Pod Lupą: Czy tu zaszła zmiana? Piotr Frączak: Nie wierzymy w instytucję członkostwa
Raport „Kondycja organizacji pozarządowych. Trendy 2002-2022” pokazuje, że jednym z obserwowanych trendów jest zmniejszanie się liczby członków i członkiń w stowarzyszeniach oraz coraz mniej nowo powstających stowarzyszeń, a coraz więcej nowych fundacji. – To dlatego, że mamy taką wizję sektora, która sprzyja zakładaniu fundacji, a członków i członkinie stowarzyszeń traktuje jak „elementy” przeszkadzające w działalności organizacji – mówi w rozmowie z ngo.pl Piotr Frączak.
POD LUPĄ to cykl portalu ngo.pl i Badań Klon/Jawor, w którym bierzemy na warsztat wybrane zagadnienie dotyczące życia organizacji społecznych. Zapraszamy na jego dziewiątą odsłonę: „Czy tu zaszła zmiana? Sektor społeczny w XXI wieku”.
Magda Dobranowska-Wittels, portal ngo.pl: – Stowarzyszenie Klon/Jawor od 20 lat bada kondycję organizacji pozarządowych. Z okazji tego jubileuszu przygotowaliśmy raport „Kondycja organizacji pozarządowych. Trendy 2002-2022”. Wynika z niego, co nie jest jakoś szczególnie zaskakujące, że spada liczba członków i członkiń w stowarzyszeniach. W 2004 roku stowarzyszenie liczyło średnio 42 osoby, w 2021 roku już 25. Dane pokazują jednak także, że spada liczba nowo rejestrowanych stowarzyszeń. Czy, Twoim zdaniem, te tendencje da się jakoś wytłumaczyć? Co na to wpływa?
Wejdź na stronę kondycja.ngo.pl i pobierz raport „Kondycja organizacji pozarządowych. Trendy 2002-2022”.
Piotr Frączak: – Da się wytłumaczyć i to dosyć prosto. Nie wierzymy w instytucje członkostwa. To rodzaj samospełniającej się przepowiedni. Trzeba zdać sobie sprawę, że od dłuższego czasu, a właściwie prawie od początku transformacji ustrojowej, bardzo silne są u nas: z jednej strony ideologia indywidualistyczna, a z drugiej – instrumentalne traktowanie organizacji pozarządowych. Nie tylko wśród tych, którzy stanowią prawo, ale także wśród samych organizacji.
Okazuje się, że mamy taką wizję sektora, która sprzyja raczej zakładaniu fundacji, a członków i członkinie stowarzyszeń traktuje jak „elementy” przeszkadzające raczej niż pomagające w działalności organizacji. I w pewnym sensie tak właśnie jest.
Ze stowarzyszeniem jest więcej „kłopotu” niż z fundacją, którą można sobie indywidualnie zarządzać, nie bawiąc się w demokratyczne procedury, a ma takie same uprawnienia, jak stowarzyszenie. Może robić dokładnie to samo. I tak samo reprezentuje sektor jak stowarzyszenie. Można bez członków?
Więcej: stowarzyszenie, które ma pięcioro członków i 5 tysięcy członków i członkiń jest też traktowane jednakowo jako podmiot prawny i ma takie same uprawnienia. To powoduje, że członkowie i członkinie w stowarzyszeniu rzeczywiście mogą być traktowani w pewnych sytuacjach jako balast, a nie jako potencjał.
CZY WIESZ, ŻE…
W ciągu ostatnich 20 lat stopniowo zwiększała się grupa organizacji, które zatrudniają pracowników i pracowniczki. Ile NGO płaci za pracę?
Przeczytaj: Pod lupą: Czy tu zaszła zmiana? 4 trendy w sektorze NGO
Do tego dochodzi fakt podstawowy, to znaczy cały sektor jest finansowany z zewnątrz i to w dużej mierze z dotacji publicznych, czy darowizn ze wskazaniem, czyli dotacji instytucji pozarządowych rozdawanych w formie konkursów grantowych.
W tym kontekście całe to członkostwo nie ma specjalnie żadnego sensu. Ile możemy dostać ze składek kolejnego członka lub członkini, w których trzeba włożyć duży wysiłek, aby ich zdobyć i zatrzymać, a ile możemy mieć z napisania projektu do funduszy europejskich? Jest to w ogóle nieporównywalne. A ryzyko jest takie, że gdy znajdę tego członka lub członkinię, to będę musiał się nimi opiekować, czy będą pieniądze, czy nie. A jak nie dostanę pieniędzy z napisania wniosku, no to trudno, napiszę nowy. Nic mnie to nie kosztuje, poza wykonaną pracą – napisaniem wniosku.
Teraz to już wybitnie widać, że można założyć organizację i od razu dostać milionową dotację.
Powoduje to, że ani tradycja, ani doświadczenie, ani członkostwo jako zasób tu się nie liczą. A jak się nie liczą, to po co niepotrzebnie, że tak powiem, inwestować czas i wysiłki, żeby budować tę bazę członkowską, kiedy to nie przynosi tych efektów, o które organizacjom chodzi, czyli więcej pieniędzy na projekty.
Przyczyn kryzysu członkostwa czy w ogóle angażowania się w działania organizacji sformalizowanych, bo dotyczy to także spadku liczby wolontariuszy i wolontariuszek, upatrywano też w rozwoju działalności nieformalnej. Czy Twoim zdaniem to jest przyczyna, czy raczej już efekt?
– W jakimś stopniu jest to przyczyna, ale nie tu bym upatrywał rzeczywistego problemu. Zacznę od wyjaśnienia pewnego nieporozumienia, na które trzeba za każdym razem zwracać uwagę. Ruchy nieformalne to jest pierwszy krok do tworzenia organizacji. Można bardzo się zaklinać, że nie chcemy się formalizować, ale ceną za to jest brak stałości, ciągłości działań, pamięci instytucjonalnej, pewnej stabilności wewnętrznej organizacyjnej.
Gdy spotykam się z takimi aktywistami i aktywistkami, którzy właśnie nie chcą się formalizować, ponieważ – jak mówią – „pieniądze ich zabiją”, to pytam za każdym razem: kto ci każe brać pieniądze? Nie ma takiego obowiązku. Stowarzyszenie powstaje po to, żeby wydzielić pewien obszar działania do samoorganizacji. Tu państwo ma ograniczoną formę wpływania na to, co się dzieje, dlatego że sami ustalacie sobie normy i sami sobie wspólnie działacie. Nie trzeba żadnych pieniędzy z zewnątrz, tylko ustalacie te normy w sposób trwały, a nie w sposób ad hoc, jak w ruchach nieformalnych. Większość ruchów nieformalnych w pewnym momencie się instytucjonalizuje. Ale robią to nie po to, żeby zyskać samodzielność, tylko po to, żeby zyskać pieniądze. I przez to traciły samodzielność, przez uzależnienie od pieniędzy.
Ale to nie jest naturalny system. Naturalny system powinien być taki: działasz, instytucjonalizujesz się po to, żeby lepiej działać, a potem, przy okazji, jeżeli jest taka możliwość, bierzesz pieniądze. Jeżeli tak stawiamy sprawę, to zinstytucjonalizowanie jest raczej formą zyskiwania wolności: wspólnie decydujemy o tym, jak zagospodarować pewną wspólna własność, wspólny czas, wspólne działanie.
Ruchy nieformalne są podglebiem dla działania organizacji, mięśniami społeczeństwa obywatelskiego, ale to organizacje są jego kośćcem. Jeżeli będą same mięśnie, bez kośćca, to nic się nie uda zrobić.
Wbrew pozorom prawdziwe uzależnienie od państwa jest wtedy, kiedy jesteś nieformalną inicjatywą. Taka inicjatywa może mieć duży wpływ jako np. ruch społeczny. U nas wystarczą trzy osoby, aby mówić o ruchu społecznym. To też jest ciekawe, że w ogóle mówimy o ruchach, w których osób jest mniej niż w stowarzyszeniu, co przeczy samej idei ruchu. Ruch to powinno być coś dużo większego niż stowarzyszenie. A my jako ruch traktujemy trzy osoby na krzyż. Ale te trzy osoby mogą być skuteczne, bo napiszą na przykład pismo do samorządu i coś zostanie zrealizowane. Ale ta skuteczność zależy nie od nich, tylko od tych, do których piszą. Oni po prostu są petentami. Mogą przeprowadzać akcje, ale do długofalowego działania, do zaplanowanej zmiany, potrzebna jest już organizacja.
Wiedzą, gdzie zaadresować pismo, aby zadziałało.
– Tak. Dlatego ruchy samoorganizacyjne, a teraz być może też kooperatystyczne, spółdzielcze, które też się nie chcą formalizować, powinny dojrzeć do tego, że trzeba się sformalizować, ale w taki sposób, aby zapewniło to niezależność, a nie uzależnienie. A to znowu problem siedzi w ich głowach. Jeżeli zakładamy, że organizacja nie jest po to, aby tworzyć wspólnotę, tylko po to, żeby dostać pieniądze, albo żeby załatwić jakąś sprawę, to wybieramy takie narzędzia, które pomagają nam tę sprawę załatwić, albo pomagają dostać pieniądze, a nie takie, które budują wspólnotę.
Czyli co?
– O, to też nie jest takie oczywiste. Ze dwa lata temu pojawił się w „Rzeczpospolitej” tekst, w którym odwoływano się do podstawowych teorii socjologicznych i rozróżnienia między wspólnotą a zrzeszeniem. Autor stosował je tradycyjnie, czyli samorząd jest wspólnotą, a organizacja – zrzeszeniem. Nic bardziej mylnego. Współcześnie zrzeszeniom jest bliżej do prawdziwych wspólnot niż samorządom, które się zinstytucjonalizowane, oparte na wzajemnych korzyściach. To jest zupełnie inne podejście.
Wydaje mi się, że jesteśmy w takim momencie, gdy ludzie coraz bardziej szukają wspólnoty niż grupy zadaniowej. Takie mam przekonanie, nie poparte żadnymi badaniami, ale czuję to przez skórę. Jeżeli to odczucie jest prawdziwe, to zacznie się szukanie możliwości realizacji tej potrzeby i wtedy trzeba będzie dotrzeć do tych osób i powiedzieć im, że prawdziwą, trwałą wspólnotę stworzą, budując organizacje, a nie bojąc się organizacji.
Powiedziałeś, że instytucjonalizacja nieformalnej grupy powinna być potrzebna do tego, żeby lepiej działać, a nie po to, żeby zyskać pieniądze. Ale tutaj pojawia się pytanie, czy polskie prawo ułatwia działanie, jeżeli się nie ma pieniędzy?
– Nie ułatwia, ale to jest jak z biznesem. Wiele osób powtarza, że gdyby wiedzieli, ile będą mieli formalności związanych z prowadzeniem firmy, nigdy by jej nie założyli. Ale biznes nie polega na formalnościach. Chociaż jest tego bardzo dużo. Tutaj jednak chodzi o coś zupełnie innego. Formalności są tylko dodatkiem do biznesu – niepotrzebnym, denerwującym, ale dodatkiem. W organizacjach powinno być tak samo. Robimy wielką sprawę, a przy okazji jest parę rzeczy znojnych, które trzeba wykonać.
Trzeba walczyć z tymi uciążliwościami, ale nie to jest najważniejsze. Przede wszystkim powinniśmy skupić się na misji, a nie formalnościach. Popatrz, jakie szkolenia są organizowane. W dużej mierze dlatego, że takie jest zapotrzebowanie. O RODO na przykład, czyli o czymś, co jest absolutnie nieważne w działalności większości organizacji pozarządowych, coś, co jest dodatkiem, który trzeba spełnić, który utrudnia działalność.
Należałoby więc myśleć o tym, żeby upraszczać. Ale oczywiście im bardziej wchodzimy w system grantowy, uzależniamy się od pieniędzy zewnętrznych, tym rzeczywiście liczba tych irytujących dodatków może być zabójcza. Trzeba na przykład przygotować jakiś głupi regulamin, który jest tylko po to, aby mieć podkładkę. W praktyce on nie ma znaczenia. Ale formalność trzeba załatwić. Trzeba sobie załatwić konto w banku, konto na Facebooku, żeby ludzie wpłacali pieniądze, a wcale to nie jest proste. Kupa formalności, które są po to, aby coś zdziałać.
Ale w stowarzyszeniu, które bazuje głównie na działalności swoich członków tych formalności naprawdę nie jest dużo. Można zresztą je podzielić na kilka osób. Po to są m.in. członkowie w stowarzyszeniu. Wiem, bo należę do stowarzyszenia, które do tej pory nie bierze pieniędzy z zewnątrz. Opiera się na składkach i na własnych darowiznach. Wypełniamy formalności, ale w formie minimum. Mamy uproszczoną księgowość. To nie jest rzecz, która nas zamęcza. Sprawom administracyjnym poświęcamy minimum czasu, choć i tak zbędne formalności, jak np. wpisywanie do rejestru beneficjentów rzeczywistych tych samych osób, które są w KRS, mocno nas irytują.
Są zyski, które równoważą te męczące formalne dodatki?
– Zyski są dużo większe. Możecie wspólnie podejmować pewne decyzje i to ma moc prawną. Oczywiście możecie się spotkać ze znajomymi przy piwie i powiedzieć „Decydujemy się zrobić to i to”. Ale w stowarzyszeniu ma to moc prawną, czyli daje pewien rzeczywisty skutek społeczny i to jest warte zachodu.
Winę za coraz mniejszą aktywność społeczną zrzuca się także na media – nomen omen – społecznościowe, które dają pewne narzędzia, aby się włączać w sprawy bliskie sercu. Nie mówię o samych klikach, bo nie o to nam chodzi, ale mimo wszystko za pośrednictwem mediów społecznościowych ludzie potrafią się zmobilizować do konkretnego działania.
– Nowe technologie utrudniają prace zrzeszeń i będą utrudniać, ale moim zdaniem nie jest to kwestia zastępowania, co raczej wolnego czasu. Zrzeszenia opierają się na wolnym czasie. Aby być w stowarzyszeniu, trzeba mieć nadmiar wolnego czasu, który się wypełni. Ten wolny czas w XIX wieku był zupełnie niezagospodarowany. Wtedy w stowarzyszeniach można było robić chóry, ćwiczyć rysunek. Wszystko, żeby wolny czas spędzać poza własnym domem. Teraz ten wolny czas jest w sztuczny sposób zapełniony. Nie jest tak, że nie mamy wolnego czasu, tylko sami sobie go zapełniamy, między innymi nowymi technologiami.
Cały ruch robotniczy walczył o to, żeby było osiem godzin snu, osiem godzin pracy i osiem godzin odpoczynku, w sensie wolnego czasu, który możesz spędzić z rodziną, na uczestnictwie w kulturze, samorozwoju…
Dziś, gdy nie ma już 10-godzinnego czasu pracy, gdy duża część robót domowych została ułatwiona przez urządzenia, takie jak pralki czy zmywarki, mamy mniej czasu niż kiedyś. Musimy zdać sobie sprawę, że to efekt naszych, często nieświadomych decyzji i przyjętych priorytetów. No i… nowoczesnych mediów, które zabierają nasz czas i zastępują relacje.
Myślę o tym, co powiedziałeś o grupach nieformalnych, które nie chcą się formalizować, bo boją się, że je pieniądze zabiją. Skoro tak jest, to znaczy, że ich motywacją do działania nie są właśnie pieniądze, ale chęć wprowadzenia zmiany społecznej. A potem się formalizują i zakładają fundację, a nie stowarzyszenie. To co tutaj źle poszło?
– Przede wszystkim mamy podstawowy błąd: nie rozumiemy, po co jest fundacja. Wszyscy na różne sposoby próbujemy udowodnić, że fundacja i stowarzyszenie to jedno. Jeżeli tak mówimy, to oczywiście człowiek wybiera to, co jest dla niego wygodniejsze.
Trzeba by więc najpierw powiedzieć, czym się różni fundacja od stowarzyszenia, żeby to dobrze zrozumieć. Ten czas ujednolicenia był bardzo ważny, ponieważ w historii sektora w Polsce był taki moment, w którym fundacje nie były uznawane za organizacje społeczne. Z tej racji były w trudnej sytuacji, więc sektor bronił się przed tym, mówiąc „jesteśmy jednymi organizacjami pozarządowymi”. To była forma samoobrony, ale doprowadziła do tego, że teraz mamy fundację, która lepiej wygląda i łatwiej się nią zarządza. Nie musisz mieć komisji rewizyjnej, zarząd może być jednoosobowy. Wygląda to na dużo prostsze niż w stowarzyszeniu. I ludzie to wybierają, bo nie rozumieją różnicy.
Jest film o stowarzyszeniu z Gliwic „Cała naprzód”, w którym to bardzo dobrze wybrzmiało. Tam pada wyraźnie, że oni poszli zakładać fundację. I trafili na mądrego człowieka, który powiedział: „Ej, wy nie jesteście fundacją, jesteście stowarzyszeniem”. I tylko dzięki temu stworzyli prawdziwe stowarzyszenie, w którym każdy jest zaangażowany, każdy robi swoje i przykłada się do wspólnego dobra. To jest idealny przykład na to, że fundacja raczej zamyka drogę niż otwiera, gdy chcemy mądrze patrzeć na działalność społeczną.
Ale jeżeli komuś przede wszystkim chodzi o pieniądze, to łatwiej jest zrobić to w fundacji niż w stowarzyszeniu. Ale organizacje nie opierają się o pieniądze. Pieniądze w organizacji są często przeszkodą niż pomocą w zaangażowaniu na rzecz misji. Organizacje powinny się przede wszystkim opierać na własnych zasobach, to znaczy na członkostwie i sile członków, a w fundacjach na kapitale założycielskim, czyli tej pierwszej wpłacie, która rozrusza koło zamachowe organizacji. Jeżeli tak to działa, to wiadomo, którą formę wybrać. Jak nie mam pieniędzy, to idę w stowarzyszenie. Jak mam pieniądze, to mogę spróbować w fundacji. Chociaż to też nie zawsze wyjdzie. A jak uważamy, że to jest to samo, to wybieram to, co będzie łatwiej zrobić.
To jest kamyczek do ogródka infrastruktury, do osób doradzających przy powstawaniu organizacji. Sam powiedziałeś, że ta grupa ludzi z Gliwic trafiła na kogoś mądrego…
– Tak, ale sam byłem doradcą i bardzo często słyszę doradców, którzy doskonale sobie z tego zdają sprawę i próbują tłumaczyć. Ale ludzie przychodzą już przekonani i właściwie nie chcą zakładać żadnej organizacji pozarządowej, tylko chcą założyć instytucję pozarządową. Oczywiście możesz im tłumaczyć, ale i tak nie zmieni to nastawienia, bo oni zupełnie czegoś innego oczekują. Tutaj musiałoby się zmienić nastawienie, w głowach poradników, ale także w świadomości potocznej. To znaczy trzeba sobie powiedzieć, że gdzie indziej jest prawdziwy kapitał rozwojowy tych organizacji. To nie są pieniądze zewnętrzne, to nie są pieniądze z samorządu, to nie są pieniądze z rządu, to nie są pieniądze z dotacji Fundacji Batorego. To mogą być i powinny być ważne dodatki wzmacniające organizację.
Jeżeli te zewnętrzne pieniądze są podstawą mojego działania, to nie jestem żadną organizacją społeczną, tylko właśnie instytucją pozarządową, czasami bardzo potrzebną.
Takie instytucjonalne formy, np. szkoły społeczne, to jest bardzo ważna rzecz, ale to jest zupełnie inny zwierzak niż organizacja obywatelska, która powinna się opierać o wewnętrzne zasoby, o członków, o kapitał założycielski, a nie o to, co kto da i na co kto da.
A skąd ci ludzie przychodzą z takim już konkretnym nastawieniem? Jeżeli do poradnika przychodzi osoba, która jest przekonana i on już nie ma za bardzo manewru, to skąd ta osoba tę wiedzę czerpie? Co i gdzie trzeba zmienić, żeby to myślenie się odwróciło?
– Radykalnie obciąć pieniądze na dotacje. Na konkursy. To był chyba największy błąd i w ustawie o pożytku, i w całym myśleniu o sektorze, że wprowadzono pieniądze konkursowe, które właściwie zabijają wszystko. Przede wszystkim indywidualność, bo najpierw czytasz regulamin konkursowy i do tego dostosowujesz pomysł, a nie najpierw masz pomysł i idziesz z tym pomysłem do kogoś. A to jest kapitalna różnica.
Sam tak próbowałem przez wiele lat, dawno temu na początkach dotacji z funduszy PHARE: robić swoje, a przy okazji montować to różnymi pieniędzmi. Ale na stałe to jest niemożliwe, bo się okazuje, że trzeba zatrudnić pracowników, a jak są pracownicy, to dopiero się zaczyna „zabawa” … I już jesteś w pułapce, jesteś na garnuszku zewnętrznego finansowania, a nie sam decydujesz, co chcesz robić.
Przede wszystkim więc należałoby zlikwidować konkursy. To jest dla mnie największy problem, tylko nie wiem, w której kategorii: zabierania czasu czy marnotrawienia środków.
Zauważ: do każdego konkursu ktoś pisze całe regulaminy, podręczniki. Czyli jest ogromny wysiłek, pieniądze włożone w to, żeby ci, którzy będą startować musieli włożyć kupę energii w przeczytanie, zrozumienie i napisanie wniosku tak, jak jest to opisane w tym regulaminie. Zamiast robić coś sensownego, tworzymy coraz większą biurokrację zupełnie nikomu niepotrzebną. To znaczy ona jest potrzebna, żeby administracja udowodniła sobie, że dobrze rozdała pieniądze. Ale w większości przypadków to powoduje, że te pieniądze są rozdawane nijak, a nie dobrze. One nie są źle rozdawane, ale nie robią zmiany, raczej mieszają tę herbatę bez cukru.
CZY WIESZ, ŻE:
Od 2002 roku coraz więcej organizacji skarży się na problemy z formalnościami i biurokracją. Czy ma to związek ze współpracą sektora pozarządowego i administracji publicznej?
Przeczytaj: Pod lupą: Czy tu zaszła zmiana? Filip Pazderski: Jesteśmy jako sektor w sytuacji gotowanej żaby
A dlaczego ludzie przychodzą z takim, a nie innym nastawieniem? Bo słyszą, że jest konkurs na to, żeby dla dzieci zrobić spotkanie. To ja założę organizację, żeby dostać te pieniądze. Przychodzę z konkretnym celem. A poradnik musi pomóc tej osobie, żeby dostała ten grant. I ustawiasz ją dokładnie tak, jak nie powinna być ustawiona. I koło się zamyka.
Może rozwiązaniem byłoby pokazywanie tym osobom, że już są organizacje, które robią to, co one by chciały robić. Wiem, że ludzie mają tak, że chcą sami realizować swój pomysł. Wydaje mi się, że tu jest głębszy problem, prawdopodobnie wynikający z tego, że nie potrafimy współpracować, w sensie dzielić się swoją wiedzą, różnymi zasobami. To jest trochę o tym, o czym pisałeś w artykule polemicznym do Przemka Żaka, że jest w nas egocentryzm, który blokuje wspólnotowość.
– Tak, ale spójrz od drugiej strony. Przypuśćmy, że do stowarzyszenia Klon/Jawor przychodzi ktoś i mówi „ja też bym chciał robić badania, złóżmy na to wniosek o pieniądze”. Ale wy macie swoich ludzi do tego i swoje wnioski, więc go tak nie przyjmiecie, choćby bardzo chciał i choćby nie chciał zakładać własnej organizacji. W organizacji, która nie ubiega się o zewnętrzne środki, każdy, kto przychodzi z własnym pomysłem i wolą działania będzie wartością dodaną.
→ Przeczytaj: #prosteNGO. Wolność zrzeszania się to wolność od państwa, samotności i… fikcji! >>
→ Przeczytaj: Wolność Zrzeszania Się. Jak o niej (nie) dyskutujemy
Dodatkowo, ten system jest tak ustawiony, żeby nagradzać nowo powstające organizacje, nowe przedsiębiorstwa społeczne, a także wnioski innowacyjne. Co znaczy „innowacyjne” w większości przypadków? To znaczy, że zamykam oczy na to, co już zrobione i mówię, że zrobię coś wspaniałego od początku. Nie robię nic wspaniałego. W większości konkursów prawdziwe innowacje odpadną, bo są obarczone zbytnim ryzykiem klęski. Nie robię nic od początku, to wszystko było już parę razy zrobione. Eksperci często premiują te inicjatywy, które według ich wyobraźni mają szanse powodzenia, gdzieś się sprawdziły. Ale dostaję pieniądze na to tylko dlatego, że to jest jakoś innowacyjne. I dlatego oficjalnie nie mogę skorzystać z poprzednich doświadczeń, nie mogę iść naprzód, bo nie dostanę pieniędzy na kontynuację. System jest tak ustawiony, żeby to blokować.
Jeżeli nie zmienimy systemu, to większość ludzi będzie w tym kieracie chodziła.
Po to te pieniądze są tak zaprogramowane, żeby po nie sięgać. Sięgając, musisz je rozliczyć. Żeby je rozliczyć, musisz mieć taką kadrę, która zmusi cię do sięgania po następne środki. Nie ma wyjścia.
Można powiedzieć „Dobra, robimy takie rzeczy instytucjonalne, czyli mamy organizacje, które są miejscem pracy”. Ale prawdziwe organizacje są tam, gdzie się nie tyle pracuje, co działa. A wtedy to są dwie różne rzeczy: tu pracuję, a tu działam. Sytuacja zaczyna być normalna i rozdzielamy to, co jest społeczne od tego, co jest społeczne w rozumieniu ekonomii społecznej raczej, czyli wykonuję pewne czynności, za które dostaję wynagrodzenie i przyczyniam się do dobra wspólnego. Ale świat zmieniam w innych organizacjach, nie w tych, w których pracuję. Ale dzisiejsze organizacje coraz więcej zatrudniają, tracąc przy tym czasem tych, którzy mogliby robić coś bez pieniędzy… Tylko, że na to coś nie ma konkursów.
Piotra Frączak – absolwent Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego i studiów podyplomowych „Kontrola administracji”. Specjalizuje się w historii i teorii polskiej samoorganizacji. Autor wielu publikacji m.in. „Trzeci sektor w III Rzeczypospolitej” (2002), „W poszukiwaniu tradycji. Dwa dwudziestolecia pozarządowych inspiracji” (2013), serii „Poprzednicy dzisiejszych organizacji pozarządowych” (2020). Działacz społeczny, m.in. prezes Stowarzyszenia Dialog Społeczny, członek rady Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych. Pracuje w Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana, gdzie odpowiada za Biuro Monitoringu #prosteNGO.
Poznaj wcześniejsze odsłony cyklu „Pod lupą”:
- Pod lupą ngo.pl: Jacy jesteśmy? Kondycja III sektora
- Pod lupą ngo.pl: Postfilantropia? Jak pomagamy w XXI wieku
- Pod lupą ngo.pl: Wieś, obywatele, działanie
- Pod lupą ngo.pl: Rok w pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Jak Polki i Polacy widzą organizacje społeczne?
- Pod lupą ngo.pl: Praca wzbogaca? O pracy w NGO
- Pod lupą ngo.pl: Organizacje wobec pandemii
- Pod lupą ngo.pl: Style zarządzania
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.