Jakiej akademii chcemy? Prof. Piotr Stec: Uniwersytet jako piaskownica [debata]
Wiele z tego, co decyduje o istocie uniwersytetu, przypomina piaskownicę, dowodzi prof. Piotr Stec, zabierając głos w debacie portalu ngo.pl „Jakiej akademii chcemy?”.
Jakiej szkoły chcemy?, debatowaliśmy we wrześniu. W grudniu zapraszamy do analogicznej dyskusji, ale tym razem poświęconej szkolnictwu wyższemu. Czy uniwersytety i politechniki mogą być lepsze? Jakiej akademii chcemy? Jak powinno zmieniać się szkolnictwo wyższe, aby było nowoczesne i efektywne oraz przygotowywało studentów do pracy, ale także aktywnego udziału w tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego? Interesuje nas spojrzenie z poziomu meta, poza horyzontem bieżących sporów politycznych, w dłuższej perspektywie czasowej. Zapraszamy do debaty ekspertów i ekspertki z organizacji społecznych, jak i wykładowców i wykładowczynie oraz studentów i studentki.
Na komentarze (do 2 tys. znaków) wraz ze zdjęciem i notką bio, czekamy pod adresem redakcja@portal.ngo.pl.
Niektóre dzieci tak lubią szkołę, że chcą w niej pozostać całe życie. Uczeni rekrutują się z tych infantylistów. Autor tego zdania, wybitny matematyk Hugo Steinhaus z sympatią patrzył na uniwersytet zaludniony przez wiecznie ciekawe świata dzieci. Cyniczny współczesny czytelnik powie pewnie, że taka uczelnia to w najlepszym razie przechowalnia dla tych, co zbyt długo celowali w szkole, żeby w życiu trafić (to akurat też Steinhaus). Przedłużenie dzieciństwa, niepotrzebny wydatek publiczny, miejsce, gdzie nie powstaje nic użytecznego, tylko wszyscy sobie siedzą w grajdole, bawiąc się i udając, że fantazyjne tytuły czynią ich właściciel wyjątkowymi. Słowem – piaskownica.
Rzeczywiście, wiele z tego, co decyduje o istocie uniwersytetu przypomina piaskownicę. Siedzimy w niej razem: maluchy, starszaki, zerówka i przedszkolanki, i budujemy zamki z piasku. Jedni dopiero się uczą, inni robią coraz doskonalsze piaskowe atrakcje, jeszcze inni są nauczycielami – pokazują, jak się robi babki z piasku i oceniają tych, którzy zbudowali najciekawsze zamki. Czasem paru maluchów się pokłóci, czasem ktoś komuś zburzy pieczołowicie budowany zamek, ktoś kogoś palnie łopatką w czułe miejsce. Standard.
Co z tego wszystkiego ma społeczeństwo? Otóż wiele: dowiadujemy się coraz więcej o piaskownicach, piasku, budowie zamków i babek. Te ostatnie mamy coraz doskonalsze, bo każde kolejne pokolenie wnosi do ich budowy coś nowego. Dzielimy się tą wiedzą z innymi piaskownicami, podpatrując przy tym, jak budują inni. Przy okazji przedszkolaki uczą się metody pracy z piaskiem i budowy zamków, tudzież współpracy z innymi ludźmi. Jak dorosną i wyjdą z piaskownicy, może im się to czasem w życiu przydać.
To oczywiście tylko miły i niekonieczny dodatek. Przede wszystkim chodzi o te zamki z piasku. Żeby były coraz lepsze i żeby podziwiać własny talent. A opinia publiczna, jeśli już koniecznie musi pytać, za co nam płaci, może się pochwalić tym, że w międzynarodowym konkursie budowy zamków z piasku nasze piaskownice zajmują coraz lepsze miejsca, a w kategorii babek gigantów to nawet w pierwszej setce. I powinno im to wystarczyć – w końcu robimy Bardzo Ważne Rzeczy z Piasku.
Taka piaskownica rzadko znajduje sympatię i uznanie opinii publicznej, dla której budowa najpiękniejszych nawet piaskowych zamków to sukces nie wart złamanego grosza z jej podatków. I żaden, nawet najpiękniej napisany, wykład „O dostojeństwie Piaskownicy” tego nie zmieni.
Na piaskownicę można jednak spojrzeć także inaczej; jako na miejsce, w którym można swobodnie poeksperymentować i stworzyć coś nowego z pożytkiem dla przyszłości (tej przez małe lub duże „P”).
Informatykom znane są ich własne „piaskownice” – przestrzenie, w których można spokojnie przetestować i rozwijać oprogramowanie, albo sprawdzić, czy przysłany nam program nie zawiera pułapek godzących w bezpieczeństwo sieci komputerowej.
Nasza uniwersytecka piaskownica działa podobnie – możemy robić w niej rzeczy niemające obecnie swojego wyraźnego przeznaczenia, badać sprawy, na które biznes nie ma ani czasu, ani ochoty, zainteresowany tym, co tu i teraz.
Tymczasem uniwersytecka piaskownica tworzy z myślą o przyszłości, przygotowując nas na poradzenie sobie ze światem, którego jeszcze nie ma.
Piaskownica jest miejscem, w którym się tworzy. Nie prowadzi przedsiębiorstwa wielobranżowego „produkcja-handel-usługi”. Za to to, co się w niej pojawia, będzie wykorzystane przez społeczeństwo. Prędzej lub później, zależnie od tego, czy zadamy sobie trud sprawdzenia, co też tam w tych piaskownicach się dzieje i czy aby ktoś czegoś, co może się przydać nie robi. Porażką systemu naszych piaskownic jest to, że ich absolwenci wyraźnie nie wiedzą, jak szukać tych informacji, albo co gorsza, uważają, że nie ma sensu, bo i tak tam nic wartościowego nie powstaje.
Grzebiące w piasku maluchy też uczą się, jak poradzić sobie w świecie, w którym wiedza z dziś zdezaktualizuje się jutro, a zawody wydawałoby się niezastępowalne przez maszyny wyginą zastąpione przez sztuczną inteligencję. Uczą się też, jak być czymś więcej niż specjalistami – wykonawcami poleceń przełożonych. Stają się świadomymi obywatelami. Temu służy samorząd naszej piaskownicy, kluby sportowe, studencki ruch kulturalny itd.
Student chemii, który działa w studenckiej telewizji niekoniecznie będzie od tego lepszym inżynierem, ale będzie lepszym człowiekiem.
Czas spędzony w piaskownicy to także czas uczenia się, że nasze działania mają konsekwencje. Czasem bardzo bolesne. Jednak urok piaskownic jest taki, że nawet największe głupstwo, jakie możemy popełnić, ma ograniczone skutki.
Piaskownice są różne, jedne dostojne i skupiające się na budowie jak najpiękniejszych zamków, albo przeciwnie – zamków jak najprostszych w konstrukcji. Uważające, że kształcimy dla piaskownicy, albo dla życia poza przedszkolem. Uczące odtwarzania tego, co już umiemy i uczące wytyczać nowe szlaki.
Każda z tych piaskownic jest równie ważna i równie potrzebna. Nie ma jednego modelu Piaskownicy Idealnej.
Dlatego piaskownicom potrzebna jest autonomia: pozwólmy im szukać własnych pomysłów na bycie miejscem, w którym ktoś chciałby być mistrzem budowy babek, albo uczącym się tej sztuki. I o ile potrzebujemy Dyrekcji Przedszkola pilnującej, czy ktoś nie wynosi piasku i łopatek, to zdecydowanie powinniśmy trzymać od niej z daleka rodziców, wujków i ciotki, którzy nie dość, że od lat są pewni, kim będzie ich pociecha, to jeszcze biegają dookoła i tłumaczą dzieciom i pedagogom, jak mają się bawić. Bo wiedzą lepiej, bo w Internecie przeczytali.
Dr hab. Piotr Stec, prof. ucz., dyrektor Instytutu Nauk Prawnych Uniwersytetu Opolskiego, w latach 2011-2019 dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego.
Źródło: informacja własna ngo.pl