzeń i możliwość, by coś robili?
Katarzyna Jankowska: – W zasadzie zarówno jajko, jak i kura pojawiły się w tym samym czasie. Nasze działania rozpoczęliśmy kilka lat przed tym, zanim powstał Społeczny DomKultury!. Z jednej strony znaliśmy potrzeby mieszkańców i specyfikę dzielnicy, zwłaszcza że większość z nas tam po prostu mieszka, z drugiej reagowaliśmy na braki, które pojawiały się w najróżniejszych badaniach. Poruszaliśmy się po okolicy, mieliśmy kontakt z ludźmi, w końcu postanowiliśmy stworzyć miejsce otwarte. Pojawiło się ono w 2013 roku, wcześniej z różnych powodów nie mogliśmy dostać odpowiedniego lokalu. W tym samym momencie otrzymaliśmy też dofinansowanie z Unii Europejskiej. Wiele składowych złożyło się w większą całość, co było wynikiem i potrzeb mieszkańców i naszych działań.
Czym w takim razie wasze miejsce się wyróżnia, co jest specyficznego w tym, co robicie, albo czy otoczenie, w którym działacie jest unikalne i musicie się w nie wpasować?
– Dzielnica, w której działamy ma skomplikowaną historię. Jeszcze 60-70 lat temu, a zwłaszcza w okresie międzywojnia, była to perełka rekreacji i wypoczynku bogatych mieszczan. Znajdowała się tu chociażby kawiarnia pod gołym niebem, w której mogło pomieścić się tysiąc osób. Po wojnie, w późnych latach czterdziestych, rezydencje willowe zaczęły być dzielone na małe, robotnicze mieszkania. Ta struktura została do dzisiaj, w międzyczasie wszystko niszczało, powstało coś w rodzaju getta; przez wiele lat nikt się tym nie zajmował. Narosło więc mnóstwo różnych braków oraz biedy.
Dopiero po 2000 roku zaczęto wprowadzać programy aktywizacyjne, pojawili się nowi mieszkańcy, nowe cele. Zlikwidowanie biedy infrastrukturalnej nie jest jednak proste, do dziś można znaleźć kamienice bez łazienek, w których dzieciaki nie mają prysznica i muszą myć się w miskach. Z jednej strony mamy więc świetne zabytki, typu Zofijówka, w której swoje dzieła pisali Witkacy i Przybyszewski, z drugiej strony później wysłano tu rodziny robotnicze i miejską biedotę. To wszystko stanowi duży kontekst dla naszych działań, wciąż to przepracowujemy.
Podejrzewam, że wpływa to na sposób, w jaki działacie.
– Nietypowe w naszym przypadku jest to, że jesteśmy domem kultury, który de facto nie jest domem kultury. To raczej społecznie otwarte miejsce, które przy okazji nie jest jednorodnie zarządzane. Oczywiście są pewne struktury, musimy mieć osobowość prawną, ale nie ma u nas specjalnej hierarchii.
Nie stawiamy na liderstwo, decyzje podejmujemy wspólnie, staramy się działać jak kolektyw. Jego częścią są też mieszkańcy i uczestnicy działań. Na pewno wyróżnia nas to na tle toruńskiego środowiska pracy społecznej i aktywizacji ludzi. I wciąż budzi to zdziwienie.
Przychodzą do nas ludzie, którzy traktują nas jak instytucję, chcą się spotkać z dyrektorem. A gdy dowiadują się, że nie go nie ma, nie ma też imiennych pieczątek i innych tego typu rzeczy, nie bardzo wiedzą, co dalej. Dla nas to normalne: każdy jest osobą decyzyjną.
Jak w takim razie wygląda u was praca animatora, czym się on zajmuje? Jak rozumiem, tym animatorem może stać się każdy, w zależności od potrzeb?
– Specyficzne w naszej pracy jest to, że większość z nas to mieszkańcy Bydgoskiego Przedmieścia, duża część z nas to też absolwenci Wydziału Sztuk Pięknych, który jest integralną częścią dzielnicy. Z automatu jesteśmy osobami wielozadaniowymi. Po takich studiach trudno jest znaleźć pracę w zawodzie, musimy więc brać udział w wielu warsztatach, by się doszkalać i zdobywać nowe kompetencje. Każdy z nas pisze projekty, pozyskuje granty. Wszyscy jesteśmy osobami decyzyjnymi i sami wszystko robimy, nie tylko działania stricte kulturalno-społeczne, ale też remonty, sprzątanie lokalu, etc. Jesteśmy wielozadaniowi i często jest to po prostu samowyzysk.
Co, pani zdaniem, jest w związku z tym najważniejsze w pracy animatora, jakie kompetencje są kluczowe do tego, by to, co robi przynosiło efekty?
– Odpowiedź może być dość skomplikowana. Przy jednoczesnej odpowiedzialności, trzeba umieć dać się ponieść ryzyku. Czasem się to wręcz trochę wyklucza, ale przynosi dobre efekty. Ważna jest dla nas porażka. Sukcesy nie uczą nas tak bardzo, jak popełnione błędy. Poszerzamy wtedy doświadczenie, wyciągamy wnioski, wiemy, że musimy coś zmienić, poprawić.
Animator na pewno musi się też odznaczać intuicją, nie może być kolonizatorem, narzucającym wszystkim swoje idee, tylko powinien podążać za ludźmi i ich potrzebami.
Bardzo pozytywna i wymierna jest sytuacja, gdy animator sąsiaduje ze społecznością, z którą pracuje. Kiedy jest elementem rzeczywistości, w której się porusza. Łatwiej jest wtedy być dopuszczanym do pewnych rzeczy, jest się kimś z wewnątrz, co pomaga zbudować zaufanie.
Wspomniała pani o porażkach. W jaki sposób wspieracie się wzajemnie, gdy coś nie wychodzi, gdy jest jakiś kryzys, dane działanie się nie powiodło? Co robicie, by nie doszło do wypalenia?
– Energia kończy się nam zwykle pod koniec roku, gdy kończą się też fundusze na działalność. I jest to bardzo trudne, bo nie wiemy, jaka będzie przyszłość. Na pewno pomaga nam to, że znamy się już wiele lat, ufamy sobie w trudnych sytuacjach i pomagamy. Jesteśmy nie tylko współpracownikami, ale też po prostu znajomymi. Kluczowe są z pewnością regularne zebrania, na których przepracowujemy najróżniejsze rzeczy, nie zawsze jest wesoło. Jeżeli przez dłuższy czas nie ma takiego spotkania, to pojawiają się konflikty i problemy. Regularność jest kluczowa, dzięki niej udaje się utrzymać dobrą komunikację.
Pomaga nam oczywiście też zaufanie, które dostajemy od uczestników naszych działań – dzieciaki albo ich rodzice przychodzą do nas po porady, nie boją się podjąć ryzyka kontaktu z nami. To też jest coś, co nas mocno buduje.
Dużą dawkę energii zapewnia Aukcja na rzecz domu kultury. To inicjatywa mieszkańców dzielnicy. Pod koniec 2014 roku nasz los był niepewny, zaproponowano więc aukcję dzieł lokalnych artystów, a dochód został przeznaczony na nasze działania w kolejnym roku. Spotkało się to z tak dobrym odzewem, że powstała tradycja i co roku, przed Świętami, organizowana jest taka aukcja. W zeszłym roku wzmocniliśmy ją jeszcze koncertem, udało się ściągnąć Tomka Organka. Mocno wpłynęło to na wynik finansowy, dzięki któremu spokojnie przetrwaliśmy zimę, zorganizowaliśmy dwutygodniowe ferie dla dzieciaków. Podobnych wzmacniających nas historii jest sporo, więc chociaż nasza praca jest naprawdę ciężka, to jednak wciąż działamy i mamy sporo energii.
Katarzyna Jankowska – Absolwentka malarstwa Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, Ekonomii Społecznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu oraz podyplomowych Muzealniczych Studiów Kuratorskich Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Związana ze środowiskiem toruńskich organizacji pozarządowych, Przewodnicząca Fundacji Fabryka UTU, współzałożycielka i członkini Spółdzielni Socjalnej KULTURHAUZ, członkini Stowarzyszenia SZTUKA CIĘ SZUKA. W latach 2009-2011 kuratorka Działu Edukacji Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu. Autorka koncepcji i scenariuszy warsztatów oraz działań edukacyjno-artystycznych, skoncentrowanych na sztuce współczesnej. Koordynatorka/kuratorka projektów „Dźwiękospacery”, „Subiektywna mapa Torunia”, „URban gardeners”, „Filmogranie!” oraz wielu innych. Inicjatorka i współzałożycielka Społecznego Domu Kultury na Bydgoskim Przedmieściu w Toruniu oraz Pracowni Społecznej KULTURHAUZ. Koordynatorka projektu Struktury Kultury (2016-17), realizowanego w ramach ogólnopolskiego programu Bardzo Młoda Kultura w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.