Maciej Bagiński: Przez lata pracy w PAH stałem się radykalny w kwestii niesienia pomocy
„Jeśli robi się coś według ustalonych reguł, można dwa razy mądrzej pomóc, lepiej wydać pieniądze. Dlaczego jesteśmy organizacją, do której darczyńcy przychodzą? Bo my się po prostu na tym znamy, potrafimy nieść pomoc, jesteśmy transparentni i niezależni. Potrafimy też profesjonalnie oceniać nasze działania i raportować jego efekty” – mówi Maciej Bagiński, prezes Polskiej Akcji Humanitarnej.
Ewa Koza, ngo.pl: – Gdy dołączył Pan do Polskiej Akcji Humanitarnej, Janina Ochojska była jej prezeską już dwanaście lat i pełniła tę funkcję przez kolejne piętnaście, z Panem na pokładzie. W tym roku przekazała stery w Pana ręce. Jak długo przygotowywaliście się państwo do tej zmiany?
Maciej Bagiński, prezes Polskiej Akcji Humanitarnej: – Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Przyszedłem do PAH w 2009 roku i zacząłem swoje działania jako dyrektor fundacji, po roku Janka zaproponowała mi funkcję członka zarządu, pełniłem ją przez czternaście lat. Bardzo długo pracowałem jako wolontariusz, z roku na rok poświęcając fundacji coraz więcej czasu. Dlatego postanowiłem przejść na etat i zostać pracownikiem humanitarnym, wynagradzany za swoją pracę.
Pięć lat temu Janka została wybrana do Parlamentu Europejskiego, co nie oznacza, że zniknęła, w tym roku przestała pełnić funkcję prezeski, ale została w Radzie Fundacji. Kilka miesięcy temu, pod koniec 2023 roku, dokładnie w Wigilię – pamiętam to dokładnie, bo byliśmy razem w podróży, Janka powiedziała, że chciałaby, abym to ja ją zastąpił. Janka zrezygnowała w lutym 2024 roku, ja zostałem powołany na prezesa PAH 21 marca.
Czy wcześniej rozmawialiście państwo o tym, że pani Ochojska planuje zrezygnować z funkcji prezeski?
– Ten wątek się pojawiał, ale nie było w nim nigdy żadnych konkretów, nie szły za tym daty ani nazwiska. Z formalnego punktu widzenia Janka przez ostatnie pięć lat była na urlopie bezpłatnym i nie ingerowała w działania zarządu. Pracowaliśmy w czteroosobowym składzie, czyli wiceprezes Grzegorz Gruca i troje członków zarządu: Dorota Serafin, Katarzyna Górska i ja.
Rozmawialiście państwo o sukcesji?
– Nie, nie było takich rozmów, nikt nie czuł się wyróżniony, wszyscy czuliśmy się potrzebni, a fundacja niesamowicie się rozrosła w ostatnich latach. Gdy w 2022 roku doszło do eskalacji rosyjskiej agresji w Ukrainie, PAH dokonała olbrzymiego skoku, stając się ze średniej, dziś chyba największą w Polsce fundacją pomocową o zasięgu międzynarodowym. Zatrudnienie w szczytowym momencie wynosiło około pięciuset osób. W krótkim czasie, można powiedzieć, że niemal z dnia na dzień, zwielokrotniliśmy skalę działania.
Taką zmianą trzeba naprawdę dobrze zarządzać. Myślę, że decyzja Janki o wyborze mnie na swoje miejsce była spowodowana m.in. tym, że mam doświadczenie menadżerskie. Pełniłem różne funkcje, zajmowałem się zarządzaniem i finansami, pracowałem w dużych korporacjach, tak krajowych, jak i międzynarodowych.
Co się wydarzyło w Pana funkcjonowaniu w PAH i w funkcjonowaniu całej fundacji między 24 grudnia 2023 a 21 marca 2024 roku? Miał Pan bardzo mało czasu na przygotowanie się do nowej roli.
– Nie zgodzę się z tym. Miałem na to piętnaście lat. Nie chcę przez to powiedzieć, że przez półtorej dekady myślałem o tym, że kiedyś zostanę prezesem, ale to, że przez te wszystkie lata aktywnie uczestniczyłem w życiu fundacji. Owszem, ta sytuacja mnie zaskoczyła.
Janina jest ikoną pomocy, ale ta zmiana musiała kiedyś nastąpić. Czułem się zaszczycony, że to właśnie ja przejmę jej obowiązki. To ogromne wyróżnienie. Czuję z tego tytułu dumę – ale dumę, nie pychę.
21 marca mieliśmy zebranie wszystkich pracowników, czyli kilkuset osób, z zarządem. Właśnie na nim padła informacja, że objąłem funkcję prezesa, po czym spotkanie toczyło się dalej, jakby nic się nie stało. Kontynuowaliśmy rozmowę, a ja miałem pewność, że ta zmiana nie będzie stresująca dla osób w organizacji. Czułem takie: „okej, mamy nowego prezesa, znamy go, przecież to jest człowiek, który pracuje tu od lat”.
Do tej pory stałem trochę w cieniu, nie byłem frontmenem. Na pewno będę się musiał kilku rzeczy nauczyć, ale otrzymałem kredyt zaufania i wierzę, że sprostam nowym wyzwaniom. Jestem dobrej myśli, czuję też wsparcie wewnątrz fundacji.
Ten proces to dla Pana przede wszystkim kontynuacja. Jest jakieś „ale”?
– Zdecydowanie kontynuacja dotychczasowych działań i wypracowanej strategii, ale jest też „ale” (śmiech) – chcę wnieść coś nowego. Chciałbym, żeby nasza organizacja stawała się mniej akcyjną, a bardziej taką, która będzie się spotykała z donorami i darczyńcami na zasadzie permanentnego współdziałania. Chcę szerzej wyjść do biznesu i rozmawiać o tym, żeby regularnie wspierał to, co robimy. Żeby to było bardziej przewidywalne, żeby nasze cash flow (zarządzanie płynnością finansową – przyp. red.) było możliwie precyzyjne do zaplanowania. Żebyśmy nie byli organizacją, która za rok czy dwa może stracić płynność, żebyśmy mieli zdolność jej prognozowania na trzy do pięciu lat. Wtedy można spokojnie realizować strategię i nie martwić się o to, czy nie spadniemy z naprawdę wysokiego konia, na którym teraz siedzimy.
Świat się zmienia, wiele procesów jest nieprzewidywalnych, co oznacza wielkie niewiadome również dla sektora pomocy humanitarnej. Jeszcze przed eskalacją konfliktu w Ukrainie, przed 2022 rokiem, mieliśmy kilka sytuacji kryzysowych – mówię o finansach – i, nie wiedząc, a czując, że się kiedyś to się przyda, wykorzystaliśmy ten czas na naukę. Rozwijaliśmy narzędzia do zarządzania projektami, finansami, inwestowaliśmy również w edukację tak, żeby organizacja działała sprawniej, przy użyciu nowoczesnych rozwiązań.
I przyszedł moment, gdy z roku na rok obroty skoczyły ośmiokrotnie. Bardzo dużo pracowaliśmy, ale poradziliśmy sobie. Byliśmy przygotowani – nie tylko pod względem narzędzi, ale też ludzi. To ważne, żeby pracować z osobami, które chcą działać, nie akcyjnie, nie przez kilka miesięcy, ale lat.
Do organizacji humanitarnych przychodzą zwykle osoby wrażliwe. Dobrze, że napędzają nas emocje, ale one muszą być poparte intelektem, zdrowym namysłem i refleksją – bez tego nie ma przestrzeni na działanie w organizacjach humanitarnych. Emocje szybko się wyczerpują.
Zaangażowani w pomoc dla Ukrainy i szereg innych projektów, otworzyliśmy w międzyczasie biuro krajowe na Madagaskarze. W kraju rozpoznawalnym za sprawą króla Juliana, który „wyginał śmiało ciało”, i – jak się okazuje – jednym z biedniejszych krajów na świecie. Zwłaszcza południe Madagaskaru jest wyniszczone przez katastrofy klimatyczne. Budujemy tam studnie, zbudowaliśmy tamę na rzece, edukujemy lokalne społeczności. W planach mamy kolejne tamy oraz stworzenie tzw. wiosek ekologicznych. To ciekawe pomysły wykorzystujące nowatorską wiedzę i współczesne technologie.
Na brak miejsc, w których potrzebna jest dziś pomoc humanitarna – tak z uwagi na katastrofy naturalne, jak i konflikty zbrojne – narzekać nie sposób. Jak wyznaczacie państwo priorytety, według jakiego klucza ustalacie, gdzie kierować siły w pierwszej kolejności?
– W świecie humanitarnym bardzo ważne jest zrozumienie, że nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Niestety, trzeba wybierać i trzeba umieć powiedzieć: „Nie, tutaj nie pomożemy. Nie możemy być wszędzie”. Mamy specjalny zespół, który zajmuje się analizowaniem tego, gdzie powinniśmy kierować swoje działania. Słyszymy, że coś się dzieje na świecie i dokonujemy oceny naszych możliwości, w oparciu o zasoby – zdolności, umiejętności, finanse i możliwości ich pozyskania od potencjalnych darczyńców. Jeśli decydujemy się kierować gdzieś nasze siły, musimy wiedzieć, że takie przedsięwzięcie będzie skutecznie odpowiadało na potrzeby i pozwoli optymalne wykorzystać ograniczone zasoby, którymi dysponujemy.
Dziś mamy biura w Jemenie, Somalii, Sudanie Południowym, Kenii, jesteśmy w Ukrainie, gdzie mamy kilka lokalnych biur, i na Madagaskarze. Będziemy obecni w Strefie Gazy – dostaliśmy na ten cel fundusze z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, to wydarzy się jeszcze w tym roku. Nasze nowe projekty to: Zachodni Brzeg i Liban – bardzo ciekawe i jednocześnie bardzo trudne.
Jesteśmy też tam, gdzie dzieją się katastrofy naturalne, takie jak trzęsienie ziemi w Maroko w zeszłym roku czy olbrzymie trzęsienia w Syrii i Turcji.
Pomoc natychmiastowa bardzo się u nas rozwinęła, przyspieszyliśmy procesy podejmowania decyzji. Mamy fundusze, które w takich sytuacjach możemy uruchamiać z dnia na dzień, bo pomoc, która jest udzielana natychmiast, jest o wiele cenniejsza niż ta, która dotrze po dwóch czy trzech tygodniach.
Wykopaliśmy już tysiące studni na całym świecie, ale nasza pomoc nie ogranicza się do tak oczywistych działań, jak umożliwianie dostępu do wody i toalet, choć od tego się zaczęło. Pierwsze misje w Sudanie to tak zwany WASH – Water, Sanitation and Hygiene (bezpieczna woda pitna, sanitariaty i higiena – przyp. red.) – kluczowe dla zdrowia i egzystencji człowieka.
Działacie państwo również w Polsce.
– Oczywiście. Na pewno słyszała Pani o projekcie „Pajacyk”, czyli dożywiania dzieci w szkołach. Kiedy pandemia COVID-19 dotarła do Polski i szkoły zostały zamknięte, problem niedożywienia najmłodszych nie zniknął. Ruszyliśmy wtedy z paczkami żywnościowymi do domów. Rozpoczęliśmy też pomoc psychospołeczną – to jeden z projektów, z których jestem bardzo dumny. Pomoc psychospołeczną niesiemy również dla dzieci i dorosłych w Ukrainie oraz dla osób wykluczonych z uwagi na niepełnosprawności.
Otworzyliśmy też w Polsce biuro krajowe, które zajmuje się pomocą dla uchodźców z Ukrainy i innych krajów. Jesteśmy obecni na granicy z Białorusią, współpracujemy z Grupą Granica.
Te działania budzą sporo kontrowersji, ale – wie Pani – przez lata pracy w PAH stałem się radykalny w kwestii niesienia pomocy. Dlatego dobitnie podkreślam, że trzeba pomagać, nie że można, ale trzeba to robić.
Co dla Pana szczególnie cenne, co charakterystycznego dla pracy Janiny Ochojskiej chce Pan kontynuować?
– Życiorys Janki jest dla wielu osób, również dla mnie, swego rodzaju drogowskazem. Janka jest ikoną pomocy humanitarnej w Polsce. Jej głos, jej argumenty są zawsze słyszalne, docierają do wielu osób, nawet tych, które na co dzień nie interesują się niesieniem pomocy.
Z domu rodzinnego wyniosłem pewną wrażliwość, ale to Janka pokazała mi racjonalne podejście do pomagania. Od niej nauczyłem się również tego, że można źle pomagać. Może być tak, że robimy coś, co – jak nam się wydaje – jest dobre, a niekoniecznie takim jest. Dlatego tak ważne jest wypracowanie i korzystanie z dobrych standardów niesienia pomocy.
Jeśli robi się coś według ustalonych reguł, można dwa razy mądrzej pomóc, lepiej wydać pieniądze. Dlaczego jesteśmy organizacją, do której darczyńcy przychodzą? Bo my się po prostu na tym znamy, potrafimy nieść pomoc, jesteśmy transparentni i niezależni. Potrafimy też profesjonalnie oceniać nasze działania i raportować jego efekty. Nie ma dla nas znaczenia, jaką ktoś wyznaje religię, jakie ma poglądy polityczne czy kolor skóry. PAH jest zawsze tam, gdzie zagrożone jest ludzkie życie, zdrowie i godność, bo godność jest równie ważna jak zdrowie i życie.
Czym pani Ochojska najbardziej Pana zainspirowała?
– Tym, że gdy ona mówi o pomocy, robi to w sposób tak naturalny i przekonujący, że też chciałbym kiedyś umieć tak przekonywać kogoś do swoich racji. Janka jest osobą wykształconą, oczytaną, ma dużą swobodę w relacjach z ludźmi, również tymi o odmiennych poglądach. Chciałbym nabrać takiej swobody.
Jednocześnie bardzo mi zależy, żeby PAH nie była utożsamiana wyłącznie z Janką Ochojską – ona jest i zawsze będzie kojarzona z fundacją – ale żeby nasza organizacja była kojarzona z tym, że niesie pomoc zawsze tam, gdzie jej najbardziej w danym momencie potrzeba. I że będziemy się starać być w tych miejscach tak długo, jak będzie to konieczne. Dziś PAH jest organizacją opartą na wiedzy i doświadczeniu wielu osób – pracowników i współpracowników.
W ciągu 32 lat naszego istnienia pomogliśmy ponad 16,5 milionom ludzi w 52 krajach. To, że nasza praca jest doceniania i zmienia kawałek świata na lepszy do życia, daje nam ogromną satysfakcję.
PAH to niezwykłe miejsce i niezwykłe sytuacje, ale przede wszystkim niezwykli ludzie. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem szczęśliwy, będąc jej częścią.
Maciej Bagiński – prezes zarządu Polskiej Akcji Humanitarnej, w której pracuje od 2009 roku, będąc odpowiedzialnym za kwestie finansowe. W zarządzie fundacji zasiada od 2010 roku. Przed objęciem funkcji prezesa przez wiele lat pracował na kluczowych stanowiskach zarządczych w międzynarodowych korporacjach oraz polskich firmach z branży medycznej i medialnej.
Do PAH przywiodła go ciekawość sektora i waga problemów współczesnego świata. Bliska jest mu zwłaszcza problematyka ubóstwa, jego źródeł oraz konsekwencje dla społeczeństw i jednostek. Jest zwolennikiem debaty i dialogu w duchu tolerancji jako sposobów na rozwiązywanie sporów i konfliktów.
Wielokrotnie odwiedzał kraje, w których PAH była i jest zaangażowana poprzez realizację projektów humanitarnych, takie jak Sudan Południowy, Somalia, Turcja, Irak, Kenia, Ukraina czy ostatnio Madagaskar. Jest absolwentem wydziału filozofii oraz studiów z zakresu ekonomii. Interesuje się filozofią dziejów i historią totalitaryzmów. Jego hobby to malarstwo współczesne oraz ukochany pies, Sven.
Źródło: informacja własna ngo.pl