Polityka coraz bardziej przypomina walkę na memy. Nie na miny, ale właśnie na memy. Dawno przestaliśmy się spierać o przełomowe książki, raporty prezentujące alternatywne wizje rozwoju czy choćby ważne przemówienia. Politycy – zamiast pisać kolejne manifesty – prowadzą dziś konta na Instagramie, by dzielić się z nami intymnymi przeżyciami ze swego życia. Już nie słowo, ale obraz oddający emocje jest dziś najważniejszym nośnikiem politycznych znaczeń.
Szerszy kontekst tych zmian opisuje Jacek Dukaj w swojej najnowszej książce „Po piśmie”. Opiera ją na tezie, że na naszych oczach do historii przechodzi cywilizacja, w której głównym sposobem komunikacji było słowo pisane. Od końca XIX wieku, gdy dynamicznie rozwijają się „nowe technologie bezpośredniego transferu przeżyć” (radio, fotografia, telewizji, Internet), pismo staje się coraz mniej użyteczne. Nikt tej zmiany odgórnie nie zarządził. My sami miliardami codziennych decyzji działamy na rzecz wyparcia pisma przez technologie pozwalające nam bezpośrednio transferować nasze przeżycia.
Przeżycia jako rzeczywistość
„Nie napiszę listu — zadzwonię. Nie przeczytam powieści — obejrzę serial. Nie wyrażę politycznego sprzeciwu w postaci artykułu — nagram filmik i wrzucę go na YouTube’a. Nie spędzam nocy na lekturze poezji — gram w gry. Nie czytam autobiografii — żyję celebów na Instagramie. Nie czytam wywiadów — słucham, oglądam wywiady. Nie notuję — nagrywam. Nie opisuję — fotografuję. I tak dalej, listę można ciągnąć stronami”. Aż dziw, że czytacie te słowa. Powinniście w tym czasie raczej słuchać jakiegoś ciekawego podcastu.
To oznacza rewolucję w definiowaniu prawdy. W erze pisma prawdą była relacja pomiędzy słowem a rzeczywistością. W erze „po piśmie” rzeczywistością stają się przede wszystkim nasze przeżycia. Jeśli autentycznie przeżywam daną sytuację i dzielę się swoimi przeżyciami z innymi, to nikt nie może mi zarzucić, że nie mam racji, że nie mam do takiego właśnie przeżycia prawa. W takiej kulturze dyskusja o obiektywnie istniejących racjach, choćby o obiektywnym dobru i złu, jest niemożliwa. „Jak możesz wygłaszać jakikolwiek sąd moralny o kimś, kogo nie przeżyłeś?” – zapyta z właściwą sobie ironią Dukaj.
Obrazki kierują emocjami społecznymi
Opis świata „po piśmie” nie wydaje mi się jakąś przesadną futurologią, ale zawiera wiele trafnych obserwacji z bieżącej wojny politycznej na memy. Osławiona „wagina na kiju”, czyli profanacja Najświętszego Sakramentu w trakcie Marszu Równości w Gdańsku, która miała miejsce w dzień wyborów do Parlamentu Europejskiego, jest tego najlepszym dowodem. Gdy decydowały się losy wyborów, to zdjęcie obejrzało w sieci ponad 8 milionów ludzi, a większość reakcji była negatywna.
Trudno oczywiście oszacować, jak bardzo wpłynęło to na wynik wyborów. Jeśli ktoś uznał jednak, że manifestanci w Gdańsku posunęli się za daleko, otrzymał bardzo konkretny bodziec, by iść na wybory. Jasne było dla niego również, na którą partię powinien zagłosować, by sprzeciwić się „ideologii LGBT”.
„Wagina na kiju” to jednak nie jedyny przykład z ostatnich tygodni, gdy jakiś „obrazek” wpłynął na emocje społeczne, a przez to zdominował „debatę” na kilka dni. Pamiętacie „banany z Muzeum Narodowego” oraz wysyp celebrytek wrzucających do sieci swoje zdjęcia imitujące seks oralny? Albo żywe emocje, jakie wywołał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej z tęczową aureolą? Wreszcie, z ostatnich dni, redaktora mediów publicznych, który na mecz z Izraelem założył koszulkę z numerem 88, co w subkulturze nazistów nawiązuje do powitania „Heil Hitler” (litera „h” jest ósmą literą alfabetu). Komentarzom na te tematy nie było końca. Nie przypominam sobie, by jakakolwiek książka lub tekst publicystyczny ostatniego roku wywołał tyle emocji. Nasza polityka dawno już weszła w erę „po piśmie”, gdzie emocje rozpalają memy, a nie długie elaboraty.
Obraz przemówił wcześniej
Wszystkie te myśli pojawiły się w mojej głowie, gdy przeczytałem bardzo długi komentarz Ignacego Dudkiewicza do nabożeństwa odprawionego przed warszawską Paradą Równości. I tym razem emocje wywołał bardzo konkretny obraz. Pośrodku Szymon Niemiec ubrany w tęczowy ornat. W tle napis „Parada Równości”. Na stole naczynia liturgiczne ułożone w dokładnie taki sam sposób, jak w trakcie rzymskokatolickiej Mszy Świętej. I ośmiosekundowy filmik wrzucony do sieci przez dziennikarza Polsatu, na którym Niemiec wypowiada słowa znane z „Mszału rzymskiego”.
Czy katolicy MIELI PRAWO poczuć się tym obrazem oburzeni? Już forma tego pytania jest chyba niewłaściwa. W erze „po piśmie” takie pytanie nie ma sensu. Autentyczność doświadczenia jest ostatecznym kryterium rozstrzygającym. Skoro zatem poczuliśmy się urażeni, to znaczy, że mieliśmy do tego prawo.
Dlatego, kiedy czytam komentarz Ignacego Dudkiewicza, to mam wrażenie, że stara się on „zagadać” rzeczywistość. Musiał użyć ponad tysiąca słów, by przekonać mnie, że nie powinienem czuć tego, co czuję. Z wieloma jego uwagami o dominacji kulturowej katolików czy potrzebie rozmowy o krzywdzie konkretnych ludzi oczywiście się zgadzam. Ale to nie zmienia faktu, że obraz przemówił do mnie wcześniej i wywołał określone emocje. I z całej tej sytuacji wyciągam inne wnioski, niż redaktor NGO.pl.
To działania przeciwskuteczne
Po pierwsze, skoro żyjemy w czasach, gdy obraz dominuje nad słowem, to sięgając po mocne symbole wywołujące określone emocje, nie możemy mieć potem pretensji do kogoś, że reaguje na to oburzeniem. Jest wiele pięknych nabożeństw ekumenicznych, które swą formą nie pozostawiają wątpliwości, że nie są katolicką Mszą Świętą. Jeśli Szymon Niemiec sięga po symbolikę i słowa z „Mszału rzymskiego”, to świadomie wchodzi w konflikt z rzymskimi katolikami.
Po drugie, trudno nie mieć wrażenia schizofrenii, gdy kolejne działania środowisk LGBT profanują świętości katolickie, a potem dowiadujemy się, że nie powinniśmy być tak przewrażliwieni na swoim punkcie. Wagina w miejsce Najświętszego Sakramentu, ikona Matki Boskiej z tęczową aureolą, słowa Mszy Świętej – to są bardzo agresywne komunikaty wysłane w stronę katolików. Rozumiem, że za tym stoi przekonanie środowisk LGBT, że to Kościół katolicki wspiera homofobię i jest ich głównym ideologicznym wrogiem. Dlatego trzeba tymi ostrymi prowokacjami uderzyć w symbole katolickie. Powiedzmy to sobie jednak otwarcie, a nie zakłamujmy rzeczywistości tekstami w stylu: „bracia i siostry katolicy i katoliczki – naprawdę nie wszystko kręci się wokół nas”.
Po trzecie wreszcie, jeśli ktoś ma szczere intencje „pogadać poważnie o krzywdzie konkretnych ludzi i o tym, jak jej przeciwdziałać”, to strategia walenia mocnymi obrazami między oczy jest przeciwskuteczna. Kto z was, chcąc przekonać innych do swoich racji, zaczyna od profanacji spraw dla nich świętych? Jak napisze Dukaj: „im bardziej świadomi jesteśmy definiującej nas roli przeżyć, tym mniejszą ochotę mamy argumentować, dialogować, analizować”. I ja po takich prowokacjach nie mam ochoty dialogować ze środowiskami LGBT, bo mam przekonanie, że im nie o dialog chodzi.
Wąska przestrzeń jeszcze się skurczy
I to jest najbardziej pesymistyczny wniosek. W erze „po piśmie” i tak wąska przestrzeń dialogu jeszcze bardziej się skurczy. Pozostanie nam zadawanie sobie ciosów za pomocą budzących coraz większe emocje mocnych obrazów. Słowo było nośnikiem sensu, miało swoją wewnętrzną logikę. Obraz jest tylko nośnikiem emocji, coraz mocniejszych przeżyć, które będą dominowały naszą sferę publiczną. Polityka coraz mniej będzie miała z debaty parlamentarnej, a coraz więcej z walki ulicznej.
Krzysztof Mazur – były Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki, spraw obywatelskich i zarządzania publicznego. Doktor nauk politycznych. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Członek redakcji kwartalnika „Pressje”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.