Kilka dni temu nakręciłem odcinek vloga na temat ostatnich działań Rafała Trzaskowskiego. Z pozycji konserwatywnych skrytykowałem niektóre aspekty podpisanej przez niego Deklaracji, wchodząc w polemikę przede wszystkim ze standardami WHO.
W tym dokumencie szczególnie uderzył mnie ton wyższości liberalnego Zachodu wobec bardziej religijnej Europy Środkowej, USA czy Irlandii („nawet w Irlandii, gdzie wpływ religii jest niezwykle silny, edukacja seksualna w 2003 roku stała się przedmiotem obowiązkowym”).
Żywa polemika pod tym odcinkiem uświadomiła mi, że zarówno ja, jak i część moich polemistów, bardzo łatwo ulegamy „totemizacji”, gdy seks staje się elementem politycznego sporu. Dystansując się na moment od własnego poglądu w tym sporze, chciałbym sformułować kilka obserwacji z poziomu meta. Mam nadzieję, że pozwolą one nam zrozumieć, dlaczego nie możemy się usłyszeć.
Seksualność jest jedną z najbardziej intymnych sfer ludzkiego życia. Każdy z nas przeżywa ją w sposób bardzo indywidualny. Trudno tu o duże kwantyfikatory, proste uogólnienia. Wypowiadając się, co jest normą, a co od normy odbiega, łatwo kogoś skrzywdzić. Dlatego nowożytne państwo, będące – według klasycznej definicji Maxa Webera – ze swej natury „wspólnotą ludzką, która w obrębie określonego terytorium rości sobie prawo monopolu na wywieranie prawomocnej przemocy fizycznej” powinno stronić od ingerowania w tę sferę ludzkiego życia.
Nasza wolność do kształtowania seksualności w sposób indywidualny nie jest do pogodzenia z przemocowym działaniem państwa. Politycy, którzy chcą wykorzystać państwo do ustanowienia jednego obowiązującego wzorca w tym względzie, w którąkolwiek ze stron sporu światopoglądowego, powinni być przez nas traktowani bardzo podejrzliwie.
Jednocześnie nie uciekniemy od konkretnych rozstrzygnięć w tym względzie. Państwo neutralne światopoglądowo nie istnieje. Prawo rodzinne, podatkowe czy spadkowe to tylko najbardziej oczywiste przykłady tych sfer, w których państwo musi rozstrzygnąć, jakiego typu związki, często oparte na współżyciu seksualnym, posiadają jakie prawa.
Oczywisty obszar ingerencji państwa to również ustanowienie jednych standardów edukacyjnych w tym względzie. Ta sfera jest szczególnie delikatna, bo dla dobra wszystkich należałoby ustanowić możliwie powszechnie akceptowalny wspólny mianownik. Jak tego dokonać w pluralistycznym, albo wręcz podzielonym społeczeństwie? Oczywiście zapraszając do szczerej rozmowy na temat takich standardów wszystkich zainteresowanych.
Ten standard nie może być narzucony pozostałym przez jedną grupę, choćby nawet posiadającą demokratyczną większość lub „stempel” międzynarodowych organizacji.
Szukając tego największego wspólnego mianownika najłatwiej będzie nam przyjąć koncepcję liberalną. Mówi ona, że nie powinniśmy stosować żadnej hierarchizacji w ocenie aktów seksualnych, a jedynie zwracać uwagę w trakcie edukacji na dwa aspekty: czy akt seksualny oparty jest na świadomej zgodzie dwóch (lub więcej) dojrzałych osób oraz czy dokonuje się on w bezpiecznych warunkach (nacisk na antykoncepcję oraz zagrożenie chorobami przenoszonymi drogą płciową). Gdy powyższe są spełnione, nie możemy wprowadzać dodatkowych czynników hierarchizujących w ocenie aktów seksualnych. Dlatego liberałowie często głoszą ten standard wraz z poparciem dla aktywnej roli państwa, by zwalczało wszelkie inne społeczne normy dotyczące seksualności. Ich utrzymywanie jest zawsze przejawem nietolerancji.
Kłopot z liberalnym podejściem
Ten liberalny wspólny mianownik jest dziś kwestionowany z dwóch stron ideowego sporu. Lewica, po doświadczeniach ruchu #MeToo, coraz mocniej podnosi, że w toku edukacji seksualnej należy zwracać większą uwagę na przemocowy charakter wielu zachowań. Wcale nie musi dojść do stosunku seksualnego, by odczuwać pewne działania jako naruszenie własnej wolności oraz godności. Lewica zwraca również uwagę na współczesny kapitalizm, który uczynił z seksu towar, tym samym uprzedmiatawiając naszą cielesność. Edukacja seksualna musi zatem promować nie tylko „minimalne” ramy dla aktu seksualnego, ale dużo szerzej definiować dopuszczalne zachowania społeczne w relacjach międzyludzkich. Lewica zatem ma coraz większy problem ze zbyt wąskimi ramami proponowanymi przez liberałów.
Kłopot z liberalnym podejściem będą mieli również konserwatyści. Ich roszczenie wobec wspólnego standardu, wbrew obiegowym stereotypom, nie brzmi dziś: „uczmy, że seks tylko po ślubie”. Taki standard jest nie do utrzymania w społeczeństwie pluralistycznym. Konserwatyści jednak chcieliby w edukacji seksualnej kłaść mocny nacisk na komponent relacyjny. Edukacja w tym względzie nie powinna koncentrować się wyłącznie na kwestii zgody dwóch stron, bezpieczeństwie oraz „prawach seksualnych”, ale stawiać pytanie o celowość aktywności seksualnej. Dlatego tak ważne jest, by podkreślać rolę miłości (rozumianej nie tylko jako zakochanie, ale gotowość do poświęcenia się dla drugiej osoby), odpowiedzialności czy wierności. Zgodnie z tym ujęciem pełnię życia seksualnego osiąga się w małżeństwie i rodzinie.
Pomiędzy tymi podziałami istnieje jeszcze inna ważna różnica, która polega na ogólnym stosunku do seksualności. Liberałowie będą głosić, że seksualności nie powinno stawiać się żadnych społecznych granic (poza wspominanym konsensusem oraz bezpieczeństwem), gdyż prowadzi to do nerwic oraz stoi w sprzeczności z samorealizacją seksualną. Część lewicy oraz konserwatyści będą dużo bardziej sceptyczni w tym względzie. Przytoczą wiele argumentów z życia codziennego, z uzależnieniem od pornografii na czele, świadczących o tym, że brak kontroli nad własną seksualnością wcale nie prowadzi do dojrzałości i szczęścia. Przeciwnie, człowiek nie umiejący panować nad swoim popędem może wyrządzić wiele nieszczęść sobie i innym.
Mamy zatem przynajmniej trzy bardzo różne wrażliwości, które powinny zostać uwzględnione w dyskusjach o standardach edukacji seksualnej. Do tego mówimy o materii na tyle delikatnej, że ta dyskusja powinna być prowadzona w bezpiecznych i komfortowych dla wszystkich warunkach.
By ustanowić wspólnie coś, co każda ze stron zaakceptuje, należy wcześniej przeprowadzić serię paneli obywatelskich, debat oraz całą kampanię informacyjną. Niestety, obecny kształt demokracji opartej na wojnie plemiennej oraz mediach tożsamościowych nie pozwala prowadzić takiego dialogu.
Dlatego zamiast serii inkluzywnych paneli obywatelskich mamy konferencję prasową Rafała Trzaskowskiego ogłaszającego odgórnie nowy standard, nie tylko bez konsultacji z mieszkańcami, ale nawet z własną partią. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. PiS szybko odpowiedział konwencją, a potem już poszło. Skoczyliśmy sobie do gardeł na FB, zagrały w nas wszystkie stereotypy i uprzedzenia, a następnie każdy okopał się jeszcze bardziej na swojej pozycji. I zamiast lepszego zrozumienia tej delikatnej kwestii, jest w nas jeszcze więcej uprzedzeń i zranień.
Chcemy uczyć nasze dzieci rozmowy o seksie bez uprzedzeń, z szacunkiem do inaczej myślących – bardzo słusznie. Ale powinniśmy chyba zacząć od siebie.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.