„A przecież chciało się żyć”. Rozmowa z powstańcem Bogusławem Czarmińskim, ps. „Maszynka”
– Tkwienie w aurze cierpiętnictwa niczego nie buduje. Deprymuje i odbiera siły. Te tragiczne doświadczenia pomagają nam lepiej widzieć rzeczy wspaniałe. A chcąc robić rzeczy wspaniałe, pragniemy żyć, by je robić – z Bogusławem Czarmińskim, powstańcem warszawskim, rozmawia Anna Koziestańska. Przypominamy wywiad opublikowany w portalu 1 sierpnia 2021 roku.
7 czerwca 2021 r. wystartował Magazyn Młodego Pokolenia „Empatia”. Powstał z inicjatywy Bogusława Czarmińskiego, powstańca warszawskiego, pseudonim „Maszynka”. Koordynatorem projektu był RPO dr hab. Adam Bodnar. A udział w nim wzięli pracownicy Biura – Andrzej Stefański i Dominika Ziętara oraz „Kontakt”, „Więź”, „Pismo”, ngo.pl, TOK FM, stołeczna „Wyborcza”, NOiZZ.pl i Młodzieżowy Strajk Klimatyczny.
„Empatia” to wyjątkowe medium tworzone przez uczniów i uczennice oraz studentów i studentki, przy wsparciu dziennikarzy i dziennikarek, którzy zorganizowali i przeprowadzili warsztaty, a następnie pomagali Autorom i Autorkom przygotowującym materiały oraz je redagowali. W ten sposób powstało forum, na którym spotkają się doświadczenia sędziwego pokolenia reprezentowanego przez Bogusława Czarmińskiego z ambicjami i wizjami przyszłości dzisiejszej młodzieży.
Materiał Anny Koziestańskiej powstał pod redakcyjną opieką Magdaleny Kicińskiej, redaktorki naczelnej magazynu „Pismo”.
Pandemiczna rzeczywistość utrudnia spotkania na żywo, dlatego zdecydowaliśmy się z Panem Bogusławem na formę listowną.
– Chciałbym uniknąć sztampowego wywiadu typu: pytanie – odpowiedź. Zróbmy to listownie, jak… Sobieski do Marysieńki.
Jak mogłabym się spierać z tak przyjemną ideą?
Warszawa, 6 maja 2021 r.
Pani Aniu,
Do stulecia brak mi zaledwie siedmiu lat. W tym moim „stuleciu” była druga wojna światowa, hitlerowska okupacja, konspiracja, Powstanie Warszawskie, niewola w hitlerowskim obozie. No i czasy komunistycznego reżimu; szykany wobec byłych członków Armii Krajowej, do których się zaliczam. Pani jest dla mnie wziernikiem w przyszłość. Młodziutka, eteryczna, ze skrzydłami rozpiętymi do lotu w świat, który chce poznać z wielką determinacją; może nawet zawojować? Obcując z panią, doznaję tego szczęścia, a może złudzenia, choć i to dobre, że jestem w przyszłych latach.
Rozmawiamy pod znakiem empatii. A empatia to przecież zdolność rozumienia drugiego człowieka. Tak też będziemy się starali zrozumieć. Przeniknąć w siebie i dla siebie. Zanim zacznie mi Pani zadawać pytania, to ja mam kilka pytań.
Co sprawia, że interesuje się pani powstaniem warszawskim? I to w dodatku jako osiemnastoletnie dziewczę? Czy można pojąć tragizm powstania, nie uczestnicząc w nim? Czy można odczuć czyjeś cierpienie? Coś, co zdarzyło się przed siedemdziesięciu siedmiu laty - czy może wywoływać emocje? Czy to tylko potrzeba znajomości historii swego kraju?
Serdecznie pozdrawiam,
Bogusław Czarmiński („Maszynka”)
Warszawa, 13 maja 2021 r.
Panie Bogusławie!
Powstanie… Odnoszę wrażenie, że cały podręcznikowy materiał dotyczący tego okresu historycznego jest absolutnie beznamiętny – wpaja się nam do głów suche fakty oraz formułki. Powtarzalne hasła spisane przez ludzi, którzy tych wydarzeń nie przeżyli. Co za tym idzie, rzeczywiście, nie umiałam odczuć całej gamy emocji z tym związanych.
Zamiast ludzkich żyć widziałam tylko liczby – broni, wrogów, zabitych, bo właśnie tak nam to przedstawiano. Nie czułam się przez to jak „prawdziwa” patriotka, której model został mi przekazany już w przedszkolu.
Ale kim tak naprawdę jest patriota? Czy istnieje jakiś „przepis” na patriotę XXI wieku, kiedy nie toczymy walki zbrojnej? I kto powinien przyznawać takie miano?
Momentem przełomowym była dla mnie rozmowa z Panią Wandą Traczyk-Stawską. Byłam w ostatniej klasie gimnazjum. Niesamowicie się stresowałam. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że zaraz będę płakać na hali pełnej ludzi, słuchając obcej osoby, w życiu bym nie uwierzyła. Samo wspomnienie tego wydarzenia odblokowuje we mnie konkretny obraz z powstania, który przedstawiła Pani Wanda i nawet dziś, na wspomnienie tego, momentalnie staję się bezbronnym okruszkiem przepełnionym emocjami, jakbym stała obok Pani Wandy w czasie powstania. Wtedy zrozumiałam – w historii o ludziach brakowało mi właśnie ludzi.
Od tamtego dnia inaczej zaczęłam patrzeć na kartki podręcznika od historii, na apele z okazji rocznic. Wszystko zaczęło nabierać sensu, jednocześnie tracąc go coraz bardziej – przecież osób takich jak Pani Wanda jest znacznie więcej, dlaczego nie daje im się dojść do głosu? Tylko sprowadza się ich do roli legendy, pomnika do podziwiania z daleka. Są to tylko moje zupełnie subiektywne odczucia. Być może mnóstwo ludzi, w tym Pan, by się ze mną nie zgodziło?
Pozdrawiam Pana cieplutko,
Ania Koziestańska
Warszawa, 13 maja 2021 r.
Miła moja, Pani Aniu,
Pani opinię podziela znakomity historyk, Norman Davies. Historycy, którzy zachowują całkowity dystans, do tego o czym piszą, są narażeni na niebezpieczeństwo braku świadomości moralnych dylematów i emocjonalnych cierpień innych ludzi. Takiego konfliktu, jakim było powstanie warszawskie, nie da się w pełni opisać w kategoriach wojskowych i politycznych manewrów. Empatia i wyobraźnia równie są konieczne jak wyrażane sądy. Tak pisał w swej książce Powstanie '44.
Chcąc mu przyjść, w jakiś sposób, w sukurs, napisałem kiedyś tekst, który może posłuży mi teraz, jako odpowiedź na Pani pytanie:
Upadłeś trafiony kulą snajpera; zawisłeś pokiereszowany na belce domu rozszarpanego wybuchem „berty”, pobiegłeś z wiadrem wody gasić pożar - nie znalazłeś drogi powrotnej; zasłoniłeś sobą nieletnią sanitariuszkę – już się nie podnieśliście.
Gdyby udało ci się zrzucić z siebie zwały gruzu, zapewne, próbowałbyś uciec od tych szalejących płomieni… Może kanałami? […] wysokość około metra: mokro, błoto; pod stopami ludzkie ciała; wybuchy granatów; wrzucany karbid, wchłaniający resztki tlenu… Może jednak dotarłeś do włazu; ledwo łyknąłeś świeżego powietrza, zobaczyłeś roześmianą gębę hitlerowskiego żołdaka. Wyciągnął cię za kołnierz i, jeśli nie od razu cię zabił, trafisz do jednego z licznych obozów koncentracyjnych.
A przecież chciało się żyć, ale gdybyś żył, mógłbyś zgnić w stalinowskich kazamatach; zniknąć na zawsze w ubeckich piwnicach. Miałeś bowiem stygmat: przynależność do Armii Krajowej. Miałeś ambicje, aspiracje, pomysł na życie. Rozczarowałeś się zniewoleniem ojczyzny; tym razem przez rosyjskiego okupanta. Być może zostałeś pojmany i wysłany na koło podbiegunowe, do Workuty, do jednego z licznych gułagów. A przecież chciało się żyć.
Powiedz, czy wiedząc, co cię czeka po powstańczym zrywie, wolałbyś pozostać pod warszawskimi gruzami?
Tak pisała Maria Dąbrowska: Życie jest tragiczne przez to samo, że rodzimy się, aby umrzeć, ale równie ślepy jest dla mnie ten, co nie dostrzega rzeczy strasznych, jak ten, co nie dostrzega rzeczy wspaniałych, dla których warto żyć.
Przeżyliśmy rzeczy straszne dla wspaniałych idei wolnościowych. Było dla nich warto żyć i było warto za nie umierać. Ale też stąd wiemy, że tkwienie w aurze cierpiętnictwa, to ciągłe wywlekanie martyrologicznych zdarzeń, niczego nie buduje. Wręcz deprymuje i odbiera siły. Te tragiczne doświadczenia pomagają nam lepiej widzieć rzeczy wspaniałe. A chcąc robić rzeczy wspaniałe, pragniemy żyć, by je robić.
Warszawa, 14 maja 2021 r.
Pani Aniu empatyczna,
Kusi mnie, by podzielić się z Panią wspomnieniem z tamtych czasów:
Usłyszeliśmy warkot. Huk. Pękły przed nami talerze z zupą. Zbiegliśmy na dół. Brat na dach gasić. Przynieśli go zaczadzonego. Ocucili. Nazajutrz tupot podkutych butów na naszej ulicy. Szli ze śpiewem. Buńczucznie. Przecież – zwycięzcy. Matka wzięła mnie na ręce: Popatrz, syneczku, przyjrzyj się i zapamiętaj!
Była to inicjacja patriotyzmu. Jakiego? Dopiero później się dowiem. Bo teraz jest wrzesień. 1939 rok. Mam jedenaście lat i nie wiem, że jest pewien etos nadal przechowywany i odradzający się przy lada okazji. Że ten etos to mieszanina zacności, honorności i absurdu. Że jest patriotyzm „tradycjonalny”, „polskości zapeklowanej”, „patriotyzm reżimowy”, „patriotyzm ludzi złamanych”.
Biegaliśmy po warszawskich ulicach między żandarmami. Stawaliśmy wraz z tłumem przed „szczekaczkami”, słuchając złowieszczych komunikatów. W domu niepokój. Wujek w Oświęcimiu. Brat zagarnięty w łapance. Był o pięć lat starszy. Miał siedemnaście lat. Nie zdążył się wykazać „kultem bohaterstwa”. Na pięć lat słuch o nim zaginął. Wrócił połamany z obłędem w oczach.
Służyliśmy do Mszy Świętej. To najlepsze miejsce na randki. Chwytaliśmy dziewczęta za warkocze. Ślizgały się nam oczy po ich kolankach, nagich ramionkach. Odkrywaliśmy to, co nas od dziewczyn różni fizycznie. Oszałamiał nas zapach włosów. Zarys dziewczęcych piersi. Szliśmy radośni po lekcjach, rozdowcipkowani.
Nagle – karabinowa salwa. Jedna! Druga! Trzecia! Pobiegliśmy ku odgłosom. Niemieccy żołdacy wrzucali trupy na samochody. Ledwie odjechali, krew pokrył kobierzec kwiatów…. Czyśmy rozumieli? Nie rozum był nam oświatą, lecz emocje, uczucia. Poczucie krzywdy. I to nas pchało w konspiracyjne sieci.
Wskakiwaliśmy do tramwaju w biegu, wołając do gestapowców i żandarmów: panie tymczasowy, chcesz pan w mordę teraz czy później. Kładliśmy na dachu tramwaju ulotki i cieszyliśmy się, widząc, jak ludzie podnoszą je z ulic. Podjeżdżaliśmy rykszą do zwisającej hitlerowskiej szmaty: skok w górę, szarpnięcie i hakenkreuz legł w błocie. Apolitycznie. Antykonstuktywnie. Niepowściągliwie. W niszczycielskim geście wobec okupanta.
Powstańcze barykady. Butelki z benzyną. Kanały. Powstańcza Poczta. Śmierć bliskich. Gaszenie pożarów… Warkot „sztukasów”. W piwnicy kobiety przytulone do siebie. W odruchu rozpaczy trzymają obraz Matki Boskiej. Zasłaniają się nim pełne wiary. Modlą się. Wybucha pocisk. Strzępy kobiet. W dziecięcym sercu pozostał cień religijnego zwątpienia.
Psychika dziecięca ma cudowną właściwość: głód poznania. Nie pozwala zatrzymać się na jednym zdarzeniu. Biegnie dalej zbierać informacje o świecie. Nie rozumuje. Chłonie: doznania, wrażenia, obrazy, nastroje, zapach. Z czasem cukrzy się w doświadczenie i refleksję. Ta cudowna cecha dziecięcej psychiki chroniła nas przed deprawacją serca i rozumu.
Ale tymczasem mamy naście lat. Czujemy fizycznie obecność obcego. W naszym domu! Na naszej warszawskiej ulicy. Bezczelnego i okrutnego. Czujemy krzywdę – własną: naszą, polską krzywdę. Wykurzymy szkopa. Mamy szybkie nogi, prężne ciała. My, chłopcy warszawskiej ulicy. Będziemy się uczyć i walczyć. Znacznie później dowiemy się, że byliśmy cząstką Armii Krajowej. Niektórzy dopiero po powrocie z obozów pracy niewolniczej. Zastaliśmy gruzy. Morze gruzów. Postanowiliśmy odrodzić się z tych gruzów… My, polska młodzież. Przyszłość narodu. Nie wiedzieliśmy, że nasz entuzjazm będzie niczym wołanie do pustego nieba. Że droga w przyszłość okaże się trudniejsza i dotkliwsza, niż wymarsz z dogorywającej stolicy – w niewolę i po śmierć. Bo gorsza niewola we własnym kraju.
Warszawa, 16 maja 2021
Najmilszy Panie Bogusławie!
W całym Pana liście pojawiają się określenia przyozdobione cudzysłowami. Jakie hasła wypowiadane były głośno i cicho? Co powtarzał każdy?
Z chęcią dowiem się więcej o realiach miłości w tym czasie, bo samo uczucie jest szalenie skomplikowane, a tak trudne czasy tego nie upraszczały. A może wręcz przeciwnie, może miłość i romanse były elementem bajecznie prostym w porównaniu do wszystkiego innego?
Także nauka zapewne wyglądała inaczej i inaczej była postrzegana. Tam, gdzie moi koledzy i koleżanki potrafią widzieć przykry obowiązek, warszawiacy XX wieku mogli dostrzegać szansę na rozwój i oderwanie myśli od ówczesnej rzeczywistości. Jakie przedmioty cieszyły się sympatią wśród większości Pańskich rówieśników, a co najbardziej ciekawiło Pana? Czy trafił Pan kiedyś na podziemne wieczorki poetyckie?
W pewnym momencie opuścił Pan Warszawę – jaka historia się za tym kryje? Wymienił Pan wiele akcji powstańczych – jest jakaś, która zapadła Panu szczególnie w pamięci?
Ściskam Pana serdecznie, szampańskiej niedzieli!
Ania
Warszawa, 16 maja 2021 r.
Moja miła Pani Aniu,
Ma Pani jakiś bardzo ciepły atrament w swoim piórze. A potok słów taki balladowy.
„Sztukasy” to niemieckie samoloty bojowe, które bombardowały Warszawę. „Szczekaczki” to bardzo głośne megafony rozwieszone gęsto w całej Warszawie. Zawiadamiano przez nie kiedy, ile i gdzie rozstrzelano Polaków. No i wszelkie „obwieszczenia”. Przeważnie złowrogie.
Najczęściej używanymi słowami było: szwab, hitlerowiec, gestapowiec. O, częste powiedzenie: tylko świnie siedzą w kinie.
Miłość pośród barykad. Oczywiście była. I śluby były. Ale to wśród starszych, po dwudziestce. Ja miałem wówczas zaledwie szesnaście lat. Podczas okupacji schodziliśmy się u jednego z kolegów, u Jurka Wójcika (pseudonim „Błyskawica”). Miał gramofon, czy patefon, który mechanicznie zmieniał płyty. No i tańczyliśmy!!! Przeważnie tanga argentyńskie.
Ja lgnąłem do Hani Jasińskiej. Z nią głównie tańczyłem. Uchodziliśmy za „parę”. Była bardzo ładną i… apetyczną blondynką. Ale mój apetyt wyrażał się tylko w koleżeńskiej przyjaźni. Jej też. Po moim powrocie z niemieckiej niewoli szybko się odnaleźliśmy. Lecz każdy z nas już był związany z kimś innym. Ale nadal utrzymywaliśmy kontakt. Mówię w czasie przeszłym, bo odeszła już kilka lat temu.
Wiele też tańczyłem z Basią Bagińską. Mam z nią kontakt do chwili obecnej. To bardzo dzielna dziewczyna, wówczas sama wychowywała młodszą siostrę.
Czasy konspiracji i powstańczych walk bardzo sprzyjały zawiązywaniu przyjaźni. Uczucie braterstwa było niejako wpisane w nasze życie. Trudno tu byłoby mówić o miłości – to było takie przekonanie, że jeden, czy jedna, osłoniłby przed strzałem tego drugiego, drugą. Bo to była przecież „nasza” powstańcza dziewczyna. Bo to był „mój” chłopak z barykady.
Co do nauki, to wszyscy bardzo chcieli się uczyć. To był rodzaj patriotyzmu.
Wychowawczynią w szkole była wspaniała pani Kaniewska. Ja, o dziwo, zdradzałem zamiłowanie do łaciny. Interesowało mnie pochodzenie słów. Często się zamyślałem, jak mnie coś nudziło i patrzyłem w okno. Kiedy czułem wzrok Pani Kaniewskiej i wracałem do rzeczywistości. Nigdy mnie nie zrugała. To była mądra Pani. Potrafiła przeniknąć swego ucznia.
Któregoś dnia bardzo kręciłem się na ławce, ciągle wkładając ręce do szuflady szkolnej ławki… Pani nagle zapytała: Czym się tak zabawiasz? Powtórzyła to trzy razy. A ja milczałem. Po każdym pytaniu milczałem, nie wyjmując rąk z szuflady. Pani zapewne się domyśliła. W szufladzie miałem plik ulotek, które miałem po lekcjach położyć na dachu tramwaju. No ale przecież niemal wszyscy nauczyciele byli w konspiracji…
Niestety nie miałem okazji uczestniczyć w wieczorkach literackich. Oczywiście takie były. Były tajne teatry. Ale ja częściej bywałem w kościele Świętego Aleksandra przy Placu Trzech Krzyży. Tam było kółko ministrantów kryjące naszą konspirację.
Powiedziała Pani, że pasjonuje się sztuką wszelkiego rodzaju. To jesteśmy bratnią duszą. Ja nawet byłem krytykiem teatralnym i pisywałem recenzje, eseje. Zwłaszcza w latach sześćdziesiątych, kiedy były bardzo ciekawe teatry studenckie. Był sławny Jerzy Grotowski i pantomima Henryka Tomaszewskiego. Im obu poświęciłem sporo uwagi (Bogusław Czarmiński - teksty w portalu e-teatr.pl).
Pisze Pani, że w pewnym momencie opuściłem Warszawę. Opuściłem? Raczej zostałem wygnany wraz z ludnością Warszawy. Drugiego października, po kapitulacji Warszawy. Byłem w kilku obozach niewolniczej pracy w Turyngii, między innym w miejscowości Zella Mehlis koło Erfurtu. Po powrocie do kraju kilka razy byłem zmuszony opuszczać Warszawę. Ale o tym nie warto mówić.
Pyta Pani, co mi szczególnie pozostało w pamięci z czasów Powstania. Napisałem wspomnienie pt. Ostatni krąg. Kiedy to nasz Hufiec Ziem Zachodnich spotkał się w swej kwaterze na ul. Hożej, po raz ostatni w dniu kapitulacji, tuż przed wygnaniem nas z Warszawy.
No, to byłoby na tyle, używając współczesnego żargonu.
Ślę uśmiech najpiękniejszy, jaki potrafię wycisnąć ze swej twarzy.
Warszawa, 17 maja 2021 r.
Radosny Panie Bogusławie!
Chciałabym namówić Pana do podjęcia bardziej ogólnych tematów. Zdaję sobie sprawę, że są tak rozległe jak oceany, ale Pan, jako doświadczony żeglarz, niewątpliwie potrafi znaleźć właściwy kurs do sedna rzeczy.
Czy czuje Pan, po siedemdziesięciu siedmiu latach, w kolejne rocznice wybuchu powstania warszawskiego gorycz po tym, co niemieccy faszyści uczynili Polsce? Czy wychodzi Pan z założenia, że współcześni Niemcy, Rosjanie, Austriacy nie powinni być postrzegani przez pryzmat działań ich przodków?
Mówił Pan o chłonięciu doświadczeń jako dziecko, które dopiero się kształtuje – jaką filozofię życia aktualnie Pan wyznaje po okupacyjnych, powstańczych i czasach komunizmu życiowych doświadczeniach?
Pozdrawiam ciepluteńko ze szkoły – wreszcie stacjonarnej!
Ania
Warszawa, 17 maja 2021 r.
Moja kochana tancereczko,
Pozwolisz zaprosić się do tanga? Zainteresowania nasze coraz bardziej nas zbliżają. Co to będzie?! Co to będzie?!
Odpowiadając na pytania, sam dźwięk języka niemieckiego wywołuje we mnie napięcie. Jest w nim brutalność, napastliwość. Jest głośny i bezceremonialny. Zwyczaj ich chóralnego śpiewu mnie odrętwia: Hailihajlioooo! Kiedy słyszę niemiecki szwargot, gdzieś za plecami, słyszę ostre Halt!!! Ty, polska świnio!!! Schnella! Schnella! Słyszę ostre syreny jadących wozów niemieckich na „łapankę”.
Nie można karać dzieci za winy rodziców. Ale pohitlerowskie pokolenie powinno mieć świadomość, że w niemieckiej kulturze łatwo odrastają chwasty. Antysemityzm i nacjonalizm, te śmiercionośne nasiona od zawsze tkwią w niemieckiej ziemi. Trudno pojąć, że ta ziemia wydała Goethego. Ale pojawił się. I stąd nadzieja nie gaśnie. Są przecież karty w historii obu narodów – Polski i Niemiec, że wzajemna życzliwość może być wspólną wartością.
Zdobywca Monte Cassino, generał Anders, pochodził z rodziny o niemieckich korzeniach. Józef Elsner – nauczyciel Chopina. A Oskar Kolberg, Samuel Linde, a Joachim Lelewel… W dziedzinie nauki, muzyki, sztuki, księgarstwa – znajdziemy wiele wybitnych nazwisk, scalających swym pochodzeniem, wzajemnie fascynujących się sobą narodów: polskiego i niemieckiego.
Jaką filozofię życia aktualnie wyznaję?
Odpowiem aforyzmem Bohumila Hrabala: Życie jest straszne, ale ja postanowiłem, że jest piękne.
Przytoczę Pani fragment Ostatniego kręgu. Proszę odpowiedzieć sobie, czy sytuacje straszne nie są piękne?
Nikt już chyba nie pamięta, jak to się stało, że przy ulicy Mokotowskiej, róg Koszykowej, na piętrze […] byliśmy w kręgu. Pośrodku osłonięta czerwienią lampka. Ostatni kominek. Władek z Wiktorem zaczęli… Pieśń przedarła się przez łzy. Potem druh Papa zaczął gawędę, kiedy stanęliśmy z kucek w krąg, spletliśmy starym zwyczajem ręce […]
Zdawało mi się, że się zakołysałem. Posłyszałem warkot sztukasa i wraz z nim, czy od niego zakołysał się gmach Gimnazjum Królowej Jadwigi przy placu Trzech Krzyży. Detonacja. Zakołysał się kościół_Świętego Aleksandra. Czarny pysk sztukasa wzbił się w górę, po czym wlazł niemal na dach gmachu Instytutu Ociemniałych i Głuchoniemych. Komuś przygniotło nogę i zwisł głową w dół. Mała dziewczynka leżała obok swej rączki. Stara kobieta stała niema w pokoju, z którego podmuch detonacji zdarł ścianę. Stała, jakby miała odkurzać ścianę, którą przed chwilą dotykała. Pobiegliśmy tam, by ratować. Znowu warkot. Wyjrzałem przez okno. Pysk sztukasa walił wprost na nas. Zbiegliśmy się przy kolumnie w kawiarni ,,Pod Palmami”. Smak acetonu. W gardle wapno. Tępe uderzenie – noc.
Otworzyłem oczy. Wokół mnie twarze małych przyjaciół.
– Żyje – dotarło do mnie. Odwalali cegły. To byli ci najmłodsi, którzy roznosili powstańczą pocztę. Ci sami, tak… ci sami.
[…] Niski i wąski przekop od Alej Ujazdowskich do Mokotowskiej. Kiepskie oszańcowanie z desek, mebli, pojemników na śmieci, płyt chodnikowych. Pośrodku wykopu rura kanalizacyjna. Trzeba było ją przeskoczyć. Akurat w tym miejscu – prześwit. ,,Księżyc" wyrwał się pierwszy – po bandaże. Już się czołga. Odpoczywa – i skok. Z gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego szkop wali z karabinu. Jest dokładny. Musi mieć przy karabinie wizjer. ,,Księżyc" leży jak worek. Idziemy za nim. Czołgając się na plecach, wyciągamy. Dobiega do nas zakonnica. Przewiązała mu__nogę poniżej rany. Zauważyliśmy to później. Noc jedna, druga, trzecia. Lekarz przychodził, by amputować. Nie pozwalaliśmy. Chłopcy słaniali się na nogach. Ktoś przyniósł nieco gotowanego żyta. Lekarz znowu. Wytrwałość chłopców została nagrodzona. Gangrena cofnęła się. Druh Papa opuścił głowę. Szukał może odpowiednich słów. Ktoś zanucił ze zrozumieniem nową pieśń. Papa stał. Nie śpiewał. Może nie mógł. […]
– Słuchaj, ,,Piorun", naprawdę musimy złożyć broń, nie wygłupiaj się – mówię. Spojrzał na mnie tępo.
– No tak, trzeba – mruknął.
– No to rzuć tego gnata.
– Ale mam jeszcze trzy kule…
– Strzelać zabronili .
– No to jeszcze sobie popatrzę i oddam.
Wlazł na płot i zanucił: ,,Hej, chłopcy, bagnet na broń…”, ale gębę miał taką, jakby mu kto piołun do ust wsadził.
– Czego się gapisz! – wrzasnął na mnie. Odwróciłem i poszedłem za dom. Ale zza węgła zerknąłem. ,,Piorunek”, niby nic, zlazł z płotu, pochylił się i patykiem zaczął wykopywać dołek… Po paru minutach spotkałem go.
– No jak, oddałeś gnata?
– A jakże – odpowiedział.
– No to co, stary, pójdziemy do Reichu razem? – zapytałem.
– Pójdziemy? – zastanowił się. Spojrzał na mnie krótko i wypalił:
– No, chyba, razem łatwiej będzie się zerwać, no nie? Chyba tu wrócimy, jak myślisz?
[…]Pieśń się rwała. Płynęła coraz ciszej. Widziałem, jak ,,Bibanczu" wciskał brodę w piersi. Poruszał ustami, ale głosu nie wydawał. Raptem targnął nim szloch, dziecinny płacz mężnego chłopca, specjalisty od celnego trafiania butelką z benzyną w niemieckie czołgi. Pieśń zabrzmiała głośniej. Zadźwięczały od niej resztki szyb w oknach, ale… Wtedy wstał Papa. Pieśń zachybotała w cholernie wąskich gardłach i urwała się.
Wstaliśmy wszyscy. Skrzyżowaliśmy ramiona. Wszyscy głupio udawali, że wyrównują krąg. Papa zaczął szeptem. Za chwilę rozejdziemy się pojedynczo, ale wszędzie, gdzie znajdzie się każdy z nas , będzie harcerstwo, będzie Polska.
Krąg musiał być jednak nierówny, bo i Papa sam przerwał i zaczął przestępować milimetr w tył, milimetr do przodu. […]
– Gdziekolwiek który z nas się znajdzie, tam będzie harcerstwo… będzie Polska…
[…]Przed południem Aleje Jerozolimskie były już morzem nędzarzy. Szła fala na Piastów, na Ursus – donikąd. Rozkraczony esesman rozdzielał pochód na dwa szeregi. Starsi w lewo, młodzi w prawo. Ojciec mój wyprężył się. Stłumił ból w nogach i tupał przed esesmanem na dowód, że zdrów i nadaje się do pracy. Poszedł z młodymi.
Jakaś młoda matka tuliła dziewczynkę do piersi. Rozszalałe ze strachu oczy… Esesman wyciągnął łapę po dziecko. Podniósł do góry, obejrzał. Pchnął matkę… Żandarm podszedł do zgarbionego starca, zaszedł go od tyłu i szarpnął za brodę . Wlókł go za sobą. Cisnął do rowu i sięgnął po pistolet… Rozstrzeliwano Polskę w marszu. Ale każdy zostawił wśród gruzów swe myśli… Wychodziliśmy z Warszawy, ciągnąc za sobą nić Ariadny, aby trafić z najbardziej odległego na kuli ziemskiej zakątka… Zobaczcie. Wróciliśmy.
Co sądzę o dzisiejszej Polsce? Droga, dociekliwa Aniu, mam pod ręką „złotą myśl” prezydenta, Andrzeja Dudy. Powiedział on o Unii Europejskiej, że to wyimaginowana wspólnota, z której dla Polaków niewiele wynika. Kiedy nasze sprawy zostaną rozwiązane, będziemy zajmowali się sprawami europejskimi. A na razie niech nas zostawią w spokoju i pozwolą nam naprawić Polskę.
Arogancja i polityczna głupota w jednym! Jako były harcerz, Pan Duda powinien był wiedzieć, że głównym postulatem powstania warszawskiego była chęć przyłączenia Polski do cywilizowanych państw zachodniej Europy. Do Europy właśnie! Pragnęliśmy i pragniemy nadal, by Europa nie zostawiała nas w spokoju. Byłoby dobrze, gdyby Pan Duda zechciał nareszcie wczuć się w aspiracje Polaków, a skoro tego nie potrafi, niechaj jak najszybciej zejdzie z tego prezydenckiego piedestału, który mu nie przystoi.
Moje Ty kochane dziewczę, Pani Aniu,
Cóż mogę sądzić o dzisiejszej Polsce, która ma takiego prezydenta?
Warszawa, 2 czerwca 2021 roku
Refleksyjny Panie Bogusławie!
Dużo myślałam o naszej rozmowie i o tym, jak podchodzi Pan do obecnej władzy. Skoro rozmawiamy pod znakiem empatii – jak można podchodzić z empatią do ludzi, z którymi się nie zgadzamy?
Jak sobie radzić w społeczeństwie, w którym podziały są widoczne i mocno zaognione?
Mam jeszcze ostatnie pytanie w związku z naszym wywiadem – czy sądzi Pan, że empatycznym się rodzi, czy empatii można się nauczyć?
Ściskam czule,
Ania
PS
Cały czas pamiętam o naszym tangu!
Warszawa, 2 czerwca 2021r.
Witaj Milenka,
Życie bez korespondencji z Panią nie ma sensu. Cieszę się więc z odzyskanego szczęścia. No to w tango!…
Empatia to próba zrozumienia cudzego punktu widzenia. Skoro z kimś się nie zgadzamy, to spróbujmy postawić się w jego położeniu, by zrozumieć jego racje. Właśnie wówczas, kiedy się z kimś nie zgadzamy, potrzebna jest empatia. Przecież nie mamy do czynienia z wrogiem.
Rzeczywistość wszystkich społeczeństw jest podobna. Wszędzie są antagonizmy i podziały.
Są dwie możliwości. Albo uczestniczyć w pogłębianiu tych podziałów, opowiadając się po jednej ze stron; albo przyjąć postawę indyferentna. Najprostsza odpowiedź, to być sobą. Nie ulegać ekstermizmom. Ale czy to takie łatwe?
Był czas, kiedy, aby jakoś żyć, trzeba było zapisać się do jakiejś partii; najlepiej do PZPR. Brak tolerancji religijnej, fanatyzm religijny wymuszały czcze deklaracje. Tylko bardzo silne osoby, bardzo niezależne, potrafiły bronić swej osobowości, mimo dotkliwych represji.
Jak sobie radzić w antagonizowanym społeczeństwie? To zależy od siły charakteru. Nie unikniemy walki. Zawsze w coś jesteśmy uwikłani. Wplątani w jakąś niesprawiedliwość.
Myślę, że empatia jest wrodzoną cecha charakteru. Psychologowie twierdzą, że empatii można się nauczyć. Ale to jest tresura, nie emocjonalnie wyrażone uczucie.
Za socjalizmu zdarzyło mi się być w Paryżu. Wszedłem do sklepu po bagietkę. I już od drzwi zostałem przywitany szerokim uśmiechem paryskiej ekspedientki, jak byłbym starym znajomym. Przywykły do chamskiej obsługi w sklepach " demoludów, niemalże doznałem szoku. Czy ta pani wyróżniała się empatią? Skądże! Ona zjednywała sobie klienta z czystego handlowego wyrachowania. Tak więc są okoliczności, które wymuszają na nas uprzejmość, choć pod nią mogą się kryć obelgi. Ale to nie jest empatia. Do znośnego współżycia ludzi wystarczyłaby uprzejmość.
Empatię w czystej postaci oferuje mi mój pies, mój koń, mój kotek. A odwdzięczyć się za życzliwość potrafią wilk, niedźwiedź, a nawet kruk. A, życzliwość ludzka, jest niestety często fałszywa. Także ceńmy sobie ludzi, którzy tę empatię mają w charakterze. Takich wielu spotkałem w czasie okupacji i podczas Powstania Warszawskiego.
W tych warunkach objawiały się wspaniałe cechy charakterów u tych, u których byśmy się tego nie spodziewali.
Warszawa, 4 czerwca 2021 r.
Najcudowniejszy Panie Bogusławie!
Pana odpowiedzi są wręcz poetyckie, emanują nadzieją na lepsze jutro. Z tym uczuciem zostaję po naszej rozmowie – zdaję sobie sprawę z nieidealności naszej rzeczywistości, mimo to, uśmiecham się delikatnie, bo przecież tyle jeszcze możemy zrobić! Tyle jest dobra i cudownych ludzi pośród tych wykreowanych. Każde zło ma swój równoważnik w dobroci, a wszystko może być piękne i pouczające, jeśli pozwolimy sobie to dostrzec! Z tym wszystkim kończę po naszej unikatowej wymianie myśli!
Dziękuję z całego serca, że zgodził się Pan na tę rozmowę i że uchylił mi Pan rąbka swojego postrzegania świata. To doświadczenie zostanie ze mną na długo, jeśli nie do końca życia.
Tulę najczulej na świecie!
Ania
Bogusław Czarmiński, pseudonim „Maszynka” – urodzony 3 maja 1928 w Toruniu. Od 1935 r. w Warszawie. Od 1942 r. w Szarych Szeregach. Współorganizator Harcerskiej Poczty Powstańczej. Członek Armii Krajowej. Odznaczony Warszawskim Krzyżem Powstańczym. Publicysta i krytyk teatralny. Autor telewizyjnych programów parateatralnych, m.in „Świadectwo Ojca Congara” (o Soborze Vaticanum Secundum) oraz „Stuła i karabin” (o teologii wyzwolenia). Autor wieloletniego cyklu telewizyjnych programów publicystycznych pt. „Na krawędzi Słowa”.
Anna Koziestańska – warszawską licealistka. Brała udział w Akademii Młodego Dziennikarza. Jej teksty ukazały się w publikacji „Młodzi Kontra Dramat vol. 2”, która powstała we współpracy Teatru Studio z Dwutygodnikiem. Prowadzi Instagrama z poezją — @bialy.szampan i realizuje projekty taneczne.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.