Oprócz systemu ochrony zdrowia zajmującego się w głównej mierze osobami już chorymi, powinniśmy rozważyć stworzenie także systemu zdrowia lokalnego, których głównym zadaniem byłyby lokalne działania prewencyjne, edukacyjne i społeczne nakierowane na utrzymanie zdrowia.
Szacuje się, że co najmniej dziesięć milionów Polaków ma nadciśnienie, a około 2,5 miliona cukrzycę typu II (dane Narodowego Funduszu Zdrowia). Skąd biorą się te choroby? Częściowo z materiału genetycznego, po części z niezdrowego odżywania (nadmiar sodu, cukru itd.), stresu, nadwagi czy otyłości. To tylko kilka przykładów chorób przewlekłych, z którymi znaczna część z nas będzie się borykać na którymś etapie swojego życia (zapewne po pięćdziesiątce).
Według GUS, roczne spożycie cukru w Polsce w 2017 r. wynosiło 44,5 kg na mieszkańca, co stanowiło najwyższą wartość zaobserwowaną w latach 2008-2017 (ze wzrostem o ponad 6 kg!). Około 95% przypadków raka płuc wynika z palenia lub wdychania dymu tytoniowego. Palacze mają co najmniej sześciokrotnie większe szanse zachorowania na ten nowotwór, niż osoby niepalące.
Zdrowie w naszych rękach?
Już w latach siedemdziesiątych Marc Lalonde, ówczesny kanadyjski minister zdrowia i opieki społecznej, policzył, że tylko 25% naszego zdrowia zależy od systemu opieki medycznej. Co wpływa na resztę? Warunki społeczno-ekonomiczne, nasz tryb życia, genetyka oraz środowiska, w którym żyjemy. Można się sprzeczać o procenty (tutaj nieco inne wyliczenia: https://www.goinvo.com/vision/determinants-of-health/), co nie zmienia faktu, że sami w głównej mierze jesteśmy odpowiedzialni za swoje zdrowie i życie. Nie wszyscy jednak są w stanie odpowiednio o nie zadbać, choćby ze względu na brak odpowiedniej wiedzy lub umiejętności. Takim osobom trzeba pomóc.
W niewiedzy, niepewności, a czasem wręcz desperacji, łatwo o powstanie szarej strefy, w której działają znachorzy, a np. raka leczy się witaminą C lub homeopatią (czyli metodą o udowodnionym braku wartości terapeutycznej).
To także doskonała pożywka dla sektora prywatnego i wzmożonej konsumpcji suplementów diety, choć większość z nich nie jest nam potrzeba, niektóre nie działają (na nic, nie tylko na to, co opisuje producent), a znaczna część w swoim składzie nie ma tego, co obiecuje opakowanie.
Według GUS, prawie 70% wydatków prywatnych na zdrowie przeznaczamy na leki lub suplementy kupowane bez recepty, na dentystę oraz na prywatne wizyty lekarskie. Na co więc idzie 9%, które osoby pracujące płacą w ramach składki zdrowotnej (nominalnie 100 mld złotych w zeszłym roku)? Na leczenie szpitalne przeznaczanych było 53% wszystkich pieniędzy NFZ (czyli ze składki zdrowotnej), a ponad 10% NFZ wydaje na refundację leków. Na leczenie w ramach POZ (Podstawowej Opieki Zdrowotnej) i AOS (Ambulatoryjnej Opieki Zdrowotnej) wydano w 2017 łącznie ponad 19% pieniędzy pochodzących z naszych składek. Co za to kupujemy? Dla przykładu, w 2018 roku blisko 5,8 mln polskich pacjentów korzystało ze świadczeń zdrowotnych z powodu nadciśnienia. NFZ wydał ponad 258 mln zł na świadczenia dla pacjentów z nadciśnieniem, a za refundację leków zapłacił ponad 1,2 mld zł, czyli około 14% całego budżetu na refundację apteczną. Według raportu NFZ poświęconego nadciśnieniu, wartość refundacji na pacjenta wynosiła w 2018 roku średnio 137 zł, a 91 zł dopłacił sam pacjent.
Przez ostatnie 20 lat wydatki na publiczną służbę zdrowia nominalnie wzrosły prawie pięciokrotnie. Wzrosły także koszty pracy. W przeliczeniu na PKB, poziom finansowania systemu ochrony zdrowia w Polsce zatem wciąż pozostaje jednym z najniższych w Europie. Na wszystko po prostu nie starcza.
W Diagnozie Społecznej z 2015 roku 93% gospodarstw zadeklarowało, że korzysta ze służby zdrowia w ramach systemu publicznego, a 54%, że wydaje na ochronę zdrowia prywatne środki, z których średnio prawie 600 zł rocznie szło na wizyty u specjalisty. Chodzimy więc do specjalistów częściowo za własne pieniądze, dopłacamy do leków i kupujemy suplementy, płacimy za opiekę stomatologiczną.
Trzeba jednak pamiętać, że robią to osoby, które na to stać, mieszkające w dużych miastach i mające dostęp do specjalistów. Niestety, nierówności w dostępie do świadczeń zdrowotnych mają szansę się pogłębiać.
Działajmy lokalnie
Każdy z nas chodzi do lekarza rodzinnego (w ramach POZ) lub specjalisty (w ramach AOS) średnio 9 razy w ciągu roku. Wizyty w POZ prawie zawsze są darmowe, podobnie jak leczenie szpitalne. Dla porównania, w Szwecji średnia liczba wizyt wynosi 2,9 rocznie, w Nowej Zelandii 3,7 a w USA 4. Czy potrzebujemy częstszych wizyt, niż obywatele innych państw? Nie wskazywałyby na to badania Eurostatu, według których od ponad 15 lat prawie 60% z nas deklaruje dobry lub bardzo dobry stan zdrowia.
Finansowanie systemu ochrony zdrowia ma ogromne znaczenie. Istotne jest jednak nie tylko to, ile pieniędzy jest w systemie, ale również jak jest on zorganizowany.
I nie chodzi tutaj o to, czy lekarz jest „prywatny” czy „państwowy” (prawie cały POZ stanowią firmy prywatne realizujące świadczenia zdrowotne w ramach kontraktów z NFZ) lub czy Zakład Opiekuńczo Leczniczy opiekujący się osobami starszymi, to firma czy fundacja. Kluczowe jest pytanie, jaki zakres i jakość opieki mogą one zapewnić swoim pacjentom.
Wiemy, że na wszystko wszystkim nie starczy. Poziom finansowania profilaktyki w Polsce jest jednym z najniższych w Europie, podobnie jest w przypadku opieki długoterminowej. Cały system jest niedofinansowany, a tam gdzie pieniądze są (np. kardiologia), zawsze mogło by być ich więcej lub mogłyby być lepiej wydawane.
Może więc oprócz systemu zajmującego się w głównej mierze osobami już chorymi, powinniśmy stworzyć systemy zdrowia lokalnego/community health systems, których głównym zadaniem byłyby lokalne działania prewencyjne, edukacyjne i społeczne, wspierające potrzebujących w tym, jak nie zachorować, pokazujące, jak lepiej jeść, w jaki sposób rzucić palenie czy gdzie znaleźć pomoc w walce z depresją?
Systemy, w których zespół POZ znałby się z pracownikami ośrodka pomocy społecznej, organizacjami pozarządowymi i wolontariuszami, koordynując opiekę oraz profilaktykę w taki sposób, aby naprawdę zadziałały?
Na koniec, przykład działań z Wielkiej Brytanii: w Wigan objęto część pacjentów projektem Wigan Integrated Neighbourhood Teams project. Stworzono tym osobom plany opieki, w których lekarz, pielęgniarka, pomoc społeczna i pomoc psychologiczna stanowiły jedną całość. Lokalna pielęgniarka środowiskowa odwiedziła w domu wszystkie osoby o zidentyfikowanym podwyższonym ryzyku hospitalizacji. Powody ich częstych hospitalizacji były różne. Jedni nie wiedzieli, jak prawidłowo brać leki, u innych warunki życia stanowiły czynnik ryzyka, jeszcze inni byli samotni.
Po interwencji pielęgniarskiej, wdrożeniu planu opieki, procent osób hospitalizowanych w trybie nagłym spadł o 33%, a w trybie nieplanowym – o 37%.
Mamy wiele dowodów na to, że koordynacja działań i opieki, współpraca rożnych sektorów na poziome lokalnym, nawet zanim pacjent będzie potrzebował leczenia oraz w trakcje terapii, nie tylko wspomaga bezpieczeństwo pacjenta, jakość świadczeń i szybszy powrót do zdrowia, ale również uwalnia zasoby dla innych potrzebujących.
Anna Kozieł – ma ponad dwadzieścia lat doświadczenia w pracy z organizacjami i rządami krajów w Europie i Azji, wdrażając innowacyjne rozwiązania problemów sektora opieki zdrowotnej w różnych dziedzinach, takich jak świadczenie usług, opieka koordynowana, zdrowie publiczne, organizacja sektora świadczeń szpitalnych, rozwój kapitału ludzkiego czy zarządzanie wiedzą. Współpracując z decydentami i środowiskami zdrowotnymi, wspiera rządy, środowiska eksperckie i naukowe oraz władze lokalne w projektowaniu i wdrażaniu zmian w ochronie zdrowia, na styku potrzeb pacjentów, nowoczesnych technologii, zasad projektowania i systemów zarządzania danymi.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.