Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
– Nagle to właśnie wojewodowie, pozbawieni wiedzy, doświadczenia i dorobku, stali się w kwestii integracji cudzoziemców najważniejszymi graczami w województwie, marginalizując wszystkie inne podmioty, nie tylko organizacje – mówi Anna Dąbrowska, prezeska Stowarzyszenia Homo Faber.
„Niezbędna jest szeroka dyskusja nad standardami współpracy międzysektorowej, która objęłaby kwestie jawności, komunikacji, partnerstwa, suwerenności i uczciwej konkurencji. Pragniemy przypomnieć, że niezależne organizacje pozarządowe są kluczowym elementem demokratycznego państwa” – pisze Stowarzyszenie Homo Faber w liście do przewodniczącego Komitetu ds. Pożytku Publicznego, Piotra Glińskiego, uzasadniając swoją decyzję o nieskładaniu oferty w projekcie realizowanym przez wojewodę lubelskiego ze środków europejskiego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji.
Ignacy Dudkiewicz: – Dlaczego zdecydowaliście się napisać list otwarty do premiera Glińskiego, a nie po prostu w milczeniu nie złożyć oferty do wojewody?
Anna Dąbrowska: – Tego wymaga od nas misja naszej organizacji. Homo Faber zajmuje się przestrzeganiem praw i wolności człowieka, w związku z czym za ważne uznajemy także publiczne zabieranie głosu, kiedy widzimy, że standardy współpracy między organizacjami pozarządowymi a sektorem publicznym są zaniżane.
Zresztą, nie działamy pod wpływem impulsu. Środki z unijnego Funduszu Azylu Migracji i Integracji (FAMI) zostały przejęte przez urzędy wojewódzkie w czerwcu 2017 roku, a wcześniej przez prawie dwa lata w ogóle były niedostępne dla organizacji. Już wtedy NGO starały się nagłośnić problem i zabierać głos. Niestety, informacja o tym, co się dzieje i jakie to będzie miało skutki, zwłaszcza na poziomie lokalnym, się nie przebiła. Celem naszego listu jest więc także pokazanie, jaka ta praktyka jest, jak kwestia wsparcia państwa wygląda (czy też nie wygląda) na przykład z poziomu Lublina, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku. O niebezpieczeństwach związanych ze zmianą charakteru konkursu, który przez lata był kierowany bezpośrednio do organizacji, mówimy od dawna.
Opowiedzmy więc o tym, co właściwie się stało. Wasze obawy się spełniły?
A.D.: – Różnie to wygląda w różnych regionach kraju. W niektórych województwach wojewodowie ogłosili nabory na partnerów społecznych swoich projektów, które miały być finansowane ze środków FAMI. W innych nie zdecydowano się nawet na ten krok – widocznie wojewodowie uznali, że sami wiedzą najlepiej, co w sferze integracji należy zrobić w ich województwach… Wszędzie jednak wszystko działo się wolno, a temat był martwy przez wiele miesięcy. W Lublinie pierwszym znakiem, że te środki w ogóle będą na coś wydatkowane, było zapytanie ofertowe, odpowiedzią na które jest nasz list. Przy okazji dowiedzieliśmy się też wreszcie, kto jest wybranym przez wojewodę partnerem społecznym.
No dobrze, ale właściwie czemu to taki problem, żeby wojewodowie zajmowali się sprawami integracji i otrzymywali środki z FAMI?
A.D.: – To bardzo zły pomysł z kilku powodów.
Po pierwsze, wojewodowie są wysłannikami rządu i jako tacy z pewnością będą kontynuowali jego politykę, która jest antymigrancka i antyuchodźcza, oparta na strachu, stereotypach, również na wypowiedziach antyukraińskich. Migranci i migrantki zostali zaprzęgnięci w walkę polityczną i dyplomatyczną wojnę o pamięć, przed której efektami nie mają jak się bronić.
Nie umiem więc sobie wyobrazić, że wojewodowie, którzy mają takie tło w kwestii polityki państwa i myślenia o migrantach i uchodźcach, będą prowadzili profesjonalne działania integracyjne.
Po drugie, mamy problem z transparentnością całego procesu. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jakie kryteria są brane pod uwagę przy wyborze wspomnianego partnera społecznego. Również inne organizacje, jak na przykład Stowarzyszenie Interwencji Prawnej w swoim raporcie, wskazywały, że dobieraniu partnerów towarzyszyły nieprzejrzyste praktyki. W obecnym układzie, gdy całą władzę w temacie integracji mają wojewodowie, łatwo o dokonywanie wyborów według klucza partyjnego – wybranie takich organizacji, które będą posłuszne i nie będą się sprzeciwiały administracji publicznej, choćby robiła rzeczy szkodliwe dla sprawy.
A robi?
A.D.: – Robi. Poza straszeniem społeczeństwa i kierowaniem się uprzedzeniami oraz stereotypami, problemem jest także myślenie w kontekście migrantów i migrantek nie o integracji, ale o ich przymusowej asymilacji. Władze nie mówią o otwartości, o stworzeniu przyjeżdżającym do nas ludziom możliwości, by wnieśli coś do naszego społeczeństwa, jednocześnie zachowując swoją tożsamość. Nie – polski rząd myśli o migrantach i migrantkach w kategoriach wyrzekania się przez nich ich tożsamości, robienia z nich Polek i Polaków – co prawda, trochę gorszych od nas, ale jednak.
Może po prostu administracja nie rozumie, na czym polega problem w takim myśleniu…
A.D.: – Tyle tylko, że nie chce tego zrozumieć. To trzeci powód, dla którego nie jest dobrym pomysłem, by to wojewodowie otrzymywali pieniądze na integrację cudzoziemców i cudzoziemek. Od kiedy niby wojewodowie się na tym znają? To ludzie, którzy mają wyznaczone zadania związane z procesem legalizacji pobytu w Polsce, natomiast takie kwestie jak integracja, włączanie przybywających do Polski osób w społeczeństwo, tworzenie obu stronom przestrzeni do poznania się – to wszystko nie leży w ich kompetencji. A nagle to właśnie wojewodowie – pozbawieni wiedzy, doświadczenia i dorobku w tych sprawach – stali się w kwestii integracji najważniejszymi graczami w województwie, marginalizując wszystkie inne podmioty, nie tylko organizacje!
A.D.: – Podam przykład. Od 2008 roku, kiedy w Lublinie zaczęliśmy zastanawiać się nad tym, jak odpowiedzieć na wyzwanie, jakim było pojawianie się – wtedy jeszcze nielicznych – cudzoziemców w naszym mieście, wytworzył się wokół tego tematu niesamowity ruch społeczno-obywatelski. Na spotkania przychodziło wiele osób z organizacji, miejskich instytucji, także z urzędu wojewódzkiego, powstała Grupa Wsparcia Integracji, w ramach której w międzysektorowym gronie do dziś zastanawiamy się, jak prowadzić integrację. Każdy wnosi w jej pracę swoją perspektywę, doświadczenie, pomysły, ale i problemy. Razem myślimy o tym, co zrobić, żeby cudzoziemcy i cudzoziemki czuli się w Lublinie lepiej i bezpieczniej, jak otwierać społeczeństwo na różne formy dialogu i spotkania, jak tworzyć przestrzenie do wspólnych działań…
A tu wchodzi wojewoda, cały na biało…
A.D.: – Otóż to. I jest ponad to wszystko, nie interesuje się tym, co przez te wszystkie lata zostało zrobione w mieście i regionie, nie jest zainteresowany dialogiem z nami.
Ma za to duże pieniądze, dzięki którym może zrobić wiele – ale będzie robił to tak, jak mu się wydaje się, że będzie najlepiej, bez oglądania się na tych, którzy mają w sferze integracji znacznie większy dorobek, doświadczenie i wiedzę.
Mówisz głównie o konsekwencjach dla całego systemu wsparcia. A jak to przekłada się na kondycję poszczególnych organizacji?
A.D.: – Konsekwencje zmian – zwłaszcza zablokowania dostępu do środków z FAMI – są widoczne od dawna. Niestety, to był w zasadzie jedyny fundusz, z którego od 2004 roku można było finansować działania mające na celu integrację cudzoziemców i otwieranie społeczeństwa polskiego na różnorodność. To dzięki nim mogliśmy przez lata prowadzić porady prawne, porady psychologiczne, zajęcia z języka polskiego czy wsparcie zawodowe dla cudzoziemców i cudzoziemek. Dzięki tym środkom mogliśmy również kierować nasze akcje do Polek i Polaków, opowiadać im o zmieniającej się rzeczywistości, obalać mity i stereotypy narosłe wokół różnych grup narodowych i etnicznych, przygotowywać społeczeństwo na to, że nie wszyscy są tacy sami i że warto się na to otworzyć.
Moment, w którym zabrakło finansowania, był trudny. Za jednym zamachem zatrzymano całe wsparcie, jakie otrzymywaliśmy z państwowych i europejskich funduszy. Rzecz jasna nie jest tak, że jak nie mamy pieniędzy, to nic nie robimy – nie działamy dla zysku, tylko dla misji, więc kontynuujemy nasze działania, bo potrzeby nie maleją. Wręcz przeciwnie: tylko rosną. Skala tego, co robimy, musiała jednak się znacząco zmniejszyć. Nie można jej porównać z tym, co robiliśmy przed 2015 rokiem.
Rokiem, który dla myślenia i mówienia w Polsce o migracji i uchodźctwie był wyjątkowo znaczący.
A.D.: – Problem był już wcześniej, bo przez wiele lat byliśmy jedynymi instytucjami zajmującymi się na poważnie integracją cudzoziemców i cudzoziemek w Polsce. Mimo naszych wielokrotnych próśb i prób, kolejne rządy nie były tak naprawdę zainteresowane tymi tematami. Władze raczej podchodziły do nich na zasadzie: „skoro to robicie, to róbcie, jak robicie to dobrze, to tym lepiej, natomiast nie uważamy, żeby temat migracji był szczególnie ważny politycznie, więc nie będziemy się nim zajmować”.
No to od kilku lat ten temat stał się polityczny aż nadto…
A.D.: – I to w sposób, jakiego byśmy sobie najmniej życzyli.
Niestety, nie zostaliśmy w ogóle dopuszczeni do dialogu politycznego na ten temat, władza nie chciała nas słuchać. Słyszeliśmy za to kolejne wypowiedzi ludzi, którzy mają nikłą lub żadną wiedzę na temat migracji.
Próbowaliśmy łatać powiększające się coraz bardziej dziury w działaniu państwa, a także przekonywać tych, którzy z nami pracowali, że warto zostać na polu walki, że nie możemy odpuścić, chociaż sytuacja jest coraz trudniejsza.
Przez lata robiliśmy ważną robotę, ale sprowadzano nas do roli wykonawców, a nie ludzi, których się słucha. I to pomimo tego, że od dawna informowaliśmy, że migracja do Polski będzie się zwiększała i że stanie się ważnym społecznie tematem. Nie ma co jednak tego porównywać. Przed 2015 rokiem nie było przestrzeni na rozmowę na ten temat – i to źle – ale dzisiaj, gdy ta przestrzeń jest, została w dużej mierze zawładnięta przez narrację rządową, opartą na uprzedzeniach i strachu. I to jeszcze gorzej.
A przecież to temat, który jest ważny nie tylko w debacie publicznej w Polsce, ale w całej Europie!
A.D.: – Dlatego cała ta sytuacja jest i śmieszna, i straszna. Nie rozumiem, jak polskie władze mogą brać kasę z Unii Europejskiej na działania związane z integracją migrantów i migrantek, jednocześnie prowadząc absolutnie antymigrancką politykę w kraju. Pieniądze unijne są znaczone nie tylko w tym sensie, że nie można ich wydać na co innego, niż zostało to zapisane w umowie, ale również w tym, że stoją za nimi pewne wartości. To nie tylko kasa, ale również idee i określony sposób myślenia o tym, co z tymi pieniędzmi należy zrobić. Organizacje to rozumieją, wojewodowie i rząd – nie. Próbują połączyć ogień z wodą, gdy jednocześnie straszą migrantami i uchodźcami, prowadząc wobec nich politykę absolutnie nienawistną, oraz za unijne pieniądze planują budować politykę integracji i spójności społecznej w duchu Unii Europejskiej. To fikołek intelektualny, którego nie sposób zrozumieć.
Anna Dąbrowska – aktywistka na rzecz praw człowieka, animatorka społeczna, prezeska lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber, na Wydziale Politologii UMCS pisze doktorat o ukraińskiej migracji po '89 roku.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.