Jak tlenu potrzebujemy w relacjach międzyludzkich prawdy. Prawdy często trudnej, bolesnej, ryzykownej, ale dającej oczyszczenie. O taką prawdę niezwykle trudno, bo wiąże nas sieć zależności. Jeśli jednak można wprost wyłożyć swój ból księdzu-oprawcy, to naprawdę nie stać nas na szczerość wobec chamskiego szefa?
Nie minął nawet tydzień od premiery filmu „Tylko nie mów nikomu”, a już widać, że zmieni on Polskę. Nie przypominam sobie drugiego dzieła artystycznego stworzonego w ostatnich dziesięciu latach, które wywoływałoby takie poruszenie wśród ludzi; które dotykałoby tylu ważnych spraw dla naszej tożsamości.
Zmiana w Kościele, heroizm ofiar
Oczywiście, na podstawowym poziomie ten film zmieni przede wszystkim Kościół hierarchiczny i społeczny odbiór tej instytucji. Wyraźnie postępująca w ostatnich latach sekularyzacja tylko przyspieszy. Widać to już było przy okazji śmierci Pawła Adamowicza. Chyba po raz pierwszy w powojennej historii tak mocno można było wówczas odczuć, że Polacy nie szukają już schronienia w Kościele w obliczu tragedii. Przestał on być zwornikiem dla całej wspólnoty, nie tworzy już sensu, który wyraża stan świadomości większości z nas.
Po filmie Sekielskich ta erozja tylko będzie postępować. Kościół hierarchiczny tak bardzo nadwyrężył zaufanie społeczne, że trudno nawet wyobrazić sobie, by dalej chciał występować w roli „sumienia narodu”. Sam musi przejść proces zmierzenia się z własnym grzechem.
Ale nie o tym chciałem pisać. Ten film nie koncentruje się przecież na sprawcach zła, ale na ofiarach, które mierzą się przez resztę swojego życia z jego konsekwencjami. I wejście w ich zmaganie jest czymś, o czym trudno przestać myśleć. Na mnie szczególne wrażenie zrobiła postawa Anny Misiewicz – jej historia jest opisana w filmie jako pierwsza – która nie tylko miała odwagę opowiedzieć przed kamerą swoje bolesne przeżycia z przeszłości, ale nawet zdecydowała się na konfrontację ze swoim dawnym oprawcą.
Każdy, kto kiedykolwiek doświadczył zranienia ze strony drugiej osoby, musi przyznać, że taka konfrontacja wymaga niezwykłego hartu ducha. Zrobić to na oczach milionów widzów – to już heroizm!
Gdy to spotkanie kosztuje Panią Annę zbyt wiele, gdy musi w pośpiechu opuścić kielecki dom emerytów, by zaraz za drzwiami głośno się rozpłakać, chyba każdy widz ma ochotę ją wesprzeć.
Sitwy tego świata
Ale też nie o tym miał być ten felieton. Łatwo przecież popaść we współczucie wobec ofiar i gniew wobec sprawców. Dużo bardziej konstruktywną emocją jest jednak podziw dla ich zmagań. Podziwiam siłę Pani Anny, jej odwagę, gotowość do skonfrontowania się z własną historią. Przede wszystkim, podziwiam szacunek, z jakim rozmawiała ze swoim dawnym oprawcą.
Nie pozwoliła, by gniew, ból i chęć zemsty zapanowały nad nią. Jeśli gdzieś w tym filmie można było znaleźć chrześcijańską postawę, to właśnie w tym zmaganiu, by zło dobrem zwyciężać.
I zrobiło to wrażenie nie tylko na mnie. Paulina Młynarska, aktorka, również nawiązała do tych wątków w swoim felietonie. Przypomniała swoją historię, gdy jako czternastolatka grała u Andrzeja Wajdy w „Kronice wypadków miłosnych”. Została wówczas zmuszona do zagrania śmiałej sceny erotycznej, a „na odwagę” podano jej alkohol i środki uspokajające. To doświadczenie stało się dla niej traumą na resztę życia. Przez wiele lat musiała się zmagać z depresją oraz przechodzić przez kilka nieudanych związków. Musiała na nowo uczyć się kochać samą siebie, akceptować swoje ciało. Tak skwitowała swoją współpracę z Wajdą: „jestem jedną z tych osób, które aż do kości rozumieją, jak bardzo nikim jest pojedyncze dziecko, wobec pozbawionego hamulców autorytetu i wszystkich tych, którym ten autorytet jest potrzebny. Którzy od niego zależą, z niego żyją i na bliskości z nim budują swoje kariery. Tak działają wszystkie sitwy świata. Katolickie, artystyczne, naukowe, jakie tylko chcesz”.
Odwagi!
Młynarska trafia tutaj w sedno. Zło przedstawione w „Tylko nie mów nikomu” wykracza poza sprawy religii. Nie dotyczy tylko Kościoła, ale bardzo wielu instytucji i środowisk. To zło polega na tym, że ktoś obdarzony autorytetem i władzą nadużywa jej kosztem słabszych. A cała reszta niemo przygląda się temu, bo na podporządkowaniu „buduje swoją karierę”. Znacie takie sceny? Ja znam je ze szkoły, z uczelni, z polityki, z kilku firm, którym miałem okazję doradzać. Z rozmów z przyjaciółmi wiem, że podobnie jest w środowisku lekarzy, prawników, w wojsku czy w międzynarodowych korporacjach.
Jesteśmy społeczeństwem pozbawionym odwagi cywilnej. Jeśli widzimy zło i niesprawiedliwość, to, owszem, opowiemy o tym koledze przy piwie, ale na forum? Przy innych? Z otwartą przyłbicą? „Chyba zwariowałeś. Ja mam kredyt i chcę tu jeszcze trochę popracować”.
Koncepcja, by ze zła wyciągać dobro, jest zawsze ryzykowna. Może prowadzić do łatwego bagatelizowania krzywdy konkretnych ludzi. Jeśli jednak „efekt Sekielskich” ma nie ograniczyć się wyłącznie do kryzysu zaufania wobec Kościoła, warto postawić pytanie o pozytywną lekcję płynącą z tych dramatycznych wydarzeń. Dla mnie taką pozytywną lekcją jest szacunek dla odwagi Pani Anny. Dziś jak tlenu potrzebujemy w relacjach międzyludzkich prawdy. Prawdy często trudnej, bolesnej, ryzykownej, ale dającej oczyszczenie każdej ze stron. O taką prawdę niezwykle trudno, bo wiąże nas sieć zależności. Jeśli jednak można wprost wyłożyć swój ból księdzu-oprawcy, to naprawdę nie stać nas na szczerość wobec chamskiego szefa? Bez przesady.
Odwagi!
Krzysztof Mazur – były Prezes Klubu Jagiellońskiego, ekspert ds. polityki, spraw obywatelskich i zarządzania publicznego. Doktor nauk politycznych. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego. Członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Członek redakcji kwartalnika „Pressje”.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.