Ludzie, organizacja stowarzyszenia, a może… sukces? Czyli dlaczego upadła w 1908 jedna z największych spółdzielni spożywczych w Królestwie. Historyczna refleksja, która może przyczynić się do tego, że lepiej zrozumiemy mechanizmy działań spółdzielni. Także dzisiaj.
Historia spółdzielczości (zobacz cz. 1 krótkiej historii spółdzielczości) to nie tylko sukcesy. Równie ważne, a z punktu widzenia wyciągania nauk na przyszłość być może ważniejsze, są niepowodzenia. Jednym z takich doświadczeń była historia Stowarzyszenia Spożywczego „Nadzieja” w Dąbrowie Górniczej.
Stowarzyszenie Spożywcze „Nadzieja” (przypomnijmy, taką formę miały w Królestwie pierwsze spółdzielnie), jak pisał Ludwik Krzywicki, zajmowało na przełomie XIX i XX wieku „w naszym ruchu kooperacyjnym pierwsze miejsce”. Jego bankructwo w 1908, jak pisał po latach Stanisław Wojciechowski w swojej historii spółdzielczości, było dla tego ruchu doświadczeniem „najbardziej gorszącym”.
Materiały, na podstawie których opracowano ten tekst, są ogólnodostępne (zob. Stowarzyszenie Spożywcze Nadzieja w Dąbrowie Górniczej).
W tekście powołuje się głównie na artykuły Andrzeja Kontkiewicza, Ludwika Krzywickiego i Stanisława Wojciechowskiego.
➡️ Przeczytaj też: „Wspólnymi siłami. Krótka historia spółdzielczości polskiej. Cz. 1”
Dwa słowa o Nadziei
Powstałe w 1884, w czasach jeszcze pionierskich, stowarzyszenie było jednym z największych w Królestwie. W planach miało zorganizować własne sklepy, składy materiałów, kasę oszczędnościowo-pożyczkową, a także bibliotekę i czytelnię. Efekty były szybkie. Feliks Kwiecień, jeden z założycieli, wspominał „natychmiast dała się zauważyć znakomita poprawa gatunków i zniżka cen artykułów spożywczych”.
W 1896 roku zrzeszało już ponad tysiąc członków, a czysty zysk wyniósł… 13.380 rubli. Zatrudniało wówczas 13. subiektów, dwie panny sprzedające, czterech uczniów, trzy kasjerki, zaś w biurze – czterech urzędników i kasjera. W roku 1905 „Nadzieja” miała już 5 sklepów w Dąbrowie i okolicy.
Dlaczego więc „Nadzieja” upadła w 1908 roku? Był to czas, gdy ruch kooperatyw spożywczych święcił, jak się wydaje, swoje największe sukcesy. Dodatkowo trzeba przypomnieć, że spółdzielnie nie upadają tak z dnia na dzień. Demokratyczne zarządzanie i kontrola społeczna, przynajmniej w teorii, powinny zabezpieczać przed takim scenariuszem. A o tym, że jest źle w spółdzielni wiadomo było już w 1902 roku. Trzeba więc przeprowadzić śledztwo, jak to się stało. Pewnie nie ma w tym specjalnie nic z kryminału, choć, jak czytamy na stronie dabrowa. pl „Na ostateczną decyzję o rozwiązaniu wpłynęła ucieczka nieuczciwego kasjera z dużą częścią kapitału spółdzielni, do Ameryki w 1908 roku” [kliknij].
Jeżeli nawet, to nie to było główną przyczyną.
Śledztwo
Oczywiście na upadek inicjatywy złożyło się pewnie wiele czynników. Jednak z punktu widzenia próby wyciągnięcia wniosków na przyszłość taka odpowiedź nas nie satysfakcjonuje. Chciałoby się wiedzieć kiedy i kto popełnił zasadniczy błąd? A może to musiało się tak skończyć? Czy klęska wpisana była już w sam pomysł, a może zawiniła warunki zewnętrzne (koniunktura, konkurencja)? Czy spółdzielnia była źle zarządzana, czy może główną rolę odegrała bierność członków, niesolidność pracowników, a może jeszcze coś zupełnie innego?
Wydaje się, że warto przyjrzeć się tym wszystkim możliwościom i choć zapewne nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi, to jednak sama refleksja może przyczyni się do tego, że lepiej zrozumiemy mechanizmy działań spółdzielni spożywców. Także dzisiaj.
Błędne założenia
Stowarzyszenia spółdzielcze sprzed 1905 roku dalekie były od ideałów pionierów z Rochdale. Z jednej strony było w nich coś z instytucji filantropijnych, z drugiej sporo z późniejszych spółek, gdzie liczył się głównie zysk. I tak wykupywanie udziałów czasem traktowano raczej jako patriotyczny obowiązek i wsparcie taniej żywności dla robotników, a nie chęć kupowania w sklepie spółdzielczym. Z drugiej strony W „Nadziei” początkowo aż 40% a później 30% czystego zysku przeznaczano na dywidendę i dla wielu udziały w spółdzielni były po prostu formą inwestycji, które wycofywano w trudnych chwilach.
Ciekawym rozwiązaniem, ale które, przy braku wystarczającej kontroli, okazało się niebezpiecznym, było wynagrodzenie zarządu z czystego zysku (10%). Mogło to przyciągać do zarządu osoby zainteresowane bardziej swoim zyskiem niż dobrem spółdzielni – skłaniać raczej do wykazywania w sprawozdaniach zysków niż pokazywania rzeczywistego stanu przedsiębiorstwa.
Dodatkowo takim elementem „niespółdzielczym” była możliwość zakupu na kredyt i współpraca z przedsiębiorstwami. Z jednej strony kredyt dla członków osłabiał działalność spółdzielni, która na tym traciła, musząc zakładać środki. Z drugiej kupowanie na kredyt przez osoby, którym pracodawca wydawał pisemne poręczenia, na podstawie których mogli oni uzyskać w „Nadziei” kredyt, było dla wielu zapewne dobrym rozwiązaniem. Jednak nie uczyło to robotników oszczędzania i nie zachęcało do spółdzielczości. Gdy współpraca z przedsiębiorstwami się kończyła, to i chęć kupowania w sklepach spółdzielczych przestała być atrakcyjna.
Dodajmy, że urzędnikom fabrycznym, którzy wydawali robotnikom kwitki kredytowe do „Nadziei”, „wypłacano 4% od sum w kwitkach wypisanych”, co stanowiło znaczny koszt w budżecie sklepu.
W spółdzielczości o stabilności przedsiębiorstwa zazwyczaj decyduje własność wspólna, która jest niepodzielna. Tak też było w „Nadziei”, ale tylko częściowo. W statucie czytamy „Kapitał zapasowy stanowi własność całego stowarzyszenia i nie zwraca się członkom przed zupełnem zamknięciem czynności stowarzyszenia”. A więc teoretycznie była możliwość podziału majątku spółdzielni wśród członków spółdzielni.
I jeszcze jedna rzecz. W „Nadziei” nie wszyscy członkowie mieli prawo głosu. Statut stanowił, że „do grona członków stowarzyszenia przyjmują się osoby obojga płci”, z tym że kobiety miały „prawo jedynie kupować towary w zakładach stowarzyszenia i uczestniczyć w jego zyskach”.
Można więc mieć trochę zastrzeżeń do zaplanowanej organizacji spółdzielni, choć pamiętając, że były to dopiero pierwsze próby i trudno oczekiwać tu bezbłędnych rozwiązań.
Konkurencja
„Nadzieja” od samego początku musiała się liczyć z konkurencją. Kontkiewicz opisuje szczegółowo różne działania prywatnego handlu mające na celu zdyskredytowanie spółdzielni. Jednak z tych opresji wyszła ona zwycięsko.
Trudniejsza okazała się konkurencja… z innymi kooperatywami. Właściwie równolegle do „Nadziei” rozwijały się stowarzyszenia spożywcze na kolei Iwangrodzko-Dąbrowskiej (ze sklepem w Strzemieszycach) i Warszawsko-Wiedeńskiej (ze sklepem w Sosnowcu). Z kolei po 1905 zaczęły powstawać stowarzyszenia spożywcze tzw. „Robotniki”. Rosła więc konkurencja.
Pamiętajmy, że w owych czasach nie tylko „Nadzieja” upadła. Szacuje się, że z 49 stowarzyszeń, założonych do 1904 r., przetrwały jedynie 22. W Zagłębiu, jak czytamy w „Społem” z 1908 roku, upadły prawie jednocześnie trzy: „»Oszczędność« po latach 9, »Nadzieja« po latach 23 i »Ochrona« po latach 10 istnienia”.
Jeśli dodamy jeszcze nieuczciwą konkurencję Warszawskiego Giełdowego Związku Roboczego, a o tym więcej w części o zarządzaniu, to trudno uznać, że warunki zewnętrzne nie miały w upadku spółdzielni znaczącego udziału.
Zarządzanie
Oczywiście kluczowe, nie tylko zresztą w biznesie, jest zarządzanie. O tym nie trzeba nikogo przekonywać, choć przecież zarządzanie w spółdzielni jest dość specyficzne. Czy jednak za niedoskonałości w zarządzaniu odpowiadał jedynie zarząd? Oczywiście w dużym stopniu tak, ale… Zarząd, wybierany corocznie, złożony z niefachowców, finansowany z czystego zysku, nie mógł być dobrym gwarantem długofalowego rozwoju. Z biegiem lat coraz trudniej było dobrać odpowiednie osoby.
Kazimierz Srokowski, osoba dla Dąbrowy wielce zasłużona, pisał: „Z czasem jednak ciągłe intrygi nieżyczliwych dla stowarzyszenia i widoki osobiste mających na celu osób do tego stopnia zniechęciły mnie, że wycofałem się zupełnie z udziału w kierowaniu sprawami Stowarzyszenia”. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie praktyką stało się, że kolejne osoby rezygnowały z zarządu tak, że trzeba było organizować wybory uzupełniających. Zresztą wybory dokonywane były też nie zawsze w oparciu o kompetencje kandydatów.
Nie wydaje się, że w pracy zarządu można by doszukiwać się złej woli. Jednak niedostatek kompetencji, czasu, częste zmiany, różnice interesów i konflikty, które powodowały wycofywanie się części członków z aktywności, utrudniały racjonalne zarządzanie. Z kolei demokracja, gdy dochodzą do głosu grupowe interesy, nie zawsze jest racjonalna. Kolejne próby zatrudnienia do zarządzania fachowca rozbijały się o niechęć uczestników walnych zebrań do ponoszenia dodatkowych kosztów.
Braki w zarządzaniu próbowano zapełnić zatrudniając zewnętrzną firmę. Jak podsumowuje to Kontkiewicz: „Warszawski Giełdowy Związek Roboczy, który miał zadbać o poprawę wyników sprzedaży, w rzeczywistości wykorzystał czas umowy z »Nadzieją« na dokładne zapoznanie się jej działaniem i źródłami zaopatrzenia, po czym pod koniec roku 1903 wypowiedział umowę i otworzył w styczniu 1904 r. własne sklepy”.
Osoby członkowskie
„Nadzieja” – jak podsumowuje Wojciechowski – „grzeszyła nie tylko brakiem umiejętnego handlowego kierownictwa, ale przede wszystkim brakiem demokratycznej kontroli i brakiem zdolności do samorządu”, dodając „czemu komisje rewizyjne nie kwestjonowały (…) ubarwianych sprawozdań? czemu zebrania ogólne nie wnikały w istotę gospodarki, a zajmowały się tylko wyborami corocznemi (…)?”
Czy więc członkowie byli winni? Zapewne. Pytanie tylko dlaczego, nieświadomie zapewne, przyczynili się do upadku własnej spółdzielni? Pewnie nie byli wystarczająco dobrze poinformowani. Czy to tylko wina zarządu, który nie dostarczał pełnej wiedzy, czy może sami członkowie nie chcieli widzieć trudności w sytuacji, gdy otrzymywali coroczne dywidendy? Dodatkowe różne grupy członków różnie widziały swoje interesy w spółdzielni. Dla jednych był to przede wszystkim zysk od udziałów, dla innych forma kredytowania swoich zakupów, dla innych wspieranie „jednej z najniezbędniejszych instytucji w Dąbrowie”.
O słabości wspólnoty członkowskiej świadczy
- z jednej strony brak możliwości podjęcia kluczowych decyzji. Przez wiele lat na walnych zebraniach stawał problem zatrudnienia fachowca, który mógłby usprawnić system zarządzania. Podkreślali to co światlejsi członkowie, potwierdzały powołane do zbadania sprawy specjalne komisje. A jednak nie udało się przeforsować, praktycznie do samego końca, tego rozwiązania. Jak się wydaje liczenie na doraźne zyski i niechęć do zmian uniemożliwiły w sposób demokratyczny podjąć takiej decyzji.
- z drugiej strony wyraźny spadek udziału w zakupach członków. Krzywicki pisał: „członkowie, lekceważąc interesy sklepu i kupując towar gdzieindziej, nadużywają w stowarzyszeniu kredytu, który jest istotną klęską naszych stowarzyszeń — spółka daje towar na kredyt i wzamian sama musi szukać kredytu!”. Dywidendy od obrotu (mimo przeznaczenia nań początkowo 40%, a później 50% czystego zysku) nie okazywały się wystarczającą motywacją. Sklepy opierały się w coraz większym stopniu na sprzedaży osobom niezwiązanym ze spółdzielnią, a to w spółdzielni jest ryzykowne.
Pracownicy
Co się tyczy pracowników, to trudno na nich zwalać winę, choć zapewne brak stałego nadzoru mógł być powodem mniejszej wydajności pracy. Czy na nich ciąży wina za źle skalkulowane ceny, zamawianie produktów, które później trzeba było sprzedawać po obniżonych cenach? A przecież gdy czytamy takie skargi robotników: „żony nasze odpychają na bok subjekci, gdy wejdzie jaka pani inżynierowa, i każą czekać, nie według kolei” – to oczywiście budzi się pytanie o wpływ pracowników na wizerunek i funkcjonowanie spółdzielni.
Ciekawa była próba założenia kasy przezorności dla pracowników „Nadziei”. Opracowana przez Srokowskiego „nie została pracownikom narzuconą, lecz przeciwnie, przed wprowadzeniem tejże w życie, pracujący rozbierali krytycznie całą ustawę na specjalnych posiedzeniach i jednogłośnie zgodzili się na nią”.
Idea była bardzo współczesna. Pracownicy odkładali część (5%) swoich zarobków – tyle samo „Nadzieja”. Nie wnikając w szczegóły (można sprawdzić u źródła Przemysłowo-Handlowy Kurjer Sosnowiecki, 1901, R. 1, No 36 – Śląska Biblioteka Cyfrowa), pracownik odchodząc z pracy odbierał odłożone pieniądze powiększone o środki w ilości powiązanej z wysługą lat.
Kto winien?
No i stoimy przed próbą odpowiedzi na zasadnicze pytanie. Czy nasze śledztwo pozwala na jasną odpowiedź kto zawinił? Oczywiście każdy może wyrobić sobie własne zdanie (na podstawie ogólnodostępnych materiałów Stowarzyszenie Spożywcze Nadzieja w Dąbrowie Górniczej).
Jednak dla mnie sprawa jest w miarę jasna. Oczywiście gdyby w „Nadziei” byli lepsi ludzie (bardziej oddani aktywiści, bardziej świadomi członkowie, bardziej zaangażowani pracownicy), to pewnie mogłoby się skończyć lepiej. Lecz ja nie w ludziach szukałbym głównego powodu upadku, a właśnie w samej organizacji stowarzyszenia.
Te pierwsze (przed 1905 rokiem) stowarzyszenia spożywcze nie były w pełni spółdzielniami. Nawet pierwsza polska spółdzielnia spożywcza „Merkury”, która powstała w Warszawie w 1869 r., w 1912 roku przekształciła się w Warszawskie Stowarzyszenie Spożywcze i przystąpiła do związku „Społem”. W wielu spółdzielniach odchodzenie od zasad spółdzielczych (np. akceptacja kredytu w sklepach) było przyczyną znacznych trudności. Bardzo postępowa instytucja, jaką była „Nadzieja” w 1884, stała się w 1907 instytucją przestarzałą i nie potrafiącą się zreformować. A jedną z przyczyn trudności z dokonaniem tej zmiany upatruję w… dotychczasowych sukcesach „Nadziei”. Powstająca na terenach gwałtownie się rozwijających, z brakiem tzw. „infrastruktury” społecznej, oparta na współpracy z dużymi przedsiębiorstwami (poręczającymi kredyty) inicjatywa mogła się prężnie rozwijać.
Brak większych kryzysów (np. w „Merkurym” w 1871 roku, w obliczu problemów przeprowadzono weryfikację członków i wykreślono sto osób) nie wyrobił w członkach potrzeby czujności. Z kolei przegrana zwolenników racjonalnego zarządzania z rzecznikami maksymalizacji zysków (w „Merkurym” w 1900 roku zwyciężyli, inaczej niż ostatecznie w „Nadziei”, racjonaliści) uniemożliwiła reformę odgórną.
Doskonale to ujął jeden z założycieli „Nadziei” Feliks Kwiecień, który postulując reformy podkreślał, że uważa je „za niecierpiący zwłoki sposób usunięcia zła, które zawdzięczając jedynie dobremu położeniu, w jakiem znajdują się interesa Stowarzyszenia, dotąd pomału tylko psuje te interesa, nie usunięte zaś prędko może z czasem stać się powodem olbrzymich strat tej jednej z najniezbędniejszych instytucji w Dąbrowie”.
I tak też się stało. W 1907 działały już w Dąbrowie filie stowarzyszenia spożywczego „Robotnik”, powstałego przy fabryce Fitznera i Gampera. Równolegle zaczął działać sklep „Stowarzyszenia spożywczego robotników chrześcijańskich”. „Nadzieja” już nie była taka niezbędna.
O projekcie
Projekt „SAMO-ES. Samoorganizacja przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedź na wyzwania społeczne” realizowany jest w partnerstwie, które tworzą Ogólnopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Socjalnych (lider), Fundacja Rozwoju Przedsiębiorczości Społecznej „Być Razem” z Cieszyna, Stowarzyszenie na rzecz Spółdzielni Socjalnych, Stowarzyszenie Klon/Jawor.
ℹ️ Odwiedź nas: www.samo-es.pl
Projekt „SAMO-ES. Samoorganizacja przedsiębiorstw społecznych jako odpowiedź na wyzwania społeczne”otwiera się w nowej karcie jest współfinansowany ze środków Unii Europejskiej w ramach programu Fundusze Europejskie dla Rozwoju Społecznego 2021-2027.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.