Kiedy w pierwszych latach działalności na Pradze zabierali dzieciaki na wycieczkę na Stare Miasto, niektóre z nich – a miały po około dziesięć lat – pierwszy raz w życiu przekraczały Wisłę.
Ulica Piaskowa na bliskiej Woli. Trzy bloki komunalne. Do pierwszego, Piaskowa 7, mieszkańcy wprowadzili się jeszcze w 2006 roku, do pozostałych dwóch – Piaskowa 9 i 11 – w styczniu 2010. Stanęły w trójkącie ograniczonym torami kolejowymi, Cmentarzem Powązkowskim i Aleją Jana Pawła II, tuż koło Arkadii. Wtedy była tam kompletna pustynia. W okolicy żadnego sklepu spożywczego, boiska, o przedszkolu czy szkole nawet nie wspominając. Maleńki plac zabaw na podwórku jednego z bloków to dwie huśtawki, piaskownica i zjeżdżalnia. Przesiadują tu zarówno małe dzieci, jak i nastolatkowie. Lokalne portale alarmują: jeśli zaraz coś się nie zmieni, to nowe bloki wkrótce zamienią się w slumsy.
W tę pustynię w sierpniu 2014 roku wkraczają Bartek Goworek i Marcin Życzkowski – streetworkerzy z Grupy Pedagogiki i Animacji Społecznej (GPAS). – Usiedliśmy z Marcinem na ławce i zaczęliśmy grać w jengę – wspomina Bartek. – Po chwili przechodzi jeden chłopak:
– Co robicie?
– Gramy w jengę. Chcesz dołączyć?
– Nie!
Ale zaraz wrócił i zaczął grać z nami. Wkrótce było już ich kilku. Tak zaczęła się formować grupa, którą Bartek prowadzi już od trzech lat.
Spotykają się kilka razy w tygodniu, przeważnie po szkole. Okolice bloków na Piaskowej to wymarzone miejsce dla chłopackich zabaw: krzaki, pagórki z gruzów, wielkie kamienie. Niestety nie zawsze jest tam bezpiecznie. Dlatego Bartek często zabiera swoich chłopaków i ruszają w miasto: na spacer, do muzeum lub centrum rozrywki, na pizzę albo kebaba.
Biorą też udział różnych warsztatach i projektach artystycznych. Na koncie mają już dwa filmy: pierwszy to dokument o ich osiedlu, drugi – prawdziwa super produkcja, horror science fiction „Zombie, Zombie, Zombie”.
Wyciąganie dzieciaków z ich podwórek to bardzo ważny element pracy pedagogów ulicy. Andrzej Orłowski, koordynator streetworkingu GPAS, wspomina, że kiedy w pierwszych latach działalności na Pradze zabierali dzieciaki na wycieczkę na Stare Miasto, niektóre z nich – a miały po około dziesięć lat – pierwszy raz w życiu przekraczały Wisłę.
Dwa razy w roku Bartek na kilka dni wyjeżdża ze swoimi chłopakami z Warszawy. Są wtedy ze sobą non stop. Łatwiej o spięcia, ale też o szczere, intymne rozmowy. Praca streetworkera niesie ze sobą pewien paradoks. Jej powodzenie zależy od tego, czy z podopiecznymi uda się nawiązać autentyczną, bliską relację. Towarzyszenie w codziennym życiu, trzymanie za rękę w trudnych sytuacjach, reagowanie na potrzeby drugiej osoby, dawanie poczucia bezpieczeństwa – to w pierwszej kolejności zadanie dla rodziny. Albo, gdy coś w niej szwankuje, dla pedagogów ulicy. Dlatego niektórym tak trudno mówić o tym „praca”. Bo przecież nie możesz z kimś zaprzyjaźnić się na umowę zlecenie.
– Niektórzy ludzie, obserwując naszą pracę, myślą, że działamy po linii najmniejszego oporu, starając się, by nasi podopieczni po prostu skończyli szkołę – mówi Tomasz Szczepański, jeden z założycieli GPAS-u. Kiedyś sam był pedagogiem ulicy, dziś koordynuje pracę streetworkerów. – Naszym celem jest, by ta młodzież nie siedziała w więzieniach, nie dokonywała brutalnych pobić, nie niszczyła się narkotykami.
Na Piaskowej tradycyjnie obowiązuje zakaz gry w piłkę, który – równie tradycyjnie – został przerobiony przez nieznanych sprawców na „nakaz gry w piłkę”. Nic dziwnego, w grupie, którą opiekuje się Bartek, wszyscy chłopcy najbardziej chcieliby zostać piłkarzami. Chłopaki z Piaskowej od dawna marzą o prawdziwym boisku. Dzięki projektowi z budżetu partycypacyjnego to marzenie wkrótce się spełni. Boisko powstanie na miejscu jednego z ostatnich wolnych trawników. Pustynia, na której dwanaście lat temu stanął pierwszy blok, dziś obrosła nowymi apartamentowcami. Spełniają się tu senne marzenia warszawskich deweloperów.
Praca pedagogów ulicy, którzy mają pod opieką grupkę dzieci, często mylnie kojarzona jest z wolontariatem. Tymczasem wymaga ona specjalistycznej wiedzy oraz na tyle dużego zaangażowania, poświęcenia, odporności i cierpliwości, że nie można wykonywać jej po godzinach. Mimo to w Polsce nadal nie wypracowano systemu umocowania streetworkingu w ramy zawodu, przez co nawet doświadczeni pedagodzy z kilkuletnim stażem zmuszeni są do pracy na umowy o dzieło lub zlecenia. Bywa też tak, że w momentach przejściowych, kryzysów w finansowaniu, zmuszeni są do pracy za niższą stawkę. Nie mają jednak wyboru, bo w pracy tej, jak w mało której, potrzebna jest ciągłość, by nie ucierpiały budowane z mozołem więzi.
Źródło: inf. własna ngo.pl