Ewa Stokłuska: Zamknięcie miejsc otwartych byłoby dużym ciosem dla wspólnot lokalnych [wywiad]
O tym, jak tzw. miejsca otwarte radzą sobie podczas pandemii, co musiały zmienić w swojej działalności i jak przyszłość je czeka rozmawiamy z Ewą Stokłuską, która prowadziła debatę wprowadzającą konferencji „Miejsca Otwarte”, pt. „Dobra inwestycja na trudne czasy? Czy miejsca otwarte sprawdzają się jako narzędzie wzmacniania wspólnoty (także w czasie pandemii)?”. Wydarzeniu patronował portal ngo.pl.
Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie nastroje panowały wśród uczestniczek i uczestników konferencji „Miejsca Otwarte”, która z powodu pandemii odbywała się online?
Ewa Stokłuska: – Było trochę żalu, że musimy to robić online. Ta konferencja ma to do siebie – co jest na pewno sukcesem – że ludzie lubią się ze sobą spotkać. Bo raz, że na sesjach słyszy się ciekawe i inspirujące rzeczy, a dwa – pomiędzy nimi wszyscy ze sobą rozmawiają, wymieniają się doświadczeniami, sieciują. Nie da się tego oddać w wersji online, chociaż na zakończenie jest tak zwana „kawa z organizatorami”, czyli przestrzeń do tego, by luźniej pogadać o najróżniejszych sprawach absorbujących osoby działające w miejscach otwartych.
Jednocześnie jednak – i to też było podkreślane – ludzie cieszyli się, że konferencja w ogóle się odbywa. Wszyscy są zmęczeni zdalnymi kontaktami, ale jednak chcieli brać udział w sesjach i na tyle, na ile to jest możliwe, korzystać z tego, że się widzimy, rozmawiamy, zadajemy pytania.
Oczywiście wiadomo było, nie ukrywaliśmy tego, że konferencja będzie głównie dotyczyć „czasów COVID-u”. Wszystko było pomyślane tak, by porozmawiać o miejscach otwartych w kontekście pandemii. O tym, co się zmieniło w sposobie ich funkcjonowania, gdzie są trudności, jak sobie z nimi radzić. Pojawiło się trochę smutnych historii, znamy je zresztą z warszawskiego podwórka, bo są Miejsca Aktywności Lokalnej, w których animatorzy po prostu nie mają pracy. Dotyczy to zwłaszcza miejsc prowadzonych przez organizacje pozarządowe, bo im jeszcze trudniej jest utrzymać działalność.
Jednocześnie miałam poczucie, że jest duża potrzeba szukania w sobie nawzajem wsparcia oraz rozwiązań – na to, jak działać, co zmienić, w jaki sposób odpowiedzieć na potrzeby, które są mniej animacyjne, a bardziej pomocowe. Mam wrażenie, że środowisko uczestniczek i uczestników cały czas stara się, najlepiej jak może, sobie z tym wszystkim poradzić. Są oczywiście przykre sytuacje, ale ludzie próbują znaleźć energię do dalszego działania i tworzenia nowej normalności. Nikt nie chce się poddawać.
Pandemia mocno podcięła skrzydła miejscom otwartym? Z jednej strony powstawało i powstaje ich coraz więcej. Z drugiej są kolejne lockdowny, ogłaszane często chaotycznie, więc nie ma się jak na nie przygotować. Często trzeba było się zamknąć, co zwłaszcza w przypadku miejsc otwartych brzmi nie za ciekawie.
– Wprowadzane na ostatnią chwilę, często niejasne obostrzenia powodują chaos, który nikomu nie pomaga. Miejsca otwarte miały masę pytań, na które nie potrafiły samodzielnie znaleźć odpowiedzi. Przez to na osoby, które je prowadzą spadła odpowiedzialność, czy zamknąć się, czy jednak nie. Trzeba było się zastanowić, co obostrzenia oznaczają w ich przypadku, czy są w stanie zapewnić odpowiednie odległości oraz ludzi, którzy będą wszystko dezynfekować.
Z punktu widzenia tego, czym zajmują się miejsca otwarte i co – tak, jak mówisz – jest ich istotą, czyli możliwości spontanicznego przyjścia i zrobienia czegoś, działanie w przestrzeni wirtualnej nie jest idealnym rozwiązaniem.
Dla wielu osób, zwłaszcza tych, których podstawowym sposobem pracy nie jest koordynowanie miejscem, tylko bycie w nim i robienie czegoś wspólnie z ludźmi, dużym wyzwaniem było zastanowienie się nad tym, jaka teraz jest ich rola.
Generalnie podejście było nastawione przede wszystkim na szukanie rozwiązań – sytuacja jest bardzo zmienna, więc i my musimy być bardzo elastyczni.
Nie zmienia to jednak faktu, że pewnie sporo animatorek i animatorów zastanawia się, czy w ogóle jeszcze będą mieli co robić, a w najgorszym przypadku, czy będą mieć za co żyć, jeśli było to ich główne źródło utrzymania.
Ponownie – NGO są na pewno w trudniejszej sytuacji niż miejsca prowadzone przez samorządy, bo mogą nie mieć dotacji, albo są one zawieszane. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zwykłe uczucie stresu, niepewności. Była bardzo fajna sesja na temat tego, jak poradzić sobie z tym, że znaleźliśmy się w sytuacji nieprzewidywalności. Wszyscy jesteśmy w końcu ludźmi i poradzenie sobie z tym, co się dzieje, nie jest łatwe.
Da się jakoś oszacować straty? Nie chodzi mi tylko o finansowe, ale przede wszystkim, nazwijmy to, odbiorcze – jednym z ważniejszych aspektów miejsc otwartych jest to, by zachęcić ludzi do działania, pokazać, że warto coś robić. Oni muszą się do tego przyzwyczaić, co zabiera trochę czasu. A teraz może być z tym problem.
– W Warszawie praktycznie każde miejsce w pewnym momencie musiało się fizycznie zamknąć. W trakcie wakacji trzydzieści wciąż nie funkcjonowało, trzydzieści było otwartych, a o kolejnych trzydziestu nie było jasnych informacji. Wszystko to jednak bardzo szybko się zmienia, tak jest zresztą w całej Polsce. Mimo wszystko większość miejsc otwartych próbowała i próbuje robić rzeczy online. Jako Centrum Komunikacji Społecznej, czyli Biuro Urzędu Miasta, które między innymi przyznaje dotacje na prowadzenie Miejsc Aktywności Lokalnej przez NGO, zachęcaliśmy do tego i widzieliśmy, że na przykład odbywały się zdalnie zajęcia szydełkowania czy kulinarne.
Sporo odbiorczyń i odbiorców było też bardzo chętnych, by zaangażować się w działania akcyjne, na przykład szycie maseczek. Póki co jednak trudno jest mówić o tym, jak liczbowo wyglądał udział w zajęciach online. Pewnie będziemy dowiadywać się więcej na ten temat po końcu roku, kiedy miejsca otwarte będą robić sprawozdania ze swojej działalności.
Czyli są pozytywne przykłady radzenia sobie z sytuacją, możesz powiedzieć o tym coś więcej?
– Jasne, jest sporo pozytywów. Jednym z przykładów może być Biblioteka i Dom Kultury w Łaziskach, to mała gmina w województwie lubelskim. Miały tam miejsce różne akcje, jak właśnie szycie maseczek, ale też pisanie listów do osób starszych, którzy przychodzili tam, a obecnie w większości siedzą samotnie w domu. Chodziło o podtrzymanie kontaktu i danie sygnału, że się o nich pamięta. Biblioteka ta prowadzi też różne działania online i – jak mówiła jej dyrektorka, Karolina Suska – nagle okazało się, że ludzie mają zupełnie nowe pomysły i online robią rzeczy, których wcześniej nie robili, gdy spotykali się fizycznie. Jest wręcz poczucie, że okres od początku pandemii jest jeszcze bardziej produktywny.
Centrum Aktywności Międzypokoleniowej „Nowolipie” świetnie ogarnęło sieć wolontariuszy, którzy zaangażowali się w działania wsparciowe, czyli między innymi noszenie obiadów osobom starszym.
Joanna Warecka z sieci SCAL we Wrocławiu opowiadała z kolei o tym, że tamtejsze miejsce otwarte na Ołbinie mocno przeorientowało swoją rolę. Wcześniej mieli ofertę głównie dla dorosłych, a teraz postawili na to, by docierać do osób młodych i sprawdzać, jakie mają potrzeby w związku z edukacją zdalną. Dowiadywali się, kto ma problemy ze sprzętem i próbowali go zorganizować. Sami więc zdefiniowali sobie nowe zadania, którymi wcześniej się nie zajmowali, bo nie było potrzeby. A w sytuacji kryzysowej byli w stanie to zrobić, przy okazji wzmacniając współpracę z innymi podmiotami działającymi w okolicy. To bardzo ciekawe, bo Joanna mówiła, że w pierwszej kolejności myśleli o otwartości w kontekście konkretnego miejsca i okolicznych mieszkańców, a teraz okazało się, że bardzo istotne jest to, by otworzyć się na zaangażowanie różnych podmiotów, które wcześniej w ich działania szczególnie się nie wtrącały.
Pojawiło się więc o wiele więcej współpracy międzysektorowej i miejsce otwarte stało się ważnym partnerem dla wielu instytucji.
Nie chodzi więc już tylko o chodzenie gdzieś fizycznie, ale bardziej o to, że się znamy i możemy wspierać w realizacji najróżniejszych działań. Bo w miejscach otwartych są osoby, które mogą wykorzystać swój kapitał społeczny na rzecz mieszkanek i mieszkańców, którymi do tej pory zajmował się na przykład Ośrodek Pomocy Społecznej.
O, to powiedz więcej o tym, jakie były refleksje na temat tego, jak przeformułować swoje działania? W jaki sposób muszą się zmienić miejsca otwarte w związku z pandemią?
– W trakcie konferencji mocno zostało podkreślone, że wyzwaniem, ale jednocześnie czymś, co jest wpisane w DNA miejsc otwartych, jest pewien rodzaj elastyczności, gotowości na nowe, eksperymentowanie. W takim sensie, że mamy do czynienia z sytuacją, z którą wcześniej się nie spotkaliśmy, ale jest to coś ważnego dla naszych odbiorczyń i odbiorców, więc bierzemy to na siebie, chcemy się z tym zmierzyć.
To się dzieje, chociaż akurat miejsca otwarte prowadzone przez samorządy czasem mogą mieć nieco większe problemy, by przyspieszyć pewne rzeczy. Tym niemniej wiele osób nastawiło się na to, że ich zadaniem nie jest teraz wyrabianie liczby godzin animacyjnych, tylko na przykład skupienie się na przeprowadzeniu swoistego wywiadu środowiskowego, by sprawdzić, czy są osoby, które potrzebują wsparcia i co można z tym zrobić. To coś nowego dla animatorek i animatorów, także dlatego – choć może to brzmieć banalnie – że może być mniej kontaktu z ludźmi, a więcej siedzenia przed komputerem. To może być wyzwanie, bo zakładam, że dużo osób lubi swoją pracę animacyjną właśnie dlatego, że nie wiąże się ona ze spędzaniem czasu przed ekranem. Jest jednak świadomość, że może to być równie ważne.
Z kolei Aleksandra Markowska z Laboratorium Innowacji Społecznych w Gdyni mówiła dużo o sytuacji tamtejszych Przystani, czyli sieci domów sąsiedzkich, która działa dość krótko, bo dwa lata. To nie jest dużo czasu na zbudowanie modelu działania.
Animatorki i animatorzy muszą sobie wszystko na nowo poukładać – w jaki sposób z kogoś, kto odpowiadał za prowadzenie zajęć, zamienić się w człowieka, który musi włożyć energię w budowanie wspólnoty, która nie zdążyła się jeszcze utworzyć.
Dotyczy to właśnie młodych miejsc otwartych, bo jak ktoś gdzieś długo pracuje, to ludzie go znają, ufają mu, jest prościej. A jak ktoś cię kojarzy tylko z tego, że prowadzisz zajęcia, to trzeba włożyć więcej wysiłku w pokazanie ludziom, że to miejsce też jest wasze, może czegoś od was potrzebować i że robimy coś w interesie szerszej społeczności, nawet jeśli nie zdążyliście się do nas przyzwyczaić. Pewnie łatwiej byłoby się po prostu zamknąć i znaleźć nową pracę na pół roku, ale miejsca otwarte myślą o tym, by wykorzystać to, co się udało i jednak bardziej związać ludzi ze sobą, budować wspólnotę i rozwijać jej potencjał. Chodzi o pokazanie, że warto się mobilizować i robić coś dla siebie w trudnych warunkach. A jak wróci normalność, to to tylko zaprocentuje.
Mam poczucie, że sytuacja jest trudna dla wszystkich, ale jednocześnie wyraźnie widać, że miejsca otwarte są w stanie bardzo dużo zrobić. Mam nadzieję, że przezwyciężanie problemów będzie dla nich wzmacniające. I że zostanie to zauważone, bo z perspektywy samorządu to jest wydatek, z którego łatwo się rezygnuje. Nie jest to konkretne świadczenie, usługa.
Tym bardziej jednak w warunkach takich jak obecnie, widać że dobrze prowadzona animacja społeczna w instytucji, która wpisuje się w społeczność lokalną staje się dla niej ważnym miejscem oraz daje siłę do tego, by się samoorganizować w ramach sąsiedzkiej pomocy w trudnym czasie. A gdy się to wszystko przetrwa, to już nic nie będzie później straszne.
Liczę, że ludzie to docenią, a władze samorządowe dostrzegą. Nie chodzi o to, by pompować – zwłaszcza w dobie kryzysu – wielkie pieniądze, ale żeby nie myśleć, iż odpowiedzią na braki w budżecie może być likwidowanie miejsc otwartych. Zamiast tego trzeba myśleć o tym, jakie nowe funkcje w nich wprowadzić i cieszyć się, że już teraz tak bardzo wspierają one ludzi.
To w jakich barwach widzisz przyszłość miejsc otwartych?
– Wydaje mi się, że jest to jeszcze bardzo nieokreślone. Jeśli kryzys ekonomiczny będzie tak poważny, że będziemy rozmawiać o zamykaniu wszystkiego, co nie jest wymagane przepisami prawa, to może być różnie. Mimo wszystko mam nadzieję, że widać to, o czym mówiłam – umiejętność organizowania się wspólnoty, co oczywiście nie jest tylko zasługą miejsc otwartych, ale mają one w tym swój spory udział.
Od lat zresztą słyszymy narrację o tym, że jesteśmy zatomizowani, zwłaszcza w większych miastach, przez co trudno jest robić coś wspólnie. A to jest właśnie kwintesencja miejsc otwartych. Ludzie nie przychodzą tam tylko brać udział w zajęciach, ale przede wszystkim spotkać się z innymi, porozmawiać, wymienić doświadczeniami. Obecnie odbywa się to w nowej, zdalnej formie, ale jednak z jasną myślą, że kiedy będzie lepiej, to będziemy chcieli do danego miejsca wrócić fizycznie.
Wciąż się więc dużo dzieje i jesteśmy w stanie pracować nad pojęciem bycia ze sobą jako większa grupa, a nie pojedyncze jednostki. Ludzie tego potrzebują, a miejsca otwarte stanowią jedną z odpowiedzi. I powinno to być robione także z wykorzystaniem środków publicznych. Tego nie było kilkanaście lat temu, tej świadomości, że to jest dobra inwestycja.
To jest duża i bardzo dobra zmiana, że samorząd nie tylko łata drogi i wydaje świadczenia, ale też finansuje i wspiera mieszkanki i mieszkańców w budowaniu wspólnoty.
To są bardzo sensowne wydatki, które zwracają się w czymś niezbyt materialnym, ale koniec końców bardzo potrzebnym, więc liczę, że pandemia tego nie zmieni.
Ewa Stokłuska – zastępczyni dyrektorki Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu m.st. Warszawy. Odpowiada za pracę Wydziału Równego Traktowania i Wydziału Wzmacniania Wspólnoty Lokalnej. Z wykształcenia i doświadczenia socjolożka, badaczka społeczna, facylitatorka i trenerka. Przez wiele lat związana z sektorem pozarządowym (głównie w obszarze partycypacji obywatelskiej), od 2017 roku pracowniczka samorządowa – najpierw w Gdyni, teraz w Warszawie.
Ogólnopolskie wydarzenie „MIEJSCA OTWARTE. Rozmowy online o przestrzeniach spotkań sąsiedzkich” odbyło się online w dniach 17-19 listopada 2020 r. Portal ngo.pl był patronem medialnym wydarzenia.
Źródło: informacja własna ngo.pl