Znacie takich kozaków, którzy nie zaangażują się w nic, bo po co. I zamiast zająć się sobą, tracą energię na krytykowanie tych, którzy jednak starają się coś robić. Właściwie – tak rozumieć należy ich tok myślenia – nie powinno się robić nic. Bo, i tu następuje ich ulubiony refren, to niczego nie zmieni.
Uwielbiam ironię. Wśród znajomych znana jestem jako okropnie złośliwa i cięta baba, która wbija szpilki wszystkim naokoło, w tym sobie samej. (Auto)ironii potrzebuję jak tlenu, w zupełnej powadze umarłabym z nudów i frustracji. Wielokrotnie przejechałam się jednak na tej swojej miłości, bo w felietonach czy tekstach publicystycznych ludzie nie zauważali moich zabaw formą i językiem, biorąc wszystko na poważnie. Trudno, takie ryzyko literatki. Dodatkowo czasem mieszałam do tego sarkazm, a to już zbyt blisko do tych dwóch dziadków z Muppetów, co to ciągle krytykowali i fukali. Człowiek może stracić równowagę i stać się stetryczałym marudą, który chowa się za zasłoną wystudiowanej pozy luzaka, zamiast powiedzieć, co mu leży na sercu.
Myślę tu o stylu bycia osób, które generalnie mają na wszystko wywalone, a na dodatek toczą bekę z tych, którym na czymś zależy.
Męczybuły uzbrojone w ironię
Znacie pewnie takich kozaków, którzy nie zaangażują się w nic, bo po co. I zamiast zająć się sobą, tracą energię na krytykowanie tych, którzy jednak starają się coś robić (tak, świerzbi mnie, aby użyć wobec nich sformułowania: „krytykanctwo”). Szczególnie widoczni są w mediach społecznościowych, gdzie pouczają aktywistów i aktywistki, co powinni robić, a czego nie. Właściwie – tak rozumieć należy ich tok myślenia – nie powinni robić nic. Bo, i tu następuje ich ulubiony refren, to niczego nie zmieni. Jest poza tym żenujące i głupie. Nie podpisuj petycji, bo to NIC NIE ZNACZY. Przestań się angażować w zmianę świata, bo I TAK WSZYSCY UMRZEMY. Po co być wege, skoro nadal będą rzeźnie? Czemu mamy iść na demonstrację, skoro politycy się nami nie przejmują? I tak dalej.
I właśnie te męczybuły, często uzbrojone w naprawdę ostrą ironię, skutecznie odstraszają od działania. Stoją z boku, nie angażują się, bo są na to zbyt cool i nie chcą się zabrudzić poglądami.
Ale żeby jeszcze stali i nie przeszkadzali. O nie! Wtedy prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na nich uwagi, czego ich ego by nie zniosło. A zatem smażą kilometrowe posty, setki tweetów i cierpkich komentarzy. Wszystko w imię demokratycznej wymiany opinii. Na prośby, aby się odczepili, reagują nerwowo: „a co, to już WYRAZIĆ SWOJEGO ZDANIA NIE MOŻNA?”.
Oszustwo rzekomej debaty
Otóż po kiego grzyba mi takie zdanie? Co ja sobie z nim zrobię? Wkleję do zeszytu „najpiękniejsze dissy Smerfa Marudy”? Latam w kółko między jednym projektem a drugim jak pani domu ze ścierą i pod nogami kręcą mi się jacyś lamenciarze. Zwykle oburzają się, że nie chcę z nimi dyskutować. Na spotkaniach autorskich są pierwsi do zabierania głosu – zwykle wtedy mają wiele do powiedzenia w sprawie feminizmu, praw LGBTQ+ i innych tematów. Radzą, krytykują, wyrażają dezaprobatę, kpią. Przez wiele lat dawałam się wpuszczać w kanał tej rzekomej dyskusji. Ja, siłaczka, co to wszystkim wszystko wyjaśni, bo tak należy, bo to dobre dla sprawy.
Ale coraz częściej mam poczucie, że jestem oszukiwana wizją rzekomej debaty, na której w rzeczywistości nikomu nie zależy. Zamiast tego obrywam cierpkim słowem z pozycji dystansu i uśmieszku politowania.
Przyzwyczaiłam się do tego, nie oczekuję braw i uznania. Ale coraz gorzej znoszę przeszkadzanie. I jeśli czytam po raz milionowy jakieś smęty o pozornych działaniach, „podreperowaniu swojego ego” i robieniu rzeczy, co to NIC NIE ZMIENIĄ (i tu następuje nader rzadko wymienianie tego, co ZMIENIŁOBY WSZYSTKO), to nie mam już ochoty tłumaczyć spraw oczywistych. Bo nie mam komu.
Dajcie mi święty spokój
Umiem odróżnić konstruktywne dyskutowanie i zwracanie uwagi na niedociągnięcia od zwykłego czepialstwa. Lubię też, kiedy zgłasza się do mnie osoba, która sama działa i wie (w praktyce), co to znaczy organizowanie czegoś, działanie społeczne lub artystyczne. Tym wszystkim fejsbukowym zmianiaczom i zmieniaczkom świata, co to więcej piszą, niż robią, też chciałabym odpowiedzieć, że ironia i złote rady są interesujące językowo, ale świata nie zmienią. Rewolucjonistom gawędziarzom mówię więc stanowcze: a dajcie wy mi święty spokój.
Sylwia Chutnik – kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna. Przewodniczka miejska po Warszawie. Pisarka i felietonistka. Nominowana do Nagrody Nike w 2009, 2012 i 2014 roku. W 2010 roku dostała Społecznego Nobla Fundacji Ashoka za działalność społeczną. W 2011 roku została laureatką nagrody Fundacji Polcul za działalność społeczną. W 2018 dostała Nagrodę m. st. Warszawy za działalność literacką i społeczną. Inicjatorka Fundacja MaMa i jej prezeska do 2016 roku.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.