Traktujmy miejsca otwarte nie jak fanaberię czy luksus, ale normę
Mogłoby się wydawać, że otwartość to dość oczywisty temat, który tak czy siak będzie poruszany na Konferencji Miejsca Otwarte. Pamiętając jednak o tym, że wciąż trwa pandemia koronawirusa, która sprawiła, że słowo „zamknięcie” było odmieniane przez wszystkie przypadki, a do tego rośnie polaryzacja społeczna, która sprawia, że ludzie się coraz mocniej dzielą, nic dziwnego, że organizatorzy zdecydowali się porozmawiać więcej właśnie o różnych aspektach otwartości.
Przestrzeń do działania to dopiero początek
Miejscem otwartym może być każda instytucja – na przykład urząd miasta, biblioteka, dom kultury – lub organizacja pozarządowa, która chce bliżej współpracować z mieszkankami i mieszkańcami, nie tylko proponować im różnego rodzaju aktywności, ale przede wszystkim pomagać w realizacji ich pomysłów. Na najprostszym poziomie chodzi po prostu o przestrzeń do działania, często jednocześnie symbolicznie i dosłownie podkreślaną otwartymi drzwiami.
– Chodzi między innymi o to, by NGO, grupy nieformalne, aktywistki i aktywiści poczuli się u nas, na trzecim piętrze Europejskiego Centrum Solidarności, jak w domu. Mogą tu przyjść niezależnie od godziny, także po zamknięciu budynku głównego, by spotkać się, omówić coś, zrobić to, czego nie mogą zrobić gdzie indziej – mówi Sylwia Bruna z gdańskiej przestrzeni Solidarność Codziennie.
– Pociągnąłbym metaforę domu w tym sensie, że jednocześnie dajemy w ten sposób ludziom kredyt zaufania: skoro to nasza wspólna przestrzeń, w której wszyscy mają czuć się swobodnie, to dbajcie o nią i nie zepsujcie tego – dodaje Sylwester Klimiuk z warszawskiego Domu Sąsiedzkiego „Moje Szmulki”.
Dlatego też już tutaj mogą pojawiać się różnego rodzaju wyzwania. Niektóre mniejsze, jak w Solidarności Codziennie, gdzie jest dostępna kuchnia i czasem zdarza się, że mimo informacji w postaci i napisów i obrazków, zlew zostaje zawalony brudnymi naczyniami. Zamiast jednak konkluzji, że ludzie zrobili to specjalnie, można się zastanowić, czy na przykład wiedzieli, że w pomieszczeniu jest zmywarka. A może nie była zbyt widoczna?
– Warto więc o tym myśleć w kategorii procesu. To, że ktoś zostawił te naczynia może być formą komunikacji, ale też i przyzwyczajeń, bo przecież każda osoba ma inne doświadczenia. Zamiast obrażać się, lepiej zwyczajnie porozmawiać, by wspólnie wypracować dalszy sposób funkcjonowania – tłumaczy Bartosz Rief z Solidarności Codziennie.
Inne problemy mogą być jednak o wiele większe. Przykładem Dom Sąsiedzki „Moje Szmulki”, gdzie jest tylko jedna, mająca około 50 metrów kwadratowych, sala. Służy więc ona do każdego rodzaju aktywności, nie bardzo da się tę przestrzeń podzielić. To może rodzić napięcia, bowiem odbiorczynie i odbiorcy, jak mówi Sylwester Klimiuk, są bardzo różni, od tych z wykształceniem podstawowym, po tych z wykształceniem akademickim, od mających różnego rodzaju problemy, w tym niepełnosprawności intelektualne, po tych, którzy mają mniej barier, by odnaleźć się w społeczeństwie.
– Staramy się, poprzez edukację, asymilować różne grupy, które nie do końca akceptują współobecność innych osób. Są tacy, którzy uczestniczą w tych działaniach, co do których spodziewają się, że pewnych ludzi nie spotkają. Przychodzą do nas osoby, które wymagają więcej uwagi, budzą zdziwienie na przykład tym, że ciągle coś mówią, nawet do książek na półce.
Jesteśmy jednak konsekwentnie otwarci na wszystkich, bo akceptujemy, że ktoś jest inny. Jest to trudne, ale zwyczajnie konieczne – podkreśla Sylwester Klimiuk.
Różnorodność, zaufanie i elastyczność
Miejsca otwarte bowiem są oczywiście dla ludzi, albo mających jasno sprecyzowane pomysły na to, co chcieliby zrobić, albo szukających okazji do poznania innych osób i spróbowania czegoś nowego. Dobrze obrazują to doświadczenia Miejsc Aktywności Mieszkańców prowadzonych przez krakowską Fundację Biuro Inicjatyw Społecznych.
– Jedno z nich jest na przykład pełne zieleni i kwiatów, bo ludzie chcą się nimi podzielić z innymi. W innym jest grupa panów, którzy lubią stare, tradycyjne gry i robią w związku z tym coraz ciekawsze rzeczy. Przede wszystkim jednak mam w głowie konkretne osoby, które bardzo mocno podkreślają, że dzięki temu, iż spotkały się z otwartością, widzą, że się zmieniły pod kątem swobody bycia wśród innych, zaangażowania społecznego. Przeszły od bycia odbiorcą działań, do większego zaangażowania i dawania z siebie czegoś innym – mówi Joanna Czarnik z Fundacji Biuro Inicjatyw Społecznych.
– Spotkanie się z kimś obcym jest pewnym wyzwaniem, ale kiedy już się to zrobi, to dzieją się rzeczy niesamowite.
Ludzie zaczynają sami się aktywizować. Zaczęliśmy chociażby robić wycieczki, na przykład do Kampinosu. Tak się to spodobało, że mieszkanki i mieszkańcy sami zaczęli organizować kolejne wyjazdy – dodaje Sylwester Klimiuk.
Tak naprawdę aktywności typu robienie pizzy, smażenie placków, ekozmywak, oglądanie opery, to tylko preteksty do tego, by spotkać się z innymi i porozmawiać. To jednak też wymaga stworzenia odpowiedniej atmosfery i szybkiego reagowania na ewentualne konflikty. W Domu Sąsiedzkim „Moje Szmulki” było chociażby blisko awantury dotyczącej tego…, czy na pizzę położyć więcej szynki, czy salami. Sytuacja, łatwo rozwiązywalna poprzez zrobienie dwóch placków, albo podzielenie jednego na pół, mogła eskalować, ale udało się uspokoić emocje.
Z kolei Joanna Czarnik przypomina, że każdy ma swoje granice i chce czegoś innego – jednym zależy na ciszy i spokoju, inni przychodzą z dziećmi, które są bardzo aktywne i wszędzie biegają. Istotne jest więc cierpliwe uczenie się wzajemnie siebie i wypracowywanie kompromisów.
Pomaga w tym na pewno też zaufanie, które trzeba budować od samego początku i potem mocno o nie dbać. Zwykle wyraża się to w odformalizowaniu różnych rzeczy. Dom Sąsiedzki „Moje Szmulki” ma chociażby wypożyczalnię gier planszowych. By zabrać jedną z nich do domu, wystarczy podać imię i nazwisko. Chociaż niektóre egzemplarze są warte nawet kilkaset złotych, nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś nie oddał gry, nawet przypadkiem, przez to, że zapomniał. Podobnie jest w Solidarności Codziennie, gdzie każda osoba może mieć dostęp do pomieszczeń i znajdującego się tam sprzętu, i nie ma potrzeby, by pracownik musiał czekać na odebranie kluczy.
– Ludzie ufają nam, więc i my musimy ufać im. Przyznam, że mieliśmy obawy przed aktami wandalizmu, kradzieżami, tym bardziej, że sam mieszkam w okolicy i różne rzeczy widziałem. Zostałem jednak bardzo pozytywnie zaskoczony, a to jest coś, co bardzo lubię – cieszy się Sylwester Klimiuk.
– Myślę, że ważna jest też szczerość. Nie trzeba u nas podpisywać żadnej umowy, by korzystać z sal, ale też oczekujemy konkretnych rzeczy i od początku o tym mówimy. A gdy trzeba, to wspólnie z ludźmi wypracowujemy rozwiązania – podkreśla Sylwia Bruna.
Istotnym elementem miejsc otwartych jest zatem również elastyczność. Ludzie są różni i mają różne potrzeby, które dodatkowo mogą zmieniać się na przestrzeni czasu. Dom Sąsiedzki „Moje Szmulki” początkowo był prowadzony przez innego operatora, który miał zrobione wiele badań potrzeb lokalnej społeczności. Potem jednak próbował je realizować na sztywno, a okazało się, że w międzyczasie mieszkanki i mieszkańcy chcą już czegoś innego. Dlatego Sylwester Klimiuk podkreśla, że to ciągła praca, sprawdzanie, co się sprawdza, co nie. Z jednym pomysłem trafi się do jednej grupy, z innym do drugiej. O tym, że nie ma złotego środka, uniwersalnego sposobu na prowadzenie miejsca otwartego wiedzą również w Solidarności Codziennie.
– Cały czas muszę podchodzić do ludzi z uważnością, nie z pozycji eksperta, tylko osoby zadającej pytania. Dynamika w NGO czy grupach nieformalnych jest bardzo duża i to, co było aktualne kilka lat temu, niekoniecznie dalej musi takie być. Robimy więc ewaluacje, by sprawdzać, czy nasze miejsce wciąż spełnia oczekiwania i odpowiada na potrzeby ludzi – tłumaczy Bartosz Rief.
Człowiek na pierwszej linii
Jak wiadomo, miejsca otwarte są tworzone dla ludzi przez ludzi. I ci ostatni, moderatorzy, animatorzy – jakkolwiek ich nazwać – również muszą być otwarci. Na mieszkanki i mieszkańców oraz ich pomysły, ale też na to, że mogą czegoś nie wiedzieć, mogą popełniać błędy, dopiero z czasem wypracowywać odpowiednie rozwiązania. Trzeba być gotowym na możliwość rezygnacji ze swoich założeń, co bywa trudne, bo ciągła elastyczność w pewnym stopniu zabiera stabilność. Koniec końców jednak trzeba się z tym pogodzić.
– Podstawą jest ciekawość drugiej osoby, gotowość do podążania za nią. To wymaga pokory, bo przecież może nam się wydawać, że mamy świetne pomysły, które się nie sprawdzą. Nie chodzi o odgórne planowanie działań, czy tematów, wokół których mają toczyć się dyskusje, tylko o słuchanie osób, które do nas przychodzą i wyłuskiwanie różnych propozycji, przy jednoczesnym zachęcaniu do coraz większej aktywności. Z jednej strony pozwala to na otwartość, z drugiej ją wymusza – mówi Joanna Czarnik.
– Przestrzeń tak naprawdę jest drugorzędna, bo zawsze szuka się człowieka, z którym można porozmawiać, zadać mu pytanie. Ważne więc, by od samego początku emanować dobrą energią, bo ona jest po prostu zaraźliwa i od razu zaczyna budować się relacja. Koniec końców przychodzi się do człowieka, a nie miejsca – dodaje Sylwester Klimiuk.
Praca w miejscu otwartym często więc nie jest zwykłym zajęciem od ósmej do szesnastej, tylko ma miejsce również i w innych okolicznościach. Przykładowo wszyscy opiekunowie Domu Sąsiedzkiego „Moje Szmulki” mieszkają po prostu w okolicy, ludzie ich rozpoznają, a oni znają z kolei ich przyzwyczajenia, rytuały, witają się też na ulicy.
O tym, że do ludzi warto wychodzić, być z nimi w większym kontakcie, niż tylko w momencie, gdy są we wspólnym pomieszczeniu, przekonuje Bartosz Rief, dla którego ważne jest to, by inwestować w relacje z otoczeniem.
– Instytucje publiczne nie powinny być statkami kosmicznymi, które działają bez żadnego zaczepienia, czy powiązania z sąsiadkami i sąsiadami. Dla nas, tworzących Solidarność Codziennie, kontakt z ludźmi jest bardzo ważny, traktujemy to jak misję, bo po prostu poważnie traktujemy słowo na „s” w naszej nazwie – mówi Bartosz Rief.
Osoby dbające o atmosferę w miejscach otwartych, logistykę działań, często próbują też pokazywać ludziom najróżniejsze opcje i otwierać ich na innych. Są bowiem osoby bardzo aktywne, dobrze wiedzące, czego chcą i traktujące udostępnioną im przestrzeń trochę jak darmową usługę i nie potrzebują dodatkowej pomocy, zajmują się sami sobą. Warto spróbować więc ich przekonać do tego, że w miejscu otwartym działa się na zasadzie wzajemności i że warto nieco bardziej zaangażować się w życie lokalnej społeczności.
Dzięki temu tworzą się sieci współpracy między najróżniejszymi podmiotami – organizacjami pozarządowymi, grupami nieformalnymi, pojedynczymi aktywistkami i aktywistami.
A obustronne zaufanie najłatwiej jest budować nie poprzez hasła, tylko wspólne działanie i wymianę doświadczeń. Jest to szczególnie istotne w momencie, gdy nadchodzi kryzys.
Pandemia wielkim wyzwaniem
W ostatnim czasie była nim dla miejsc otwartych oczywiście pandemia koronawirusa, która spowodowała, że ze względu na lockdowny wielu rzeczy nie można było robić. Przede wszystkim – co w tym przypadku szczególnie istotne – przebywać w większych skupiskach ludzi.
Dla miejsc otwartych dłuższe przerwy w działaniu mogą być zabójcze, bo mieszkanki i mieszkańcy mogą się zniechęcić, a potem już nie wrócić.
Odbudować zaufanie może być o wiele trudniej niż zachęcić do działania na samym początku. Dlatego też pojawiły się różne strategie radzenia sobie z sytuacją.
Jak przyznaje Joanna Czarnik, można było albo rozłożyć ręce i zamknąć Miejsca Aktywności Mieszkańców, albo otworzyć głowę i wymyślić nowe sposoby funkcjonowania. Dość szybko udało się niektóre rzeczy przenieść do internetu, ale też, co ciekawe, powstała nieco nowa formuła – brzmiąca nieco, jak oksymoron – czyli robienie czegoś razem, ale osobno.
– Udało nam się stworzyć mechanizm działań, które łączą ludzi nie poprzez to, że fizycznie coś razem robią, ale dokładają się do czegoś większego i dopiero pod koniec się spotykają. Przykładem przygotowywanie ozdób świątecznych i potem wspólne dekorowanie choinki na rynku miasta. Albo tworzenie mniejszych elementów paczek dla tych, którzy potrzebowali wsparcia – opowiada Joanna Czarnik. – Mamy zresztą też ciekawy przykład, bo Miejsce Aktywności Mieszkańców na Kozłówce w Krakowie powstało w wakacje, czyli przeżywa otwarcie. Widać bardzo duży odzew ludzi, jest wielka potrzeba, by być razem i mieć jakąś wspólną aktywność. Koronawirus zdecydowanie zwiększył głód wyjścia do innych. Pandemia wymusiła więc niejako więcej otwartości – dodaje.
Z kolei Solidarność Codziennie bardzo dużo nauczyła się w trakcie pandemii. Sylwia Bruna dobrze pamięta, w jakim stanie była w marcu ubiegłego roku, tym bardziej, że większa część koncepcji działania rocznego została schowana do szuflady. W zespole intensywnie pracowano nad nowymi sposobami pracy z ludźmi online, nowymi propozycjami i cyklami. Koncepcji było wiele, ale postanowiono się sprawdzić i działać. Obecnie więc w tym miejscu otwartym dano sobie czas na sprawdzenie, kto wciąż chce działać, a kto już nie potrzebuje tej przestrzeni, bo znalazł inną lub po prostu zakończył aktywność.
– Sporo grup wróciło, ale też pojawiło się wiele zupełnie nowych, co jest i zaskakujące i wspaniałe. Nauczeni doświadczeniem, mamy też różne scenariusze tego, co dalej. W końcu zaraz znów może się okazać, że wszystko trzeba będzie zamknąć, ale jesteśmy już na to przygotowani – deklaruje Sylwia Bruna.
– Wydaje mi się też, że w pewnym sensie przez pandemię nasza otwartość jeszcze wzrosła. Obserwowaliśmy, co dzieje się wśród naszych partnerów, widzieliśmy, jak zmieniają się zarówno ich sposoby funkcjonowania, jak i potrzeby ich odbiorczyń i odbiorców. Dlatego też na przykład przygotowaliśmy specjalny pokój ze sprzętem do nagrywania. Można stąd prowadzić profesjonalne działania online – dodaje Bartosz Rief.
Pandemia była ogromnym wyzwaniem dla Domu Sąsiedzkiego „Moje Szmulki”. Zamknięcie tego miejsca na pewien czas równałoby się w zasadzie zamknięciu w ogóle. Kiedyś bowiem miało już ono przerwę i powrót wymagał ogromu pracy. Dlatego mobilizacja była bardzo duża. Udało się kupić wyposażenie do studia internetowego i dzięki temu robić własne programy. To z kolei było barierą dla niektórych osób, które musiały się otworzyć na stanięcie w oku kamery i robienie czegoś nie dla dwudziestu osób, ale niekiedy – bo oglądalność szybowała i na takie poziomy – do dwóch tysięcy. Jeśli ktoś nie czuł się na siłach, nikt nie miał pretensji.
Do każdej takiej aktywności internetowej przygotowywano też specjalne pakiety. Przykładowo, kiedy była prezentacja wycieczki jednej z mieszkanek do Myanmaru, udało się kupić tamtejszą herbatę, którą następnie podzielono na małe opakowania. Każda osoba mogła po nie przyjść, a następnie zaparzyć sobie w domu napój i razem z innymi obejrzeć zdjęcia. Udało się też zrobić tygodniową grę miejską, z przestrzeganiem wszystkich środków bezpieczeństwa, by skłonić ludzi do wyjścia na zewnątrz. Ekipa zorganizowała też koncert świąteczny i wystawiła głośniki na zewnątrz, więc niektórzy mogli go posłuchać siedząc na balkonie. A gdy lokalna piekarnia przekazała zakwas, udało się go rozmnożyć i do dzisiaj sporo osób przychodzi po niego, by samodzielnie piec chleb.
– Wydawaliśmy też okresowy periodyk „Głos Moich Szmulek” dla osób, które nie radziły sobie dobrze z internetem. Mnóstwo ludzi go pokochało, bo czuło, że nie zostawiliśmy ich samych. Dzięki temu wszystkiemu udało się podtrzymać relacje, odbyć wiele ciekawych rozmów i zapewnić sobie wzajemnie mnóstwo wsparcia – wspomina Sylwester Klimiuk.
Celem trwałość
Tego typu podejście – polegające na połączeniu otwartości i elastyczności – sprawia, że miejsca otwarte okazują się być trwałe. To szczególnie istotne, bo jak zgodnie przyznają osoby zaangażowane w ich tworzenie, wytłumaczenie ludziom, o co chodzi, przekonanie ich, że warto przyjść i się zaangażować i że ta otwartość nie jest na niby zabiera sporo czasu. To trochę próba nakręcenia samonapędzającego się mechanizmu, którego jednak wprawienie w ruch wymaga wysiłku i cierpliwości.
Dużo zależy oczywiście od finansów, od tego czy ma się grant na przykład na rok i w zasadzie co chwila trzeba zastanawiać się, czy będzie mogło się kontynuować działanie. Bywają problemy z wytłumaczeniem osobom decyzyjnym, po co to wszystko i jaką wartość społeczną ze sobą niesie. Przede wszystkim zanim ludzie poczują się gdzieś bezpiecznie, komfortowo i będą wiedzieć, że ich pomysły oraz potrzeby rzeczywiście są brane pod uwagę, zwykle mija trochę czasu. I to raczej liczonego nie w miesiącach, tylko latach.
Miejsca otwarte nie są więc nastawione na osiąganie szybkich efektów, tym bardziej warto wyznaczać mądre cele, ale jednocześnie nie patrzeć tylko na wskaźniki. Bo może czegoś nie udało się zrealizować, ale zadziało się sporo ważnych i wartościowych rzeczy, na których można dalej budować.
– Gdy myślę o miejscach otwartych, moim marzeniem jest, by kiedyś ich istnienie było tak samo oczywiste, jak to, że mamy biblioteki czy domy kultury. Obecnie nad otwartością musimy pracować, niekiedy wręcz o nią walczyć.
Bardzo bym chciała, żeby nasze rozmawianie o tym wszystkim, także w ramach konferencji, zbliżało nas do tego, że miejsca otwarte nie będą uznawane za fanaberię czy luksus, ale normę, stały element oferty dla mieszkanek i mieszkańców. I nie będzie trzeba tłumaczyć, czemu jest to wartościowe, bo wszyscy będą to rozumieć. A przede wszystkim z tego korzystać – podsumowuje Joanna Czarnik.
5. Ogólnopolska Konferencja „MIEJSCA OTWARTE. Rozmowy online o przestrzeniach spotkań sąsiedzkich” odbędzie się online w dniach 23-25 listopada 2021 r. Udział w wydarzeniu jest bezpłatny. Zapisy na: miejscaotwarte.pl.
Organizatorami wydarzenia są Urząd m.st. Warszawy oraz Wolskie Centrum Kultury.
Portal ngo.pl jest patronem medialnym wydarzenia.
Źródło: informacja własna ngo.pl