„Wychowawca to wielkie słowo. Wychowawcy nie rodzą się na kamieniu. Wydaje mi się, że wychowawca rodzi się tak, jak artysta malarz. Czy może ktoś zostać artystą malarzem tylko na skutek studiów? Nie da rady” – mówił Kazimierz Lisiecki w 1956 r. podczas Konferencji Pedagogów. Jego podejście do wychowania młodzieży przetrwało od przedwojnia do czasów współczesnych.
Kazimierz Lisiecki „Dziadek”, w ogłoszonym w grudniu 2000 r. przez „Gazetę Wyborczą” plebiscycie na Warszawiaka XX wieku, zajął miejsce 5. Wyprzedzili go tylko: Stefan Starzyński, Jerzy Waldorf, Stefan Wiechecki i Krzysztof Kamil Baczyński. Kim był ten skromny, lecz wymagający wychowawca, którego niemal całe dziecięce i młodzieńcze życie upłynęło w bursie?
Kazimierz Lisiecki urodził się w 1902 r. w podwarszawskim Żbikowie, w wielodzietnej rodzinie stolarza kolejowego. Wcześnie osierocony, wychowuje się w bursie. Jako 17-letni chłopak zostaje kierownikiem Klubu Sprzedawców Gazet, następnie podejmuje studia na Wydziale Pedagogicznym Wolnej Wszechnicy Polskiej, zakłada Akademickie Koło Przyjaciół Dzieci Ulicy, wyjeżdża w podróż studyjną po Europie, aby zapoznać się z pracą wychowawczą w innych krajach.
W życiu nic nie jest za darmo
W listopadzie 1928 r., z inicjatywy grona społeczników (w tym K. Lisieckiego) powstaje w Warszawie Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy (WPDzUl). Za cel przyjmuje: „roztoczenie opieki nad młodzieżą i dziećmi ulicy, w szczególności nad sprzedawcami i roznosicielami gazet, jako żywiołem najbardziej opieki społecznej potrzebującym”[1]. K. Lisiecki od początku odgrywa ważną rolę w towarzystwie, z czasem obejmuje jego prowadzenie. Stowarzyszenie działa głównie przez tzw. Ogniska.
Pierwsze Ognisko Towarzystwa zostaje otwarte w 1928 r. przy ul. Hipotecznej 5 (potem przeniesione na ul. Senatorską 29, do nieistniejącej dziś Galerii Luksenburga). W kolejnych latach powstają następne Ogniska. Z zasady są przeznaczone dla chłopców. Dają im schronienie, nocleg, wyżywienie, opiekę, możliwość samorealizacji i socjalizacji. Jednak – co może wydać się nieco szokujące – nocleg i wyżywienie są odpłatne. Opłaty są oczywiście niewielkie, wręcz symboliczne, dostosowane do kieszeni chłopców – najczęściej ulicznych sprzedawców.
K. Lisiecki konsekwentnie dąży do wychowania chłopców na mężczyzn silnych i zaradnych, ale przede wszystkim uczciwych, pracowitych i nastawionych prospołecznie. „W życiu nic nie ma za darmo” – powtarza swoim podopiecznym. Jeżeli chłopak nie pracuje, może swój wkład „odrobić” w Ognisku. Przy Ogniskach działają drużyny harcerskie, powstają zespoły muzyczne, sekcje sportowe i hobbistyczne, organizowane są kolonie i obozy. Towarzystwo wysyła podopiecznych na kursy wieczorowe, do gimnazjów, a nawet na studia pedagogiczne. Pod koniec lat 30. w Ogniskach Towarzystwa przebywa łącznie około dwustu chłopców.
Warszawscy gazeciarze
Wyróżniającą się grupę wśród wychowanków są uliczni gazeciarze. Zostają nawet uwiecznieni na celuloidzie: pojawiają się w głośnym filmie Aleksandra Forda, pt. „Legion ulicy”. Film ukazuje życie wielkiego miasta, a nieodłącznym elementem jego pejzażu są warszawscy gazeciarze. W 1932 r. TPDU powołuje Biuro Dzienników i Czasopism (ul. Senatorska 29). Przejmuje ono rolę pośrednika pomiędzy wydawcami gazet a małymi sprzedawcami. Biuro staje się miejscem pracy wielu wychowanków Ognisk, a jednocześnie źródłem pieniędzy dla Towarzystwa.
Prezydent u gazeciarzy
Kolejne Ogniska powstają na Pradze przy ul. Środkowej 9 (1933), przy ul. Nowy Zjazd 9 (1934), przy ul. Długiej 13 (1938) oraz poza Warszawą (Grudziądz, Łódź i Toruń). 20 października 1938 r. Ognisko przy ul. Długiej odwiedza prezydent Ignacy Mościcki. Prezentacja wypada imponująco. W dwupiętrowym budynku mieszczą się m.in.: pokój radiowy, biblioteka, kancelaria, pokój zegarowy z dwoma chińskimi bilardami, pokój pingpongowy, pokój zielony do gier stołowych, dwie jadalnie, hotelik dla dwudziestu chłopców, dwa pokoje do odrabiania lekcji. Ponadto są boiska do tenisa, siatkówki i koszykówki otoczone zielenią. Działała tu chór i Klub Pracujących (dla dorosłych wychowanków Ogniska).
Warto dodać, że z tym Ogniskiem związana była Maria Mościcka, żona prezydenta. Zdarzało się, że w Ognisku dzwonił telefon, w słuchawce odzywał się głos pierwszej damy z informacją: „Dziadku! Niech Dziadek przyśle do Zamku dwóch–trzech chłopców, bo mąż upolował trochę zwierzyny, to chłopcy będą mieli na obiad!”[2].
„Portki możesz zgubić”
Pracy wychowawczej poświęca Kazimierz Lisiecki całe swoje życie. O metodach jego pracy dowiadujemy się głównie ze wspomnień jego wychowanków i rezultatów. Postawę życiową „Dziadka”, którą starał się zaszczepić swoim podopiecznym, możemy odczytać m.in. z jego słynnych powiedzonek: o honorze – „portki możesz zgubić, to się kupi nowe, a honor jak stracisz – już nie wróci”; o nadmiernym skupianiu uwagi na sobie – „swoje zaściankowe ambicje schowaj do kieszeni”; o poczuciu więzi, przynależności i odpowiedzialności – „na nas wszystkich i na mnie możesz liczyć, my liczymy na ciebie”; o idei Ogniska – „ten dom jest waszym domem i dlatego musicie dbać o niego jak o własny”.
Wpływ, jaki praca pedagogiczna Kazimierza Lisieckiego wywierała na jego wychowanków, jak i na kolejne pokolenia, jest ogromny – dość wspomnieć, że bibliografia związana z jego pracą wychowawczą zawiera ponad 150 artykułów, 12 publikacji i 28 prac magisterskich.
„Trzymajcie się wiatru”
Innym ulubionym powiedzonkiem „Dziadka” było „trzymajcie się wiatru”, co oznaczało trzymanie się zasad niepisanego kodeksu ogniskowego. Lisiecki był bowiem przeciwnikiem wszelkiej niepotrzebnej biurokracji. Nie tylko kodeks był niepisany, również procedura przyjęcia nowego kandydata polegała na przeprowadzeniu rozmowy kwalifikacyjnej, po której „Dziadek” zawierał z nowym wychowankiem niepisaną umowę. Mówił: „zawieramy z każdym pakt o nieagresji. Źle ci było marznąć nocą, głodować ranem, włóczyć się, jak bezpański pies? Chodź, brachu, przenocuj się, najedz. Ale w zamian, pamiętaj, żadnych nawaleń… Oto otwarta i szczera dłoń: możesz jej nie przyjąć, ale świnią nie bądź. I chłopak nie jest świnią. Bo i po co? To, co go otacza teraz, jest samą życzliwością i przyjaźnią. Nikt nie klepie go z góry po ramieniu. Nikt nie wydziwia i nie skarży”[3].
„Dziadek” cieszy się dużym autorytetem wychowanków i choć z pewnością odznacza się silnym charakterem, umie dostrzec w swoich podopiecznych partnerów. W każdym Ognisku wychowankowie tworzą własny samorząd – „kolektyw”. Z opiniami kolektywu Lisiecki się liczy, nawet wtedy, gdy są zupełnie nie po jego myśli. Na samorządzie ciąży także wiele spraw organizacyjnych, porządkowych, rozstrzyganie większości sporów etc.
A tak widzi już ukształtowanych chłopców: „O, to chłopcy z honorem – chwali w wywiadzie prasowym swoich podopiecznych „Dziadek”. – A ile w nich dobrego koleżeństwa… Zdarza się zimą, że przyjdzie do nas taki nowy, głupiutki jeszcze bezradny, a zamarznięty, że strach! Co robić? Wszędzie napchane, miejsca nie ma… Zwracamy się więc do kilku starszych, już tutejszych. Powiadamy szczerze: słuchajcie, tak, a tak, frajer nie ma gdzie się podziać, czy by który nie ustąpił na tę noc swego miejsca? Rzadko się zdarza, aby po chwili ociągania w sercach chłopców nie przemogło koleżeństwo i pamięć wspólnego losu. Zrywa się któryś – on ustąpi! Wychodzi do szatni, wdziewa na siebie, co tam ma swojego, i z ciepłego domu idzie na miasto, w ciemność, sam jeden – mały, waleczny mężczyzna”[4].
W porze burz
W czasie okupacji Niemcy zezwalają na prowadzenie jedynie dwóch Ognisk – przy ul. Długiej 13 i Środkowej 9. Zostają one podporządkowane Wydziałowi Szpitalnictwa Magistratu. Lisiecki kilkakrotnie cudem unika likwidacji Ognisk: „Nie sposób dziś przypomnieć sobie, ile odbyło się rewizji, ile razy konspiracyjne papiery i nielegalne gazetki wynoszono w ostatniej chwili, ile sprytu i zimnej krwi trzeba było wykazać, aby ukryć uciekiniera z getta. Konspiratorami byliśmy wszyscy, bo nawet transport żywności do drugiego Ogniska na Pradze lub odwrotnie wymagał wielkiego wysiłku – mosty były najtrudniejsze”[5].
Powstanie warszawskie niszczy dorobek Towarzystwa. Wielu chłopców ginie (starsi biorą udział w Powstaniu, młodsi – jako ofiary cywilne), częściowo zburzone zostaje Ognisko przy ul. Długiej (po wojnie odbudowany budynek przejmuje Ministerstwo Kultury i Sztuki). Po powstaniu część wychowanków, przez obóz w Pruszkowie, zostaje wywieziona do Giełzowa w Generalnej Guberni.
Po wojnie Kazimierz Lisiecki stara się odbudować Towarzystwo. Organizuje Ognisko w Świdrze, odzyskuje obiekt przy ul. Środkowej 9 (przejściowo zajęty przez PCK). W 1952 r. na Towarzystwo spada jednak cios. 27 sierpnia Prezydium Rady Narodowej w Warszawie wydaje decyzję o likwidacji Towarzystwa i przejęciu jego majątku na rzecz Skarbu Państwa. Jako uzasadnienie podaje się, że „dalsze istnienie stowarzyszenia (…) staje się bezprzedmiotowe, gdyż cele i zadania statutowe stowarzyszenia realizowane są w całości przez państwo”[6].
Likwidacja TPDU nie jest oczywiście czymś niezwykłym – jest elementem planu podporządkowania sobie przez nowe władze wszystkich dziedzin życia publicznego, w tym autonomicznych organizacji społecznych. Niezwykłe jest raczej to, że władze komunistyczne zezwalają, aby oba obiekty (w Świdrze i na Pradze) służyły działalności dotychczasowej, a Kazimierzowi Lisieckiemu proponują objęcie kierownictwa w tych placówkach.
Władze PRL mają spory kłopot z Lisieckim. Jest przecież osobą zasłużoną w opiece nad dziećmi ze środowisk najuboższych, często robotniczych. Jednocześnie osobą niezależną, stosującą w pracy wychowawczej metody wypracowane przed wojną. Tę sytuację ciekawie podsumował dziennikarz Życia Warszawy: „Dziadek nie pasuje do żadnego schematu. Nie mieści się w nim. Z każdego wystaje mu głowa. Głowa wyrastająca ponad schemat jest rzeczą niesłychanie irytującą. Nie do zniesienia. Przynajmniej dla biurokratów, a tych w naszym kraju nie brak. Skrócić Dziadka o głowę nie można – co by się pokazywało zagranicznym gościom? Można go jednak podgryzać od dołu, żeby przynajmniej – ogarniając się – przysiadł i przestał wstawać. To jest idea”[7].
W latach 50. Lisiecki przeżywa więc cały szereg kontroli, szykan, utrudnień. Natomiast w okresie tzw. odwilży otrzymuje wiele odznaczeń państwowych, m.in.: „Nagrodę Miasta Warszawy”, „Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski”, tytuł „Zasłużonego nauczyciela PRL”. Władze zdają się dostrzegać owoce jego pracy, odbywają się konferencje i spotkania poświęcone propagowaniu metod jego pracy wychowawczej, a na podstawie tych doświadczeń Ministerstwo Oświaty powołuje Państwowy Zespół Ognisk Wychowawczych (PZOW). Dyrektorem zespołu zostaje Kaziemirz Lisiecki – wówczas powstają: Ognisko „Muranów” przy ul. Dzielnej 17a (1957 r.) oraz Ognisko „Stara” na Starym Mieście przy Starej 4 (1961 r.).
Jednocześnie chwilę po utworzeniu PZOW to samo Ministerstwo dąży do zlikwidowania wszelkich śladów indywidualnej koncepcji wychowawczej Kazimierza Lisieckiego i całkowitego podporządkowania Ognisk kuratoriom. W 1971 r. „Dziadka” pozbawiono możliwości pracy z dziećmi i młodzieżą, odsyłając go na emeryturę. Kazimierz Lisiecki umiera po ciężkiej chorobie w 1976 r.
Życie po życiu
W dniu jego pogrzebu, 12 grudnia 1976 r., odbywa się spotkanie 300 wychowanków i sympatyków Ognisk. Zawiązują oni Koło Wychowanków. Chcą upamiętnić i kontynuować dzieła Kazimierza Lisieckiego oraz zachować swoje środowisko. W 1988 r. z inicjatywy Koła Wychowanków powstaje Krajowy Komitet Wychowania Resocjalizującego im. K. Lisieckiego. Uruchamia on ponad dwieście środowiskowych ognisk wychowawczych, wzorując się na pedagogice i dorobku swego patrona.
W 1993 r. Koło Wychowanków formalizuje działalność jako Stowarzyszenie Wychowanków i Przyjaciół Kazimierza Lisieckiego „Dziadka” (ostatecznie przyjmuje nazwę „Przywrócić Dzieciństwo” Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy im. Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”). Towarzystwo m.in. prowadzi ognisko przy ul. Dudziarskiej 40 (Olszynka Grochowska) oraz cztery kluby młodzieżowe. Skupia także wszystkie placówki wyrosłe z PZOW (obecnie ZOW) i ogniska noszące imię Kazimierza Lisieckiego podległe kuratoriom oświaty w innych miastach (m.in. w Gdyni, Gdańsku i Tczewie). Łącznie w dwudziestu pięciu ogniskach „Dziadka” Lisieckiego codziennie znajduje opiekę i pomoc ponad 1200 dzieci i młodzieży.
W tym Stowarzyszeniu przetrwała przedwojenna tradycja i to tradycja ważka. Warto to dostrzec i docenić, bo to rzadkie w Polsce zjawisko.
Źródło: informacja własna ngo.pl