Jaka służba zdrowia? Więcej pieniędzy na zdrowie? Tak, ale razem z reformą instytucji
Cieszy, że do publicznej świadomości i deklaracji różnych sił politycznych przebił się po latach postulat zwiększenia wydatków publicznych na zdrowie do niezbędnych 6,5-7% PKB. Teraz trzeba podkreślać, że bez reformy instytucjonalnej te pieniądze rozpłyną się w czarnej dziurze.
Struktura systemu opieki zdrowotnej w Polsce nie odbiega od modelu charakterystycznego dla postkomunistycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Jego dzisiejszy kształt nakreśliła nietrafiona reforma autorstwa rządu Jerzego Buzka, którą w jeszcze bardziej nieudany twór przerobił rząd SLD, zastępując regionalne kasy chorych Narodowym Funduszem Zdrowia. Potem było już tylko naszywanie kolejnych łat i pudrowanie coraz gorzej wyglądającego oblicza systemu.
Dom na kurzej nóżce
Dzisiejszy kształt polskiego systemu ochrony zdrowia jest smutną mozaiką niedokończonych czy porzuconych w pół drogi pomysłów reformatorskich. Wygląda, jak dom budowany jednocześnie według kilku różnych projektów, przez zwalczające się nawzajem ekipy budowlane.
Pierwszym założeniem, charakterystycznym dla reform lat 90., było zbudowanie systemu, który miał udawać rynek. Zamiast monopolu placówek publicznych finansowanych budżetowo, wprowadziliśmy więc instytucję płatnika publicznego, który miał kupować konkretne świadczenia na rynku rywalizujących ze sobą publicznych i prywatnych lecznic. Pacjentom dano zaś formalną swobodę wyboru świadczeniodawców, jak w rynkowym modelu voucherów na usługi publiczne, gdzie pieniądz ma podążać za pacjentem.
Utrzymujemy tę rynkową fasadę do dziś, choć od początku rzeczywistość rozjeżdżała się z pierwotną wizją.
Pacjenci zostali na siłę uszczęśliwieni możliwością swobodnego wyboru lekarza czy szpitala, choć chyba woleliby tę wolność sprzedać za skrócenie kolejek.
Owszem, formalnie pieniądze podążają dziś za pacjentem, ale faktycznie to pacjenci gonią za pieniędzmi, rywalizując między sobą o dostęp do limitowanych świadczeń. Konkurencyjne kontraktowanie nie wymusiło, poza nielicznymi obszarami, rywalizacji jakościowej między publicznymi i prywatnymi placówkami. Rynek został szybko podzielony na bardziej zyskowną część zdominowaną przez sektor prywatny (opieka podstawowa i ambulatoryjna opieka specjalistyczna) oraz permanentnie deficytowe szpitalnictwo, które spadło na barki samorządów.
Przebudować fundamenty
Koncepcja urynkowienia wygrała z koncepcją decentralizacji systemu opieki zdrowotnej. Taki mieliśmy wówczas klimat, bo lata 90. to globalne apogeum mody na urynkowienie i prywatyzację usług publicznych.
Oczywiście, samorządom w opiece zdrowotnej przydzielono pewne zadania, ale była to klasyczna decentralizacja problemów bez decentralizacji zasobów i realnych kompetencji.
Zrzucono na samorządy (powiaty i województwa) prowadzenie większości szpitali. Sakiewkę z pieniędzmi rząd jednak zachował przy sobie. Dziś 96% środków publicznych na ochronę zdrowia jest w rękach agend rządowych – NFZ i Ministerstwa Zdrowia. Samorządy występują w roli petentów proszących te instytucje o pieniądze, a jednocześnie są na pierwszej linii frontu, przyjmując na siebie frustrację pacjentów.
Przy obecnym podziale pracy i regułach gry, dosypanie pieniędzy nie wystarczy. Nie wystarczą też punktowe korekty. Pora na rozmowę o fundamentach systemu. Wraz z moim zespołem, zaproponowaliśmy w zeszłorocznym raporcie „Polska samorządów. Silna demokracja, skuteczne państwo” reformę, której główną osią jest realna decentralizacja systemu opieki zdrowotnej. Oznaczać ona będzie przede wszystkim regionalizację szpitalnictwa i zintegrowanie POZ z ambulatoryjną opieką specjalistyczną w formule powiatowych domów zdrowia. Elementem tej nowej układanki jest oczywiście przejęcie przez samorządy przychodów ze składki zdrowotnej. Na szczegóły nie ma tu miejsca, więc wyjaśnię tylko nasze główne założenia.
Doszliśmy do wniosku, że władza centralna, próbując dziś trzymać rękę na wszystkich funkcjach w systemie, żadnej z nich nie jest w stanie wykonywać dobrze.
W dodatku, brak demokratycznej rozliczalności najważniejszych decydentów (takich jak szefowie oddziałów wojewódzkich NFZ) powoduje, że zdrowie nie jest w centrum politycznej debaty, a społeczne oczekiwania trafiają w próżnię i mogą być bez konsekwencji ignorowane.
Usamorządowienie jest więc szansą na mądrzejszy podział pracy i demokratyzację systemu. Choć dopracowane szczegółowych aspektów nowego systemu wymagać będzie potężnego wysiłku – warto go podjąć. Czas dokręcania śrubek i majstrowania przy detalach już się wyczerpał.
Dr hab. Dawid Sześciło – Kierownik Zakładu Nauki Administracji na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert organizacji międzynarodowych do spraw reform administracji publicznej. Jest autorem monografii „Zmierzch decentralizacji? Instytucjonalny krajobraz opieki zdrowotnej w Europie po nowym zarządzaniu publicznym” (2017). Kierował zespołem, który przygotował raport „Polska samorządów. Silna demokracja, skuteczne państwo” (2019), wydany przez Fundację im. Stefana Batorego.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.