– Problemem jest absolutny upadek instytucji publicznych i zaufania społecznego. Nie ma jednej rzeczy, którą można zrobić, żeby uzdrowić polską edukację. Trzeba uzdrowić państwo i społeczeństwo. I to jest dużo większe zadanie – mówi Jarosław Pytlak.
Hanna Frejlak: Przed nami burzliwy rok szkolny. Do jakiej szkoły wrócą uczniowie 1 września?
Jarosław Pytlak: Do takiej jaka jest i jaka była. Z punktu widzenia młodych ludzi, odpowiedź na to pytanie zależy od tego, kto wraca. Uczniowie drugiej klasy liceum, którzy nie zdążyli poznać swojej placówki, wracają jak do nowej szkoły. Za to ósmo- czy siódmoklasiści idą z powrotem do swojej szkoły, którą dobrze znają. Ale patrząc z zewnętrznej perspektywy, wszyscy wracają do takiej szkoły, jaka była.
Pandemia nic nie zmieniła?
– Marzenia o tym, że nagle obudzimy się w nowej rzeczywistości, to jest czyste chciejstwo. Nasza rzeczywistość skrzeczy od dłuższego czasu. Podobnie jest z wiarą, że pandemia zmieniła polski system edukacji.
Szkoła jako instytucja to nie jest coś, co można ot tak przebudować, to nie jest takie proste. Żeby coś się zmieniło, przebudować należałoby świadomość, nawyki i oczekiwania nauczycieli, rodziców i uczniów, a także cały system prawny. A czas i atmosfera w systemie oświaty nie zachęcają do eksperymentów.
A jednak minister Przemysław Czarnek próbuje tę szkołę przebudować i prowadzi coś na kształt konserwatywnej rewolucji.
– Władza Zjednoczonej Prawicy zepsuła system i przekroczyła wiele granic, ale podbudowa do tego była już tworzona wiele lat wcześniej, choć z mniejszą brutalnością i z mniejszym natężeniem ideologii. To oczywiście nie oznacza, że wcześniej nie było ideologii. Po prostu ideologia liberalna zawiera w sobie więcej akceptacji dla innych spojrzeń na świat, niż ideologia obecnie obowiązująca, nazwijmy ją „narodowo-katolicką”.
Pomysły ministra Czarnka nie dzieją się więc w prawnej i politycznej próżni, a w ramach obowiązującego ustroju demokratycznego. W tym systemie minister to faktycznie jedyna siła sprawcza, która jest w stanie coś trwale przebudować. I Czarnek bardzo konsekwentnie wciela to w życie. Dla mnie jest on postacią ponurą, natomiast nie jest to zaślepiony głupiec. Jest opanowany ideologią, ale doskonale posługuje się socjotechniką.
Myśli pan, że ministrowi uda się skutecznie przebudować polską szkołę?
– Jest taka szansa. Wszystko nie rozegra się na polu edukacji, tylko na płaszczyźnie ogólnopolitycznej. Jeżeli w kolejnych wyborach Zjednoczonej Prawicy uda się przedłużyć swoje rządy, nie będzie miała żadnych powodów, żeby zmienić kurs, który obrała za ministra Czarnka.
Edukacja została niejako rzucona na żer fundamentalistom.
Co na to nauczyciele?
– Nauczyciele jako elektorat nie są dla tej władzy specjalnie atrakcyjni, bo statystycznie są bardziej lewicowi, niż reszta społeczeństwa. Żeby ich przekonać, trzeba by im dać bardzo dużo pieniędzy, których akurat dla tej grupy państwo nie ma i nie chce znaleźć.
Równocześnie, nauczyciele mają głęboko utrwaloną cechę oportunizmu i szacunku dla autorytetów, najczęściej niestety tych związanych z władzą, a nie z wiedzą. Jak świat światem, w Polsce nauczyciel był zawsze w służbie systemu. Może oczywiście być przy tym przyzwoitym człowiekiem, ale pójście pod prąd jest bardzo trudne. Każdy nauczyciel, który traktuje swoją pracę poważnie, ma zawsze z tyłu głowy, że musi działać dla dobra ucznia. Jeden będzie to dobro widział w mówieniu, jak jest, będzie próbował przekazać uczniom jakoś rozumianą prawdę. Ale na każdego takiego jednego, czterech nie będzie się wychylać, uciekając w bezpieczne rejony merytoryki. W pierwszej kolejności nad tym, co robić, będą musieli się zastanowić historycy, specjaliści od WOS-u, być może poloniści. Ale w nauczaniu przedmiotów takich jak matematyka, chemia czy fizyka niewiele się zmieni.
Może więcej mogą dyrektorzy i dyrektorki?
– Struktura systemu edukacji skonstruowana jest w taki sposób, że nauczyciel podporządkowany jest dyrektorowi, który z kolei odpowiada po części przed organem prowadzącym, po części przed kuratorem, a części koniec końców także przed Ministrem Edukacji i Nauki, który obecnie próbuje ręcznie sterować całą tą konstrukcją. Mimo to, dyrektor w szkole może najwięcej. Jest wiele przykładów dyrektorów z pomysłami, którzy swoje placówki ciągną do przodu. Niestety znacznie łatwiej być dyrektorem, który po prostu trwa. A dla takiego dyrektora nauczyciel, który się wychyla jest kłopotem. Przykre, że mówi to dyrektor, ale tak jest.
Przyjęło się widzieć w dyrektorze pierwszego nauczyciela w szkole. Ale dyrektor, to także urzędnik państwowy wysłany na front edukacji. Nie chcę skrzywdzić moich koleżanek i kolegów po fachu, ale myślę, że pedagogów z krwi i kości, gdzie żyłka pedagogiczna przewyższa urzędnicze nawyki jest mniejszość. Nie jest to bynajmniej zarzut. Tak skonstruowano funkcję dyrektora, że jest on przede wszystkim zarządcą. I jest w szkole niezwykle samotny.
Dlaczego?
– Lista obowiązków dyrektora liczy ponad tysiąc pozycji. Dyrektor odpowiada za wszystko, nie może się z nikim podzielić odpowiedzialnością. Przyjmuje komunikaty z góry i ma je przekazać do dołu. Dam pani przykład z wczoraj. Ogłoszono tak zwaną „Informację dla dyrektorów na temat szczepień”. Dokument składa się z kilku punktów zaczynających się od słowa „dyrektor”: „dyrektor zorganizuje”, „dyrektor zapewni” i tak dalej. Jeżeli takie zadanie, które swoją drogą nie ma według mnie rzetelnego umocowania prawnego, spada na dyrektora, który jest w dobrych układach ze swoim personelem, to zbierze ludzi i oni mu pomogą. Ale bardzo często nie ma takich osób, bo frustracja nauczycieli siłą rzeczy obraca się przeciwko dyrektorowi.
Z czego to wynika?
– Proszę sobie wyobrazić, że dyrektor ma podzielić dodatki motywacyjne w średniej wysokości 60 złotych na etat. Uznaje, że woli dać czterem zasłużonym osobom po 400 złotych. Wiadomo, że większość pedagogów nie będzie go lubiła. Ten medal ma też drugą stronę. Dyrektorzy wcale nie są święci, a w opowieściach o sitwach, koteriach i układach jest sporo prawdy. Dyrektor to człowiek jak każdy inny i potrzebuje, żeby czasem ktoś mu powiedział „fajnie pan/pani to robi”. Naturalnym odruchem jest, że takich ludzi się bardziej lubi i ma się tendencję do pójścia im na rękę. Relacja między dyrektorem a nauczycielem nie jest pod tym względem wyjątkowa.
Czy widzi pan jakiś jeden nadrzędny i kluczowy problem polskiego systemu oświaty?
Tak. To absolutny upadek instytucji publicznych i zaufania społecznego. Edukacja jest tylko jednym z aspektów tego problemu, bo dotyczy on również chociażby ochrony zdrowia. Polskie elity rządzące zapomniały o budowaniu uczciwej, odpowiednio doinwestowanej i dobrze zorganizowanej sfery usług społecznych.
Na to nakłada się drugie zjawisko, czyli zanik zaufania społecznego. Nie wierzymy nikomu i niczemu i mamy do tego dobre powody, bo jesteśmy manipulowani, co czasami łatwo dostrzec, ale częściej widzimy to dopiero po jakimś czasie. Z tego wszystkiego wynika prosty wniosek: nie ma jednej rzeczy, którą można zrobić, żeby uzdrowić polską edukację. Trzeba uzdrowić państwo i społeczeństwo. I to jest dużo większe zadanie.
Czy jednak krokiem w stronę uzdrowienia systemu edukacji nie byłaby chociażby realizacja postulatów Strajku Nauczycieli i zapewnienie nauczycielom godnych wynagrodzeń?
– To jest elementarna matematyka. Jeżeli mamy w Polsce 500 tysięcy nauczycieli, to żeby podnieść im pensje o 10 złotych netto, potrzebujemy 500 tysięcy razy 20 złotych, czyli dziesięć milionów złotych miesięcznie. W skali roku to jest już 120 milionów. A przecież to podwyżka śmieszna i niezauważalna! Jeżeli chcielibyśmy dać nauczycielom podwyżkę zauważalną, rzędu 500 złotych miesięcznie, to potrzebne są miliardy. A tymczasem państwo rozdaje pieniądze na wiele innych sposobów, a nauczyciele są najliczniejszą grupą budżetówki i najtrudniej jest u nich o radykalną poprawę.
Postulaty płacowe nauczycieli są dla mnie absolutnie zrozumiałe. Wynagrodzenia pedagogów są głodowe w porównaniu do oczekiwanych kwalifikacji. Niestety jednak bez wielostronnego zreformowania statusu zawodowego nauczycieli tego się nie poprawi. A przed taką reformą jest ogromny opór wśród samych pedagogów, którzy boją się, że jeżeli coś zostanie to ruszone, to jak nie pierwszy raz w historii zostaną wystrychnięci na dudków. I znów wracamy do braku zaufania społecznego: nauczyciele nie wierzą, że władza jest w stanie zadziałać w ich interesie. Obecnie nie ma takiej siły, żeby radykalnie poprawić status zawodowy nauczycieli.
I co dalej?
– Będzie to przez rok, dwa albo trzy gniło to w ten sposób i w szkołach będzie pracować coraz więcej osób bez formalnych kwalifikacji, żeby zapełnić braki kadrowe.
Opowieści o tym, że będziemy kształcić nauczycieli na jak najwyższym poziomie, to są bajki.
Wszystko to brzmi bardzo pesymistycznie. A może w ostatnich latach coś zmieniło się w polskiej edukacji na lepsze?
– W ciągu ostatnich dwudziestu lat bardzo poprawiła się baza. Wybudowano mnóstwo pięknych szkół, szczególnie gimnazjów. I tyle.
Mimo wszystko bycie nauczycielem ma chyba jakieś plusy.
– Wszystko, o czym rozmawiamy jest dla mnie bolesne, trudne, a nawet beznadziejne. Od trzydziestu jeden lat pracuję jako dyrektor. Pracuję z sercem, z wyboru, starając się cały czas iść naprzód. Obecnie gros mojej energii poświęcam na utrzymanie się na powierzchni.
Ale mimo zmęczenia, znużenia i wielu negatywnych jednostkowych doświadczeń, praca z uczniami nadal ma swój urok i zarówno dla mnie, jak i dla wielu nauczycieli jest źródłem satysfakcji. Można po prostu lubić być z dzieciakami. Uczniowie w większości sytuacji zwracają wkład pracy nauczyciela. Gdyby tego elementu nie było, to już byśmy nie mieli nauczycieli. Jeżeli nauczyciel ma wyobraźnię, chęci, jest w stanie obrobić biurokrację i dogadać się z innymi, to może też czerpać z tego przyjemność.
Opowiem gorzki dowcip. Był znany cyrkowiec, którego popisowy numer polegał na tym, że kładł on jedną rękę na pieńku, a drugą walił w nią młotkiem. Zapytano, czy czerpie z tego przyjemność. Odpowiedział: „Tak. Kiedy nie trafię”. Bycie nauczycielem może być bardzo przyjemne i satysfakcjonujące, o ile uda się uniknąć wszystkich złych aspektów tego zawodu. A cała tragedia z ministrem Czarnkiem i jego poprzednikami polega na tym, że oni namnożyli tych negatywnych kwestii. Jesteśmy na równi pochyłej i nie ma w zasięgu wzroku niczego, co by spowolniło ten zjazd. Trzeba być człowiekiem bez emocji, bez serca i bez refleksji, żeby to akceptować spokojnie. A nauczyciel bez emocji, serca i refleksji, to nie jest nauczyciel.
Jarosław Pytlak – od 30 lat dyrektor placówek Społecznego Towarzystwa Oświatowego na warszawskim Bemowie, obecnie szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego. Laureat Nagrody Miasta Stołecznego Warszawy (2017). Autor wielu nowatorskich rozwiązań metodycznych, programów szkolnych i podręczników. Uważny obserwator i komentator polskiej edukacji, prowadzący od lat popularny blog „Wokół szkoły”.
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.