Ochotnicy Warszawscy: Wolontariat to świetny sposób, by wspólnie coś zrobić
– Z wolontariatem jest tak, jak z tym, co powiedział profesor Bartoszewski, że warto być przyzwoitym, chociaż nie zawsze się to opłaca. Warto być wolontariuszem – przekonuje pan Zbigniew, wolontariusz Muzeum Historii Żydów Polskich Polin.
Panie Zbigniewie, jak został Pan wolontariuszem?
– Najpierw działałem trochę na Cmentarzu Żydowskim w ochotniczym hufcu, który porządkuje Cmentarz. Mieszkałem bardzo blisko tego miejsca, często obok niego przechodziłem, natomiast nigdy jakoś nie miałem śmiałości zajrzeć. Przeczytałem, że jest taki hufiec, że się spotykają raz w miesiącu. Pomyślałem, że tam wejdę, zobaczę, jak to wygląda i… zostałem. Działam w hufcu do dzisiaj.
Potem przeczytałem w gazecie o akcji "Żonkile" i też pomyślałem, że spróbuję, zobaczę. Zaangażowałem się. Przy tej okazji Muzeum zaproponowało wolontariuszom oprowadzanie po wystawie stałej. Miałem to szczęście, że tego dnia oprowadzał nas najstarszy wolontariusz Muzeum – Janusz Czamarski, z którym się zaprzyjaźniłem. I tak sobie pomyślałem – skoro ten facet może, to dlaczego ja nie mogę? Tym bardziej, że padła w trakcie jednego ze spotkań informacja, że można włączyć się w stały wolontariat w Muzeum. Janusz wtedy miał chyba 81 albo 82 lata, a miał tyle w sobie energii, o wiele więcej niż niejeden 18-latek.
I tak zostałem w Muzeum, działam tam do dzisiaj. W tym roku nawet dostałem tytuł "Ambasadora wolontariusza Muzeum", którym Muzeum honoruje co roku kilka najaktywniejszych osób.
A dlaczego akurat Muzeum POLIN?
– Zapewne dlatego, że jest to muzeum innego typu. To nie jest takie muzeum, gdzie panuje cisza. To nie jest tylko oglądanie eksponatów w skupieniu, z paniami pilnującymi czy czegoś nie dotykamy. Ponadto, ten wolontariat jest w moim odczuciu zaprzeczeniem dzisiejszej rzeczywistości, która staje się bardzo anonimowa i wirtualna. Ja lubię ludzi, lubię z ludźmi rozmawiać, jestem bardzo gadatliwy. Wolontariat w „Polinie” to możliwość spotkania się z osobami, które łączy ta sama idea.
Co by Pan robił, gdyby nie wolontariat?
– Mam bardzo dużo innych zajęć. Przede wszystkim dużo chodzę, bo mam psa. Uwielbiam fotografię i bardzo nie lubię siedzieć w domu. Wiem już teraz, że nawet gdybym jeszcze pracował, to brakowałoby mi wolontariatu, ponieważ to jednak wyznacza pewien rytm. Kalendarz wydarzeń, na które zapisuję się do pomocy jako wolontariusz, dyscyplinuje mnie. Człowiek odchodzi od takiej rozlazłości – "a nie, to ja sobie dziś posiedzę, to ja nie wyjdę z domu". Ja muszę wyjść, bo mam te swoje zajęcia w Muzeum i się naprawdę dobrze czuję.
Czy w trakcie wolontariatu miał Pan szansę wykorzystać jakieś swoje umiejętności zawodowe?
– Zawodowe to nie, bo mam dosyć wąską specjalizację – pracowałem w instytucjach finansowych, co jednak nie oznacza, że nie mogę teraz być wolontariuszem w instytucji kultury. Także stricte zawodowych nie, natomiast kierowałem dużymi zespołami i to na pewno trochę pomaga. Pewne rzeczy w Muzeum trzeba zorganizować. Jak jest tam nas więcej, to trzeba powiedzieć: dobra, to ja zrobię to, Ty pójdziesz ze mną albo wy zostańcie i zróbcie to. Takie umiejętności się przydają.
Jakby Pan zachęcił kogoś do wolontariatu bazując na swoim doświadczeniu i wieku?
– Z wolontariatem jest tak, jak z tym, co powiedział profesor Bartoszewski, że warto być przyzwoitym, chociaż nie zawsze się to opłaca. Warto być wolontariuszem. Na ogół dostajemy to, co dajemy ludziom, więc jeżeli lubimy innych, lubimy być w grupie, to wolontariat to świetny sposób, by coś wspólnie robić, wyjść z domu, być z ludźmi. I jest to też możliwość uczestniczenia w różnego typu przedsięwzięciach, które szalenie rozwijają.
A czy chciałby Pan polecić wolontariat osobom, które przeszły na emeryturę i szukają teraz miejsca dla siebie?
– Ja mówię – chodź do nas! Przyjdź, zobacz i się zakochaj! Bo to jest fajny sposób spędzania czasu. To jest alternatywa. Nie wiem, czy zauważyliście, że wielu starszych ludzi spędza czas w supermarketach. I oni tak chodzą i chodzą, i oglądają, i posiedzą, i gdzieś tam się spotkają, a czasami tylko siedzą i się patrzą. Zamiast więc siedzieć i się patrzeć, to można się ruszyć i przyjść do takiej instytucji jak Muzeum POLIN.
Najmilsze wspomnienie związane z wolontariatem?
– Ja mam same miłe! Z dyrektorem Muzeum kiedyś pracowałem w szatni! Chyba po spotkaniu z księdzem Bonieckim. Był taki tłum, że ludzie sobie nie dawali rady, dyrektor wskoczył za ladę, ja za nim i razem podawaliśmy kurtki.
Czyli wolontariat daje radość życia?
– Oczywiście! Daje radość życia, daje spełnienie, daje pełnię życia. Jak właściwie każdy kontakt z drugim człowiekiem… Jak tylko można wychodzić z domu, to jest cel i ten cel daje radość, człowiek nie jest sfrustrowany. Wychodźmy, nie wstydźmy się tego, twórzmy tę rzeczywistość. Ona będzie lepsza tylko w ten sposób.
Cykl wywiadów z warszawskimi wolontariuszami, bohaterami kampanii społecznej przygotowanej przez Stołeczny Ratusz w ramach projektu „Ochotnicy Warszawscy” przeprowadzili pracownicy Centrum Komunikacji Społecznej: Dorota Kaczmarek, Antoni Morawski, portal www.ochotnicy.waw.pl.
Źródło: Projekt „Ochotnicy Warszawscy”