Podsycanie ognia. Ogniska Kazimierza „Dziadka” Lisieckiego w czasach komunizmu
Biografia Kazimierza Lisieckiego to przykład wyjątkowej konsekwencji. Niezależnie od warunków, w jakich się znalazł, starał się realizować swoje cele i tak naginać rzeczywistość, by można było się w niej odnaleźć. Przedstawiamy kolejny odcinek cyklu o losach społeczników po wojnie.
„Uznano, że w ludowym państwie – gdzie nie ma dzieci ulicy – niepotrzebna jest także instytucja, stawiająca sobie za cel opiekę nad takimi dziećmi” – pisał Marian Brandys w „Trybunie Ludu” w 1956 roku, trafnie – choć nie do końca zamierzenie – oddając absurd i zarazem brutalność czasów tzw. realnego socjalizmu. Niezależne od państwa instytucje dedykowane pracy z ubogimi stawały się dla tego państwa zagrożeniem. Samo ich istnienie potwierdzało bowiem, że są jakiekolwiek problemy, których komunizm nie jest w stanie rozwiązać. Jeśli sprawa dotyczyła tematu tak kluczowego, jak ubóstwo i to w dodatku dzieci, była to sytuacja wyjątkowo drażliwa. Dlatego w pierwszej dekadzie PRL likwidowano niezależne ośrodki dedykowane pracy z dziećmi. Zniknęło więc także miejsce dla społeczników, którzy po wojnie starali się odbudowywać stworzone w przedwojennej Warszawie autorskie ośrodki i organizacje.
Zacytowany list Brandysa miał tytuł „Gorsząca sprawa” i był swego rodzaju publiczną interwencją w sprawie organizacji Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy i jej legendarnego założyciela – Kazimierza Lisieckiego, przez wychowanków zwanego „Dziadkiem”. Pracę z warszawską ubogą młodzieżą zaczął jeszcze jako kilkunastoletni harcerz. W 1919 roku stworzył Klub Sprzedawców Gazet przy ulicy Miodowej.
U schyłku dwudziestolecia międzywojennego działalność Lisieckiego to już prawdziwa potęga. W Warszawie działa wówczas sieć ognisk wychowawczych, rozmieszczonych w kilku punktach Warszawy, a także w innych miastach – Łodzi, Grudziądzu, Toruniu. Nie skala była tu jednak istotna, ale fakt, że placówki prowadzone były według ducha i autorskich metod pracy z dziećmi ulicy, stworzonych przez „Dziadka”. Metod nastawionych na upodmiotowienie wychowanków i budowanie silnego poczucia wspólnoty i odpowiedzialności. Lisiecki często podkreślał, że nie chodzi mu o filantropię: w ogniskach pracowano nad usamodzielnieniem wychowanków, obowiązywała też zasada, że nie ma nic za darmo.
Pierwsze dni
„Co zastanę na Długiej? Felek Stępniewski, który przedarł się na Pragę we wrześniu 1944 roku mówił, że Dziadek i chłopcy byli jeszcze na Długiej, a Ognisko stało jeszcze całe. Im bliżej Długiej, tym większe zniszczenia, tym więcej ruin, które niekiedy jeszcze się tliły. Nareszcie Długa. Już z daleka widać ruiny domów Długa 13 i 15. Spalony i zbombardowany dom Ogniska nie pozostawia złudzeń (…)”.
Ta relacja jednego z wychowanków Lisieckiego, Czesława Ciecierskiego, spisana 7 marca 1945 roku, pokazuje, jak trudne musiały być pierwsze dni po wojnie dla osób wracających do Warszawy i próbujących odbudowywać swoje miejsca pracy i życia. Lisieckiego los i tak oszczędził – w najważniejszym ognisku, na Pradze, znajdowała się siedziba PCK, a budynek jakimś cudem przetrwał. Sam „Dziadek” końcówkę wojny spędził na Kielecczyźnie, gdzie prowadził „Ognisko na wygnaniu” – wcześniej, aż do upadku Powstania Warszawskiego, ognisko przy Długiej działało nieprzerwanie.
Z relacji podopiecznych Lisieckiego, będących świadkami jego działań po wojnie, wyłania się postać osoby energicznej i zdeterminowanej, by odbudować to, co stworzył. Od samego początku wysyła pisma, organizuje spotkania, angażuje wychowanków do pracy przy wysprzątaniu budynku Ogniska. Systematycznie dąży do tego, by otrzymać z powrotem budynki, w których Towarzystwo działało przed wojną. Wkrótce ten cel częściowo udaje się zrealizować – organizacja otrzymuje dwie wille w Świdrze, w których zaczyna organizować kolonie dla młodzieży – podobnie jak przed wojną. W 1948 roku udaje się na nowo zarejestrować Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy, ale znowelizowany statut ustala mecenat i opiekę państwa nad Ogniskami.
Walka o niezależność
Właśnie ten zapis był zwiastunem kłopotów, w jakie popadły Ogniska. W miarę ugruntowywania się podstaw nowego, komunistycznego porządku, pojawiają się coraz to nowe zagrożenia dla pracy społeczników. Dochodzą do głosu te „argumenty” władz, o których pisał Brandys w zacytowanym na początku liście. Skoro mamy realny socjalizm, to znaczy, że nie ma biedy. Skoro nie ma biedy, to już na pewno nie ma „dzieci ulicy” – jednego z najbardziej widocznych i kłujących w oczy jej elementów. Po co więc organizacja, której celem jest praca z takimi dziećmi?
Idąc tym tokiem rozumowania, w 1952 roku komunistyczne władze rozwiązały Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy, a dwa istniejące Ogniska przy ul. Środkowej i w Świdrze przekształcono w państwowe domy dziecka. Jak pisano w uzasadnieniu tej decyzji: „dalsze istnienie stowarzyszenia (…) staje się bezprzedmiotowe, gdyż cele i zadania statutowe stowarzyszenia realizowane są w całości przez państwo”. Lisieckiemu jednak przyznano funkcję szefa nowych placówek. Kwestią, o którą walczył przez kilka następnych lat, było zachowanie względnej autonomii i możliwość prowadzenia placówek według własnych metod. Równolegle trwała też inwigilacja ognisk przez komunistyczne władze. Jak pisał wychowanek Lisieckiego, Kazimierz Dąbrowski: Zdarzało się, że inspektorzy ministerialni przepytywali nieletnich „szczawików”, czy przypadkiem Kazimierz Lisiecki nie został nazwany „Dziadkiem” na cześć Józefa Piłsudskiego.
Ogniska wspierane były przez parę wybitnych postaci życia artystycznego lat 50.: aktorkę Halinę Mikołajską i wspomnianego pisarza Mariana Brandysa. Jako artyści poważani także przez reżim, próbowali oni wstawiać się za Lisieckim i wspierali jego walkę o względną autonomię. W cytowanym liście do „Trybuny Ludu” Brandys pisał o „ponurym i niezrozumiałym skandalu biurokratycznym” oraz o ustawicznych próbach, by ognisko „pozbawić charakteru eksperymentalnego i wtłoczyć je w szablon zwykłego Domu Dziecka”. Był to już jednak rok 1956, a więc czasy tzw. odwilży, w których można było wywalczyć znacznie większy margines wolności, niż w początku lat 50.
Na skutek tych interwencji ów margines wolności dla działalności społecznej (choć pod państwowym sztandarem) Lisieckiego zaczął się poszerzać. W 1956 r. powołano do życia Państwowy Zespół Ognisk Wychowawczych. W jego statucie podkreślono, że powstaje on „(…) w celu kontynuowania i rozwijania pod kierunkiem Kazimierza Lisieckiego systemu wychowawczego, wypracowanego przez niego w ciągu 38-letniej działalności wychowawczo-opiekuńczej(…)”. Sam Lisiecki zaczął być oficjalnie odznaczany, a także wygłaszać wykłady dla wychowawców na zaproszenie Ministerstwa Oświaty. Wkrótce pojawiają się nowe ogniska, o działalności „Dziadka” powstają prace magisterskie i filmy dokumentalne, a on sam staje się postacią coraz bardziej na świeczniku.
Trudne pytania
Jaka była prawdziwa cena, którą płacił Lisiecki za możliwość działania w warunkach PRL? Czy ciągłe gry z systemem o zachowanie względnej wolności były przedmiotem frustracji i źródłem dylematów? Nie wiemy. Nie zostawił po sobie żadnych rozbudowanych wspomnień. W różnych miejscach zachowały się fragmenty jego słynnych „kazań”, czyli przemówień do wychowanków, oficjalnych wystąpień i referatów, rozmów. Ze zrozumiałych względów nie ma w nich jednak wzmianek, które mogłyby nam dziś pokazać, czym było doświadczenie działania niezależnego, przedwojennego społecznika w warunkach panowania systemu komunistycznego w Polsce.
Z relacji wychowanków i z samego przebiegu i rozwoju działalności Lisieckiego – nieprzerwanej i rozwijającej się aż do jego śmierci w 1976 roku – wyłania się obraz człowieka skupionego na pracy w swojej dziedzinie. Nie wiadomo, by Lisiecki angażował się w działalność opozycyjną, jego relacje z władzami komunistycznymi były swego rodzaju grą skupioną na uzyskaniu dla swojej działalności tyle, ile się dało. W oficjalnie wygłaszanych referatach nie ma słowa pochwały dla wychowania „socjalistycznego” – jest za to mowa o odpowiedzialności i wspólnocie.
Biografia Lisieckiego to przykład wyjątkowej konsekwencji. Niezależnie od warunków, w jakich się znalazł, starał się realizować swoje cele i tak naginać rzeczywistość, by można było się w niej odnaleźć. Dzięki tej postawie Ogniska Lisieckiego to przykład wyjątkowej ciągłości w działalności społecznej – organizacja założona u zarania II Rzeczpospolitej działa bez przerwy po dziś dzień.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)